Kraj

Okrągły Stół, czyli warto rozmawiać

Spolaryzowana pamięć o Okrągłym Stole czyni to wydarzenie zakładnikiem sporów pokolenia transformacji.

„Jesteśmy na siebie skazani. Jesteśmy jak stare małżeństwo, które miało okres… trudnego pożycia” – mówił jeden z architektów Okrągłego Stołu przy najsłynniejszym z jego podstolików, tym w Magdalence. Nie te słowa jednak pamiętamy, lecz wspólne żarty i toasty, czyli nadmierną, zdaniem wielu fraternizację – a w każdym razie to, co miało ją ilustrować na montowanych filmikach z YouTube’a i w „demaskatorskich” dokumentach telewizji „dobrej zmiany”.

Pod koniec lat 80. naprzeciw siebie – choć kształty mebla miały symbolicznie stępić ostrze konfrontacji – usiadły wrogie środowiska. Pełne sceptycyzmu i uprzedzeń z jednej, a nieufności i poczucia moralnej wyższości z drugiej strony. Ci, którzy jeszcze niedawno siedzieli w więzieniach – nie tylko „internatach”, ale i kryminałach z prawdziwego zdarzenia – rozmawiać mieli z tymi, którzy ich zamykali. Obydwa środowiska, władza i opozycja, miały swoje racje i swoje powody, by o przeciwniku myśleć źle – choć po latach nie mamy wątpliwości, że jedni mieli lepsze powody od drugich.

Niemal od razu negocjacje umiarkowanego nurtu opozycji z reformatorską częścią liderów partyjnych zyskały swą legendę. Choć pragmatyczny scenariusz rozmów o zmianie ustroju Michnik nakreślił w szeroko czytanej w podziemiu książce Takie czasyRzecz o kompromisie, cztery lata wcześniej – dla jednych rozmowy Okrągłego Stołu stały się uświęconym mitem założycielskim wolnej Polski i wyrazem mądrości jej elit przeprowadzających kraj i społeczeństwo do demokracji; dla innych – mrocznym świadectwem zmowy tych elit przeciw narodowi, opartej na zakulisowych układach i wykluczeniu niechętnych tym układom ludzi i środowisk.

Tak spolaryzowana pamięć o Okrągłym Stole czyni to wydarzenie zakładnikiem sporów pokolenia transformacji. Budowana na nim tożsamość – piewców bądź krytyków – nie opisuje współczesności, a co bardziej zapalczywych wikła w dawno nieaktualną wojnę. Nawet więc jeśli jedna ze stron tego sporu jest nam wyraźnie bliższa – politycznie, mentalnie, czy choćby towarzysko – zapisanie się do jej obozu i postawienie w tym miejscu kropki to niezbyt twórczy wniosek.

Historia Okrągłego Stołu udziela nam dużo ciekawszych lekcji. Pokazuje przede wszystkim, że wspólnota ostro podzielona, przepojona politycznym moralizmem, pełna wzajemnych – do wyboru – pogardy, nienawiści, strachu czy obrzydzenia jest jednak jedną wspólnotą. Nawet jeśli czasem wolałaby nie być, bo ci drudzy to dla pierwszych zdrajcy, względnie bezrozumny plebs. Ta wspólnota jedzie na jednym wózku czy, jak kto woli, płynie na jednym statku, któremu zdarza się zdryfować w kierunku góry lodowej. Na imię jej może być „katastrofa gospodarcza późnego socjalizmu”, może być „Unia Europejska na krawędzi rozpadu”, „geopolityczna próżnia” albo i „pułapka średniego dochodu”. Tak czy inaczej – osobno tej góry ominąć się nie da, bo pokład jest wspólny. A wojna na mostku, w kuchni i w maszynowni może dostarczyć (widzom) wiele rozrywki, ale na zmianę kursu po prostu nie pozwoli.

Ludzie ówczesnej partii (nie wszyscy, bo bez betonu) i ludzie opozycji (też nie wszyscy, bo bez radykałów) zdołali to odpowiednio wcześnie zrozumieć.

Po latach wiemy jeszcze jedno. Zawsze są sprawy pilne i ważne, tylko że te drugie zbyt łatwo nieraz ustępują. Bo pożar w gospodarce (bezrobotni), bo Kościół taki zasłużony (aborcja), bo my tu walczymy o Polskę… Przy wielkim meblu w Pałacu Namiestnikowskim zasiadły tylko dwie kobiety na 56 mężczyzn – jak gdyby gigantyczna praca i zaangażowanie ich koleżanek musiały z jakiegoś powodu pozostać „na zapleczu”, a wizerunki opozycyjnych (więcej) i partyjnych (mniej) działaczek musiały ustąpić narcyzmowi wąsatych, łysawych i brodatych. Ustalenia „socjalne” rozmów, wynegocjowane przez ekonomistów i związkowców, niemal od razu po obradach trafiły do kosza – bo to nie Leszek Balcerowicz, lecz już minister finansów w rządzie Rakowskiego, Andrzej Wróblewski, co prawda tylko teoretycznie, zaordynował Polsce radykalną terapię szokową. Liczne wykluczenia, zaniechania i pominięcia – ludzi a zwłaszcza tematów, nie zawsze konieczne, a często bolesne – nie pomagały transformować Polski w sposób sprawiedliwy dla wszystkich. W tym sensie pominięcie tak licznych głosów i roszczeń było dla wolnej Polski grzechem założycielskim – nawet jeśli nieuniknionym bądź szalenie trudnym do uniknięcia. A wykluczenie społeczne czy kulturowe, wypchnięcie słabszych głosów z debaty – to wniosek zawsze aktualny – rozsadza wspólnotę, nakręcając mechanizm wzajemnej nienawiści i pogardy.

Wydaje się nam czasem, że z kimś bądź o czymś nie warto rozmawiać – ale może naprawdę nie ma innego wyjścia? Z tą myślą – dwadzieścia siedem lat po Okrągłym Stole – zapraszamy do jego artystycznej i symbolicznej rekonstrukcji.

Zapraszamy na inaugurację Festiwalu im. Jacka Kuronia, w sobotę, 28 maja, na Placu Defilad. Ruszamy o 20.30 premierą słuchowiska Jutro będzie słońce, później o 21.30 Komuna Warszawa wspólnie ze specjalnie powołaną grupą rekonstrukcyjną przywoła historię budowania Okrągłego Stołu. Zakończymy Dyskoteką pana Jacka w Barze Studio.

**Dziennik Opinii nr 145/2016 (1295)

Festiwal-Kuronia-Pakiet-Ksiazek

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij