Kraj

Po pierwsze – dobro dziecka!

Gdy chcesz dziecko do żłobka czy przedszkola, nie licz na władze lokalne ani państwo. Sprawę „Zaczarowanej Krainy Puchatka” komentuje Paweł Rudnicki.

15 października wrocławskie media poinformowały o nagannych (delikatnie mówiąc) praktykach w żłobku „Zaczarowana Kraina Puchatka”. Opieka nad dziećmi sprawowana była za pomocą kneblowania, krępowania i obezwładniania maluchów. Tak „wychowawczynie”, pseudonauczycielki przedszkolne, zapewniały sobie spokój w pracy. O sprawach znęcania się nad dziećmi często słychać, więc sama informacja poza zdenerwowaniem i współczuciem przechodzi prędzej czy później w informacyjny szum.

Ale nie dla mnie (nas) i nie tym razem. Kilka tygodni temu byłem wspólnie z żoną i naszym dzieckiem w „ZKP”, ponieważ szukamy miejsca w żłobku, a ten jest w pobliżu. Chcieliśmy zobaczyć „Krainę”, porozmawiać z osobami w niej pracującymi, zrobić rozpoznanie, nim wyślemy dziecko. Odwiedziliśmy dotąd osiem żłobków. Zaraz po wyjściu umieściliśmy „Krainę Puchatka” na ostatnim miejscu. Najbardziej zdziwiło nas to, że ktoś zdecydował się wysłać tam swoje dziecko – w okolicy jest sporo innych miejsc, cena nie była nadzwyczajnie atrakcyjna, można znaleźć coś innego.

Już na pierwszy rzut oka „Kraina” nie wzbudzała zaufania. Niewyremontowane, brudne i cuchnące pleśnią (w środku lata) ściany zamaskowano wielkimi naklejkami z bajek Disneya. Zaniedbany taras pełen był niebezpiecznych elementów, które narażały dzieci na niebezpieczeństwo. Ale najgorsze wrażenie zrobiła „szefowa”, która na wszystkie pytania w zakresie kompetencji i przygotowania kadry odpowiadała, że „kochają dzieci”, a to ważniejsze od papierów. W rozmowie podkreślała, jak ważne jest dobro dziecka, jak nastawione są na opiekę nad maluchami, jak znakomicie gotują (tylko z ekologicznej żywności). Wypowiedzi nie były spójne, co chwila sobie przeczyła. Nie zdobyła kompletnie naszego zaufania. Szybko skończyliśmy wizytę. Bez wahania odpuściliśmy sobie to miejsce. 

Żłobek – marzenie rodzica

Kiedy zostajesz rodzicem, przychodzi czas, gdy chcesz lub musisz wysłać dziecko do żłobka lub przedszkola. Nie jest to banalne zadanie. Nawet jeśli zaakceptujesz fakt, że nie możesz liczyć na władze lokalne ani państwo (bo nie stać ich na zapewnienie opieki wszystkim dzieciom, mimo że płacisz podatki; gadające głowy stale zapewniają, że za chwilę będzie lepiej, ale to „za chwilę” nie następuje nigdy) i zechcesz skorzystać z oferty placówek prywatnych, to nie łudź się: nie będzie łatwo. Możliwość prowadzenia żłobków jak każdego innego biznesu sprawia, że umykają one kontroli kuratoriów czy samorządowych wydziałów edukacji i jedynie Sanepid może weryfikować jakość ich działania. Ale nie pedagogicznego!

Trudno znaleźć dobre, fajne i bezpieczne miejsce dla dziecka. A przykład „ZKP” pokazuje, że można trafić do katowni, która zamieni życie twojego dziecka w koszmar. Tym większy, że niemowlę czy 2–3-latek nie opowie o wszystkim, co się tam działo. Nie będzie w stanie przeciwstawić się przemocy. Stanie się po prostu ofiarą chciwości i głupoty „właścicielki”. Sprawa dosyć trywialna w większości państw UE: znaleźć żłobek i nie bać się posyłać tam dziecka, w Polsce okazuje się trudnym do spełnienia marzeniem.

Zawsze po fakcie


Dziś już wiadomo, że będą kontrole innych żłobków, które działały dotąd bez nadzoru pedagogicznego. Władze miasta i rzecznik praw dziecka wskazują, że są możliwości dokonywania takich przeglądów, uwiarygadniania dobrych placówek (takie oczywiście również działają, na szczęście) i eliminowania katowni takich jak „Zaczarowana Kraina Puchatka”. Ale dlaczego reakcja jest zawsze dopiero po dramatycznym zdarzeniu?

Sam system stwarza możliwości patologicznego działania. Byliśmy w ośmiu żłobkach. Tylko jedna osoba miała licencjat z pedagogiki przedszkolnej i wczesnoszkolnej. Rozstrzał pozostałych zawodów był imponujący. Jako nauczyciel przyszłych nauczycielek przedszkolnych (pracuję na uczelni pedagogicznej) wiem, że to kierunek cieszący się zainteresowaniem i przygotowujący liczne (może zbyt liczne?) kadry. A mimo to w odwiedzonych żłobkach nie było profesjonalnie przygotowanych opiekunów. Wszystkie nasze rozmówczynie przekonywały, że „miłość do dzieci” zastępuje dyplom. Nie jest tak, że dyplom automatycznie sprawia, że nauczycielka jest dobra, ale na pewne nie przeszkadza nią być. I daje wiedzę, która z pewnością przydaje się w zawodzie. Ale nie ma co się dziwić nieobecności pedagożek w żłobku takim ja „ZKP” –  pewnie protestowałyby, broniły dzieci, nie pozwoliły na podobne praktyki. W to, jako ich nauczyciel, chcę wierzyć. 

Zysk ponad dzieci

Rozmawiając po wizycie w „ZKP”, uznaliśmy, że to koszmarne miejsce. Kiedy opowiadaliśmy naszym znajomym, jaki odwiedziliśmy żłobek, nie dowierzali. A dziś w sieci wrze. Komentarze na forach (jak zwykle w ogromnej części zjadliwe) obwiniają rodziców, właścicielkę, miasto i państwo. Dostaje się wszystkim… i słusznie. Kiedy rodzice są zagonieni obowiązkami, wydaje im się, że lepsza jakakolwiek opieka niż żadna. Tylko taką naiwnością mogę wytłumaczyć obecność ich dzieci w „Zaczarowanej…”. Pani, która prowadziła żłobek, uznała, że może zarobić bez wysiłku i skorzystała z rozwiązań, które przyszły jej do głowy. Trudno jednak zrozumieć, jak mogła zrobić to, co zrobiła. Zmarnowanie komuś dzieciństwa i narażenie na stres powinno być wysoko karane (dlaczego mam przeczucie że skończy się na „zawiasach”?).

Władze lokalne nie pomagają, mają inne priorytety, a efektem braku miejsc w żłobkach i przedszkolach są takie sytuacje jak ta. Tu Wrocław nie jest odosobniony. Akurat w naszym mieście to się zdarzyło, mogło wszędzie. Ale nie sposób nie wypomnieć włodarzom miasta stadionu za miliard, fontanny, utrzymywania klubu piłkarskiego z publicznych pieniędzy… i ciągłego braku kilkuset miejsc dla dzieci. Ech, priorytety. System też „wtopił”. Premier i ministrowie mówią o przedszkolach za kilka lat dla wszystkich, ale to imaginacje.

W sytuacji, w której główną zasadą zmian w polskiej edukacji jest „tanio”, trudno się spodziewać efektywnych i dobrych przeobrażeń. Wspólnym mianownikiem wszystkich tych kompromitacji jest rynek, który tworzy sytuacje, w których dziecko i dzieciństwo podlegają utowarowieniu. Władze ignorują potrzeby swoich obywateli, my ich nie egzekwujemy. „Zaczarowana Kraina Puchatka” skupia wiele problemów systemu edukacyjnego. Nie pierwszy to i niestety nie ostatni taki przypadek. Zysk ponad dzieci – boję się tej zasady jako pedagog. Ale jeszcze bardziej niepokoi mnie ona jako ojca.

PS. W poniedziałek 15 października około godziny 22 na witrynie wrocławskiej Gazeta.pl artykuł o „ZKP” ilustrowało sześć zdjęć skrępowanych dzieci. Zupełnie bez sensu. Może żeby zwiększyć klikalność? Rano na szczęście już ich nie było. Wczoraj na głównej stronie Gazeta.pl zamazana okładka „Super Expressu” podpisana była „Tego nie pokazujemy”. Czy faktycznie epatowanie krzywdą dzieci jest konieczne? Opamiętajcie się, wydawcy!

Paweł Rudnicki ojciec 15-miesięcznego dziecka, pedagog, politolog, adiunkt w Instytucie Pedagogiki Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij