To pierwsza taka wygrana świata kultury z próbą cenzury sztuki.
W kraju największego – 33 metry wysokości – pomnika Jezusa Chrystusa na świecie Kościół katolicki nieustannie ogłasza się ofiarą brutalnych ataków. Bez znaczenia jest to, że należy doń ponad 90 procent Polaków i że sprawuje niemal pełną kontrolę nad prawem obyczajowym. A także to, że istnieje prawny zakaz obrażania uczuć religijnych. I że Kościół w każdych wyborach okazuje się największą partią w parlamencie, zdobywając więcej niż połowę miejsc, a episkopat może dyktować wspierającym go posłom swoje wizje polskiego prawa. Nie sposób przegłosować w Polsce ustawy o refundacji in vitro, nie mówiąc już o edukacji seksualnej w szkołach, prawie do aborcji czy związkach jednopłciowych.
Dopiero co skończyła się krucjata przeciwko gender, uznanemu przez księży za „ideologię gorszą od nazizmu i komunizmu razem wziętych”, a już pojawiło się inne, bardziej tradycyjne zagrożenie – sztuka nowoczesna. W Polsce systematycznie jakieś wydarzenie artystyczne okazuje się „antychrześcijańskie”.
20 czerwca organizatorzy odbywającego się w Poznaniu Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego „Malta” – jednego z największych takich przedsięwzięć w tej części Europy – przestraszyli się fundamentalistów katolickich zbratanych z kibicami i odwołali pokaz spektaklu Golgota Picnic.
Prezydent miasta Ryszard Grobelny, zamiast egzekwować konstytucyjne prawo do wolności sztuki, poparł autocenzurę organizatorów, twierdząc, że „spektakl godzi w tradycyjne poznańskie wartości i odbierany jest tym samym jako prowokacja”.
Specyfiką katolickiej cenzury jest – w odróżnieniu od komunistycznej – to, że katolicy nie znają tego, co cenzurują. Nikt z protestujących sztuki Rodriga Garcii nie widział. Komuniści chwalili się, że znają przyszłość; katolicy są w tym podobni. Należy zakazać dzieła, zanim zepsuje nasze dusze. Tymczasem sztuka Garcii jest czymś w rodzaju Ostatniej Wieczerzy współczesności – krytykuje społeczeństwa zachodnie pogrążone w konsumpcjonizmie. A ponieważ jedną z podstaw kultury zachodniej jest chrześcijaństwo, artysta wykorzystał motyw biblijny.
***
W całym pejzażu sztuki współczesnej spektakl Garcii nie jest niczym specjalnym. Spokojnie mógłby przejść niezauważony. Równolegle wystawiany na polskiej scenie serial teatralny Pawła Demirskiego i Moniki Strzępki Klątwa, który wprost wyśmiewa polski katolicyzm parlamentarny, jest znacznie lepszy artystycznie, a jednocześnie jak najbardziej bluźnierczy. Występujący w nim Jezus został potraktowany – inaczej niż w spektaklu Garcii – wprost ironicznie. A jednak o żadnych protestach nic nie słychać, wobec czego o takiej promocji, jaką otrzymała sztuka Garcii, Strzępka i Demirski nie mają co marzyć.
Tymczasem tchórzostwo organizatorów Malty doprowadziło do mobilizacji przedstawicieli kultury, m.in. twórcy teatralnego Wojtka Ziemilskiego, krytyczki i kuratorki Joanny Mytkowskiej i reżysera Michała Zadary, którzy postanowili zaprezentować całej Polsce to, co próbowano schować w Poznaniu. I zaproponowali model „Zrób to sam”. Ziemilski rzucił pomysł, żeby instytucje sztuki w całym kraju zorganizowały czytanie Golgoty Picnic przez aktorów lub pokazały zapis spektaklu.
Odzew był ogromny. Sztuka zaistniała w 30 miastach, nie tylko zresztą polskich, bo nawet w Sarajewie i na Malcie, z którą poznański festiwal łączy nazwa. W większości miejsc czytających aktorów otaczał tłum złożony ze śpiewających religijne pieśni kółek różańcowych, polityków PiS i kiboli. Nie doszło do awantur, choć arcybiskup Stanisław Gądecki zalecał „protest ogólnopolski, który by groził zamieszkami”. A na domiar złego „Gazeta Wyborcza” wydrukowała cały tekst Golgota Picnic w weekendowym wydaniu, żeby każdy obywatel mógł sobie urządzić czytanie w domu.
Po raz pierwszy nie skończyło się na liście otwartym czy kampanii publicystycznej. Nastąpiła wielka społeczna mobilizacja.
To pierwsza taka wygrana świata kultury z próbą cenzury sztuki.
Ale ostateczne zwycięstwo nastąpiło podczas debaty zorganizowanej przez twórców festiwalu, w której wziął udział reżyser i prezydent miasta. Gdy po debacie nadszedł czas na pytania publiczności, wstał młody niebieskooki blondyn. I odezwał się w te słowa: „Nazywam się Tomasz Maciejczuk i jestem narodowcem. Chciałbym przeprosić was za to, że nie mogliście skorzystać z wolności sztuki z powodu bandy kibiców i pokazać swojego spektaklu. To jest wstyd dla naszego państwa. Jest mi wstyd za prezydenta, który przestraszył się kibiców i nie spełnił swoich obowiązków”.
Nie ma pewności, czy odważny narodowiec znajdzie teraz obrońców przed swoimi kolegami. Raczej nie może liczyć na władze miasta i obywateli takich jak organizatorzy festiwalu.
Felieton ukazał się w międzynarodowym wydaniu dziennika „New York Times”, a jego skrócona wersja w „Gazecie Wyborczej” z dn. 5-6 lipca 2014.
Czytaj także:
Michał Zadara, Założyliśmy własne