Kraj

Blokada politycznego rozumu

Żaden polityk nie odważy się sprzeciwić rozwiązaniom, które mają w założeniu chronić dzieci. Ale co jeśli wcale tak nie działają? Tekst Katarzyny Szymielewicz.

Regularne rewidowanie zasad, do których jako społeczeństwo zdążyliśmy się przyzwyczaić, w imię „dobra naszych dzieci”, to już polityczny standard. Nie tylko polski – przede wszystkim europejski. Najwyraźniej nasza cywilizacja stała się na tyle niebezpieczna, szczególnie dla jej najmłodszych i najbardziej niewinnych uczestników, że domaga się nowego porządku prawnego. To nowe – w politycznej retoryce „bezpieczne” – podejście zakłada nie tylko nowe metody ścigania złoczyńców, ale przede wszystkim nowe ograniczenia praw i wolności obywatelskich, które temu zło-czynieniu mają zapobiegać. Niestety, tylko w teorii.

W ubiegłym roku Parlament Europejski przyjął dyrektywę w sprawie zwalczania wykorzystywania seksualnego dzieci oraz tzw. pornografii dziecięcej (określenie, którego politycy używają wbrew stanowisku organizacji pomagających ofiarom), w której o mały włos znalazłby się obowiązek blokowania stron internetowych. Dzięki gigantycznej kampanii, w którą obok obrońców wolności słowa i prywatności zaangażowały się również organizacje pomagające ofiarom wykorzystywania seksualnego, państwa członkowskie mają tylko taką możliwość. W tym roku wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej odpowiedzialna za agendę cyfrową, Neelie Kroes, uczyniła z ochrony dzieci w Internecie swój polityczny priorytet. I nie poprzestała na zapewnieniach.

W kwietniu pojawiła się nowa strategia pod hasłem „Bezpieczny Internet”, która blokowania stron internetowych bynajmniej nie wyklucza, a wręcz zakłada finansowanie organizacji, które je wdrażają na zasadzie „samoregulacji”. Samoregulacji pozornej, bo de facto wymuszanej przez polityczną presję ze strony samej Komisji i poszczególnych rządów: jeśli na problem rozpowszechniania treści pornograficznych z udziałem dzieci nie znajdzie się rozwiązanie oddolne, będziemy zmuszeni wprowadzić odgórne. Wybierajcie. Komisji wtóruje w tych dążeniach Rada Unii Europejskiej, która w czerwcu przyjęła stanowisko w sprawie globalnego porozumienia na rzecz walki z seksualnym wykorzystywaniem dzieci online – stanowisko również dopuszczające blokowanie stron internetowych, jeśli zajdzie taka potrzeba.

Czy problem przemocy wobec dzieci można rozwiązać drogą „samoregulacji”, nawet jeśli przystąpią do niej wszyscy dostawcy Internetu na świecie? Czy przemoc wobec dzieci i materiały tę przemoc dokumentujące znikną, kiedy wprowadzimy obowiązkowe filtrowanie i blokowanie tego typu treści w całej Unii Europejskiej? Dla znających problem te pytania brzmią dość cynicznie i okrutnie. Europejscy decydenci z niezrozumiałych przyczyn lubią jednak sprowadzać przemoc wobec dzieci do „problemu cyfrowego”. Jeśli tylko uda nam się zablokować nielegalne treści, jeśli nareszcie wyczyścimy ten cały Internet, nasze dzieci będą bezpieczne. A przecież wszyscy chcemy, żeby nasze dzieci były bezpieczne…

Żaden polityk nie odważy się sprzeciwić rozwiązaniom, które przyczyniają się, a przynajmniej mogą się przyczynić, do celu tak szlachetnego, jak ochrona dzieci. Co jednak, jeśli w rzeczywistości (i tej cyfrowej, i analogowej) wcale się nie przyczyniają? Czy wolno się sprzeciwić, kiedy mamy do czynienia z rozwiązaniami nieskutecznymi i szkodliwymi jednocześnie? A z takimi właśnie mamy do czynienia, kiedy w grę wchodzi filtrowanie i blokowanie jakichkolwiek treści w Internecie.

Blokowane treści nie przestają być dostępne – może się do nich dobrać każdy, kto potrafi skorzystać z serwera proxy lub innego tunelowania. W świecie, w którym w tym celu wystarczy pobrać odpowiednią wtyczkę do przeglądarki, zaczyna to już być po prostu każdy. Z drugiej strony technologia filtrująca opiera się na sprawdzaniu każdego pakietu, który jest przesyłaniu przez sieć. To nic innego, jak otwieranie kopert i sprawdzanie zawartości przesyłki „na wszelki wypadek”. Za pomocą tej technologii można zablokować (choć nie zawsze skutecznie) każde żądanie użytkownika: ograniczeniem jest tylko wyobraźnia i interesy tych, którzy ustalają zasady działania filtru. Koszt, z punktu widzenia naszej prywatności, a potencjalnie także wolności słowa, jest zatem ogromny.

Jak pokazują losy kolejnego projektu wniesionego do Parlamentu Europejskiego „dla dobra naszych dzieci”, rozwiązaniom szkodliwym i nieskutecznym, ale zgodnym z polityczną koniunkturą, można się sprzeciwić, choć wciąż wymaga to pewnej odwagi. Tej odwagi w ubiegłym tygodniu zabrakło członkom i członkiniom komisji Parlamentu Europejskiego do spraw kobiet, którzy zagłosowali za przyjęciem raportu w sprawie zapobiegania seksualizacji dziewczynek. Po raz kolejny ważny społecznie problem został „ucyfrowiony” i wśród rekomendacji znalazło się obowiązkowe blokowanie stron internetowych, które promują anoreksję lub bulimię. Projekt narodził się z inicjatywy eurodeputowanej Joanny Skrzydlewskiej, a poparli go wszyscy posłowie Europejskiej Partii Ludowej, co w języku polskiej polityki oznacza Platformę Obywatelską.

Najwyraźniej eurodeputowanym spod znaku PO nie wystarczyło konsekwencji, żeby utrzymać kurs na wolny Internet przez całe trzy miesiące. Tyle czasu upłynęło od przełomowego głosowania w sprawie ACTA, w którym niemal wszyscy polscy posłowie byli przeciw, powołując się na prawa obywateli-użytkowników Internetu. Wystarczyło przywołać sprawdzone hasło „nasze dzieci”, żeby ten polityczny rozsądek uległ gwałtownemu przyblokowaniu. Nie sposób uciec od cynicznego wniosku, że to nie rozsądek, a koniunktura decyduje o tym, jak głosują nasi reprezentanci. Niby wiadomo, taka gra. Tylko dlaczego wciąż się na nią zgadzamy?

Tym razem w Parlamencie Europejskim nie zabrakło zdroworozsądkowej koniunktury i raport w sprawie seksualizacji dziewczynek upadł połączonymi głosami pozostałych partii, które propozycję poseł Skrzydlewskiej uznały za wyjątkowe nieprozumienie. Tym razem.

Katarzyna Szymielewicz  – współzałożycielka i prezeska fundacji Panoptykon. Pracowniczka naukowa Instytutu Studiów Zaawansowanych. Prowadzi seminarium „Od elektronicznego oka do płynnego nadzoru – rozmowy o społeczeństwie kontrolowanym”.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Avatar
Katarzyna Szymielewicz
Zamknij