Gospodarka

Reich: Dlaczego płace nie wzrosną?

Pęka ogniwo między spadkiem bezrobocia a podwyżką płac. Niepewność zatrudnienia stała się jego jedynym pewnym elementem.

Miejsca pracy wracają, ale płace już nie. Mediana zarobków nie wzrosła od czasu Wielkiej Recesji [kryzysu z 2008 roku – przyp. tłum.], a ostatnio nawet spadła. Co się dzieje?

Dawniej było przecież tak, że gdy bezrobocie malało, to rosły zarobki – pracodawcy zaczynali płacić więcej, by utrzymać pracownice i pracowników, na których im zależało. Tak było w latach 90., gdy szefowałem Departmentowi Pracy. Możemy jeszcze poczekać, aż ten pożądany trend się w końcu pojawi na skutek jeszcze większego spadku bezrobocia, poniżej 4%. Są jednak powody, by podejrzewać, że ogniwo łączące spadające bezrobocie i wzrastające płace już pękło.

Dziś pracodawcom łatwiej niż kiedykolwiek sięgać po niskopłatnych pracowników; wystarczy, że wyprowadzą miejsca pracy z kraju.

Kiedyś musieliby podnieśc płace, aby przyciągnąć do siebie nowych, dziś mogą pozyskać ich za granicą, jednym kliknięciem myszki.

Co więcej, wielu pracowników z krajów rozwijających się ma dziś ten sam poziom wykształcenia i te same technologie pod ręką co Amerykanie. Prezesi i prezeski firm zadają więc sobie pytanie: po co mielibyśmy dawać podwyżki tu, w kraju? Kolejne miejsca pracy są też „przejmowane” przez technologie. Roboty są tańsze od podwyżek.

Nawet miejsca pracy wymagające większych kwalifikacji nie są bezpieczne. Zastosowanie zaawansowanych sensorów, rozpoznawania głosu, sztucznej inteligencji, big data, analizy tekstu i algorytmów powoduje, że kolejne roboty uczą się czynności wykonywanych wcześniej tylko przez ludzi.

Problem zaostrza jeszcze to, że wiele Amerykanek i Amerykanów, którzy stracili pracę w trakcie kryzysu, dalej jej nie znalazło. Nie są nawet zarejestrowani jako bezrobotni, bo przestali szukać pracy. Tylko że nie zniknęli. Dalej tworzą rezerwową armię pracy, po którą mogą sięgnąć pracodawcy potrzebujący uzupełnień, ale nieskłonni podnosić przy tym płac. Dodajmy, że dzisiejsi pracownicy mają mniejszy poziom bezpieczeństwa ekonomicznego niż którekolwiek pokolenie pracujących od II wojny światowej. 20% wszystkich pracujących ma tylko tymczasową umowę.

Pracownicy niepewni jutra nie domagają się podwyżek. Są szczęśliwi, że w ogóle mają pracę.

Większość Amerykanek i Amerykanów nie ma oszczędności, po które można by sięgnąć w przypadku utraty miejsca pracy. „Od wypłaty do wypłaty” żyją dwie trzecie wszystkich pracujących. Oni nie zaryzykują zwolnień i nie będą upominać się o wyższą płacę.

Niepewność zatrudnienia stała się jego jedynym pewnym elementem. Pracowników łatwiej wyrzucić z byle powodu, świadczenia socjalne znikają, liczba tych, którzy ze swojej płacy odkładali na emeryturę, spadła z blisko połowy wszystkich pracujących do 35%. Upomnienie się o podwyżkę ułatwiały zazwyczaj związki zawodowe, ale i te znikają. W latach 50. należało do nich ponad 30% zatrudnionych w sektorze prywatnym, dziś to mniej niż 7%.

Żadna z tych zmian nie jest dziełem przypadku. Wzrastający udział outsourcingu i wymiana pracy na technologie, ukryta rezerwowa armia pracy, wzrastające poczucie niepewności i zmierzch związków były celami korporacji i Wall Street od dawna. Płace stanowią największy z kosztów prowadzenia biznesu. Mniejsze płace to większe zyski.

Rezultaty tej polityki są określane jako „wydajne”, ponieważ, przynajmniej w teorii, pracujących i pracujące popchnięto ku pracy lepszej i bardziej wydajnej. Fakt jest taki, że ich po prostu z pracy wypchnięto.

Ludzkie koszty tak rozumianej „wydajności” były znaczne, ale zyski trafiły do nielicznych. Im mniejszą siłę negocjacyjną mieli pracujący, tym słabszy był związek między produktywnością i płacą. Od 1979 ta pierwsza wzrosła o 65%, ale mediana zarobków o 8%. Prawie wszystkie zyski z wzrostu produktywności trafiły na samą górę.

To oczywiście nie jest dobra długofalowa strategia, bo wyższe obroty biorą się przecież ze sprzedaży, a aby ktokolwiek jeszcze mógł kupować towary, potrzeba silnej klasy średniej z jej siłą nabywczą. Ale jeśli patrzymy na to tylko z perspektywy prezeski pojedynczej korporacji czy maklera z Wall Street – na razie się udaje. Nawet niskie bezrobocie nie przyspieszy podwyżek, dopóki podstawową strategią największych korporacji i sektora finansowego jest utrzymywanie płac na niskim poziomie.

A jeśli ktoś tego jeszcze nie zauważył, to właśnie te instytucje mają dziś najwięcej do powiedzenia.

Przeł. Jakub Dymek

Tekst pochodzi ze strony robertreich.org 

Tytuł od redakcji.


Robert Reich – profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Robert Reich
Robert Reich
Amerykański polityk i ekonomista
Profesor polityki społecznej na Uniwersytecie w Berkeley, były sekretarz pracy w administracji Billa Clintona. Magazyn „Time” uznał go za jednego z dziesięciu najskuteczniejszych członków amerykańskiego rządu w ostatnim stuleciu.
Zamknij