Za dramat lokatorów i krzywdy społeczne nie odpowiada wyłącznie kilku mafiozów, których zamknięcie za kraty pozwoli Polsce wstać z kolan. Rok działalności Komisji Weryfikacyjnej podsumowuje Beata Siemieniako, autorka książki „Reprywatyzując Polskę”.
Mija rok od powołania warszawskiej Komisji Weryfikacyjnej pod przewodnictwem wiceministra Patryka Jakiego. Jej pierwsze zebranie robocze odbyło się dokładnie 29 maja 2017 roku, a już niecałe 1,5 miesiąca później wydano pierwszą decyzję.
czytaj także
I co? Właściwie to jeszcze nic. Wciąż nie mamy ani jednej prawomocnej decyzji Komisji – batalia przed sądami o ich uchylenie nadal trwa i wciąż ani jedna kamienica nie wróciła na stałe do miasta. Nagłówki mediów prawicy (Mafia przeciera oczy ze zdumienia. Komisja Weryfikacyjna zwróciła już majątek warty 600 mln zł!), są równie prawdziwe, co liberalnej Gazety Wyborczej (Komisja Jakiego odbija kolejną kamienicę z lokatorami z prywatnych rąk) i zwyczajnie mijają się z prawdą. Ale i to nie jest wcale najgorsze.
O co więc cały raban? Dlaczego Komisja Weryfikacyjna mimo to jest uważana za sukces?
Patryk nie śpi, bo czyta akta
Według moich obliczeń Komisja Weryfikacyjna przez ostatni rok wszczęła postępowania dotyczące 42 nieruchomości i wydała decyzje w sprawie 22 z nich. To bardzo dużo. Rok temu Patryk Jaki zadeklarował, że Komisja będzie wydawała jedną decyzję miesięcznie – wiele osób już z tego powodu łapało się za głowę i twierdziło, że to niemożliwe – ale Jaki słowa dotrzymał i prawie podwoił narzucone swojemu zespołowi tempo.
W zdecydowanej większości przypadków Komisja nakazała powrót nieruchomości do zasobu miasta. W kilku przypadkach Komisja nawet nie musiała nakazać powrotu, bo formalnie nieruchomości nigdy nie przeszły w ręce prywatne – tak było w przypadku działki na Twardej, na której znajdowało się dwujęzyczne gimnazjum przeniesione do innej dzielnicy decyzją władz Warszawy, czy też w przypadku Łochowskiej 38.
Zdarzały się jednak i takie przypadki, gdzie Komisja mimo szczerych chęci, mimo nadziei lokatorów i mimo, że decyzja Hanny Gronkiewicz-Waltz została wydana z rażącym naruszeniem prawa, wcale tej decyzji nie uchyliła. Tak było w przypadku wciąż zamieszkiwanej przez lokatorów kamienicy na Skaryszewskiej.
Dlaczego Komisja nie zawsze mogła odwrócić dziką reprywatyzację? Ponieważ zaszły „nieodwracalne skutki prawne”, a mówiąc prostszym językiem, kamienica po reprywatyzacji została sprzedana dalej. Niemniej w przypadkach, w których „nieodwracalne skutki zaszły”, Komisja nakłada na beneficjentów reprywatyzacji obowiązek zapłaty dość wysokich świadczeń pieniężnych – w sumie imponujące 60 milionów. I tak mąż prezydent Gronkiewicz-Waltz zapłacił prawie dwa miliony, Marek M., postać znana z reprywatyzacji Nabielaka 9, ma zapłacić prawie trzy, a słynna była urzędniczka Ministerstwa Sprawiedliwości Marzena K. ponad dziesięć milionów złotych.
Chmielna 70, czyli gruba kasa, znane nazwiska i… odgrzewany kotlet
czytaj także
I wreszcie: z uzbieranych w ten sposób pieniędzy wypłacono pierwsze odszkodowania i zadośćuczynienia lokatorom. Dla wielu symboliczny gest i zarazem spełnienie wieloletniego postulatu ruchów lokatorskich.
Pasmo sukcesów. Okazuje się więc, że Patryk Jaki sprawdził się jako pracowity wiceminister, ślęczący nad aktami Komisji do późnych godzin nocnych, jako polityk, który mówi, jak jest, nie owija w bawełnę, wysłuchuje ludzi do końca i staje po ich stronie. Nawet, jeśli wszystko mu się miesza na rozprawach z powodu braku znajomości przepisów, to bardzo się stara. Czyli przywraca sprawiedliwość w ukradzionym mieście.
I teraz kubełek zimnej wody
Z tym przywracaniem sprawiedliwości i zwracaniem miastu majątku wartego miliony wcale nie jest tak prosto. Z informacji prasowych wynika, że jedyną osobą, która zapłaciła zasądzone przez Komisję miliony, jest mąż HGW. Co z resztą? Czy pieniądze powrócą do kasy warszawskiego Ratusza? Kamienice też nie wracają do miasta od razu, bo strony mają możliwość ich zaskarżenia i chętnie z tego korzystają. Wpisy do ksiąg wieczystych też nie pojawiają się automatycznie, a na decyzje sądów trzeba poczekać. Słowem – to wszystko musi trwać i trudno winić Jakiego, że sądy nie działają równie szybko jak Komisja.
Trzeba jednak uczciwie przyznać, że Komisja – mimo, że postawiła pierwszy krok – jeszcze nic skutecznie nie wywalczyła. Wciąż w powietrzu wisi ryzyko, że sądy nie podzielą zdania Komisji i resetu reprywatyzacji wcale nie będzie.
Tymczasem Patryk Jaki ciągle przecenia swoje możliwości i usilnie pracuje nad dezinformowaniem i tak zagubionych lokatorów. Kiedy wydawano we wrześniu 2017 roku decyzję w sprawie Poznańskiej 14, Jaki powiedział, że „lokatorzy mogą wrócić do swoich domów”. Ale do dziś ci, którzy się wyprowadzili, nie wrócili do tych domów i nie wiadomo, czy kiedykolwiek wrócą. Kiedy wydawano decyzję na Nowogrodzkiej 6a, Patryk Jaki powiedział, że lokatorzy mogą spać spokojnie, ale emerytowani, często samotni mieszkańcy płacili wolnorynkowy czynsz jeszcze przez kilka miesięcy, dopóki – i tu być może efekt przyniosły protesty ruchu lokatorskiego – nie znowelizowano ustawy o Komisji. Aktualnie kamienice, w stosunku do których Komisja wydała decyzje, mają przechodzić w tymczasowy zarząd, choć właściwie znów się słyszy, że nie żaden tymczasowy, ale że „kamienice wracają”.
Poznańska 14: Jeszcze nie sprawiedliwość, ale chociaż nadzieja?
czytaj także
Są więc zgrzyty organizacyjne, jest zamieszanie i niepokój wśród lokatorów i lokatorek, ale powiedzmy sobie szczerze, że nie są to zarzuty najgorszej wagi. Po prostu rok to za mało, by rzetelnie ocenić prace Komisji, a póki co Komisja działa tak, jak sobie zaplanowała, że ma działać.
Najgorsze jest jednak nie to, co wydarza się na jej posiedzeniach, ale to, co się poza nimi nie wydarza. A nie wydarza się nic.
Cała Polska zazdrości swojej stolicy
Po pierwsze, dzięki temu, że Komisja skutecznie wyczerpuje temat trwającej w mediach głównego nurtu już trzeci (!) rok afery (ci, którzy zajmują się tematem reprywatyzacji twierdzą, że trwa dwudziesty dziewiąty rok), zapomina się, że jej sukcesami może się cieszyć jedynie garstka warszawskich lokatorów.
Spójrzmy na liczby. Komisja wydała 22 decyzje, ale pozostały jej wciąż ponad cztery tysiące innych decyzji reprywatyzacyjnych do zweryfikowania. I mowa tu o samej Warszawie. Co dopiero mają powiedzieć lokatorzy z Poznania, Łodzi, Krakowa? Oni nie mają żadnej szansy, że Komisja wyciągnie ich los na loterii i zajmie się zwrotem akurat ich kamienicy.
Tymczasem w całej Polsce wciąż dzieją się dramaty reprywatyzacyjne. Pierwszy przykład z brzegu – aktualnie przed Sądem Rejonowym w Bochni toczy się sprawa dotycząca reprywatyzacji centralnej części niewielkiej wsi Żegocina położonej w Małopolsce. Na działkach zagrożonych roszczeniami mieści się to wszystko, z czego korzysta cała wieś: gminny Zakład Opieki Zdrowotnej, apteka, urząd gminy, Centrum Kultury, Sportu i Turystyki, plac zabaw, park i Środowiskowy Dom Samopomocy. W Żegocinie nie obowiązuje warszawska mała ustawa reprywatyzacyjna i tamtejszym mieszkańcom nie pomoże Komisja Weryfikacyjna. Potrzeba do tego kompleksowej dużej ustawy reprywatyzacyjnej. Która, jak wiemy, utknęła w którejś z rządowych szuflad.
Nie wystarczy nie kraść
Przewodniczący Komisji Patryk Jaki, który jesienią ubiegłego roku z dumą ogłaszał założenia dużej ustawy reprywatyzacyjnej przy brawach niemal całego środowiska lokatorskiego, dziś w tej sprawie milczy albo mówi od rzeczy. Kilka dni temu w poranku radia Tok FM na pytanie Dominiki Wielowieyskiej dotyczące zamrożonego projektu ustawy reprywatyzacyjnej odpowiedział, że właściwie to ta ustawa nie jest potrzebna i wystarczy być uczciwym, jak na przykład Lech Kaczyński, który wstrzymał reprywatyzację.
Nie słuchaliście Ikonowicza w 1995, to posłuchacie Jakiego w 2017
czytaj także
Raz, że to nieprawda, bo choć Kaczyński jako prezydent Warszawy wydał mniej decyzji reprywatyzacyjnych niż HGW, to wciąż wydał ich kilkaset (w tym skandaliczną decyzję dotyczącą Noakowskiego 16), to przy tym nie wprowadził żadnych przepisów chroniących lokatorów. Ale tu nie o tym.
Druga negatywna funkcja, jaką spełnia Komisja w dyskusji o reprywatyzacji, to redukcja tej ważnej rozmowy o kształcie stosunków społecznych do dyskusji o złodziejskiej reprywatyzacji.
Dziś przecież dobrze wiemy, że za dramat lokatorów i krzywdy społeczne nie odpowiada wyłącznie kilku mafiozów, których zamknięcie za kraty pozwoli Polsce wstać z kolan. Źródłem problemu jest również dominujące myślenie o reprywatyzacji – szczególnie reprywatyzacji polegającej na zwrocie budynków w naturze – jako czymś, co się bezwzględnie należy pokrzywdzonym przez historię.
Szkoda, że tego rodzaju dyskusji nie zapoczątkowały działania Komisji Weryfikacyjnej, choć dobrym pretekstem mogła być sprawa choćby kamienicy na Lutosławskiego 9. Z zeznań złożonych przez świadków wynikało jasno, że pomysłodawcami, a często i sprawcami pobić, nękań i gróźb wobec lokatorów byli prawowici spadkobiercy, którzy odziedziczyli dom. Podobnie było w przypadku Zamku w Łopusznie, miejscowości niedaleko Kielc. Nie zwrócono go metodą na kuratora, ani na fałszywy testament, ale do rąk własnych braci Chrzanowskich, spadkobierców państwa Dobieckich. W łopuszańskim majątku od kilkudziesięciu lat mieściła się jedyna w powiecie szkoła z internatem, która po reprywatyzacji musiała zostać zlikwidowana. To w praktyce oznacza, że my wszyscy płacimy za transfer majątku publicznego w prywatne ręce wąskiej grupy społeczeństwa.
Bo, cytując po raz kolejny wypowiedź wspomnianego Lecha Kaczyńskiego, o której PiS zdaje się zapomniał: „Czy Polska jest dziś w stanie odwrócić historię w tym sensie, żeby oddać wszystkim to, co stracili na skutek tragicznych wydarzeń historycznych? Szanowni Państwo, przecież to by oznaczało, że potomkowie biednych Polaków mają zapłacić potomkom bogatych.”
Szkoda jednak, że jest to archiwalna wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego z 2015 roku wyszperana na YouTubie, a nie wypowiedź Patryka Jakiego w poranku radia Tok FM w 2018.