Molestowanie seksualne to nie jest opowieść o seksie, ale o władzy. W tym władzy uchylania nieba.
Zdjęcie w piątkowej „Wyborczej” mówi wszystko. Arcybiskup Józef Wesołowski, jeszcze jako nuncjusz apostolski na Dominikanie, w złotej szacie (wyglądałby jak jakiś święty, gdyby nie dziwnie uchylone usta), kładzie obie dłonie na głowie małego chłopca, a ten składa ręce i przymyka oczy. Dwie kobiety, zapewne matka i babcia chłopca, zastygają w zachwycie.
Podobny wyraz twarzy musiała mieć matka 13-letniej Samanthy, gdy 10 marca 1977 roku Roman Polański zaproponował, że zrobi córce zdjęcia do „Vogue’a”.
Ujawnienie skandalu polskich księży molestujących dzieci na Dominikanie zbiega się z publikacją przekładu książki Dziewczynka Samanthy Geimer. Czytałem tę świetnie napisaną opowieść o „życiu w cieniu Polańskiego” na przemian z reportażami Mirosława Wlekłego z Dominikany. Wszystko je różni, ale jedno jest z gruntu podobne. Molestowanie seksualne to nie tyle rzecz o seksie, ale o władzy. Czasem idzie o przemoc fizyczną, ale zwykle – w rodzinach, szkołach, kościołach – podstawa męskiej władzy jest bardziej subtelna.
– Kto z was nie kochał księdza [Wojciecha Gila] niech podniesie rękę – mówi w reportażu Wlekłego stolarz, którego syn był wśród molestowanych. Wszyscy go kochali, podobnie jak abp Wesołowskiego. Kościół ma w Dominikanie ogromne wpływy, wiara, choć ostatnio osłabiona, jest wciąż gorąca, naiwna.
„W mieszkaniu ks. Gila znaleziono damską garderobę. Przebierał w nią ministrantów i się masturbował. Krnąbrnym groził, że zemści się na nich Bóg. Jednemu nawet pistoletem”. Co to ma wspólnego z Polańskim, który krok za krokiem urabia Samanthę, rozbiera ją pod pretekstem sesji foto, podaje alkohol, narkotyk, cały czas dopytuje się, czy jest jej przyjemnie, czy się jej podoba?
Polański też jest kapłanem, też szafuje niebiańskimi dobrami, tyle że obiecuje je już tutaj, na ziemi. Nazwa religii brzmi „Hollywood” (w Stanach mówi się „Industry”). Rzekoma sesja fotograficzna w „Vogue’u” to było Niebo, no, może przedsionek Nieba. Matka i jej partner – jak pisze Samantha – „aspirujący hollywoodzcy aktorzy wiedzieli, że Roman jest sławny, ma ogromne wpływy i może dużo dla nas zrobić”. Kapłanom się wierzy z naiwnością wiary i gorącym pragnieniem dostąpienia nagrody. A gwałt miał miejsce w domu Nicholsona, innego apostoła Industry.
Ślepa wiara rodziców może krzywdzić dzieci. Samantha ich w jakiś sposób rozgrzesza, może nadmiernie: „Pomyślcie o dzieciakach, które nocowały w domu Michaela Jacksona, pomyślcie o ich rodzicach. Czy byli źli albo głupi? Nie, po prostu chcieli uwierzyć, że być sławnym to znaczy być dobrym”.
Sama Samantha, wychowana w kulcie Hollywood, traktuje „sesję zdjęciową” z powagą dziecka, które udaje dorosłą. On pstryka byle jakie zdjęcia (nieostre!), ona chce „jak najlepiej wypaść”. „Gdy poprosił żebym zdjęła bluzkę, czułam, że muszę sprostać zadaniu”. I dalej: „Wydawało mi się, że czytam w jego myślach: <<Daj mi to, czego chcę, albo zrobi to ktoś inny>>”. Żałośnie brzmi ta opowieść: „Chcę być jak Marilyn Monroe. Co ona zrobiłaby na moim miejscu?”. „To był piękny dzień na początek kariery” – takie były jej nadzieje.
Gdy Polański, jej „przepustka do sławy”, odłożył aparat i zdjął spodnie, protestowała, próbowała udawać, że ma atak astmy, ale nie była dość zdecydowana. „Czemu nie powiedziałam NIE? Czemu nie zawołałam ZŁAŹ ZE MNIE, CO ROBISZ, IDIOTO?”.
To delikatny moment. Często nie potrafimy zrozumieć, czemu ofiara się nie obroniła, czemu pozwoliła na stosunek (w wykonaniu Polańskiego – analny, dodatkowy szok dla 13-latki). Czemu chłopcy w Dominikanie onanizują się, zerkając w księżowską kamerę?
Sytuacja przerosła Samathę. „Byłam sama i nie wiedziałam co mam robić”. Była pijana i zaćpana.
Ale nie to było najważniejsze.
Ofiara nie jest de facto sama. Jest z nią cała społeczność, która szanuje sprawcę, czasem go uwielbia. Sławny reżyser, pełen poświęcenia ksiądz, wspaniały dyrygent, wybitny trener.
Trzymają w ręku przyszłość swoich podopiecznych. Nie można uwierzyć, że ktoś taki mógłby krzywdzić dzieci. Otacza ich podziw, powszechne uznanie, kult. Jak ma im się sprzeciwić dziecko, które poza wszystkim innym powinno się słuchać dorosłych?
Mieszkańcy rodzinnej wsi ks. Gila, twierdzą, że to całe molestowanie to „bzdury”. Dominikańskie dzieci „nie mówią takich rzeczy rodzicom. Mogą za to dostać lanie”.
Luminarze polskiego kina zaprzeczali, że doszło do molestowania. Mówili, że winny był nie Polański ale „jakaś pijana 13-letnia prostytutka”, opowiadali o dziewczynach wciskających się reżyserom do łóżka, a czyn Polańskiego do dziś uznają za co najwyżej „niefajny”. Nie sposób uwierzyć, że ktoś tak doskonały, artysta tak subtelny, takie narodowe dobro, może być takim…
Pedofilia na Dominikanie stała się częścią kultury – mówi Wklekłemu dominikańska socjolożka. Pedofilia cultural rozkwitła na podłożu biedy i maczyzmu – to dlatego Dominikana jest rajem dla zboczonych księży.
Ale także w Hollywood postępek Polańskiego nie był wyjątkowy. „Później dowiedziałam się, że według niego starsi mężczyźni uwodzący młode dziewczyny to była norma – uważał pewnie, że powinnam być mu wdzięczna za całe to doświadczenie, za technikę”. Sam Polański sprawiał wrażenie rutyniarza. Zacierał ślady (gwałt analny nie groził ciążą), powiedział to, co zawsze mówią sprawcy: „Nie mów matce. To będzie nasza tajemnica”.
W Hollywood też była pedofilia cultural. Krąży przypisywany Polańskiemu dowcip: „Kobieta może mieć nawet 15 lat, byleby młodo wyglądała”. Samanta cytuje, jak „Roman” wiele lat po gwałcie nieoczekiwanie wyznał jej adwokatowi: „Gdybyś ją zobaczył nago, też chciałbyś się z nią pieprzyć”. Nie wygląda na to, by zrozumiał, że dziewczynek nie należy „pieprzyć”. Może przydałaby się terapia? Na nią nigdy nie jest za późno.
Samantha nie kryje, że jest w to wszystko jakoś uwikłana. Próbuje sprawcę zrozumieć. „Może młodość oznaczała dla niego jakąś siłę życiową. Może czuł, że jej potrzebuje?”. Tłumaczyć jego skłonności okrutnymi przeżyciami, których Polański padł ofiarą. Podkreśla, że „nie chciał jej skrzywdzić”. Uporczywie mówi o nim „Roman”.
Jest w książce wyznanie, które trzeba docenić. Gdy Polański przystąpił do seksu oralnego, dziewczynka odczuła przyjemność: „To jest przyjemne i to jest samo w sobie straszne. Nie chcę tego robić, mówi mój umysł, ale ciało mnie zdradza”. Zapewne chłopcy molestowani przez polskich księży – w kraju i za granicą – też czasem odczuwali przyjemność, choćby z masturbacji, do której byli zmuszani. Tutaj kryje się wyjątkowo ohydne źródło uwikłania w relacji ze sprawcą, a także źródło dodatkowego poczucia winy, które zawsze odczuwa ofiara. Narasta ono zwykle wraz z utrzymywaniem przez dziecko tajemnicy. Samantha miała szczęście, że sprawa od razu wyszła na jaw. Nawet jeżeli wtórna wiktymizacja – przed sądem, policją i mediami – przyniosła jej wiele cierpień.
Porównanie Polańskiego do polskich księży pedofilów nie oznacza, że chcę wzbudzać agresję wobec starego reżysera. Plama na honorze zostanie, ale karanie tego osiemdziesięciolatka, skoro ofiara mu w jakiś sposób przebaczyła, a także wywalczyła „sześciocyfrowe” odszkodowanie, byłoby czymś nieludzkim. Postulat, by stanął przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości i dał się wreszcie osądzić, brzmi dobrze, ale budzi wątpliwości, bo amerykański wymiar sprawiedliwości – w osobie sędziego Rittenbanda – ośmieszył się do cna i dał Polańskiemu moralne prawo do ucieczki.
Ale to nie znaczy, że należy uważać, że nic się nie stało albo że dawno i nieprawda. Dawno i prawda. Zawsze ta sama w przypadku molestowania seksualnego, czyli władzy ludzi, którym wydaje się, że są tak wspaniali, że wszystko im wolno. W którym opór ofiary słabnie ze wstydu i strachu, ale także z porażenia oślepiającym blaskiem.