Miasto

Zamiast o szkle i betonie pomówmy o innym mieście [polemika]

Przeciętna estetyka czy brak ludzkiego wymiaru to tylko symptomy poważniejszej choroby.

W swoim tekście aktywista Marcin Gerwin pyta: „Co zamiast szkła i betonu?”, kierując swoją krytykę w stronę współczesnej architektury. Ta, wraz z jej twórcami, jest łatwym celem – piętnowanie odhumanizowania modernizmu to ulubiony sport krytyków co najmniej od lat osiemdziesiątych. Ostrze krytyki Gerwina znacząco mija prawdziwy cel, skupiając się na kolejnej debacie o gustach. Pytanie, które należy zadać, brzmi: Co naprawdę przyczynia się do tworzenia „odhumanizowanej” architektury? Nie da się na nie odpowiedzieć, nie patrząc na problem systemu, w jakim powstaje przestrzeń miast, więc ostatecznie należałoby zapytać: „Co zamiast urynkowionego, masowo fabrykowanego miasta?”.

Modernistycznej rewolucji w architekturze nie da się oddzielić od historii uprzemysłowienia i radykalnej urbanizacji, trwającej już od XIX i XX wieku. Dla ojców modernizmu przełom w architekturze był czasem budowania nowej miejskiej rzeczywistości, w której stare struktury XIX-wiecznego miasta przestały odpowiadać potrzebom ich mieszkańców. Architekci byli dyrygentami i demiurgami nowego porządku. Ich architektura oferowała nową, modną estetykę, idącą ręka w rękę z narodzinami współczesności dotykającej wszystkich dziedzin życia – społecznych, obyczajowych, ekonomicznych. Tworzone przez modernistów budynki miały walczyć z rosnącymi problemami miasta przemysłowego – złymi warunkami mieszkaniowymi. Ówczesny modernizm to chociażby budynki robotniczych osiedli na warszawskim Kole, kończone po wojnie przez członków CIAM Helenę i Szymona Syrkusów, czy kolonie mieszkaniowe WSM na Żoliborzu. W sukurs architektom przyszły nowe technologie. Uprzemysłowienie produkcji budowlanej zastąpiło dawne rzemiosło. W efekcie architekci dostali nowe możliwości realizacji swoich wizji. Piszę o tym, bo dziedzictwo modernizmu, niczym archeologiczna warstwa historii miasta – praktyka architektury i faustowski pakt biegu za nowoczesnością – żyje do dzisiaj. Dziś jednak warto zastanowić się, czy nadal powinniśmy podążać tą drogą – paradygmat wzrostu kosztem środowiska i przyszłości oraz masowość produkcji architektury są tu prawdziwymi wrogami. Problem nie tkwi w estetyce i braku odgórnego, tradycyjnego kanonu piękna, którego szuka Gerwin. Rewolucji trzeba szukać dalej.

Ludyczny protest Gerwina nie jest niczym nowym i bez precedensu, ten sposób myślenia ma długą tradycję. Modernizm w latach 50. spotkał się z miażdżącą krytyką. Jane Jacobs, miejska aktywistka, krytykowała zignorowanie kompleksowości miasta i niszczenie istniejących, „żyjących” dzielnic, zagrożonych wyburzeniem pod budowę autostrady. Zarzuciła architektom nieznajomość praw rządzących miastem i ich upraszczanie, a w efekcie niszczenie miejskiego życia. Christopher Alexander – matematyk i architekt – kontynuował ten wątek, mówiąc o tym, że miasto jest złożonym organizmem, dzieląc miasta na „naturalne” i „sztuczne” (jak np. Corbusierowskie Chandigarh). Te drugie są wynikiem uproszczonego myślenia projektantów, skupionego na tworzeniu wyestetyzowanej wizji miasta. W wyniku tej krytyki upadł system wartości współczesnej powojennej architektury. Można zastanowić się, dlaczego pomimo dekad krytyki przeciętna architektura nadal jest masowo realizowana, dając powody do protestu Gerwinowi i wielu mieszkańcom miast.

Jedną z możliwych przyczyn jest fakt, że nadal żywy modernistyczny sposób budowania miast nakłada się obecnie na okres ich radykalnej prywatyzacji. Uprzemysłowiona produkcja miasta nie odeszła w zapomnienie, zmienił się być może jej kwestionowany, masowy charakter. Budujemy dzisiaj w małych seriach, dostosowując architekturę do potrzeb kupujących, ale sposób budowy nadal wyznacza miejski kapitalizm. Architekci są nie tyle demiurgami, co sługami inwestorów, rozdarci między potrzebami i aspiracjami ich klientów a oczekiwaniami publiczności. Stąd też rosnące podziały na elitarną architekturę unikatowych budynków o wielomilionowych budżetach – galerii czy muzeów realizowanych w wyników konkursów dla zamkniętego klubu globalnych starchitektów – a przyziemnym światem „komercji”, rządzącym się zasadami minimalizowania zysku czy masowo produkowanymi budynkami. W samej profesji, zwłaszcza w Polsce, dochodzą do tego podziały między zlecających, projektantów i wykonujących projekt, znowu efekt racjonalizacji „produkcji miasta”. Jeśli zlecający projekty nie są otwarci na społeczny dialog ani partycypacyjny sposób ich tworzenia, będziemy skazani na życie w świecie, który jest przez nich budowany. To moim zdaniem jest sednem problemu. Przeciętna estetyka czy brak ludzkiego wymiaru to tylko symptomy poważniejszej choroby. Architekci, chcąc nie chcąc, biorą udział w tej grze. Ich estetyczny rząd dusz, który jest celem ataku w eseju Gerwina, jest najczęściej ograniczony do wąskiego grona fanów, a efekty często rozczarowują. Dlatego też znany architekt, twórca pieczołowitej, rzemieślniczej odbudowy Neues Museum w Berlinie, David Chipperfield, w swoim wykładzie mógł powiedzieć: „Coraz częściej architektura jest nam zadawana, a nie przez nas tworzona”.

Krytykując esej Gerwina, w gruncie rzeczy zgadzam się z kierunkiem, który wyznacza jego tekst, jednak sama tradycyjna estetyka budowana w odpowiedzi na antymodernistyczny bunt to za mało.

Estetyzujący, antymiejski protest już u nas trwa – z jednej strony ilustruje to ucieczka na przedmieścia, z drugiej próby naprawy przestrzeni miejskich i dyskusje o wyglądzie miasta. To dobry pierwszy krok, ale ryzykiem jest zamknięcie się w tak ostatnio modnych debatach o nurtach i stylach.

Rozmowy o wyższości konkretnych realizacji nad innymi, często motywowane wyłącznie własnymi gustami, będą unikały sedna problemu. Oczywiście, żeby móc myśleć o alternatywach, trzeba zachęcić do ich poszukiwania, a wizja przyjaznych budynków, tworzonych przy ścisłej współpracy z odbiorcami, jest kusząca. Potrzeba jej kształtowania będzie się nasilać wraz z rosnącymi problemami generowanymi przez obecny system budowania miast i efektów tej działalności: kryzysu środowiskowego, agresywnej prywatyzacji miasta. Wtedy też zacznie najprawdopodobniej wykluwać się nowa, żyjąca estetyka naszych miast, o której marzy Gerwin. Warto nakreślić kierunek tych zmian.

Nowej, przyjaznej architektury nie da nam jednak narzucenie takiej czy innej „poprawnej” ideologii estetycznej.

Łukasz Pancewicz – architekt-urbanista, uczy na wydziale Architektury Politechniki Gdańskiej, członek Towarzystwa Urbanistów Polskich i International Society of City and Regional Planners (ISOCARP).

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij