Kraj

Matyja: Platforma zagrzebuje kontrowersyjne tematy

„Niegadanie” o wielu sprawach to podstawa dominującego układu społecznego.

Cezary Michalski: Scenariusz zwycięstwa obozu władzy w trzech krokach. Platforma wygrywa wybory samorządowe, a przynajmniej nie wygrywa ich PiS. W wyborach prezydenckich zablokowany Kaczyński, nie mogąc ani wystartować samemu, ani zgłosić kandydata, który mógłby mu po tej kampanii zagrozić, wystawia kogoś, z kim Komorowski wygrywa w pierwszej turze, co demobilizuje elektorat PiS w wyborach parlamentarnych i pozwala obozowi władzy zakończyć sukcesem ryzykowny rok wyborczy po odejściu Tuska. Jakie widzisz ryzyka dla tego scenariusza?

Rafał Matyja: Poza zdarzeniami losowymi lub od krajowej polityki niezależnymi, których przewidywać nie potrafię – niewiele. W wyborach samorządowych Platformie rzeczywiście trudniej przegrać, niż w każdych innych. W każdym razie trudniej jest przegrać tak wyraźnie – i to akurat z PiS-em – żeby to stanowiło prawdziwy cios dla jej stabilności, a dla PiS-u mogło być mobilizującym momentem w „marszu po władzę”. Efekt polityczny tych akurat wyborów jest bardzo rozproszony. Spektakularne są wyniki w 10 największych miastach, bo na nich koncentruje się uwaga mediów. A także wyniki wyborów do sejmików wojewódzkich i zdolność przejęcia władzy na poziomie województw. Jeśli chodzi o największe miasta, trudno tu liczyć na poważniejsze zmiany. Poza Katowicami, gdzie prezydent na pewno się zmieni, bo to już nie będzie Piotr Uszok, a być może nawet nie typowany przez niego następca.

Ale właśnie w Katowicach sondażowo prowadzi na razie kandydat PO, drugi jest następca wskazany przez Uszoka, a Andrzej Sośnierz, wystawiony przez PiS, ale prezentujący się jako bezpartyjny ekspert, żeby trochę się od PiS zdystansować, jest dopiero trzeci i może nie wejść do drugiej tury. 

Nawet gdyby PO nie wygrało w Katowicach, nie przełoży się to jeszcze na jakiś punkt zwrotny. To nie byłaby spektakularna porażka Platformy i trudno sobie na tym poziomie jakieś poważne ryzyko dla niej wyobrazić.

Nie byłoby przegraną Platformy, ale na pewno wzmocnieniem dla PiS-u, gdyby jakimś cudem udało się im wygrać z Jackiem Majchrowskim i wziąć Kraków. Albo bezpośrednio wygrać z kandydatką PO w Łodzi, bo tam akurat mają silną kontrkandydatkę, zresztą przejętą od Platformy.

Cuda zawsze są możliwe. Każde wybory oprócz wyników przewidywalnych przynoszą nieco porażek pewniaków. Ale ja tu obstawiam, że w największych miastach zmieni się tak niewiele, że Platforma będzie mogła powiedzieć: „utrzymaliśmy więcej, niż straciliśmy”. Tym bardziej, że zapisze po swojej stronie zwycięstwo bezpartyjnych prezydentów takich jak Rafał Dutkiewicz. 

A wyraźna porażka z PiS-em w wyborach do sejmików wojewódzkich, przy bardzo niskiej frekwencji, jeśli nie uda się wyprowadzić z domu sondażowych sympatyków Platformy? A potem rozliczenia wewnętrzne, bo za całą kampanię odpowiada człowiek Schetyny, za wyniki na Dolnym Śląsku człowiek, który Schetynę dożynał, w Łodzi ludzie Grabarczyka… To mogłaby być trudna próba dla przywództwa Ewy Kopacz i spójności obozu.

Sądzę, że po tych wyborach Platforma nadal będzie miała władzę w większej liczbie województw niż PiS. Może stracić 3-4 województwa, ale dziś PiS ma pewność rządzenia tylko w podkarpackim, bo już w lubelskim czy małopolskim wszystko będzie zależało od tego, ile uzyska PSL. Na tym poziomie będzie co najwyżej poczucie, że nie ma powrotu do sytuacji dla demokracji nienaturalnej, jaka była po poprzednich wyborach, kiedy Platforma samodzielnie lub w koalicji wzięła władzę we wszystkich 16 województwach. 

Potem straciła Podkarpacie.

Ale tylko przez personalne kłopoty PSL-u. Jeżeli po tych wyborach władza na poziomie województw będzie sprawowana w proporcji 12 do 4 dla Platformy, będzie można powiedzieć, że jest to nadal dominacja PO, co najwyżej połączona z przywróceniem pewnej normalności demokratycznej polegającej na tym, że opozycja może rządzić w województwach, gdzie jest najsilniejsza. Szesnaście do zera jest sytuacją nienaturalną. W większości krajów demokratycznych te regionalne rządy są zróżnicowane. 

W ten sposób obóz władzy z bardzo bezpiecznej pozycji przystąpi do kampanii prezydenckiej. 

Szansa na odwrócenie układu PO-PiS akurat przy okazji wyborów prezydenckich jest także mało prawdopodobna. Te wybory mogą być niespodzianką tylko wówczas, jeśli pojawiłby się w nich mocny kandydat spoza trzech głównych partii – PO, PiS, SLD. Kandydat z szansami na dwucyfrowy wynik, co może zakłócić przebieg roku wyborczego nie tylko w sensie ostatecznego wyniku wyborów prezydenckich, ale w sensie wpływu na jesienne wybory parlamentarne. 

Czy kogoś takiego widać na horyzoncie, bo do wyborów prezydenckich nie ma już tak wiele czasu? Plotkuje się o Balcerowiczu, ale też nie wiadomo, czy on będzie w takiej kampanii skuteczny.

Andrzeja Olechowskiego też nie było widać na horyzoncie jeszcze wiosną 2000 roku. Ta kandydatura zaistniała dopiero w kampanii wyborczej. Dziś takiego kandydata musiałby charakteryzować pewien poziom antyestablishmentowości, ale mniej wyrazistej niż w przypadku Korwin-Mikkego. Balcerowicz nie będzie postrzegany jako kandydat przeciwny establishmentowi. 

Zatem antyestablismentowość a la wczesna Platforma albo wczesny Palikot, tyle że bez „zbyt kontrowersyjnego” antyklerykalizmu? Populizm antyurzędniczy, antybiurokratyczny?

Lekka antyestablishmentowość dałaby takiemu kandydatowi szansę na wyraźne odróżnienie się od Komorowskiego. Z pomocą innego populizmu niż ten, który stosują Platforma i PiS. To musiałaby być trudna dziś do wyobrażenia kandydatura typu celebryckiego albo biznesowego.

Z efektywnym wsparciem wielkiego biznesu i sympatią ze strony biznesu drobniejszego? Poprzez analogię do Słowacji i Czech, gdzie biznesmeni bezpośrednio weszli do polityki? 

Istotna część biznesu musiałaby uznać, że powinna mieć kandydata i całą formację polityczną, która będzie wywierać mocniejszy wpływ na Platformę. Nawet nie wygrywać, ale w sytuacji, kiedy Platforma miałaby się uplasować na zbyt wygodną trzecią kadencję, biznes chciałby mieć narzędzie nacisku. Partia w rodzaju czeskiego ANO 2011, ale o bardziej spluralizowanej strukturze, bez wyraźnego lidera-właściciela ugrupowania. W Polsce nie musi to mieć charakteru tak wyraziście biznesowego, może być osłonięte innymi hasłami…

OFE, Internet, walka z biurokracją…

Może to też być kandydat medialny, znana postać ze świata mediów, która może być wiarygodna szerzej. Namiastka Tomasza Lisa, tylko że już nie Tomasz Lis. Ktoś wyraźnie krytyczny wobec głównych partii.  

To wszystko nie są jednak łatwe kryteria do wypełnienia w ciągu mniej niż roku. 

Owszem, jednak ze strony kandydata PiS zagrożenia dla Komorowskiego nie widzę. Lewica też takiego zagrożenia nie stworzy, jest w jeszcze gorszej sytuacji.

Komorowski będzie się potrafił lekko dystansować od wpadek rządu, ale jednocześnie osłaniać cały obóz w duchu lojalności i „odpowiedzialności za państwo”. To daje ogromne szanse na reelekcję.

A Platforma będzie grała w tych wyborach po pierwsze, o jego reelekcję, a po drugie, o to, żeby nie pojawił się ten czwarty kandydat obok kandydatów PiS i SLD. Ten system jest dziś podobny do węgierskiego, tylko że trochę inaczej wygląda główny rozgrywający. Tam ani Jobbik ani lewica nie mogą zdobyć władzy. Węgrom to się nie wydaje możliwe. Nie można też choćby pomyśleć o koalicji pomiędzy dwiema siłami opozycyjnymi. Więc musi rządzić Orban. Polacy moim zdaniem nie wyobrażają sobie powrotu Millera jako zwycięzcy i nie wyobrażają sobie takiego zwycięstwa Kaczyńskiego, które dawałoby mu samodzielne rządzenie. Ani też żadnej trwałej koalicji pod jego przywództwem. A partii, która budziłaby nadzieję Polaków na zmianę nie ma. Ani Gowin, ani Ziobro nie są nadzieją na zmianę. Dopiero nowa partia rozchwiałaby cały układ.

Także jako koalicjant?

Owszem, tym bardziej, gdy taka partia mogłaby wejść w koalicję i z PO, i z PiS-em. Czynnik zmiany, nadzieja na zmianę, to może być równie niebezpieczne dla PO i dla PiS-u. Moim zdaniem wyborcy PiS-u to są dwie grupy. Jedna, której podoba się PiS taki jaki jest. A druga, bardziej umiarkowana, która jednak nie potrafiłaby zagłosować na „partię Tuska”. Czeka na alternatywę, żeby odsunąć od władzy PO, dziś głosuje na PiS lub zostaje w domu.

Zatem scenariusz roku wyborczego wygranego przez obecny obóz władzy jest prawdopodobny?

Tylko ważne zmienne losowe mogłyby go zaburzyć. W samej wewnętrznej logice dzisiejszego polskiego systemu politycznego nic takiego nie ma. W 1996-1997 roku było wiadomo, że AWS idzie po bardzo dobry wynik, może po zwycięstwo, może nie – gdyby nie powódź. Ale było widać wyraźną dynamikę. W 2001 roku SLD szło po bardzo wysokie zwycięstwo, pozostawało tylko niewiadomą, czy będzie rządzić samodzielnie, czy w koalicji. W latach 2005-2007 też było mniej więcej widać dynamikę wskazującą formacje idące do władzy. Ja dziś nie widzę po stronie PiS takiej dynamiki.

Jakiego typu zdarzenia losowe mogłyby ten scenariusz przekreślić, destabilizując przywództwo i rozbijając spójność obozu władzy? 

Może się np. stać coś takiego w polityce wschodniej – między Rosją i Ukrainą, między Rosją i całą Europę – co zmieni postrzeganie konfliktów politycznych w Polsce. Gdyby doszło do dalszej eskalacji lub zakręcenia zimą gazowego kurka – niekoniecznie ze skutkami odczuwalnymi w Polsce – i paniki z tym związanej.

Rosjanie musieliby wkroczyć do Kijowa. Dotychczasowe momenty eskalacji – Majdan, Krym, najgwałtowniejsze starcia w Donbasie – nie nadały żadnej nowej dynamiki polskiemu konfliktowi politycznemu. Platforma wygrała dzięki temu wybory europejskie, PiS skonsolidowało mniejszościowe poparcie wokół hasła, że „Lech Kaczyński zawsze miał rację”. Nic się nie zmieniło.

Mówię tylko, że w takim obszarze to się może wydarzyć. Druga prawdopodobna sfera to kryzys w którymś ważnym segmencie naszego państwa. Gdzie ludzie spodziewają się, że to państwo – nawet słabe, nawet popełniając błędy – stara się o nich dbać. A skala kryzysu ujawni albo brak tej dbałości, albo niemożliwość wykonywania tych obowiązków przez państwo w jego aktualnym stanie.

Zdrowie, komunikacja, energetyka. Zima stulecia, katastrofa, paraliż…

Tak, sytuacja w której potrzeby uważane za elementarne nie zostaną zaspokojone. No i trzeci obszar to impulsy idące z szeroko rozumianego magla polityczno-medialnego. Afery, seria głupich wypowiedzi, skandale. Coś z bogatego arsenału politycznej autokompromitacji. Ale tutaj naprawdę trudno cokolwiek przewidzieć, bo nigdy byśmy np. nie przewidzieli wypowiedzi Radosława Sikorskiego dla „Politico”. Ale jest też pewna rzecz, która byłaby czynnikiem wynikającym z samej natury sceny politycznej, nie mająca charakteru losowego. Może być tak, że Platforma straci czujność po wyborach samorządowych i cały ten mechanizm zacznie się poważnie zacinać przy układaniu list do wyborów parlamentarnych. Pamiętajmy, że tym, co ostatecznie rozbiło AWS nie były cztery reformy, ale brak czytelnego mechanizmu kształtowania list przed wyborami 2001 roku. Dziś można uznać, iż Schetyna i Grabarczyk uważają, że „patriotyzm projektu Platformy” jest dla nich ważniejszy, niż różne rozgrywki. Ale gdyby nastąpiło jakieś rozluźnienie lub próba „wzięcia całości” władzy przez któregoś z liderów, to potencjał samozniszczenia w polskim życiu publicznym jest ogromny. Ktoś zaczyna mówić rzeczy, które kasują jego i jego otoczenie. Nad tym nikt nie zapanuje.

To o czym mówisz wydaje się mniej prawdopodobne po tym, w jaki sposób została przeprowadzona rekonstrukcja obozu władzy po „awansie Tuska”. Media i opozycja oczekiwały większego rozchwiania, a jednak różne podmioty zachowały się odpowiedzialnie. Prezydent, mimo że wcale nie dostał wszystkiego na co liczył, PSL, różne frakcje w PO. To wyrastało ponad normę polskiej polityki z czasów AWS-u czy SLD.

Zgoda, łącznie z elektoratem Platformy, który do niej wrócił, przynajmniej w sondażach. Ale to było ćwiczenie z prostej koncentracji uwagi. Odchodzi silny lider, uwaga jest skoncentrowana i wszyscy się pilnują. Wszyscy wiedzą, że jak chcą przetrwać, muszą wytrzymać do najbliższych wyborów. Ale może być ten moment dekoncentracji, kiedy wszystkim się będzie wydawało, że się kłócą o bzdurę, w dodatku w sytuacji zapewniającej spore poczucie bezpieczeństwa całego obozu. I uruchomienie jakiegoś kwitu w walce o wicemarszałka w jakimś województwie – co jest banalne, tak się przecież robi, co widzieliśmy podczas konfliktu w dolnośląskiej PO – uruchomi proces destabilizujący całą sytuację. 

Robi się z tego afera starachowicka albo afera Rywina…

To są rzeczy, które się zdarzają nie tylko w polskiej polityce, że jakiś całkiem lokalny spór kończy się czymś zupełnie innym. Nawet spór wokół Sikorskiego może mieć sporą dynamikę, choć nie sądzę, że on od razu będzie kandydował w najbliższych wyborach prezydenckich przeciw Komorowskiemu.

Też nie sądzę. On jest z pokolenia lat 80., które albo kompletnie zwariowało, albo jest lojalnymi żołnierzami. Z racji głębokiej socjopatii, której się nabawiliśmy w czasach naszej młodości, lepiej nam wychodzi praca dla Kaczyńskiego czy Tuska, niż budowanie własnych formacji i środowisk. Sikorski akurat ostatecznie nie zwariował, nawet jeśli jest bardzo niestabilny, tak jak wielu z nas.

W przypadku dziwnych zachowań Sikorskiego nie mówiłbym o czynniku pokoleniowym, to jednak bardzo specyficzna postać. Ale może być taka dynamika, że jedynym honorowym wyjściem okaże się dla niego jakaś forma aktywnego sprzeciwu.

Prędzej odejdzie do jakiegoś globalnego biznesu, niż uderzy w swój obecny obóz. Tym bardziej, że wszystkie inne obozy też by go wówczas niszczyły. PiS czy SLD, on tam nie ma przyjaciół. A co do psychologii pokolenia, to bym się jednak upierał. Wszyscy rówieśnicy Sikorskiego, którzy próbowali coś robić w życiu publicznym, mają skłonność do zachowań trochę niestabilnych: począwszy od Palikota, Walendziaka, czy nawet Sienkiewicza, aż po Sajnóga i Tekielego. Nawet publicystów czy artystów to nie omija.

To teraz dla odmiany powiem, dlaczego uważam scenariusz wewnętrznej dekompozycji Platformy za możliwy, ale jednak mniej prawdopodobny. Po pierwsze, system klientelistyczny zbudowany przez Platformę w ciągu siedmiu lat rządów jest silniejszy, nawet niż przeceniany potencjał wizerunkowy tej partii. Odgrywa rolę dyscyplinującą. Taką, że bardzo wielu ludzi powie: „jednak głosujmy na PO, oni są tacy jacy są, ale gwarantują nam możliwość prowadzenia naszych spraw, naszych projektów, PiS to nieporównanie większy margines nieprzewidywalności”. A ludzie, którzy tak mówią są grupą, dzięki której Platforma wygrywa wybory. Ona nie jest na tyle osłabiona, zdemobilizowana czy podzielona, żeby miała tych wszystkich wyborów w 2014 i 2015 roku nie wygrać. Zwłaszcza, że ma dodatkową silną motywację, jaką jest dzielenie nowych środków europejskich. I nie ma dla tej grupy silnej konkurencji społecznej. Tak jak za AWS-em stała bardzo duża grupa osób z samorządów, stowarzyszeń katolickich, mediów, którzy tworzyli bardzo silne środowisko dążące do zagwarantowania sobie udziałów w tym porządku III RP.

Nie sądzisz, że różne prawice – religijna, medialna, polityczna – skupione wokół PiS-u też mogą mieć taki potencjał? SKOK-i też już wiedzą, że następnych czterech lat pod władzą Platformy mogą nie przeżyć. Jest silne skrzydło Kościoła, które Platformie nie ufa. Jest część drobnego biznesu, która się czuje odsunięta od tych europejskich pieniędzy…

AWS szedł do wyborów z perspektywą, że dogada się z UW, co było prawdopodobne i nastąpiło na jakiś czas. Że dogada się z ROP-em, co było prawdopodobne. I nawet nie wykluczał, że z PSL-em może się dogadać. Natomiast perspektywa, przed którą stoi PiS nie jest tak optymistyczna, co bardzo osłabia tę mobilizację. Ale jest jeszcze jedna rzecz, która może sprawić, że Platforma okaże się bardziej spójna, niż by to wynikało z genu samozniszczenia zawsze obecnego w polityce polskiej i nie tylko polskiej. To lekcja Schetyny. Zupełnie nieprawdopodobna lekcja przemawiająca na rzecz spójności partii politycznej. Facet, którego prawie wszyscy już spisali na straty wytrzymał najgorsze ataki, zachował się wbrew wszystkim dotychczasowym wzorcom… i wygrał. 

To brzmi zbyt zero-jedynkowo. On jest nadal izolowany od bazy partyjnej i dano mu bardzo ryzykowne ministerstwo. 

Sądzę, że w perspektywie polityków Platformy on już wygrał, cokolwiek sądzą komentatorzy czy nawet on sam. Gowin, który też miał sporo różnych aktywów, przegrał z kretesem. A Schetyna wygrał, bo wytrzymał, bo się schował. Lekcja Schetyny będzie ważna dla wielu ludzi, którzy myślą: „to ja może odejdę, ja już w tej partii dłużej nie wytrzymam…”. Szczególnie konfrontowana z lekcją Gowina, Godsona… 

…Palikota

Lepiej dogadać się, nie podpaść, niż wyjść i zginąć. Jeżeli główni gracze Platformy zainwestują w taki bardziej Chruszczowowski model, że „teraz kolegialne kierownictwo jest rozwiązaniem na lata, nie będziemy wracali do modelu partii autorskiej”, może się to okazać czynnikiem bardzo konsolidującym.

Jaką rolę w tym Chruszczowowskim modelu odgrywa Ewa Kopacz? 

Nie mam pojęcia. Albo powtarzamy najciekawsze plotki, albo… 

…prezentujemy wishful thinking pozytywne lub negatywne: „silna kobieca liderka” albo „prowincjonalna lekarka bez talentu, którą zmiecie pierwszy kryzys”.

To wszystko ukrywa naszą niewiedzę na temat tego, jaki jest jej potencjał. Oba skrajne wyjaśnienia wydają mi się mało prawdopodobne. Myślę, że warto posłużyć się tu raczej ujęciem systemowym, niż amatorską psychologią. Analizując partię jako pewien system możemy powiedzieć, że jeżeli ma on zachować spójność – czy mówiąc po ludzku: jeśli w Platformie ma być w miarę spokojnie – nie może być sukcesji polegającej zastąpieniu jednego Tuska kolejnym. Gdyby Kopacz chciała być kolejnym Tuskiem, wybuchnie ileś niespełnionych aspiracji, ileś uraz, które ten system będą rozsadzać. 

Po stronie samej Platformy widać też jednak grę na dwa wizerunki Ewy Kopacz. Jeden, że ona jednak jest tym jeszcze lepszym Tuskiem, jeszcze twardszym liderem. Dowodem na to ma być sprawa Ostachowicza, dyscyplinowanie Sikorskiego, osobisty przegląd ministerstw połączony z dymisjami. Kopacz widowiskowo dyscyplinuje „niesfornych chłopców Tuska”. Ale ponieważ mediom sprzedają ten wizerunek Kopacz także najbliżsi ludzie Tuska, może to sugerować spójną strategię całego obozu. I druga gra polegająca na korekcie wizerunku nowej liderki w stronę wielkiej matki, która unika tematów kontrowersyjnych, takich które dzielą. Wycisza nawet konflikt PO-PiS, który był zasadą systemu. Tusk szydził ze wszystkich, którzy popychali go do „trudnych i kontrowersyjnych decyzji” – z lewicowców, prawicowców, „reformatorów”. Ale Kopacz wycisza jeszcze intensywniej. I to przynosi skutki. Posłużę się przykładem z mojego małego społecznego laboratorium toruńskiego, blisko środowiska Radia Maryja. Tam faceci po staremu siedzą przed TV Republika – bo oni jednak wolą to od TV Trwam – i złorzeczą na świat w rytm złorzeczenia ludzi na ekranie. Ale kobiety po cichu sympatyzują z Kopacz, mówią, że „będą się modliły za to, żeby jej się udało”. W tym samym czasie Halicki – na dziś skrajny liberał w Platformie – mówi, że nie będzie w przyszłym roku likwidacji funduszu kościelnego. O innych, bardziej kontrowersyjnych kwestiach, pani premier nawet nie wspomina. Czy jest jakieś ryzyko dla tej skutecznej skądinąd strategii zamazywania podziałów poprzez odkładanie wszystkich „spraw, które dzielą”?

Na pewno to ryzyko nie jest związane z nierealizowaniem przez Platformę postulatów lewicy czy liberalnych mediów. Duża część komentatorów usposobionych lewicowych czy liberalnie powoli zaczyna krytykować Kopacz za to, że przyjęła strategię „zagrzebywania” kwestii kontrowersyjnych.

To jest bardzo nieprecyzyjna diagnoza i zarzut, bo to nie tylko Ewa Kopacz, nawet nie Platforma „zagrzebuje” te sprawy. Zagrzebuje je cały dominujący dzisiaj układ społeczny, pragnący stabilizacji, nie chcący ryzykować zachwiania status quo w imię kulturowych wojen. Politycy Platformy „zagrzebują” część sporów czy decyzji właśnie w imię tego układu społecznego.

Ale nie rozumianego tak jak „układ” rozumie PiS, czyli jako 500 wpływowych osób, raczej jako – powiedzmy – kilka milionów. Ludzie, którzy w dzisiejszej Polsce mają się najlepiej, którzy nie chcą tego stracić, w tym znacząca część duchowieństwa, wcale nie chcą tych konfliktów odgrzebywać. Poza oczywiście wygłaszaniem pewnych tez, które każdy musi wypowiadać w ramach „dawania świadectwa”. Ale w realnej walce politycznej oni nie chcą mieć tych zagadnień, bo wiedzą, że by zdestabilizowały sytuację społeczną, która im odpowiada. Nie chcą się tym na co dzień tym zajmować, bo wiedzą, co mają do stracenia. Dominujący układ społeczny jest zainteresowany tym, żeby nie było już więcej PiS-u, ale też żeby nie było Leszka Millera.

Nie mówiąc już o Januszu Palikocie.

Tu nie chodzi nawet o całość kwestii i ludzi nazywanych w Polsce czasami „lewicą”. Nie chodzi o Rosatiego czy Borowskiego, bo oni nikomu nie przeszkadzają. Ale w interesie tych ludzi czy grup społecznych, które w Polsce realnie dominują i wygrywają wybory, Platforma „zagrzebuje” te kontrowersyjne sprawy, bo dominujący układ społeczny chce, żeby one pozostały zagrzebane. Ja uważam, że ten prawdziwy mainstream społeczny jest zainteresowany nie w tego typu konfliktach, ale w skonsumowaniu tego, co jeszcze zostało do skonsumowania na tym etapie rozwoju, „w tej epoce”. To konsensus obejmujący część społeczeństwa aktywną politycznie, która głosuje w większości na rządzących prezydentów, lekceważąc to czy są lewicowcami czy prawicowcami, liberałami czy etatystami, która głosuje nie na partie zmiany, ale ciągłości. I której nie przeszkadza zachowanie Ewy Kopacz nie chcącej „gadania” o związkach partnerskich czy Kościele.

Czy to się nie przeniesie na „niegadanie” o jakichkolwiek decyzjach z obszaru polityki wewnętrznej, zagranicznej, budowania państwa? 

Ależ oczywiście, to jest mechanizm unikania konfliktu jako pewien pomysł na rządzenie wspólny dla Schetyny i Tuska w 2007 roku. Podgrzewany bardzo retorycznym konfliktem z PiS-em oraz silną, wzmacnianą przez media dystynkcją społeczną dzielącą elektoraty na „lepsze” i „gorsze”. 

Pomysł na Kopacz ma jeszcze osłabić ten konflikt dystynktywny, co odebrałoby sens PiS-owi jako partii organizującej politycznie resentyment prowincji przeciwko elitom z Warszawy i Krakowa. Ona jest przecież bardziej „powiatowa”, niż Jarosław Kaczyński i jego faceci. Kobiety z prowincji ją lubią. 

To wszystko są efekty trochę uboczne, myślę, że nie do końca zamierzone, ale rzeczywiście wynikające z samej natury Ewy Kopacz. A to, co krytycy rządu zaczęli mówić na temat „prowincjonalnej lekarki” zapewnia jej nowe pokłady sympatii. Mimo, że urodziłem się i dorastałem w Warszawie, to ostatnie kilkanaście lat spędzone poza nią nauczyło mnie wrażliwości na takie pogardliwe „powiedzonka”. Myślę, że poza Warszawą, czy może jeszcze Gdańskiem i Krakowem, odbiera się je bardzo negatywnie. 

Kraków, Warszawa czy Gdańsk nie zaczną z tego powodu większościowo głosować na PiS, a „metropolitalny” Adam Hofman powtarzający po Kukizie i Staniszkis, że Ewa Kopacz jest „prowincjonalną lekarką” wpada w pułapkę.

W czasach rządów PiS-u niektórzy intelektualiści mówili, że ma miejsce „odwet prowincji”, to była ta sama mentalność, nie wiem dlaczego używa się tego języka. 

Sam już powiedziałeś, że chodzi o dystynkcję, emanowanie wyższością, na czym zresztą można się politycznie „przejechać”.

Osoba z prowincji, kobieta w średnim wieku – to dziś daje Ewie Kopacz raczej dodatkowe poparcie. Ten efekt może w pewnym momencie zadziałać także negatywie, ale dziś jest zgodny z tym „zagrzebywaniem”, wyciszaniem konfliktu przez mainstream społeczny, dla którego różne roszczenia mainstreamu medialnego czy małych dystynktywnych wielkomiejskich środowisk wcale nie są reprezentatywne. Ewa Kopacz jeździ dziś na prowincję, gdzie nie podejmuje żadnego z tematów „ideologicznych”, „kontrowersyjnych”, ona nawet o autostradach nie mówi. Może przez to uruchomić zupełnie inny typ mobilizacji wyborców. Ale to wszystko nie było aż tak precyzyjnie zaplanowane, kiedy krystalizowała się decyzja o jej premierostwie. 

Ale to było zapowiadane przez ludzi Tuska, nie tylko na taśmach, że „trzeba przestać mówić o autostradach, a zacząć mówić o poprawie życia zwykłych ludzi”. Ta korekta była zamierzona, ja wciąż też zakładam znaczącą obecność Tuska w polityce krajowej. 

Chodzi mi tylko o to, że nie można się było spodziewać, że pewne cechy Ewy Kopacz, np. to, że ona jest spoza dużego miasta, sprawią, że zostanie w tak nieprawdopodobnie głupi sposób zaatakowana. A ponieważ ten zarzut „prowincjonalności” Ewy Kopacz zbyt często pojawia się w ustach ludzi, którzy wcześniej sami krytykowali wyższościowość Platformy, musiał być przeciwskuteczny.

Rafał Matyja – ur. 1967, publicysta, politolog, nauczyciel akademicki. Autor hasła „IV Rzeczpospolita” stworzonego przez niego w początkowym okresie rządów AWS, które w jego intencjach oznaczać miało konieczność reformy i wzmocnienia państwa. 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij