Otwarty dostęp do kultury, sprzeciw wobec dyktatu przemysłu praw „autorskich”, odnawialne źródła energii - to jest właśnie walka o niepodległość dzisiaj.
W nocy z 6 na 7 listopada 1918 roku proklamowano w Lublinie Tymczasowy Rząd Ludowy Republiki Polskiej. Premierem został doświadczony socjalistyczny polityk Ignacy Daszyński. Program rządu obejmował m.in. powszechne prawo wyborcze dla mężczyzn i kobiet, ośmiogodzinny dzień pracy, reformę rolną, ubezpieczenia społeczne oraz powszechną, bezpłatną i świecką edukację.
Mimo że rząd lubelski trwał krótko i nigdy tak naprawdę nie rządził, jego postępowy program nie przepadł bez śladu. Tworzące się państwo polskie zostało republiką, nie monarchią, a część z zapowiadanych społeczno-politycznych reform udało się socjalistom zrealizować w ramach koalicyjnych rządów w pierwszych latach niepodległości. Zanim sanacyjne władze ustanowiły pod koniec lat 30. święto 11 listopada, Polska Partia Socjalistyczna właśnie 7 listopada obchodziła dzień niepodległości.
Tradycję tę postanowiły przypomnieć w tym roku środowiska lewicowe w Krakowie. Obchody 7 listopada zamiast 11 listopada to nie tylko odkurzanie przeszłości, ale pewna próba odpowiedzi na konkretne współczesne pytanie. Inne odpowiedzi to alternatywne lewicowe obchody 11 listopada (w tym roku w Warszawie odbędzie się Ludowy Marsz Niepodległości), nieco prześmiewczy Farsz Niepodległości, blokada marszu prawicy (po zeszłorocznych doświadczeniach nie jest to pomysł zbyt popularny) albo włączenie się do pochodu organizowanego pod patronatem prezydenta Komorowskiego, czego na szczęście nikt sensowny nie proponuje. Ale co to za pytanie?
Chodzi o to, jaki ma być stosunek lewicy do polskiego patriotyzmu. I o to, czy tradycja niepodległościowego socjalizmu wciąż jest czymś, do czego warto nawiązywać. A także – jaka ma być lewicowa odpowiedź na politykę historyczną prawicy.
Tu i ówdzie powraca z tej okazji dyskusja o lewicowym patriotyzmie. Dyskusja niemrawa tym razem, bo wszystkie argumenty pojawiły się już w poprzednich latach. I to wcale nie dlatego, że temat został wyczerpany. Do pewnego stopnia ten spór musi pozostać rytualny – mamy różne tradycje i mamy pełne prawo się różnić, a nawet okopywać się na swoich pozycjach, jak ktoś lubi.
Z drugiej strony szkoda, że nie słuchamy siebie nawzajem uważniej. Ci z nas, którzy poczuwają się do patriotyzmu, skorzystaliby, uwzględniając fakt, że do takiego projektu trzeba wbudować „bezpieczniki” chroniące przed niechcianym powinowactwem z etnicznym nacjonalizmem. Ci, którzy dystansują się od patriotyzmu, skorzystaliby, traktując poważniej kłopot, jaki dla postnarodowego projektu stanowi niezamierzony sojusz kosmopolitycznej lewicy z transnarodowym kapitałem. Wszyscy uczestnicy debaty zyskaliby, dostrzegając, że o kwestii narodu i patriotyzmu nie można sensownie dyskutować w oderwaniu od naszej (europejskiej, ludzkiej) kolonialnej historii. Wszystkie istniejące narody powstawały i/lub dojrzewały w warunkach kolonializmu i/lub dekolonizacji. Z faktu tego wynika szereg rzeczy niewygodnych i dla tych, którym patriotyzm jest bliski, i dla tych, co woleliby się trzymać odeń z daleka.
O ile patriotyzm staje się od czasu do czasu tematem dyskusji, kwestia niepodległości wydaje się przezroczysta. To błąd, wynikający z zawężonego pojmowania niepodległości i utożsamiania jej z dwoma innymi pojęciami, w których się historycznie wyrażała: prawem narodów do samostanowienia i suwerennością państwową. Niepodległość zostaje tym samym przywiązana do koncepcji państwa narodowego. To sklejenie niepodległości z państwem narodowym sprawia, że nie możemy ani zrozumieć własnej historii, ani powiązać lewicowej tradycji walk o wolność z dzisiejszymi wyzwaniami. Dlatego warto pomyśleć o niepodległości szerzej, nie przywiązując się do fetyszy narodu i państwa.
Niepodległościowy socjalizm nie był ani dziejowym przypadkiem, ani nie jest dziś archiwalną ciekawostką. To nie przypadek, że na przełomie XIX i XX wieku Polska Partia Socjalistyczna nie była po prostu jedną z sił walczących o niepodległość, lecz główną wyrazicielką niepodległościowych dążeń polskiego społeczeństwa. Program rządu Daszyńskiego nie był zaś jedynie próbą wypełnienia kształtującej się państwowości odpowiednią dawką „socjalu”, lecz przełożeniem na konkretne postulaty tego, jak uczestnicy tej walki ową niepodległość pojmowali.
Niepodległość ta składała się z trzech nierozerwalnie ze sobą splecionych wymiarów. Po pierwsze z niezależności – wolności od ucisku na tle kulturowym i od „zewnętrznego” panowania. Po drugie z demokracji, czyli kolektywnego prawa do tworzenia i przekształcania własnych instytucji. Po trzecie wreszcie z socjalizmu, czyli – jak byśmy mogli dzisiaj powiedzieć – obywatelstwa socjalnego i demokracji ekonomicznej.
Suwerenne w świetle prawno-międzynarodowym państwo może, ale nie musi być narzędziem tak rozumianej niepodległości. Niezależność od zewnętrznego panowania nie czyni przecież społeczeństwa niepodległym, jeśli system polityczny ma charakter autorytarny. „Niepodległość” przysługuje wtedy wodzowi i jego drużynie, ale nie ludziom. Podobnie oczywistym jest, że nie można urzeczywistnić idei niepodległości w ramach kapitalizmu. Człowiek, który jest poddanym w miejscu pracy, uczestniczy w niepodległości najwyżej cząstkowo. Państwo, które stawia na pierwszym miejscu uczucia rynków finansowych czy opinię agencji ratingowych, nie może adekwatnie wyrażać dążeń społeczeństwa.
Jeśli spojrzymy na to w tej perspektywie, przekonamy się, jak wiele nas łączy z naszymi pradziadami i prababkami, choć nasze dzisiejsze dążenia mogłyby ich zadziwić. Jesteśmy mniej przywiązani do państwa.
Najistotniejsze nie jest to, na jakim poziomie działają instytucje regulujące zbiorowe życie, lecz to, czy faktycznie są przez nas tworzone i kontrolowane.
Unia Europejska może służyć niepodległości, ale może ją również ograniczać – dokładnie tak samo jak państwa narodowe, władza samorządowa na poziomie miasta czy organizacje społeczne/pozarządowe.
Dzisiejsze niepodległościowe postulaty to m.in. otwarty dostęp do kultury, suwerenność żywnościowa czy niezależność energetyczna. Walka z dyktatem przemysłu praw „autorskich”, rozwijanie odnawialnych źródeł energii czy tworzenie lokalnych walut wyraża w nowych czasach to samo ludzkie dążenie do niezależności, które kierowało naszymi przodkami i przodkiniami. Myślę o tym czasem, obserwując z okien pociągu pola wiatraków.