Interes jest prosty – oferuje się znacznie mniejsze kwoty, niż wynikałoby to z wartości nieruchomości podzielonej przez dalszą przewidywaną długość życia konsumenta, to zwykle ok. 30–40 proc. Czyli kilkaset dodatkowych złotych miesięcznie. A jak można się domyślać, wśród ludzi zmuszonych do wzięcia renty dożywotniej, czyli takich, którym brakuje na podstawowe potrzeby jak czynsz czy leki, niewielu jest żyjących nadzwyczaj długo.
Eksperci przekonują nas, że polski system emerytalny zderzy się z demografią i w najbliższych latach stopa zastąpienia, czyli odsetek pobieranej emerytury do ostatniej pensji, znacznie spadnie. Jeśli dziś jest to około 50 proc., to za 30 lat będzie to już tylko 30 proc. Skokowo rośnie liczba ubogich emerytów.
W tym roku już 333 tys. emerytów pobiera mniej niż najniższe, głodowe świadczenie (dziś to niecałe 900 zł na rękę), a za 10 lat będzie to już blisko 650 tys. osób. Wiek emerytalny osiągną bowiem kolejne roczniki pracowników wypchanych na – często fikcyjne i nielegalne – umowy śmieciowe. Za doraźne zyski przedsiębiorców, lenistwo i tchórzostwo kolejnych rządzących polityków, zapłacą nędzą na starość.
Warto wspomnieć, że wprowadzona przez Prawo i Sprawiedliwość 13. emerytura nie została wypłacona tym najgorzej uposażonym seniorom, nie objęła ich też kwotowa waloryzacja świadczeń. Dysproporcje w tym nierównym systemie zostały więc jeszcze powiększone.
Odejście od bardziej solidarystycznego systemu, a w zamian podejście: „ile sobie odłożysz, tyle będziesz miał na starość”, uderza w grupy słabsze, które z jakichś powodów mają przerwy w karierze zawodowe, np. kobiety.
Problemu biedaemerytur nie rozwiążą też raczej Pracownicze Plany Kapitałowe. Nie wiadomo bowiem, czy pracownicy zarabiający np. minimalną krajową będą chcieli oddawać kilka procent swojej pensji. Ewentualne zyski zaś nie są pewne, kasa z PPK ma być przecież inwestowana w akcje i papiery dłużne; ile ostatecznie przyniosą, okaże się za wiele lat. Podobnie jak modlitwy, aby kryzys nie dotknął kapitalizmu i giełdy.
Petelczyc: Bez ZUS-u z kryzysem sobie nie poradzimy [podcast]
czytaj także
Często jedynym majątkiem pokolenia wchodzącego w dorosłe życie w okresie PRL-u jest mieszkanie. Prowadzony przez lata wykup zasobu komunalnego czy spółdzielczego spowodował, że za stosunkowo niewielką opłatę wielu ludzi stało się, przynajmniej formalnie, bogatymi. Swoje zrobiła sytuacja na rynku mieszkaniowym, czyli ich niedobór, spekulacyjne zawyżanie cen i prowadzona przez lata polityka dofinansowywania mieszkań na kredyt (a więc dotowania banków i deweloperów).
Nic dziwnego, że pojawiło się wielu chcących położyć łapę na domostwach uwłaszczonych seniorów. W 2014 r. pojawiła się w Polsce ustawa o odwróconym kredycie hipotecznym. Prawo do jej udzielania mają tylko banki i jest to nic innego jak kredyt wypłacany comiesięcznie i zabezpieczony nieruchomością. Kredytobiorca za życia nie przestaje być jej właścicielem, a po jego śmierci bank przejmuje nieruchomość, ale tylko do poziomu, za który wypłacił pieniądze. Oznacza to na przykład, że spadkobiercy mogą ją (pozostałą część) bankowi odsprzedać lub spłacić hipotekę i stać się właścicielami mieszkania. Dla banków jest więc to marny interes; nic dziwnego, że pięć lat po wejściu ustawy w życie w ofercie żadnego z nich nie pojawił się taki produkt.
Na rynku pojawiają się za to tzw. renty dożywotnie oferowane przez przedsiębiorców zwanych funduszami hipotecznymi. To z kolei nic innego jak popularna umowa dożywocia, czyli mieszkanie za opiekę, tyle że gotówkową. Fundusz hipoteczny na dzień dobry staje się właścicielem mieszkania, oferując najczęściej comiesięczną rentę aż do śmierci seniora. Były już właściciel mieszkania może oczywiście przebywać w nim do końca życia.
Interes jest prosty – oferuje się znacznie mniejsze kwoty, niż wynikałoby to z wartości nieruchomości podzielonej przez dalszą przewidywaną długość życia konsumenta, to zwykle ok. 30–40 proc. Czyli kilkaset dodatkowych złotych miesięcznie. A jak można się domyślać, wśród ludzi zmuszonych do wzięcia renty dożywotniej, czyli takim, którym brakuje na podstawowe potrzeby jak czynsz czy leki, niewielu jest żyjących nadzwyczaj długo. W międzyczasie zaś mieszkanie zapewne zdrożeje. Fundusz więc spokojnie może oczekiwać pogrzebu swojego klienta.
Fundusze hipoteczne nie są jednak prawdziwym zwycięzcą boomu na renty dożywotnie. One odpowiadają bowiem za ok. 1 proc. rynku. Reszta to umowy podpisywane z osobami prywatnymi. W 2018 r. umów, w wyniku których doszło do przeniesienia praw własności nieruchomości w zamian za opiekę lub świadczenia, podpisano ponad 11 tys. Przez wcześniejsze 10 lat – 80 tys. Widoczny jest wzrost, szczególnie dotyczący nieruchomości pozarolniczych, a głównie mieszkań.
Kiedy regulowano odwrócony kredyt hipoteczny, chciano także przyjrzeć się rentom dożywotnim. Nic z tego nie wyszło. Rzecznik Praw Obywatelskich apeluje: „Przedsiębiorcy, którzy świadczą taką usługę, nie podlegają takiemu nadzorowi jak banki. Do tego wycena mieszkania w dużej mierze oparta jest na uznaniowości. W efekcie osoby, które podpisują takie umowy, są stroną słabszą, a prawo odpowiednio ich nie wspiera. A przecież często są to osoby starsze, mniej zamożne i bez specjalistycznej wiedzy dotyczącej prawa i finansów. Łatwo im pomylić tę ofertę z bezpieczniejszą odwróconą hipoteką. Widać więc, że ochrona tych, którzy oddają swoje mieszkania czy domy w zamian za rentę lub dożywocie, jest niedostateczna”.
czytaj także
Funduszom hipotecznym kilka lat temu przyjrzał się UOKiK. Nałożył kilka kar, stworzył poradnik, a branża postanowiła kierować się „dobrymi praktykami”. Urząd nie zajmował się jednak najbardziej popularnymi umowami – zawartymi między Nowakiem i Kowalskim. A dziś co piąta taka umowa o dożywocie jest unieważniana przez sąd. Coś więc chyba jest nie tak.
Uregulować rynek chcą same fundusze, widzą bowiem, ilu klientów im ucieka. Ale ponieważ ta walka sępów niezbyt mnie interesuje, to zapytam o coś innego – a może powinien powstać jakiś państwowy fundusz skupujący te mieszkania na cele społeczne?