Cały czas wpuszczamy do ekosystemu więcej zanieczyszczeń niż naukowcy są w stanie przebadać. Jaki wpływ na środowisko ma pojedyncza substancja, to jeszcze pół biedy, ale z badaniem, jak działa cały koktajl substancji, w ogóle nie nadążamy – mówi ekohydrolog Sebastian Szklarek.
Michał Sutowski: Przez kilka tygodni pojawiło się co najmniej siedem hipotez, co do przyczyn umierania ryb w Odrze. Ropopochodny mezytylen służący do produkcji barwników, rtęć, zwiększone zasolenie, zakwit sinice, po prostu ocieplenie klimatu, a może wszystko naraz. Czy możemy oszacować prawdopodobieństwo, co stoi za tą katastrofą?
Sebastian Szklarek: Na razie bazujemy na szczątkowych informacjach, do których mamy dostęp – bo służby wciąż nie upubliczniły wyników wielu przebadanych próbek, a bez nich trudno o pewność. Według mnie hipoteza najbardziej prawdopodobna jest taka, że to zwiększone zasolenie rzeki wywołało reakcje biochemiczną u organizmów wodnych. O zasoleniu wiemy dzięki badaniom niemieckich stacji pomiarowych, a o reakcji fitoplanktonu po objawach widocznych w ekosystemie.
Ten fitoplankton to sinice?
Być może, a być może inne organizmy mogłyby wyprodukować toksyny, to wciąż wymaga potwierdzenia. To mogły być gatunki, które były od dawna w naszych wodach, ale nie rozwijały się dotąd na masową skalę, względnie nie produkowały toksyn. Mogły też zostać przywleczone skądinąd w wodzie balastowej, a następnie trafić do Odry transportem rzecznym. Tak czy inaczej, kiedy pojawił się czynnik stresowy – wyższa temperatura, a zwłaszcza zasolenie – to jedną z reakcji obronnych takich organizmów jest produkowanie toksyn.
Od których na masową skalę umierają ryby.
Ryby, ale też małże i ślimaki. Jeśli chodzi o większe zwierzęta, to były raczej pojedyncze sztuki, które się napiły zatrutej wody. Natomiast pozostałe w rzece mikroorganizmy – tak wynika z najnowszych badań naukowców z Uniwersytetu Szczecińskiego – żyją i na ten moment mają się nawet lepiej, bo nie ma ryb, a więc nie ma ich co zjadać. Tak czy inaczej, to zasolenie było czynnikiem, który popchnął to katastrofalne domino.
A zasolenie wzięło się skąd?
Prawdopodobnie ze zrzutu dużej ilości zasolonej wody. Na automatycznej stacji pomiarowej we Frankfurcie przewodność prądu w wodzie, czyli wskaźnik zasolenia, zaczęła rosnąć około 6 sierpnia i dopiero teraz spada, co sugeruje, że ten zrzut musiał trwać ponad tydzień. Nie znamy konkretnego typu soli, jaki się w wodzie pojawił, ale ilość sugeruje, że to raczej była kopalnia niż zakład przemysłowy. No chyba, żeby miał dużą awarię i spuszczał do wody ścieki całkowicie zanieczyszczone. Jeśli to był jednak efekt pracy w normalnym trybie, to wszystko wskazuje na wodę pokopalnianą.
czytaj także
Która, jak rozumiem, uruchomiła kaskadę procesów chemicznych, fizycznych i biologicznych. Czyli nie da się sprowadzić źródła katastrofy do jednego sprawcy, który wpuszcza truciznę do rzeki?
To zależy ile jest kopalń w regionie. Tego jeszcze nie sprawdzałem, ale jak jest kilka, to raczej nie (chyba, że wszystkie potraktujemy jako jeden podmiot), bo gdyby tak było, łatwiej byłoby wykryć nadmiar takiej substancji w wodzie i szybciej wiedzielibyśmy, co się dzieje. A służby w tej sprawie milczą, według mnie dlatego, że wciąż niewiele wiedzą, a nie chcą rzucać w eter niesprawdzonych hipotez. Ogłoszenia, że to wszystko przez rtęć czy mezytylen powodowały bowiem panikę i nieprawidłowe działania.
Ale te informacje o rtęci to przecież nie były kaczki dziennikarskie, naprawdę ją wykryto?
To prawda, to nie był błąd pomiaru – po prostu to nie wykryta przez Niemców rtęć odpowiada za śmierć ryb w Odrze. Ponieważ nie mamy w Polsce stałego monitoringu zrzutów z oczyszczalni ścieków ani monitoringu zawartości samych rzek, to nie wiemy, czy takie wzrosty stężenia rtęci nie zdarzają się częściej, poprzez chwilową zawartość w ściekach właśnie, albo uwalnianie się jej z osadów na dnie rzeki. Pojedyncze próbki, o których była mowa, nie wskazują jednak na rtęć jako przyczynę zjawiska o tej skali, bo wtedy wykryto by ją też w innych punktach, no i cały ekosystem reagowałby w określony sposób. Ponadto rtęć wykryto w próbce nie pobranej bezpośrednio w rzece.
To jest normalne, że po tak długim czasie nadal niewiele wiemy o przyczynach? Normalne, na tle cywilizowanych krajów?
Jeżeli zdarza się coś dziwnego, to nie zawsze udaje się wskazać przyczynę, a już na pewno nie szybko. Przy technicznych zdarzeniach typu katastrofa samolotu można czasem rozebrać wrak do ostatniej śrubki i łożyska, sprawdzić, czy coś nie pękło. Jeśli spektrum przyczyn obejmuje też błąd ludzki, ale nie wiadomo jaki, to rzecz się komplikuje, a środowisko przyrodnicze to jest jeszcze więcej czynników.
czytaj także
I nie wiadomo, skąd zło i kto winien?
Na pewno odpowiedzialność się rozmywa. O ile to nie jest faktycznie wypuszczenie śmiertelnej trucizny do ekosystemu, która sama w sobie niesie śmierć, to prześledzenie, jak wpuszczenie jednej substancji lub nawet zmiana warunków fizycznych spowodowały reakcję gdzie indziej – jest bardzo trudne. W laboratorium można to zrobić, bo się izoluje różne parametry, ale nie w środowisku tak złożonym, jak rzeka.
Czyli sama złożoność materii utrudnia robotę?
Do tego zmiana klimatu generuje w przyrodzie zmienne, których wcześniej u nas nie obserwowaliśmy, no i najważniejsza rzecz: my cały czas wpuszczamy do ekosystemu więcej zanieczyszczeń niż naukowcy są w stanie przebadać. Jaki wpływ na środowisko ma pojedyncza substancja, to jeszcze pół biedy, ale z badaniem, jak działa cały koktajl substancji, w ogóle nie nadążamy.
To jeszcze inaczej: czy w podobnych przypadkach na świecie ustalenie prawdy też było takie trudne? I zapobieganie kolejnym przypadkom?
W zeszłym roku na Florydzie, niedaleko Tampa Bay doszło do masowego pomoru ryb – wyłowiono ich ponad 1700 ton. Nie pierwszy raz zresztą, bo trzy lata wcześniej zdarzyło się tam coś podobnego. Wiadomo, że powodem były trujące glony i że ich rozwój wynika ze skomplikowanego układu zjawisk pogodowych, prądów morskich, itp. Naukowcy nie mają jednak modelu przewidywania tego zjawiska, a zmiana klimatu tylko utrudnia sprawę.
Spotkałem się z tezą, że zmiana klimatu w przypadku katastrofy na Odrze nie była przyczyną, bo wtedy w innych rzekach zaobserwowalibyśmy coś podobnego.
I to jest trafny argument. Wyższe temperatury i niższy stan wód mogą intensyfikować zjawisko, ale nie są jego przyczyną, bo przecież w całej Europie rzeki dziś wysychają – widzieliśmy niedawno dramatyczne zdjęcia z Loary. A jednak nie słyszymy doniesień o masowych pomorach ryb z całej Europy – sytuacja na Odrze jest ewenementem na skalę kontynentu.
Ale zmienione warunki sprzyjają temu, co się wydarzyło?
Powodują, że możliwe są nowe zjawiska biologiczne czy chemiczne, względnie że te już znane są bardziej intensywne, to na pewno. Tu jest jednak ewidentne, że to idzie falą po rzece, więc coś konkretnego musiało tę falę spowodować.
A czy gdybyśmy – tzn. służby państwowe – zareagowali szybciej, dałoby się zapobiec katastrofie? Albo chociaż minimalizować straty?
Jeśli okaże się, że to zupełnie nowe zjawisko, związane ze zmianą warunków klimatycznych w naszym regionie, przez które człowiek zrzutem wody jedynie uruchomił domino – to byłoby pewnie trudno. Na pewno jednak system monitoringu jakości wód, analogiczny do takiego, jaki Niemcy mają zainstalowany na odcinkach granicznych rzek, tzn. na Odrze dwie stacje i kolejne dwie na Nysie Łużyckiej – pozwoliłby nam wcześniej zareagować.
Jak wkurzyć wędkarzy, czyli PiS uczy nas, że wszystko jest polityką
czytaj także
To znaczy?
Gdybyśmy mieli, powiedzmy, cztery stacje na Odrze w kierunku Czech, to dałoby się szybko wykryć problem i np. martwe ryby można by wyłapywać wcześniej, a nie dopiero na barierze przed Szczecinem. Można by zmobilizować do takiej pracy WOT czy strażaków, tak jak przy awarii kolektorów ściekowych w Warszawie. A tak, wiele martwych organizmów zalegać będzie na dnie i powodować wtórne problemy ze względu na rozkład. To by dużo zmieniło, nawet gdybyśmy nie znali od razu tej kluczowej substancji, będącej pierwotnym źródłem problemu.
A dlaczego tę pracę musieli wykonywać wędkarze? Bo to oni zaczęli wyławianie martwych ryb z Odry. Polski Związek Wędkarski to duża instytucja, ale chyba to nie ona powinna zajmować się walką z katastrofą ekologiczną?
To ludzie, którzy chyba najczęściej przebywają nad wodą, więc akurat to środowisko bardzo często wysyła sygnały, że coś złego dzieje się z jeziorem czy rzeką – zgłaszają martwe ryby czy wyrzucane gdzieś nieczystości.
I tu też zgłaszali, jeszcze w lipcu, ale służby nie reagowały. Te spektakularne dymisje – szefa Wód Polskich i Generalnego Inspektora Ochrony Środowiska – były zasłużone? Ten pierwszy urzędnik na konferencji prasowej opowiadał dość skandaliczne rzeczy, bagatelizował problem.
Ja w tym widzę raczej działanie służące pokazaniu, że… działamy. Co do konkretnej odpowiedzialności, to Wody Polskie być może powinny zrzucić do Odry wodę ze zbiorników retencyjnych. Bo jeśli to zasolenie wody uruchomiło całe domino, to jej rozcieńczenie by trochę pomogło. Przede wszystkim to jednak urząd GIOŚ ma narzędzia, w tym prawne, do działania. To ich próbki są traktowane jak materiał dowodowy.
No więc?
Tyle że to instytucja fatalnie niedofinansowana, a przez to brakuje jej sprzętu, odpowiednio wynagradzanych ludzi do pracy, a nawet odczynników. Przecież te pierwsze próbki – ciała martwych ryb – właśnie wędkarze zgłaszali do przebadania, a Inspekcja ich nie przyjęła, bo nie miała pieniędzy na odczynniki.
Czyli to nie było celowe zamiatanie problemu pod dywan?
To raczej pokazuje, jakie są konsekwencje niedofinansowania instytucji państwa. Raport NIK-u z 2018 roku pokazuje, że kolejne rządy zaniedbywały GIOŚ i wojewódzkie Inspektoraty, które muszą prowadzić obowiązkowy monitoring stanu wód w planach sześcioletnich, ale do wojewody o pieniądze aplikują co rok. I zdarza się, że na mierzenie jakiegoś parametru potrzebują miliona złotych, a dostają np. pół. Wtedy oczywiście ograniczają monitoring, więc jak eksperci sięgają potem po publicznie dostępne dane, to nie mogą za wiele wywnioskować, bo są tam po prostu dziury.
Inspektorat broni się, że wysyłał informację o zagrożeniu do wojewodów, ale ci nie reagowali. Jeden stwierdził, że nie chciał nadużywać alertu RCB. Czy gdyby oni zareagowali, to by coś zmieniło?
Czy można było ograniczyć skutki, będziemy wiedzieli, jak poznamy dokładne przyczyny. Na pewno jednak wygląda to niepoważnie, jeśli dostawaliśmy wszyscy SMS o tym, że na wybory można bezpiecznie iść, a tu nie wysłano informacji do mieszkańców okolic rzeki, by się do niej nie zbliżali.
W latach 80. w Polsce nie było praktycznie wód zerowej klasy czystości, a połowa była poniżej klasy trzeciej. Zatrucie rzek i jezior było widoczne gołym okiem. Teraz jest lepiej?
Technologia poszła do przodu, inwestycje w oczyszczalnie komunalne i przemysłowe też, więc wizualnie polskie wody stoją dużo lepiej niż kiedyś, gdy fabryki spuszczały nieoczyszczone odpady prosto do rzek. Kiedy przystąpiliśmy do UE, na zakłady przemysłowe i komunalne oczyszczalnie ścieków nałożono prawne obowiązki wyższych standardów oczyszczania ścieków, więc dużo się poprawiło. Problemem jest jednak brak kontroli nad zrzutami ścieków. Wędkarze często wskazują, że różne zakłady czy oczyszczalnie robią to w weekend, kiedy nikt ich nie skontroluje, potajemnie w nocy, albo jak pada intensywny deszcz, który rozcieńcza zrzucane substancje.
Czyli problemem nie są przepisy, tylko egzekwowanie?
Jak mówiłem – cały czas wprowadzamy więcej substancji do środowiska niż potrafimy oczyszczać, a nawet opisać, jak działają. Nie mówiąc o tym, że obok tradycyjnej chemii, są jeszcze substancje naturalnie występujące w środowisku, ale przez naszą działalność jest ich za dużo, jak azot i fosfor. W efekcie ponad 90 procent wód nie spełnia kryteriów czystości, tylko w inny sposób niż kiedyś.
Dziś zanieczyszczenia gołym okiem nie zobaczymy?
Dopóki ryby nie umierają, tak. Ale jest dużo problemów, jak np. zasolenie, które pogarszają jakość wody i wpływają ma żywe organizmy. A to właśnie elementy biologiczne są podstawą oceny jakości wód w Polsce i Unii Europejskiej.
Nie do końca wiemy co było, a wiemy, co będzie? Ile lat zajmie powrót do stanu sprzed lipca, sierpnia na Odrze? Wojewoda dolnośląski mówi, że „Odra na odcinku dolnośląskim wróciła do normy; parametry fizyko–chemicznew głównym nurcie rzeki są już takie same, jak średnia wieloletnia”…
Nie znamy pełnej skali strat, mamy informacji o rybach, których wyłowiono ponad 100 ton, o małżach i ślimakach. Nie wiemy, jakie organizmy zostały jeszcze zabite w rzekach, jakie ucierpiały, a także jakie wejdą w krótkim czasie na ich miejsce. Bo to nie tak, że rzeka jest teraz pustynią. Coś w niej żyje, to trochę jak wypełnianie próżni. Zespół ekspertów ze Szczecina to bada, na ten moment wskazują, że tzw. mikrobezkręgowce, czyli zooplankton dobrze się rozwijają, bo nie ma ryb ani małż, które by je zjadały. I co najważniejsze, może i wartości parametrów fizyko-chemicznych wróciły do średnich wieloletnich, ale te średnie wieloletnie nie spełniają norm dobrej jakości.
Ale czy to znaczy, że skoro nie ma ryb, ale w ich miejsce wchodzą inne mikroorganizmy, to znaczy, że przyroda sobie jakoś poradzi?
Nie no, tutaj następuje gwałtowne przebudowanie ekosystemu, pytanie czy uda nam się przywrócić stan i skład gatunków w ilości i różnorodności, jakie były wcześniej.
czytaj także
Jak się ma do tego procesu – i do zapobiegania skażeniom – teza, że dla rzeki lepiej, by była uregulowana i żeglowna? Wiceminister Infrastruktury Grzegorz Witkowski powiedział na spotkaniu z aktywistami, że „Dzięki śluzom i żeglownej Odrze nie mamy problemu od Kanału Gliwickiego aż do Malczyc, a tam gdzie jest Odra swobodnie płynąca, bo państwo pseudoekolodzy blokują inwestycje, jest syf”. Regulowanie rzeki pomaga w zapobieganiu takim katastrofom ekologicznym?
Po pierwsze, pierwsze martwe ryby zaobserwowano na jazie w Lipkach, więc jeszcze na odcinku wspomnianym przez wiceministra. Po drugie, to na Kanale Gliwickim, czyli sztucznym tworze zrobionym pod żeglugę odnotowywano martwe ryby już od marca tego roku. A po trzecie, nawet jakby teza była prawdziwa, to zamiast martwych rzek mielibyśmy martwy Bałtyk, bo wszystkie zanieczyszczenia spływały by do niego w tempie sprinterskim i mielibyśmy, zamiast morza, zupę pełną tablicy Mendelejewa.
**
Dr Sebastian Szklarek – autor bloga Świat wody, adiunkt w Europejskim Regionalnym Centrum Ekohydrologii Polskiej Akademii Nauk, ekspert ds. gospodarki wodnej Think Tanku Ambitna Polska, członek Rady Klimatycznej przy UN Global Compact Network Poland. Specjalista ds.: ochrony zasobów wodnych przed zanieczyszczeniami, gospodarowania zasobami wodnymi, monitoringu jakości wód powierzchniowych i podziemnych, ekohydrologii i ekologii wód.