Gospodarka

Sutowski: Rzeczpospolita ćwierćsocjalna

Książka Rafała Wosia to dużo więcej niż krótki kurs patologii kapitalizmu nad Wisłą.

Dziecięcą chorobę liberalizmu Rafała Wosia czyta się szybko, stosunkowo łatwo i bez poczucia choćby jednej straconej minuty. A to dlatego, że książka o polskiej gospodarce, jej transformacji i perspektywach napisana tak krytycznie (choć bez resentymentu) i tak prosto, jak się da – to nieczęste u nas zjawisko. Są szanse, że styl i kompetencje autora, ale także bardziej niż kiedyś sprzyjający mu czas pomogą Dziecięcej chorobie liberalizmu uniknąć celi śmiechu albo celi milczenia, do których z taką łatwością wtrącano jego poprzedników: od Karola Modzelewskiego i Janine Wedel, przez Tadeusza Kowalika aż po Davida Osta.

Książka Rafała Wosia to dużo więcej niż krótki kurs patologii kapitalizmu nad Wisłą. Publicysta „Dziennika. Gazety Prawnej” pyta o ich źródła, stawia wyraziste diagnozy, omawia kluczowe debaty społeczno-gospodarcze współczesności; uderza w niezdrowy rozsądek i wcale nieoczywiste oczywistości polskiej debaty publicznej, wskazuje wreszcie sporo sensownych recept na naprawę sytuacji. Wyraźnie podziela przy tym założenie – konieczne chyba w zawodzie publicysty – że idee naprawdę robią różnicę.

Między wierszami książki Wosia da się wyczytać Keynesowską pewność, że poglądy „zmarłych dawno temu ekonomistów” w ogromnym stopniu wpływają na to, jak organizujemy sobie nasze życie. I że poglądy odmienne pozwoliłyby nam skonstruować świat przynajmniej trochę lepszy.

Główna teza Dziecięcej choroby liberalizmu dotyczy ideologii, jaką kierowały się elity naszej transformacji ustrojowej – polityczne, gospodarcze i opiniotwórcze – przekonując do niej sporą część społeczeństwa, bynajmniej nie tylko beneficjentów przemian. Nadwiślański (neo)liberalizm, bo o nim tu oczywiście mowa, nie jest ścisłą doktryną ekonomiczną przełożoną następnie na społeczną praktykę. To raczej zestaw czasem twardych dogmatów, czasem luźnych wyobrażeń, które kształtowały programy kolejnych reform, ale przede wszystkim nasze widzenie świata dookoła. Woś pokazuje, jak idee te – bezwzględny prymat własności prywatnej nad publiczną, immanentna dysfunkcjonalność interwencji państwa w gospodarkę, apologia wolności gospodarczej i zdezawuowanie solidarystycznych instytucji zabezpieczenia społecznego – przekładały się na nasze realia, od „terapii szokowej” sprzed ćwierćwiecza po współczesną ewolucję prawa pracy czy systemu podatkowego. Obala też mity na temat rynku pracy, polskiego państwa opiekuńczego, systemu podatkowego, wskazuje na wyczerpywanie się dotychczasowych źródeł rozwoju i obnaża jego społeczne koszty.

Duch Kaleckiego

Po zwięzłym (może nazbyt zwięzłym, o czym poniżej) wprowadzeniu poświęconym dziedzictwu PRL autor przechodzi do krytyki ustrojowego przełomu. Wskazuje na ograniczone, głównie zadłużeniem zagranicznym, pole manewru naszych elit transformacyjnych, ale także na intelektualne mody i mnóstwo przypadków, także przy wyborach personalnych, decydujących o przebiegu reform. Unika przy tym zaczepek ad personam, tak częstych u, kompetentnych skądinąd, innych krytyków polskiego skoku w kapitalizm, skupia się za to na dekonstrukcji popularnych mitów. Pisze o „terapii szokowej” (choć mało tu konkretu, Woś nie przywołuje choćby argumentów Grzegorza Kołodki o „potrójnym przestrzeleniu”: stóp procentowych, kursu walutowego i progu tzw. popiwku – wspomina tylko o tym ostatnim), o ideologicznie motywowanej prywatyzacji i jej skutkach ubocznych (z niepotrzebną często i bolesną dezindustrializacją kraju na czele), o zbyt pochopnym otwarciu rynków i ciemnej, często nie dostrzeganej stronie potrzebnych skądinąd bezpośrednich inwestycji zagranicznych. Podaje przy tym mnóstwo danych dobitnie ukazujących rozmiar transformacyjnej recesji (zbywanej sloganem o „nieuniknionych kosztach transformacji”), jakkolwiek brakuje w jego książce zestawień z przebiegiem reform w innych krajach regionu. Naraża się tym samym na krytykę pt. „nie dało się lepiej, wszędzie było tak samo” – zupełnie niepotrzebnie, skoro dane porównawcze wskazują na to, że bynajmniej nie wszędzie reformy były równie kosztowne.

Po części „historycznej” autor zabiera się za potoczne wyobrażenia o bolączkach dzisiejszego rynku pracy, państwa socjalnego czy systemu podatkowego. Twardą statystyką, ale i sugestywnymi przykładami dekonstruuje mit „wysokich kosztów pracy”, w rzeczywistości niemal najniższych w Europie przy jednoczesnej elastyczności rynku pracy. W tej kwestii nie waha się użyć słowa „patologia” (bodaj trzy razy: w kontekście „taniości i niepewności” pracy, „uzależnienia pracownika od pracodawcy”, wreszcie „rynku pracy” w ogóle). Pokazuje logikę całego systemu w sposób bynajmniej nie oczywisty – dramatycznie słabą pozycję pracowników umieszcza bowiem w kontekście niesprawnej, nieprzewidywalnej i uciążliwej także dla (drobnego!) przedsiębiorcy biurokracji; możliwość brutalnego wyzysku zatrudnionych to swoista „rekompensata” państwa dla drobnego biznesu, niezdolnego konkurować inaczej niż „kosztowo”.

Jednocześnie okazuje się, że taki model rozwoju dochodzi do swych granic – niskie płace tworzą barierę niedostatecznego popytu wewnętrznego dla naszej gospodarki, blokując zarazem (przez brak inwestycji, ale i motywacji pracowników) możliwość przejścia na poziom konkurowania wydajnością technologiczną i jakością kapitału ludzkiego.

W podobny sposób wymiar „sprawiedliwości społecznej” z „racjonalnością gospodarczą” Woś łączy przy analizie polskiego systemu podatkowego. Okazuje się on nie tylko wątpliwy etycznie – ubodzy płacą relatywnie najwięcej z powodu niskej kwoty wolnej, słabej progresji, skali podatków pośrednich oraz nierównej względem bogatych możliwości „optymalizacji” i unikania opodatkowania) – ale także szkodliwy z punktu widzenia koniunktury, gdyż to właśnie ubodzy wydają relatywnie największą część uzyskanych dochodów. To samo dotyczy polityki społecznej i nierówności: nasze państwo „ćwierćsocjalne” nie dość, że przeznacza na pomoc potrzebującym bardzo mało na tle reszty Europy (w tym nieproporcjonalnie mało dla najsłabszych), to jeszcze w sposób, który generuje poważne koszty ekonomiczne, związane np. z ochroną zdrowia czy brakiem infrastruktury opiekuńczej.

Krótko mówiąc: na postawie rozległych badań i empirycznie weryfikowanych teorii Rafał Woś bardzo przekonująco wykazuje, że to, co – na gruncie idei równości i solidarności społecznej – słuszne, jest zarazem efektywne ekonomicznie, choć czasem w dłuższej perspektywie.

W podobnym duchu krytykuje idee „nowego zarządzania publicznego” czy niedostatki planowania przestrzennego, gdzie rzekomo spontaniczny mechanizm rynkowy przynosi nierzadko nie tylko nadmierny wzrost zróżnicowania dostępu do różnych dóbr, ale też generuje niepożądane koszty dla całej gospodarki.

Na poparcie swych tez, poza empirią, Woś przedstawia bynajmniej nieoczywiste inspiracje teoretyczne – rozdział książki poświęcony ekonomii Michała Kaleckiego i jego recepcji to jedno z lepszych, a na pewno bardziej przystępnych, wprowadzeń do myśli autora Politycznych aspektów pełnego zatrudnienia. To fragment ważny nie tylko dlatego, że Kalecki odzyskuje dziś zapomnianą już rangę w światowej debacie ekonomicznej. Wiele jego rozpoznań ma charakter kontrintuicyjny – na przykład że to wydatki inwestycyjne wyznaczają oszczędności, a nie odwrotnie, a więc metodą wyjścia z kryzysu jest stymulowanie popytu, a nie „zaciskania pasa” jest metodą na wyjście z kryzysu – a zarazem to one nadają spójność zasadniczym tezom Dziecięcej choroby liberalizmu.  

Od uważnego czytelnika

We wstępie Rafała Woś deklaruje otwartość na „krytykę uważnego czytelnika” w imię jakości publicznej debaty. Nie czepiając się zatem drobiazgów (np. błędnej rekonstrukcji tez Karola Modzelewskiego o związku stanu wojennego i transformacji czy niejasno opisanej – problem „jajko czy kura” – zależności między spadkiem powojennego wzrostu gospodarczego a globalizacją), trzeba zatem wskazać na kilka słabszych punktów tej książki, domagających się uzupełnienia czy rozwinięcia, a może po prostu będących wyzwaniem dla kolejnych autorów.

Spójność to wielka zaleta Dziecięcej choroby liberalizmu, tym bardziej więc zadziwia czytelnika entuzjazm, jaki Rafał Woś, skądinąd znawca problematyki niemieckiej, wyraża dla reform Agendy 2010 Gerharda Schrödera. Pisze, że „w warunkach głębokiego kryzysu zadłużeniowego w Europie niemiecki przykład mógłby (i powinien) stać się inspiracją dla krajów Południa (gdzie organizacje pracownicze są wyjątkowo silne), które czeka w najbliższych latach nieuchronny proces  gospodarczej transformacji i społecznych niepokojów. Problem polega tylko na tym, czy znajdzie się wola, by z tego przykładu skorzystać”. Można dyskutować, czy cała lewicowa krytyka niemieckich reform rynku pracy jest trafna, trudno jednak zrozumieć, dlaczego autor nie wziął pod uwagę systemowej nierównowagi w strefie euro, do jakiej przyczyniły się tak chwalone przez niego reformy socjaldemokratycznego kanclerza. Nie chodzi bowiem o to, że „Włosi nigdy nie będą pracować jak Niemcy” (historia zna przykłady zaskakującej transformacji narodowych kultur gospodarczych), ale o to, że niemiecka gospodarka swoją (słabnącą ostatnio) dynamikę utrzymuje dzięki ogromnej nadwyżce eksportowej. Nie dość, że wymaga ona, aby inne kraje utrzymywały odpowiadający niemieckiej nadwyżce deficyt handlowy, to jeszcze wiąże się z ogromnym rozdźwiękiem między oszczędnościami niemieckich przedsiębiorstw a poziomem ich krajowych inwestycji, a także poziomem płac i krajowej konsumpcji. Krótko mówiąc: być może Włochom przydałoby się więcej niemieckiej solidności, ale reprodukcja przez Włochy modelu niemieckiego oznaczałaby tyle, że gdzieś na świecie (w UE?) ktoś musiałby zaabsorbować jeszcze większą nadwyżkę eksportową, pochodzącą już z dwóch tych krajów. Strukturalna nierównowaga, jaką wytwarza model niemiecki, to zresztą przedmiot co najmniej kilku wymienionych w bibliografii książki prac.

Drugi poważny problem – tym razem z całą narracją Wosia – dotyczy lokalnych warunków historycznych. Na samym wstępie autor odżegnuje się od roztrząsania kwestii, kiedy to w Polsce zaczęła się „dziecięca choroba liberalizmu”, nazywając to „co najwyżej luźną zabawą myślową”. I choć faktycznie nie jest najważniejsze, czy winnym naszych problemów jest Leszek Balcerowicz, Mieczysław Wilczek czy Wojciech Jaruzelski, to analiza niektórych procesów sprzed 1989 roku mogłaby być pomocna w zrozumieniu, dlaczego nadwiślański kapitalizm wygląda tak, jak wygląda. Rozstrzyganie, czy w sporze historyków o źródła polskiego zacofania rację miał Marian Małowist czy Jerzy Topolski przekracza z pewnością ramy tej publicystycznej książki, ale już np. omówienie rozważań Macieja Gduli na temat struktury klasowej PRL, tez Janusza Hryniewicza o reprodukcji kultury folwarku w socjalizmie czy też Sławomira Magali na temat wzrostu indywidualnych nierówności w epoce Gierka mogłoby rozjaśnić pewne – głębsze niż sam stan świadomości elit – przyczyny opisywanych przez autora mechanizmów. Te dodatkowe czynniki, społeczne i mentalne, komplikowałyby też obraz rzeczywistości – bez ich uwzględnienia narażony na krytykę pryncypialnych wolnorynkowców dowodzących, że przecież w Polsce „tak naprawdę” nigdy nie było żadnego liberalizmu. 

Trzecia kwestia – można dyskutować, na ile to skutek miejsca Rafała Wosia-publicysty i intelektualisty w społecznym „podziale pracy”, a na ile wyraz jego przekonań na temat mechanizmów rządzących gospodarką i polityką – to niemal zupełny brak w książce tematyki ruchów społecznych i zorganizowanego nacisku obywatelskiego. Ewolucję dyskursu ekonomicznego, ewentualnie jego zwrot „na lewo”, większe uznanie dla roli państwa i otoczenia społecznego dla gospodarki Woś traktuje jako problem przede wszystkim intelektualny, rozgrywający się między ekspertami, politykami, intelektualistami. W tym sensie Dziecięca choroba neoliberalizmu stanowi biegunowe przeciwieństwo niedawno wydanej książki Jarosława Urbańskiego na temat polskiego prekariatu. Oczywiście można bronić tej perspektywy, ale dobrze byłoby ją nazwać i sproblematyzować – tymczasem w książce wydaje się ona przezroczysta.

Warto wreszcie wskazać na wątki, które aż proszą się o kontynuację – choćby w następnej książce. Woś wskazuje słusznie na słabości polskiej polityki wspierania rozwoju innowacyjnego, jako przykład nędzy politycznej wyobraźni. Naturalnym rozwinięciem tego wątku byłoby przywołanie nowej polityki przemysłowej jako coraz bardziej wpływowej koncepcji stymulowania wzrostu gospodarczego i dobrobytu przez państwo. Szerszego omówienia wymagałyby też dwa wielkie tematy ostatnich lat – międzynarodowy kontekst trwałej stagnacji oraz wzrost bezzatrudnieniowy. Od rozstrzygnięcia obu tych kwestii zależy przecież i nasz horyzont rozwojowy. To one bowiem zadecydują o „warunkach brzegowych” polskiego udziału w globalizacji i możliwym – bądź nie – przeskoku na inny poziom rozwoju gospodarczego; to one zadecydują, czy zmiana sposobu myślenia, którą Rafał Woś postuluje, faktycznie otworzy nam drogę do czegokolwiek innego niż smutna reprodukcja „odwiecznego” losu aspirujących półperyferii.

Publicystyczne armaty

Lewicy krytycznej wobec nadwiślańskiego kapitalizmu od dawna już nie brakuje argumentów, coraz lepiej u niej z pomysłami na rozwiązania problemów. Wyraźnie za to brakuje publicystycznych armat, zwłaszcza w prasie głównego nurtu i wielkich mediach elektronicznych. Żakowskich i Kuczyńskich (Piotrów, nie Waldemarów) jest jak na lekarstwo. Rafał Woś ten arsenał poważnie wzmacnia – kaliber jego argumentów docenia (jak zaświadcza blurb na okładce) nawet arcyliberał Robert Gwiazdowski, a i stanowisko ogniowe (opiniotwórczy dziennik i portal biznesowy) daje nadzieję, że autor Dziecięcej choroby liberalizmu odbije nieco terenu dla zwolenników Polski bardziej sprawiedliwej i bardziej nowoczesnej. Jeszcze z pięćdziesiąt takich książek, i może jakoś nasz kraj z dołka wyciągniemy.

Rafał Woś, Dziecięca choroba liberalizmu, Wydawnictwo Studio EMKA 2014

***

Artykuł powstał w ramach projektu Europa Środkowo-Wschodnia. Transformacje-integracja-rewolucja, współfinansowanego przez Fundację im. Róży Luksemburg

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Michał Sutowski
Michał Sutowski
Publicysta Krytyki Politycznej
Politolog, absolwent Kolegium MISH UW, tłumacz, publicysta. Członek zespołu Krytyki Politycznej oraz Instytutu Krytyki Politycznej. Współautor wywiadów-rzek z Agatą Bielik-Robson, Ludwiką Wujec i Agnieszką Graff. Pisze o ekonomii politycznej, nadchodzącej apokalipsie UE i nie tylko. Robi rozmowy. Długie.
Zamknij