Kraj

Sadura: 15 października nie skończył się w Polsce populizm

Koncept „pokolenia 15 października” jest zupełnie niewydarzony. Tusk stworzył go tylko po to, żeby dobrze wyglądał. I wygrywa. Na Lewicy mamy świetnych socjologów, ale fatalnych polityków. Doskonale rozumieją, że to jest pokolenie Strajku Kobiet, ale Lewica mówi do tych kobiet ustami trzech męskich liderów.

Katarzyna Przyborska: Nie było żadnych przepływów między PiS i PO w wyborach parlamentarnych. Były za to po stronie partii demokratycznych. No i PiS oddał Trzeciej Drodze ok. 3 proc. Po co więc Tusk założył „populistyczne rękawice”? Ani antymigrancka retoryka, ani 800 plus, ani „babciowe” nie sprawiły, że PiS spektakularnie przegrał. Wciąż też, na moment przed wyborami samorządowymi, ma 30 proc. poparcia, a PO zaledwie o procent więcej. To jaki jest zysk z populizmu?

Przemysław Sadura: Tusk nie grał na przepływ elektoratu z PiS do PO, bo na tak spolaryzowanej scenie politycznej to po prostu niemożliwe. Polaryzacja wymusza grę na mobilizację własnego elektoratu i demobilizację elektoratu przeciwnika. I to się udało. PiS stracił 12 proc. wyborców z 2019 roku. Zyskał nieco nowych, co przełożyło się ostatecznie na 400 tysięcy głosów mniej w stosunku do poprzednich wyborów.

Twoja teza, zapisana w powyborczej analizie, jest taka, że populizm wcale się wraz z wyborami nie skończył.

Populizm jest zaraźliwy. Jak pojawia się w systemie jeden populistyczny polityk, to za chwilę dojdzie kolejny, bo obniża się standard debaty publicznej. Trudno racjonalnymi argumentami zbić te moralno-irracjonalne. Populizm psuje klasę polityczną, ale psuje też społeczeństwo, psuje elektoraty wszystkich partii, nie tylko najbardziej populistycznej. Osiem lat rządów PiS i populistycznych kampanii spowodowało, że elektorat demokratyczny też jest już częściowo populistyczny. Więc z jednej strony demokraci musieli swoich mobilizować, z drugiej przelicytować PiS w prezentach wyborczych dla grup, których ten nie zaspokoił. Są więc podwyżki dla nauczycieli i w budżetówce, a jednocześnie nie zostały zabrane czternastki, uszczelniane są granice.

Co miało nas uspokoić – rewolucji nie będzie. Za moment wybory samorządowe, populizm ciągle działa. Zatem obronę polskich rolników też możemy w tych kategoriach widzieć. Mimo że na tranzycie ukraińskich dóbr można było jeszcze zarobić, mimo że blokada granicy psuje relacje między krajami i uderza w gospodarkę Ukrainy, która jest w stanie wojny – Tusk wybiera postawę pełną zrozumienia i współczucia wobec rolników. Inna mogłaby obniżyć poparcie dla KO w wyborach samorządowych?

Trzy czwarte Polaków popiera protesty rolnicze. Jest tak trochę dlatego, że są one oficjalnie skierowane przeciwko Zielonemu Ładowi, którego nikt do końca nie rozumie, a który był tak fatalnie zakomunikowany, że stał się symbolem wszelkiego zła. Oczywiście, że w takiej sytuacji rolnicy prędzej zdobędą sympatię niż unijni technokraci, którzy nie wiadomo, co szykują. Tusk umizguje się do tego elektoratu, z nadzieją, że nie jest antyunijny tylko raczej wyrachowany, cyniczny i na wszystko patrzy pod kątem tego, ile można dla siebie wyszarpnąć.

Pokazuje więc, że jest gotów twardo negocjować i walczyć o interes narodowy nawet kosztem wspólnego dobra. Od tego jest rząd i kontakty w Brukseli. Liczy, że w Unii zrozumieją sytuację: dopiero co pokonał populistów, musi ugruntować władzę.

To jak rozumieć podniesienie VAT-u na żywność? Czy to dobre zagranie przed wyborami?

Nie ma żadnej podwyżki VAT-u na żywność. Skończyła się po prostu obniżka i nie zdecydowano się zaproponować kolejnej. To jest co innego. Rzeczywiście inflacja jest teraz rekordowo niska jak na ostatnie lata, a budżet musi mieć jakieś przychody. Skończył się podatek inflacyjny, to trzeba wrócić do normalnego sposobu napędzania budżetu, bo z czegoś trzeba sfinansować te podwyżki dla nauczycieli i dla sfery budżetowej przy utrzymanych innych wydatkach.

Czym się różni Polka od Ukrainki w wyborach samorządowych?

czytaj także

Nawet populistyczna polityka w którymś momencie napotyka fizyczne granice. To jest dziewiąty rok takiej polityki. Ile jest w stanie wytrzymać budżet państwa?

Trzeba mieć pieniądze na spełnianie obietnic – rozumiem. Ale VAT na żywność uderza w najmniej zamożnych, tymczasem widać opór przez zwiększeniem składek zdrowotnych najzamożniejszym. No i zakomunikowane zostało to słabo. Pierwszy raz spotykam się z interpretacją, że to nie podwyżki, a brak obniżek. Branża beauty dostała obniżony VAT z 24 na 8 proc. A to przecież nie tylko fryzjerki z małej wioski, co mają dwa fotele, ale też luksusowe salony, gdzie klienci płacą krocie.

No tak, od tego trzeba mieć służby prasowe, PR, a nie liczyć na to, że politycy i dziennikarze spontanicznie znajdą najlepsze wyjaśnienia dla działań rządu. Wiadomo było, że PiS natychmiast zacznie krzyczeć o podwyżce, należało się dobrze przygotować, uzasadnić i pokazać, że po prostu kończy się działanie pewnego instrumentu osłonowego, bo zmieniły się warunki.

Tak samo jest z tym superpopulistycznym programem 100 konkretów na 100 dni. To spisane na kolanie obietnice od Sasa do Lasa. Nie realizuje się jednak tych, które naprawdę mogą mieć fundamentalne znaczenie, za to są cholernie kosztowne, jak podwojenie kwoty wolnej od podatku. Już słyszymy, że w zasadzie nie wiadomo, czy zostanie to wprowadzone w przyszłym roku.

Zamiast aborcji jest in vitro, z naprawiania szkoły na razie tylko mocno krytykowana likwidacja prac domowych. Po taniości. Zamiast solidnej polityki migracyjnej – nadal wywózki i kolejne śmierci na granicy, których miało nie być. Plasterki na złożone problemy.

Jak ktoś kiedyś powiedział: populizm jest prosty, a demokracja złożona. Populizm może być używany do walki o władzę, przy czym od oświeconego populizmu oczekiwałbym, że wkłada ten kostium, żeby wygrać wybory, ale później nie prowadzi polityk publicznych w sposób populistyczny.

Jesteśmy jednak w specyficznej sytuacji. Minęło zaledwie sto dni, a już mamy wybory samorządowe, za miesiąc kolejna kampania – do wyborów europejskich, a za rok – do prezydenckich. To wymusza działania pod publiczkę.

Bez wygranych wyborów prezydenckich nie można powiedzieć, że nawet ta pierwsza z obietnic Tuska, czyli zwycięstwo, została spełniona. Dopiero po zmianie prezydenta, gdy zostanie 2,5 roku do kolejnych wyborów parlamentarnych, będzie można liczyć, że coś sensownego zacznie się dziać w politykach publicznych.

Jak w tej optyce populistycznej wyglądają komisje śledcze, działania prokuratury, przeszukania w domu Ziobry? Mam wrażenie, że dynamika jest zmienna. Najpierw emocje podsycał belferski styl Szymona Hołowni, który z katedry rugał, czasem dowcipnie, doprowadzał do porządku, niczym nauczyciel niegrzecznych uczniów. Potem entuzjazm trochę osłabł, bo komisje długo się ciągną i mało kto ma czas je śledzić. Emocje urosły znów, kiedy zaczęły się przeszukania w ramach śledztwa dotyczącego Funduszu Sprawiedliwości.

No i ciągle trzeba coś takiego wymyślać. Jak PiS był w stanie wygrywać te wybory, mając przeciwko sobie większość opinii publicznej? W poszczególnych sprawach ludzie zwykle byli przecież przeciwko władzy. Byli za praworządnością, za Unią Europejską, za tym, żeby tej aborcji nie ruszać. A potem, jak przychodziły wybory, to PiS wygrywał i wszyscy się dziwili, jak to możliwe. Wynikało to z tego, że PiS miał ten elektorat podzielony równo: frakcję wyborców sceptycznych, którzy mówią, że partie generalnie są do niczego, ale ta jest lepsza niż inne, cyników, myślących kategoriami własnego interesu, oraz fanatyków, którzy się z partią utożsamiali, gotowi byli dać się za nią zabić. Trzeba mieć chleb i igrzyska. Chleb dla cyników, igrzyska dla fanatyków.

A siły demokratyczne miały bardzo mało cynicznego elektoratu, mało fanatycznego. Teraz muszą grać na to, żeby odbudować i jeden, i drugi. Wszystkie te komisje śledcze, interwencje, mają być igrzyskami odgrywanymi dla fanatyków Koalicji Demokratycznej czy Koalicji Obywatelskiej.

Spełniają twoim zdaniem swoją funkcję?

Spełniają w tym sensie, że fanatycy są zadowoleni, mobilizują ich, dają im pożywkę, a zarazem przykrywają prawdziwy problem: jeśli w ogóle da się spełnić postulat rozliczenia rządów PiS, to odpowiedź poznamy za ileś tam lat, kiedy będzie można domknąć procesy sądowe. Kamińskiego i Wąsika można było na moment wsadzić do więzienia, ale to przecież nie wynikało z tego jak szybko, ale jak wolno działa wymiar sprawiedliwości. Przecież sprawa dotyczyła przestępstwa popełnionego w czasie poprzednich rządów PiS, czyli osiemnaście lat temu.

Duda chce, byśmy uznali, że Kamiński i Wąsik są jak Andrzej Poczobut

Trzeba było wszystkim przypominać, kto to jest Andrzej Lepper.

Fakt, że to jest całkiem sprawnie rozgrywane, pozwala ludziom zapomnieć, nie zauważyć tego i wszystkim się wydaje, że trwają jakieś rozliczenia, których do tej pory nie było. Żadnych rozliczeń na razie nie ma, jest show.

Czy uważasz, że ludzie będą się kierowali tym, co udało się rządowi zrobić przez pierwsze sto dni? Tymi samymi racjami, którymi kierowali się w wyborach parlamentarnych?

Spodziewam się, że w wyborach samorządowych ciągle będą działały te same wektory, które obserwowaliśmy w wyborach parlamentarnych, a które jeszcze później zostały zwielokrotnione tym efektem zwycięstwa sił demokratycznych. Czyli zmobilizowani pozostają wyborcy sił składających się na koalicję, dodatkowo zwycięzca zawsze przyciąga niepewnych, zdezorientowanych.

Natomiast PiS na razie nie radzi sobie z efektem porażki, proces demobilizowania wyborców nasila się i pogłębia. Część zdemobilizowanych w ostatnich wyborach być może będzie już myślała o tym, na kogo to poparcie może przerzucić. Prawica jest skonfliktowana, nie rozliczyła winnych porażki, nie przedyskutowała jej przyczyn, bo nie mogła, bo za blisko była kolejna kampania, trzeba było zabierać się do roboty.

A co z kwestią aborcji? Czy wyborcy mają świadomość tego, jak przekładają się wybory samorządowe na choćby klimat panujący w szpitalach?

Mam nadzieję, że rozczarowanie brakiem efektów w obszarze praw kobiet i praw osób LGBT nie przełoży się na zniechęcenie i zrezygnowanie z udziału w wyborach. Te kwestie są ważnymi motywami stojącymi za spektakularnym wzrostem frekwencji wśród osób młodych, w szczególności kobiet, tych najmłodszych i tych troszkę mniej młodych.

To była obietnica, która nie została zapisana ani w 100 konkretach, ani w umowie koalicyjnej. Dwie partie, które tę obietnicę złożyły, spośród trzech demokratycznych, to wciąż za mało.

Takie tłumaczenie brzmi nieprzekonująco. Zaangażowanie młodzieży i młodych kobiet, będące efektem strajków kobiet, budowało klimat tych wyborów, klimat kampanii. Kwestia aborcji w naturalny sposób stała się częścią nowej umowy społecznej. Kto tego nie zrozumie, straci ten nowy demokratyczny elektorat. Młodzi nie będą dawać kredytu zaufania bez końca.

Parę tygodni po wyborach Ipsos zrobił sondaż w ramach jednego z projektów, które realizowałem. Wyniki pokazywały, że zainteresowanie polityką wśród osób młodych jest niskie, a wśród dziewczyn o połowę niższe niż wśród chłopaków. Zapytaliśmy o eurowybory. Osób, które mówiły, że na pewno zagłosują, było dwadzieścia parę procent. Takich, które „raczej zagłosują” z 30 proc. Daleko do ponad 70-procentowej frekwencji z wyborów parlamentarnych.

Czyli zadecydował wkurw? Taka emocjonalna eksplozja, która jednak nie przerodziła się jeszcze w trwałe postawy polityczne?

Tak. I trzeba chuchać i dmuchać na tę mobilizację. Widać też było wyraźnie, że bardzo ją podkręciły dobrze stargetowane kampanie profrekwencyjne, które były fenomenem tej kampanii parlamentarnej. Teraz są powtarzane – i do wyborów samorządowych, i do eurowyborów. Ale bez załatwienia tych podstawowych spraw dla osób młodych i dla kobiet politycy nie będą wiarygodni.

Sadura: Lewica powinna wziąć przykład z Trzeciej Drogi

Młodsze pokolenia wyraźnie się różnią od starszych tym, co jest dla nich ważne. To są prawa kobiet, w tym aborcja, prawa osób LGBT. To jest kwestia klimatu i zdrowia psychicznego. Trzeba na to pozytywnie odpowiedzieć. Bo inaczej ci ludzie po prostu zniechęcą się do polityki. Tudzież sprowokują Lewicę do tego, żeby w pewnym momencie rozbiła jedność koalicji. Bo jako jedyna ma elektorat, który będzie to premiował.

Jedność koalicji to na razie rozbiła nie Lewica, tylko Trzecia Droga. Twardo zatrzymała ustawy liberalizującą prawo aborcyjne i nawet ratunkową. Pierwsza wyszła z Koalicji 15 października przed wyborami samorządowymi.

Tylko Trzecia Droga robi to tak, że nie zagraża spójności rządu. Mówią tylko o tym, że realizują swój program, adresują to do swoich wyborców. A chodzi o to, kto pierwszy ogłosi, że wychodzi z koalicji. Trzecia Droga tego nie może zrobić, bo zostałaby ukarana. Wyborcy Koalicji Obywatelskiej też sobie tego nie wyobrażają. Natomiast wyborczynie Lewicy, te najmłodsze, jeżeli rzeczywiście nie da się załatwić spraw, które są dla nich ważne, dadzą jej mandat do opuszczenia koalicji.

Hołownia i Trzecia Droga dokonują tego rozłamu, tylko nieoficjalnie. Czy to już znak, że grają na stopniowe przejęcie od PiS-u wyborców prawicowych?

Strata części elektoratu kobiecego i młodzieżowego jest kosztem, który trzeba ponieść po to, żeby zyskać więcej z przepływu z elektoratu PiS. Po wyborach trzeba będzie porównać słupki, zobaczyć, czy to rzeczywiście działa. To będzie pierwsza ewaluacja tej strategii.

Z „kompromisem” i referendum aborcyjnym Trzecia Droga gra na osłabienie Lewicy

Odpływ kobiet i młodych osób od Trzeciej Drogi już rejestrowały sondaże, ale przypływu wyborców PiS jeszcze nie widziałem.

To właśnie chciałam powiedzieć, że mam przed oczami wyniki ostatniego sondażu, w którym Platforma o włos – dosłownie 1 proc. – wyprzedza PiS, a jednocześnie widać, że od wyborów najwięcej straciły PiS oraz Trzecia Droga. PiS ponad 5 proc., Trzecia Droga podobnie. Lewica i Konfederacja zyskały po 1 proc. Gdzie się podziało co najmniej 8 proc. wyborców?

Obawiam się, że gdzieś w tej luce pomiędzy, w którą w sytuacji polaryzacji wpadają zdemobilizowani. Ale zobaczymy, bo naprawdę – to można policzyć dopiero po wyborach. Zwłaszcza jeśli chcemy liczyć przepływy, potrzebujemy obrazu wyższej rozdzielczości. Zwykły sondaż ma dość niską, najlepszą podstawą do mierzenia przepływów są exit polle.

Trzeba też zwrócić uwagę na to, że wyborców PiS zasysa bardziej PSL niż Polska 2050 i Szymon Hołownia. A PSL zwykle lepiej wypadał w wyborach samorządowych, niż to zapowiadały sondaże, bo ma rozbudowane struktury i potrafi grać w tę grę.

Tak było i przed wyborami parlamentarnymi. Zdawało się, że Trzecia Droga balansuje na krawędzi progu wyborczego.

Co uruchomiło efekt „głosowania taktycznego”, co nieco sztucznie napompowało Szymona Hołownię i jego ambicje prezydenckie, przez co być może trochę się zagalopował.

Teraz już nie trzeba głosować taktycznie. Pomysł wspólnej listy – Koalicji 15 października gdzieś się rozmył. A to twoja druga teza: że zwycięstwo nad PiS udało się uzyskać pomimo braku wspólnej listy. Teraz Donald Tusk i Robert Biedroń reklamują się, mówiąc, że można wreszcie wybierać nie mniejsze zło, ale głosować na tych, których rzeczywiście chce się poprzeć. Mobilizujące czy demobilizujące?

Wyciąga się częściowo przynajmniej fałszywy wniosek z tego, że strategia pójścia do wyborów osobno zagrała – czyli że scenariusze jednoczenia opozycji są złe, że dlatego na Węgrzech się nie udało, a w Polsce się udało.

Wszystkie sondaże pokazywały, że lepszy wynik byłby, gdyby polska opozycja demokratyczna startowała razem, ale udało się i bez tego. Udało, bo na koniec znaleźli sposób, żeby osłabić rywalizację wewnętrzną bez tworzenia jednej listy. Pomogło to i apele, żeby głosować taktycznie, wesprzeć najsłabsze ogniwo w łańcuchu. To przeplatanie polityki nienawiści polityką miłości. A teraz widać, że miesiąc miodowy się skończył, już nie ma głosowania taktycznego, narasta niechęć między wyborcami Trzeciej Drogi a wyborcami pozostałych partii koalicji. Zdaje się, że to będzie szło w tę stronę. Teraz jedyna szansa to uciekać do przodu, spróbować znaleźć nowe paliwo polityczne.

Przyborska: Mentalna żyleta

Więc jeżeli będą jakieś dane pokazujące, że strategia Trzeciej Drogi, polegająca na próbach przyciągnięcia wyborców PiS-u kosztem części młodych i kobiet działa, to spodziewam się, że będziemy mieli do czynienia z próbą repolaryzacji. Znaczy zastąpienia dominującego w społeczeństwie konfliktu między PiS-em a anty-PiS-em konfliktem między siłami liberalno-lewicowymi a demokratycznym konserwatyzmem.

To nie jest zły scenariusz dla demokracji, bo osłabnie prąd autorytarny, demolujący demokratyczne instytucje. Zarazem to nie najlepszy scenariusz dla Lewicy.

Lewica rzeczywiście najbardziej traci na takiej repolaryzacji. Jej szansą jest odróżnienie się od KO. Wtedy dokonałaby się wreszcie depolaryzacja i rzeczywisty koniec populizmu.

Jak Lewica ma się wyróżnić? Posłanki Lewicy są charakterystyczne, wyraziste, ale mam wrażenie, że wysyłane są na misje, w których nie mają szans na zwycięstwo. Na przykład ostatnia wizyta u prezydenta Dudy. Po co? Zapowiadał, że ustawy o antykoncepcji awaryjnej nie podpisze, wiedzieliśmy, że racjonalne argumenty to nie jest to, co miało dotąd wpływ na jego decyzje. Po co więc posłanki Lewicy do niego poszły? Pokazać, że potrafią nie tylko krzyczeć: „wypierdalaj” na ulicach, ale też uprzejmie rozmawiać? Tyle że to wygląda tak, jakby miały się z czego tłumaczyć, jakby udowadniały, że wcale nie są takie radykalne. A jednocześnie pokazuje brak skuteczności.

Wydaje mi się, że one same tego nie wymyśliły. Kierownictwo odpowiada za tego typu decyzje. Natomiast to ich wizerunki na tym cierpią. Lewica popełnia błędy wizerunkowe i wizyta posłanek u prezydenta jest jednym z nich. Wiemy, że Lewica jest kobietą, dziewczyną – tylko grupie kobiet 18–20 lat zrobiła wynik dwudziestokilkuprocentowy, czyli trzy razy wyższy niż poparcie w wyborach krajowych. Ale to nie wystarczy, tym bardziej że różnice między projektami antyaborcyjnymi KO i Lewicy są niewielkie.

Są jeszcze inne kwestie ważne dla Lewicy, a zarazem wyraźniej odróżniające jej program od programu KO, jak chociażby polityka mieszkaniowa. Problemem jest brak marki.

Trzech nieustępliwych tenorów? Wielokrotnie pytałam o to polityczki Lewicy. A one tłumaczyły, że władzę się zdobywa, nie dostaje. Wydaje mi się jednak, że istotna do uruchomienia zmian jest wola polityczna.

Jeżeli wszystko zostawimy bez jakiegoś odgórnego sterowania, to potrwa lata, bo każdy facet w lewicowych strukturach będzie myślał swoim interesem, a nie interesem partii, i będzie walczył o swoje miejsce.

To tak naprawdę blokuje progresywne, demokratyczne zmiany. Dlatego np. prawa wyborcze kobiet w Szwajcarii wprowadzono tak późno – trzeba było najpierw przegłosować to w referendum. A uprawnieni byli tylko mężczyźni.

Twoja trzecia teza to: nie ma pokolenia 15 października, jest pokolenie Strajku Kobiet.

Tak – wobec braku przepływów między elektoratami o wyniku wyborów zdecydowało zaangażowanie młodych, wcześniej niezmobilizowanych. Tyle tylko, że to w większości osoby, które politycznie dojrzewały na demonstracjach po wyroku TK.

Jest podstawowa różnica między politykami KO i Lewicy. Donald Tusk jest fatalnym socjologiem, ale świetnym politykiem. Koncept „pokolenia 15 października” jest zupełnie niewydarzony, nie ma żadnych podstaw empirycznych. Wszystko, co wiemy o tych ludziach to właśnie to, że zmobilizował ich głównie Strajk Kobiet i kampanie profrekwencyjne. A nie jakaś fundamentalna zmiana wartości wywołana marszem miliona serc. Tusk stworzył ten koncept tylko po to, żeby dobrze wyglądał. I wygrywa.

Na Lewicy mamy świetnych socjologów, ale fatalnych polityków. Z jednej strony doskonale rozumieją, co się wydarzyło w młodym pokoleniu – że to jest pokolenie Strajku Kobiet, że te protesty to była socjalizacja młodzieży, w szczególności kobiet, do polityki. Ale Lewica mówi do tych kobiet ustami trzech męskich liderów. To pokazuje nędzę polityczną lewicowej koalicji. Nie da się tego przykryć powołaniem współprzewodniczących we wszystkich partiach czy klubach.

Nie ma pokolenia 15 października, jest pokolenie Strajku Kobiet

A kandydatura Magdy Biejat na prezydentkę? Wynik Lewicy w wyborach parlamentarnych był rozczarowujący. Czy teraz może dojść do jakiegoś zaskoczenia? Czy działania lewicowych polityczek w tej chwili mają szansę dotrzeć do młodych ludzi i zmobilizować ich do pójścia do wyborów i oddania głosu właśnie na nie?

Niezbyt w to wierzę. Lewica niby wie, niby się stara, ale tak naprawdę ta praca u podstaw wychodzi słabo. W samorządowych raczej nie wykręcą wyniku lepszego niż 15 października. Trzeba mieć duże kadry, żeby móc to robić. Dlatego PSL w wyborach samorządowych robi wyniki. To, co Lewica może teraz zrobić, to właśnie odróżnić się od KO.

Gdyby wybory w Warszawie ułożyły się po myśli Magdy Biejat, czyli pokonałaby Bocheńskiego, a Trzaskowski nie przekroczyłby 50 proc. i doszłoby do drugiej tury, byłaby to naprawdę świetna okazja, żeby wypunktować wszystkie różnice między Lewicą a Koalicją Obywatelską. Przypomnieć elektoratowi lewicowemu, dlaczego głosuje na lewicę, ale też zaapelować do innych. To może zaowocować dopiero później w wyborach europarlamentarnych, podbijając notowania Lewicy.

**
Przemysław Sadura – doktor habilitowany, profesor Uniwersytetu Warszawskiego. Wykłada na Wydziale Socjologii UW. Kurator Instytutu Krytyki Politycznej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Katarzyna Przyborska
Katarzyna Przyborska
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl
Redaktorka strony KrytykaPolityczna.pl, antropolożka kultury, absolwentka The Graduate School for Social Research IFiS PAN; mama. Była redaktorką w Ośrodku KARTA i w „Newsweeku Historia”. Współredaktorka książki „Salon. Niezależni w »świetlicy« Anny Erdman i Tadeusza Walendowskiego 1976-79”. Autorka książki „Żaba”, wydanej przez Krytykę Polityczną.
Zamknij