Kraj

Sierakowski: Wspomnienie o Krzysztofie Michalskim

Pozostawił po sobie więcej wdzięcznych osób niż ktokolwiek. To jest dopiero pomnik!

W Polsce książki i przekłady Krzysztofa Michalskiego miały pionierski charakter przede wszystkim dla poznania myśli Martina Heideggera i nowożytnej filozofii niemieckiej. Dla świata był Michalski nie tylko filozofem, ale także opiekunem spuścizny narodów biedniejszych w wielkie nazwiska wybitnych humanistów z Europy Środkowej i Wschodniej. Wystarczy wspomnieć Jana Patockę, Józefa Tischnera czy Bronisława Geremka, których pamięć uczcił, organizując prestiżowe stypendia, nazwane ich imieniem. Czy będzie ktoś, kto z taką samą troską, a przede wszystkimi tak umiejętnie, będzie potrafił zająć się pamięcią o życiu i twórczości Michalskiego? Pozostawił po sobie więcej wdzięcznych osób niż ktokolwiek. To jest dopiero pomnik! Dziś wszyscy oni przerwali, co mieli ważnego do zrobienia, napisali do siebie po jednym smutnym zdaniu i zamyślili się, co dla nich znaczył… A ilu takich jest, to wiedział tylko sam Michalski, choć nie liczył.

Pozostawił po sobie legendę, a właściwie cały zbiór legend. Wspomnijmy o najważniejszych. 

Charyzmatyczny wykładowca

Choć najbardziej cenił filozofię i pisanie, to przecież wiele czasu pochłaniał mu Instytut. Dzięki swojej wyjątkowej osobowości potrafił zgromadzić kadrę wybitnych współpracowników, ale wiadomo było, że wszystko opiera się na nim. Nie tylko poziom intelektualny instytucji, ale także pieniądze, kontakty, cała biurokracja zazwyczaj obca filozofom, ale niezbędna jeśli nie po prostu kluczowa dla rozwoju instytucji i umożliwienia pracy uczonym. A mimo to nie przestał być nigdy człowiekiem uniwersytetu. Sam przetrwał marzec ’68 i rozwiązanie wydziału filozofii, na którym studiował. Zawsze chwalił się, że był uczniem Uniwersytetu Warszawskiego, który ze względu na wówczas wykładających, był jednym z najlepszych miejsc na świecie do studiowania idei. Uczył się u Kołakowskiego i jego najbardziej cenił ze swoich nauczycieli. Nieprzerwanie od 1990 roku każdej jesieni wykładał na Uniwersytecie w Bostonie. W Polsce, gdy tylko pojawiła się taka możliwość, wrócił na uniwersytet. Został profesorem w Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych UW i stworzył Katedrę im. Erazma z Rotterdamu. To tam odbywały się zajęcia niepodobne do innych. W małych salkach, w niestandardowych porach wykładowcy rozmawiali ze studentami trochę inaczej. Dość wspomnieć, że słynne wieloletnie seminarium Dariusza Gawina i Tomasza Merty odbywało się właśnie w katedrze utworzonej przez Michalskiego. Sam Michalski przyjeżdżał co roku poprowadzić dwutygodniowe seminarium, zazwyczaj o filozofii niemieckiej, najczęściej o Nietzschem, które odbywało się w salach Ośrodka Badania Tradycji Antycznej, w imperium innego centaura, z przodem uczonego i z tyłem organizatora – Jerzego Axera. Jeszcze przed zajęciami student wyczuwał aurę wyjątkowości. To wykładać miał „ten Krzysztof Michalski”, i wszyscy byli ciekawi czy będzie „tak, jak wszyscy opowiadają”. I rzeczywiście wszystko było inaczej. Godzinami o jednym filozoficznym fragmencie, z chodzącym w lewo i w prawo zamyślonym profesorem, który podrzuca kredę do góry i zamiast robić przerwy między zdaniami, mówi „iszsz”, a może niemieckie „ich”, jakby jakiś tajny odzew na jakieś hasło Heideggerowskiego „bycia” albo jakby profesor się oparzył „płomieniem wieczności”… Chyba to ostatnie, bo taki tytuł dał długo przygotowywanej książce o Nietzschem.

Demonicznie skuteczny organizator

Michalski to chyba jedyny Polak, który od początku stworzył i kierował za granicą instytucją światowej sławy. Potrafił zainteresować swoimi planami, kogo tylko chciał, Gadamera, Papieża, Sorosa – o premierach, prezydentach, profesorach czy innych pomniejszych postaciach nie wspomnę. Stałymi pracownikami jego Instytutu są uczeni tej miary, co Timothy Snyder, János Mátyás Kovács, Ivan Krastev czy Charles Taylor. Michalski nie tylko sam był autorem książek o Heideggerze, Husserlu i Nietzschem, ale też redagował wiele innych, w których znaleźć można wszystkich najważniejszych intelektualistów ostatnich dekad. Był naczelnym pisma „Transit”, w którym publikacja była dużym zaszczytem. Jednak prawdziwym ewenementem była ilość i jakość książek, które powstały dzięki niemu i jego Instytutowi. By wymienić tylko kilka najbardziej w Polsce znanych, wspomnijmy Powojnie Tony’ego Judta, Kawior i popiół Marci Shore, wiele prac Charlesa Taylora.

Jak to dokładnie było z początkami Instytutu, nikt chyba dokładnie nie wie, a Michalski nie lubił się chwalić. Owszem wiedział, co osiągnął, nie brakowało mu dystynkcji i niemal arystokratycznego opanowania, ale dało się przez to przebić. Zaryzykować i pozwolić sobie na żarty, a nawet z profesorem poprzeklinać – trudno uwierzyć, ale bez problemu. A wszystko z Instytutem zaczęło się podobno tak: trzydziestokilkuletni Michalski ze smutnej i szarej Polski jaruzelskiej jakoś dotarł do George’a Sorosa hojnego finansisty z zamiłowaniem do filozofii. To dopiero były same początki działalności filantropijnej Sorosa. Michalski powiedział mu, że postawi wielki i ważny instytut i dostał na to pieniądze. Nie zawiódł. Instytut młodemu Polakowi urósł tak, że na dalszym finansowaniu zaczęło już zależeć miastu Wiedeń i austriackiemu państwu. I choć o utrzymanie i rozwijanie takiej instytucji nie można przestać się starać, to wiadomo było, że komu jak komu, ale Michalskiemu zawsze się uda. Szybko zajął pomaganiem następnym. Co zrobił, ile komu pomógł, ilu uczniów wychował, jak wiele znanych w Polsce instytucji powstało dzięki niemu – nie starczyłoby miejsca na opisanie tego wszystkiego.

Dla rozwoju „Krytyki Politycznej” był postacią jedną z najważniejszych. Wielu z nas było stypendystami jego Instytutu, postanowił udostępnić nam jedno stałe miejsce w Instytucie, dzięki czemu sami mogliśmy przysyłać ludzi z zespołu, żeby mogli tam popracować w spokoju i przyjrzeć się, jak działa jeden z najlepszych ośrodków naukowych w Europie. Jako rektor Instytutu Nauk o Człowieku i prezydent unii instytutów studiów zaawansowanych zgodził się wejść do rady naszego Instytutu Studiów Zaawansowanych, dodając nam tym samym niezasłużonego prestiżu. Był zawsze jedną z pierwszych osób, do których dzwoniłem przed każdą ważną decyzją lub gdy potrzebowaliśmy pomocy. Wielokrotnie był naszym gościem. Zgodził się poprowadzić w tym roku u nas seminarium o Carlu Schmitcie. Mieliśmy wydać Theorie des Partisanen Schmitta razem z jego obszernym esejem, nad którym pracował w ostatnich tygodniach. Od kilku miesięcy chorował. Pod koniec zeszłego roku musiał przerwać wykłady w Bostonie i trafił do szpitala. Wrócił do Wiednia. Pisał, że do lutego najpewniej nie będzie mógł podróżować, ale że lekarze dadzą sobie radę z jego problemami. Pracował dalej, napisał wstęp do nowej książki Michaela Sandela, zaczął pisać o Schmitcie. Beztrosko znowu go wypytywałem – jak zawsze wprost – najpierw o zdrowie, a później o rady: co myśli o naszych planach, z kim powinienem się spotkać, jadąc za granicę, kogo poleca do Instytutu, kiedy sam przyjedzie, co pisze. Jeszcze do zeszłego tygodnia. I nagle ta tragiczna wiadomość. Tym bardziej bolesna, że zupełnie zaskakująca.

Czy dla niego także? Był filozofem, chcę wierzyć, że śmierć nie mogła go zaskoczyć.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij