Kraj

Dziemianowicz-Bąk: Wygraliśmy bitwę, nie wojnę

Czarny protest pokazał, że wychodzenie na ulice może zmienić politykę rządu.

Jakub Dymek: Czy Czarny protest był sukcesem?

Agnieszka Dziemianowicz-Bąk: Po raz pierwszy PiS pod naciskiem społecznym się ugiął i cofnął. To daje nam – organizatorkom i organizatorom, uczestniczkom i uczestnikom czarnego protestu – poczucie siły i sprawstwa. I w tym sensie, to z pewnością jest sukces. Czarny protest pokazał, że wychodzenie na ulice ma sens i może zmienić politykę rządu.

Jeśli jednak chodzi o prawa kobiet, to wygraliśmy bitwę, nie wojnę. Jesteśmy w punkcie wyjścia. Mamy cały czas bardzo restrykcyjne prawo, sprytnie nazwane przez prawicę „kompromisem”. To fałszywy kompromis a walka o odzyskanie pełni praw kobiet potrwa jeszcze długo. Ale Czarny protest pokazał coś bardzo ważnego – prawo do antykoncepcji, badań prenatalnych, aborcji nie jest sprawą, która interesuje wyłącznie zaangażowane działaczki feministyczne. To sprawa ogólnopolska, codzienna i polityczna. I od tego, także dzięki Czarnemu protestowi, nie ma powrotu. Nie będzie można po Ogólnopolskim strajku kobiet z 3 października z powrotem spychać kwestii praw reprodukcyjnych na margines dyskusji publicznej, nazywać ich „feministycznym folklorem” i „tematem zastępczym”.

Walka o prawa reprodukcyjne będzie musiała znaleźć swój finał na Wiejskiej. W przyszłym Sejmie Razem złoży projekt złagodzenia ustawy antyaborcyjnej. I będzie to radykalna zmiana względem dotychczasowych, niesprawiedliwych regulacji. Bo ten obowiązujący dziś w Polsce pseudokompromis, tak odległy od europejskich standardów, wynika m.in. z braku konsekwentnej lewicy w parlamencie.

Ale dlaczego „w przyszłym Sejmie”? Czy Razem nie składa własnego projektu, bo popieracie projekt obywatelski Ratujmy kobiety czy dlatego, że boicie się, że sami więcej podpisów niż organizacje antyaborcyjne nie zbierzecie? A może powód jest jeszcze inny?

Projekt Ratujmy kobiety jest w znacznym stopniu zbieżny z Kartą praw reprodukcyjnych Razem. Ale to, co się z nim stało, pokazuje, że nie należy mieć złudzeń co do tego, jak postulaty złagodzenia prawa aborcyjnego będą traktowane w prawicowym Sejmie. To potwierdza zresztą postawa zarówno parlamentarnej większości, która sprzeciwia się liberalizacji, jak i tych ugrupowań, które kluczą i okopują się w swoim niezdecydowaniu, jak Nowoczesna, która trochę by się chciała opowiedzieć za liberalizacją, choć faktycznie jej nie popiera, trochę za „kompromisem”, a właściwie to sama nie wie. To pewnie, jak zwykle w partii Petru, zależy od tego, jak akurat wypadają im badania fokusowe. W Razem jesteśmy realistkami: wiemy, że w obecnym układzie parlamentarnym każdy projekt obywatelski zakładający liberalizację trafi do sejmowej niszczarki.

fot. K. Derda (materiały partii Razem)

Oczywiście będziemy popierać wszystkie obywatelskie inicjatywy, które wskazują na potrzebę złagodzenia prawa. Popieramy także i włączamy się w działania związane z zapowiedzianą przez Ratujmy kobiety Europejską inicjatywą ustawodawczą – ale wiemy też, że realna batalia o złagodzenie ustawy rozegra się w przyszłym Sejmie.

Czyli rozumiem, że Razem nie przewiduje swojego projektu ustawy.

Nie mówimy kategorycznie „nie”, bo takie decyzje zawsze zależą od rozwoju sytuacji politycznej. Dziś sytuacja jest taka, że Sejm składa się z neoliberalnej prawicy z Nowoczesnej, konserwatywnej prawicy z PO oraz z prawicy skrajnej, konserwatywno-narodowej. Liczby mówią same za siebie.

Liczby mówią też, że nie ma jeszcze wcale większości za liberalizacją. Tak jak zresztą nigdy nie było jej dla zaostrzenia prawa. Najdłużej prowadzone badania CBOS wskazują raczej, że zdecydowana większość Polek i Polaków jest za prawem do aborcji w niektórych sytuacjach.

Warto zwrócić uwagę na dynamikę i pojawiające się tendencje. Od chwili, gdy brutalny projekt Ordo Iuris został skierowany do dalszych prac, zdecydowanie wzrosła liczba osób opowiadających się za liberalizacją prawa. Wystarczyły dwa tygodnie obecności tematu w szerokiej debacie publicznej, żeby zwiększyć świadomość problemu. Myślę, że to właśnie dotychczasowa niewielka świadomość jest jedną z przyczyn, dla których tak zwany „kompromis” cieszył się poparciem. Dopóki nikt o prawie do wyboru nie dyskutuje, rzeczywiście łatwo o pasywność, o brak zainteresowania, o bierne przyzwolenie. Gdy rozpoczynamy dyskusję, a w mediach jest głośno, postawa Polek i Polaków zaczyna się zmieniać. Dyskusja o złagodzeniu prawa doprowadzi do tego, że taka możliwość zostanie wreszcie dostrzeżona i wtedy znajdzie to także odzwierciedlenie w sondażach. Nie wymaga to szczególnie agresywnej kampanii w sensie politycznym, raczej kampanii formacyjnej, edukacyjnej. Jeśli będzie na nią przestrzeń, to sądzę, że szybko zobaczymy, jak te proporcje się zmieniają.

Jak przeprowadzić taką kampanię w sytuacji, kiedy organizacje równościowe i edukatorzy seksualni zostali ze szkół po prostu wyrzuceni?

To pytanie dobrze pokazuje, że jest związek między aktualnymi protestami nauczycieli, a Czarnym protestem w ubiegły poniedziałek. Zmieniają się podstawy programowe, treść edukacyjnego przekazu, zmienia się klimat nauczania, pojawiają się PiS-owscy kuratorzy oświaty, zwiększa się presja na to, żeby kontrolować szkoły i ograniczać autonomię nauczycieli. To wszystko stoi na drodze do rozbudzania samodzielnego, krytycznego myślenia i rozwijania zdolności upominania się o swoje prawa. Musimy pamiętać, że bez zawalczenia o autonomię szkoły trudno będzie się zmierzyć z czymś, co właściwie można nazwać systemową dyskryminacją, do której jesteśmy przygotowywane od wczesnych lat edukacji.

Czy nie jest to zatem moment na poszukanie sojuszniczek i sojuszników? Oddolne budzenie świadomości równościowej, edukacja antydyskryminacyjna oraz informowanie i przestrzeganie przed przemocą seksualną zawsze były w Polsce utrudnione. Nie uważasz, że należałoby w tej sprawie podać sobie ręce z innymi organizacjami – czy to będzie Kongres Kobiet czy Ratujmy kobiety – które mogą w kampanii formacyjnej i edukacyjnej pomóc?

Myślę, że aby odzyskać przestrzeń dla edukacji i rozbudzania świadomości swoich praw, niezbędny jest sojusz z nauczycielami, szkolnymi związkami zawodowymi, rodzicami. To ważne, żeby pokazywać i dostrzegać ten związek między edukacją, kulturą, polityką a walką o należne kobietom prawa. Kampanie społeczne – z plakatami, ulotkami i spotami w telewizji – to oczywiście przestrzeń do współpracy z organizacjami społecznymi. Naszą jako partii politycznej rolę widzimy przede wszystkim w przekonywaniu kobiet do działania w polityce, do zaangażowania i zainteresowania się decyzjami, które rzutują na ich życie. Dlatego rozpoczęliśmy akcję Kobiety do polityki. To nie jest akcja skupiona wyłącznie na prawach reprodukcyjnych, choć oczywiście o nich także będziemy rozmawiać. Ale to przede wszystkim seria dyskusji z kobietami i dla kobiet, które pokazują, że o ich życiu decyduje polityka – i że to jest dobry powód, żeby się w nią zaangażować. Warto się zaangażować w protesty społeczne, ruchy obywatelskie, a być może i partie polityczne. Spotkania w ramach kampanii Kobiety do polityki to nie są wyłącznie spotkania rekrutacyjne, choć oczywiście cały czas zachęcamy dziewczyny do działania wspólnie z Razem.

Ale przede wszystkim chcemy odczarować politykę i polityczność, pokazać jej emancypacyjny wymiar. Przekonać do zaangażowania, żeby więcej już polityka nie działa się ponad głowami kobiet.

Pani premier jest kobietą i przedstawicielka wnioskodawcy projektu Stop aborcji jest kobietą. Więc obecność kobiet w tej debacie jest jak na polskie standardy bezprecedensowo wysoka. Podział jest polityczny i przebiega także między kobietami, które w narracji zwolenników zakazu, ale i mediów sympatyzujących z rządem, przedstawia się jako podział na „agresywne feministki” i „szczęśliwe, troskliwe, dobre matki chorych dzieci”.

Poza zasłużonymi aktywistkami, poza wąskimi grupami działaczek, w zasadzie nikt nie stworzył w Polsce sensownego przekazu politycznego dla kobiet. Kobiety oczywiście są w polityce i w debacie publicznej obecne, ale ta obecność wciąż ma znamiona czegoś nadzwyczajnego. W polskiej publicystyce, w telewizji i radio są na przykład takie formaty, które polegają na tym, że przez godzinę pozwala się kobietom, wyłącznie w kobiecym gronie, porozmawiać o polityce. No świetnie, że one są, że ktoś łaskawie wpadł na to, żeby stworzyć jakąś przestrzeń dla kobiet w mediach. Normalność osiągniemy jednak wtedy, kiedy do dyskusji na każdy temat – a nie tylko dość typowo przypisywane kobietom tematy edukacji czy opieki – zapraszana będzie więcej niż jedna kobieta. Kiedy w dyskusji na temat energetyki albo polityki zagranicznej będzie uczestniczyć kilka kobiet i wszyscy potraktują tą sytuację jako zwyczajną – wtedy będziemy mieć normalną debatę publiczną.

fot. G. Kaczmarczyk (materiały partii Razem)

Te dziesiątki i setki tysięcy osób, które wzięły udział w Czarnym proteście, nie wyszły na ulice wyłącznie w obronie praw reprodukcyjnych. Tego dnia w całej swojej okazałości ujawniła się wieloletnia złość i niezgoda na odbieranie Polkom podmiotowości. Na poniedziałkowym strajku na ulicach były nie tylko aktywistki i aktorki, ale też pielęgniarki, nauczycielki, prekariuszki, licealistki i gimnazjalistki. One wyszły na ulicę, bo projekt Ordo Iuris przelał czarę goryczy, ale sądzę, że płynące ulicami miast i miasteczek masy to efekt wieloletniego kobiecego wkurzenia: na brak przedszkoli, na brak podwyżek, na odkładanie miesiącami podpisania konwencji antyprzemocowej, na brak uznania problemów, które na co dzień dotykają kobiety, za istotne.

Brak zainteresowania kobietami, jak i jego rewers w postaci aż nadmiarowego zainteresowania seksualnością, dzietnością, reprodukcją – jedno i drugie złożyło się na poczucie wyobcowania kobiet z głównego nurtu polskiej debaty?

Kobiety w polskiej debacie są albo pomijane, albo traktowane przedmiotowo. I to nie tylko ani nawet nie przede wszystkim w kulturze popularnej. Spójrzmy na tzw. kulturę narodową i jej misyjny przekaz. Cały ten nacjonalizm, którym przesiąknięte są dziś instytucje kulturalne i edukacyjne, jest przecież szalenie maczystowski. Ta wykoślawiona, błędnie pojęta, nacjonalistyczna mutacja patriotyzmu, z kultem tak zwanych żołnierzy wyklętych włącznie, daje oczywiście jakąś protezę wspólnoty, współuczestniczenia, ale oferuje ją głównie młodym mężczyznom, a właściwie chłopcom. Nic dziwnego, że młodzi chłopcy skręcają w prawo, a dziewczyny wręcz odwrotnie. Dla dziewczyn prawica nie ma żadnej propozycji, nie oferuje im żadnej przestrzeni, w której mogłyby doświadczyć podmiotowości, sprawstwa i wspólnoty.

Dla dziewczyn prawica nie ma żadnej propozycji, nie oferuje im żadnej przestrzeni, w której mogłyby doświadczyć podmiotowości, sprawstwa i wspólnoty.

Poza narodowościowym przekazem, który w ostatnim czasie się nasilił, a który marginalizuje kobiety, mamy jeszcze oczywiście od lat świetnie się trzymający powszechny kurs ostrego neoliberalizmu. Masz dziewczyno wolność, ale w pakiecie ze skrajnym indywidualizmem. Jak chcesz, to możesz się spełniać, ale nie współdziałając, a będąc aktywną wyłącznie w ramach rywalizacji zawodowej i osobistej. To, co zobaczyliśmy na Czarnym proteście, to potężna potrzeba wspólnoty i współdziałania, która jest zaprzeczeniem zarówno nacjonalistycznego maczyzmu, jak i rynkowego samolubstwa. To napawa nadzieją.

Akcja Razem przeciwko okrutnej ustawie Ordo Iuris zaczęła się od hashtagu #czarnyprotest i wrzucania czarno białych selfików do internetu. To było proste i dostępne, i dlatego bardzo szybko przełamało społeczne bariery. Protestacyjne fotki wrzucały dziewczyny z Rawicza, z Nowego Sącza, z Ustrzyk. Fotografowały się całe klasy w gimnazjach, zawodówkach, liceach… Ruszyła fala, która wylała się na ulice. Te dziewczyny przekonały się, że fajnie jest współdziałać, ale też zobaczyły się nawzajem, policzyły się…A potem okazało się, że ta wielka potrzeba bycia razem może prowadzić do realnych, wymiernych rezultatów – udało się powstrzymać rząd. W młodym wieku to zupełnie naturalne, że chce się coś zrobić razem, z rówieśnikami, poczuć siłę wspólnoty i jedności. Myślę, że dla wielu z tych dziewczyn wyjście na ulice w Czarnym proteście to było autentyczne doświadczenie formacyjne, że nie zapomną go do końca życia.

Jednym z głównych tematów podnoszonych przez przemawiające kobiety – przynajmniej w warszawskim parku Świętokrzyskim, gdzie ja ich słuchałem – była niezgoda mam i babć na to, żeby ich wnuczki i córki były pozbawione dostępu do legalnej antykoncepcji i badań prenatalnych, aby lekarze odmawiali informacji i rzetelnej opieki na podstawie tzw. klauzuli sumienia, by nie były ścigane za poronienie. Najprawdopodobniej jednak Prawo i Sprawiedliwość powie teraz „ależ nam o nic takiego nie chodzi, my tylko zakazujemy zabijania dzieci z zespołem Downa”.

Zdaje się, że po ostatnich wydarzeniach wiarygodność Prawa i Sprawiedliwość u prawicowych wyborców nie ma się najlepiej. PiS najpierw skierowało radykalny antyaborcyjny projekt do dalszych prac, a następnie, przestraszywszy się protestów, natychmiast go odrzuciło. Najpierw pokazują się jako fundamentaliści; upierają się, że nie ma szans, aby stanowisko złagodzić czy zmienić, a po chwili w strachu się wycofują, kalkulują, prowadzą grę polityczną… dla ich wyborców to przekreślenie wiarygodności, a wycofać się z już podjętej decyzji będzie PiS-owi bardzo trudno.

Ale przegłosować nowy projekt antyaborcyjny, mając większość parlamentarną, jest bardzo łatwo.

Dlatego właśnie powiedziałam, że to wygrana bitwa, nie wojna. Przed nami długa droga do złagodzenia prawa w Polsce. A kolejne próby jego zaostrzenia pewnie będą w najbliższych miesiącach lub latach podejmowane. Ale każda z nich będzie słabsza, bo Czarny protest odebrał fanatykom poczucie bezkarności. Choć oczywiście spodziewam się tego, że jeśli rządzącym nie uda się wyciszyć antyaborcyjnych radykałów, których przez lata sami pielęgnowali, to sprawa może wrócić. Świadomości, jaką obudził Czarny protest, nie da się teraz zgasić. Ale czy Prawo i Sprawiedliwość ma na tyle rozumu, żeby nie próbować przepychać kolejnych prób zaostrzenia prawa? Nie sądzę.

Świadomości, jaką obudził Czarny protest, nie da się teraz zgasić. Ale czy Prawo i Sprawiedliwość ma na tyle rozumu, żeby nie próbować przepychać kolejnych prób zaostrzenia prawa? Nie sądzę.

Liczne marsze KOD-u nie powstrzymały Prawa i Sprawiedliwości przed „naprawianiem” Trybunału Konstytucyjnego, które doprowadziło do jego ostatecznego spacyfikowania i zmarginalizowania. PiS „reformował” tak długo, aż wszystkich swoich przeciwników zamęczył, przeczekał, wykrwawił. Ostatnia reforma dotycząca statusu sędziów z trudem przebijała się już w ogólnopolskich gazetach. Jeśli zechce, PiS zastosuje podobną strategię i w tej kwestii.

Czarny protest pokazuje coś dokładnie odwrotnego. To nie był piętnasty z rzędu rytualny marsz, który z czasem przestaje kogokolwiek obchodzić, nie. Po Ogólnopolskim strajku kobiet w poniedziałek rząd wycofał się natychmiast. Oczywiście, przykład Trybunału Konstytucyjnego pokazuje, że są sprawy, w których rząd może stosować wojnę na wyniszczenie. Ale są też takie, gdzie to nie będzie możliwe, a protest społeczny okaże się skuteczną barierą dla rządzących.

Dlaczego?

Bo odwołuje się do doświadczenia Kowalskiej, do jej konkretnych obaw – a nie do dość abstrakcyjnego sporu o porządek instytucjonalny. I dlatego, że wyzwala solidarność. W poniedziałek zobaczyliśmy solidarność nie tylko pokoleniową, choć ta córek, matek i ojców, babć i dziadków jest bardzo ważna. Zobaczyliśmy, wreszcie, solidarność klasową. Ważne, choć niezauważone, było to, że protest poparła część związków zawodowych. Jeśli w bliskim mi Kłodzku odbywały się protesty, a dziewczyny z okolicznych wsi wrzucały zdjęcia do internetu i jednocześnie celebrytki, gwiazdy muzyki, kina i teatru robiły to samo, to to pokazuje pewien przełom. Widać, że stało się coś, co przekracza codzienne granice dzielące jedne od drugich. Władza po prostu poważnie wkurzyła połowę społeczeństwa.

Między protestujące kobiety próbowano wbić klin, mówić, że to jest bunt bogatych pań z dużych miast. Nieskutecznie.

Niezależnie od propagandowych wysiłków rządu, w poniedziałek jasne się stało, że taki podział to bzdura! W Ozorkowie, w Sieradzu, w Tomaszowie… w bardzo wielu miejscowościach, w ilości nierzadko imponującej, jak na liczbę mieszkańców, młode kobiety wyszły na ulice, żeby powiedzieć wspólnie głośne „nie!”. I jestem przekonana, że po tym, jak usłyszały swój głos, tak łatwo nie pozwolą się uciszyć.

***

Agnieszka Dziemianowicz-Bąkczłonkini zarządu krajowego partii Razem, filozofka, pedagożka, badaczka społeczna. Mieszka w górach na Dolnym Śląsku.

PRO-aborcja-ksiazka-katha-pollit

 

**Dziennik Opinii nr 291/2016 (1491)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jakub Dymek
Jakub Dymek
publicysta, komentator polityczny
Kulturoznawca, dziennikarz, publicysta. Absolwent MISH na Uniwersytecie Wrocławskim, studiował Gender Studies w IBL PAN i nauki polityczne na Uniwersytecie Północnej Karoliny w USA. Publikował m.in w magazynie "Dissent", "Rzeczpospolitej", "Dzienniku Gazecie Prawnej", "Tygodniku Powszechnym", Dwutygodniku, gazecie.pl. Za publikacje o tajnych więzieniach CIA w Polsce nominowany do nagrody dziennikarskiej Grand Press. 27 listopada 2017 r. Krytyka Polityczna zawiesiła z nim współpracę.
Zamknij