Kraj

Janiszewski: Pół kroku za polską królową

Na fali wzruszenia wypadkami ukraińskimi można powiedzieć wszystko, lansować każdy arogancki nonsens.

Polska pani inżynier zatrudniająca do sprzątania Nataszę, ukraińską kulturoznawczynię, kazała jej chodzić o krok za sobą, „jeśli będą zmierzały w tym samym kierunku”. – Takie wielkopańskie odbicia trzeba po prostu przeczekać, aż ludzie zrozumieją, że to śmieszne. Widocznie sami bardzo wycierali się na Zachodzie – mówiła wyrozumiale Natasza w reportażu Ewy Winnickiej, który przeczytałem dawno temu w „Polityce”. Konkretnie: jedenaście lat temu, ale skala opisywanego w nim poniżenia sprawiła, że nie udało mi się o nim zapomnieć.

Tym bardziej że nieustannie ktoś o opisanych w nich wypadkach przypomina. Przy różnych okazjach wydarza się coś, co sprawia, że obrazek „o pół kroku za królową” staje się znowu wyraźny.

Odświeżył go na przykład polski minister spraw zagranicznych, gdy pojechał negocjować porozumienie między Majdanem a skompromitowanym rządem Janukowycza. Najpierw uprzytomnił opozycji, nieświadomej istnienia czegoś takiego jak strategia negocjacyjna, że „nigdy nie ma 100%”. Głupia ta opozycja. Nie chciała, by u władzy pozostał człowiek, który zezwolił na strzelanie do tłumu. Potem, tuż po spotkaniu z Radą Społeczną Majdanu, nasz minister przemówił bardziej obrazowo: „Jeśli tego nie zaakceptujecie będziecie mieli stan wojenny i wszyscy zginiecie”. To też miało swoją moc, ciężar gatunkowy i jedyny, niepowtarzalny styl. Naród ukraiński, o czym pracodawczyni Nataszy doskonale wiedziała, jest durnowaty i jak mu się nie powie wprost, że ryzykuje życiem, to się nie zorientuje, nawet po trzymiesięcznych zimowych protestach, dwudniowej strzelaninie i ponad stu ofiarach śmiertelnych.

Ale to wypadki minione, prawie sprzed tygodnia. Są i świeższe, i żywsze. Jak choćby szybki komentarz prof. Kuźniara, politologa, doradcy prezydenta, który ledwie Ukraina ogłosiła, że chce, by Janukowycza sądził Międzynarodowy Trybunał Karny, już wiedział, że to słaby pomysł. Wiedział i powiedział. Że nie tylko Ukraina nie jest stroną MTK, bo nie ratyfikowała Statutu Rzymskiego, ale też sam trybunał, jako komplementarny (a więc pomocniczny względem krajowych sądów karnych), nie powinien nikogo z osądzania wyręczać. Poza tym nie przesadzajmy, zbrodnie Janukowycza trudno uznać za zbrodnie przeciw ludzkości, nie mają bowiem charakteru „systematycznego i rozległego”, czego wymaga Statut Rzymski.

Sęk w tym, że Statut Rzymski niczego takiego nie wymaga, mówi raczej o „systematycznym LUB rozległym” charakterze zbrodni przeciw ludzkości, a to różnica. Nigdzie też nie definiuje ani niezbędnego czasu trwania prześladowań, ani wymaganej wysokości góry usypanej z trupów, by uznać zasadność skarg. Komplementarność wyrażona w artykule 1 też nie ma charakteru ostatecznego, skoro w artykule 17 Statutu czytamy, że MTK może uznać sprawę za dopuszczalną, jeśli „państwo to nie wyraża woli lub jest niezdolne do rzeczywistego przeprowadzenia postępowania karnego”. Na koniec wreszcie – Ukraina podpisała Statut Rzymski, choć go nie ratyfikowała. To oznacza, że musi go przestrzegać, chyba że wyraźnie zadeklaruje, że zamierza się z niego wycofać. Jak dotąd nic takiego nie nastapiło. Co więcej, Ukraina ratyfikowała Umowę o Przywilejach i Immunitetach Międzynarodowego Trybunału Karnego, przydzielającą specjalne uprawnienia zarówno prokuratorm i sędziom MTK, jak i ofiarom oraz świadkom w rozpatrywanych sprawach. Toteż nic w tej sprawie nie jest oczywiste.

Ale to wszystko gdzieś profesorowi Kuźniarowi umknęło. Zupełnie jakby w przypadku Ukrainy bez najmniejszego skrępowania można było przez radio opowiadać, co zrobić powinna, a czego z całą pewnością zrobić się jej nie uda. Bo jeśli od nas tego nie usłyszy, to od kogo?

Ukraińcy chcieliby żyć jak Polacy – z satysfakcją cytuje Witalija Kliczkę ekonomista Maciej Bukowski w radiowym programie gospodarczym. – Ale czy Ukraińcy będą potrafili żyć tak jak Polacy? – dodaje już od siebie, szczerze zaniepokojony.

Do tego trzeba przecież było Leszka Balcerowicza. Znajdzie się tam choćby jeden taki? Jak nie Balcerowicz, to niech będzie choćby Saakaszwili. A może ruszymy tam kupą, z „pomocą techniczną”? Niech polski rząd wyasygnuje środki na misję polskich think-tanków, instytucji, eskpertów – postuluje Bukowski, wykładowca SGH, a całkiem przypadkowo także prezes fundacji o wdzięcznej nazwie „Warszawski Instytut Studiów Ekonomicznych”. Think-tank? Jak najbardziej.
Parę minut później Bukowski w tym samym programie radiowym stwierdza, że trzeba „zdeoligarchizować ukraińską gospodarkę”. Trudno odmówić mu racji. Tylko jakie polscy eksperci mają w tym zakresie doświadczenie? Niewiele ma to wspólnego z naszą transformacją, która jeśli już, raczej oligarchów próbowała tworzyć, niż niszczyć, choć szczęśliwie nieskutecznie.

Na fali emocjonalnego wzruszenia wypadkami ukraińskimi można jednak powiedzieć wszystko, lansować każdy nonsens i stylizować najbardziej aroganckie wypowiedzi na złote zgłoski historycznej wagi. Przecież chcemy dla nich dobrze, chcemy im pomóc, co sytuuje nas po najjaśniejszej stronie mocy.

– Mogę tylko po kolei, najjaśniejsza pani – mówiła do swojej chlebodawczyni Natasza z tamtego reportażu, gdy w myśl poleceń miała symultanicznie myć podłogę i smażyć placuszki z jabłkami. Ale dodawała także lojalnie, że krytykować przed dziennikarką swojej pani nie zamierza, bo zarabia dzięki jej łaskawości, nie odwrotnie. A decyzję o tym, że dorobi na sprzątaniu, podjęła, gdy zrozumiała, że albo kupi ziemniaki na obiad dla siebie i dzieci, albo koperek do tych ziemniaków, bo na oba sprawunki nie starczy. – Ja ci powiem, co będzie – wypowiedź Nataszy złowieszczo kończyła tekst Ewy Winnickiej. – Najpierw będzie głód, a później rewolucja.

Miała rację. Dziesięć lat temu rewolucja naprawdę się wydarzyła. Teraz wydarza się kolejna. Desperacja, z jaką Ukraińcy walczą o odzyskanie podmiotowości, mówi nie tylko o ich aktywności i zaangażowaniu obywatelskim. To przede wszystkim mobilizacja ludzi postawionych w sytuacji krańcowej, gdy nie ma się już dokąd cofnąć. Na pozór patrzymy na ten wysiłek z uznaniem i ze wzruszeniem. Ale to nie usuwa lekceważącego tonu; ten szturmujący Meżyhirię motłoch jest jednak od nas substancjalnie odmienny. I nawet jeśli zdarzy nam się podążać razem w tym samym europejskim kierunku, nigdy nie damy mu zapomnieć, że jest krok za nami. Tak by każda Natasza wiedziała i nigdy nie zapomniała, dzięki komu do tej Europy mogła się zapisać.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Janiszewski
Jakub Janiszewski
Dziennikarz, reporter
Dziennikarz radia Tok FM. Ukończył Wydział Wiedzy o Teatrze Akademii Teatralnej w Warszawie. Dziennikarstwem zajmuje się od 1999 roku. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, gdzie publikuje reportaże i wywiady. W 2006 opisał historię czterech młodych kobiet zakażonych wirusem HIV przez Simona Mola - znanego działacza na rzecz imigrantów. Wkrótce potem zajął się innym tematem powiązanym z HIV - polityką narkotykową. W swoich audycjach próbuje pokazać problematykę społeczną w kontekście systemu legislacyjnego i praw człowieka. Był nominowany do nagrody Mediatory 2006.
Zamknij