Gospodarka

Głód? Na Północy nazywamy to fast foodem

Jeśli na świecie mamy dość zasobów, to czy dostęp do nich nie powinien być prawem? – pyta Instytut Globalnej Odpowiedzialności.

W XVII wieku John Locke, jeden z ojców współczesnej myśli liberalnej, wśród niezliczonych zajmujących go zagadnień, podjął rozważania nad związkiem sprawiedliwości i własności. Na pewnym etapie wywód Locke’a napotkał trudność: cóż uczynić w sytuacji, w której ktoś, sumiennie pracując, wyzbierałby wszystkie plony, a wtedy inni, chętni do pracy równie sumiennej, nie mieliby już możliwości jej wykonania? Autor Dwóch traktatów o rządzie rozwiązuje kwestię tę z właściwym nowożytnym klasykom ekonomii polotem, konkludując, że do takiej sytuacji dojść nie może – nie dopuściłaby bowiem do tego opatrzność boża. Jak się okazało, wyjaśnienia te uspokoiły teoretyków na dobrych parę wieków. W międzyczasie podmieniono jedynie „opatrzność bożą” na „niewidzialną rękę rynku” w roli gwaranta światowego dobrobytu.

Przyglądając się bieżącej rzeczywistości, łatwo dostrzeżemy, że w praktyce nie wszystko przebiegło zgodnie z tak zakreślonym planem opatrznościowym. Tak Ziemia, jak i jej zasoby, okazały się być skończone. Przykładowo, w małych krajach Ameryki Środkowej, takich jak Nikaragua czy Honduras, olbrzymie połacie pól uprawnych zawłaszczane są przez wielkie koncerny. Jak donosi „Huffington Post”, korporacja Dinant’s Paso Aguán w niejasnych okolicznościach przejmuje ziemie w Panamá Village (Honduras). Tereny, które od niepamiętnych czasów służyły rolnikom, dostarczając im niezbędnych do życia plonów, przeznaczane są obecnie pod uprawy oleju palmowego. W okolicy dochodzi do starć zbrojnych, liderzy samoorganizujących się i broniących pól ruchów chłopskich znikają, a lokalne władze nabierają wody w usta. Wielu ludziom w Europie tematy te wydają się odległe, dotyczą bowiem „innego”, bardzo odległego świata.

Sprawa ta mogłaby wydać się Europejczykom bliższa, jeśli uświadomiliby sobie, że ten sam olej palmowy, którego produkcja na obecnych zasadach prowadzi do karczowania gigantycznych obszarów lasów tropikalnych oraz wywłaszczania i przesiedleń rolników na całym świecie, kupują znane skądinąd firmy Unilever czy Nestlé. Temat będzie brzmiał jeszcze bardziej znajomo, jeśli dopowiemy sobie także, że Dinant’s Paso Aguán, przeciwko której toczone są śledztwa i która zamieszana jest w porwania, zabójstwa i korupcję, otrzymuje oficjalne wsparcie finansowe od Międzynarodowej Korporacji Finansowej należącej do grupy kapitałowej Banku Światowego. Zatem w ostatecznym rozrachunku, analizując przepływy finansowe, to my współodpowiedzialni jesteśmy za zbrodnie w Panamá Village. Dlaczego? Bo nigdy sprawą tą się nie interesowaliśmy, zdając się na bożą opatrzność i niewidzialną rękę rynku

Przyjrzyjmy się więc teraz nieco uważniej, jakie mechanizmy stoją za wywłaszczaniem i śmiercią rolników drobnoobszarowych w Hondurasie i wielu innych miejscach na świecie. Czym jest suwerenność żywnościowa i jaki ma związek z demokratycznym prawem do ziemi? A także, dlaczego to wszystko ma takie znaczenie także tu, w Europie

Handel potrzebami

„Chyba tylko powietrze jest za darmo” błyskotliwie zauważył swego czasu profesor Leszek Balcerowicz. Choć w dobie kryzysu ekologicznego, można mieć co do tego pewne wątpliwości, pójdźmy tym tropem. Biznes robić można na handlu tymi dobrami, na które jest popyt, których ludzie potrzebują, lub co najmniej co do których są przekonani, że ich potrzebują. A czego potrzebują? W 1943 roku Abraham Maslow, wybitny psycholog amerykański, stworzył dość powszechnie znany model piramidy ilustrujący gradację ludzkich potrzeb. Na jej najniższym (zarazem zaś najrozleglejszym) poziomie znalazły się potrzeby fizjologiczne, takie jak pokarm, sen czy rzeczone powietrze. Następna w kolejności jest potrzeba bezpieczeństwa. Kolejne piętro to potrzeba przynależności do grupy, relacje międzyludzkie, w tym miłość. Potem potrzeba atencji i uznania, aż wreszcie, na najwyższym, piątym piętrze potrzeby związane z samorealizacją. Zgodnie z obserwacjami Maslowa, ludzie pną się po poziomach piramidy w tym sensie, że dopiero zaspokoiwszy potrzeby niższego rzędu, zaczynają odczuwać potrzeby wyższego rzędu. W tym też sensie wszyscy odczuwamy te niższego rzędu, ale tylko część z nas zapragnie tych ulokowanych na wyższych piętrach.

Tak się składa, że piramida ta pokazuje zarazem, czym i jaki jest sens handlować.

Dyskusyjne jest oczywiście, czy uznanie, przynależność do grupy lub miłość można kupić. Optymista odpowie, że nie, pesymista, że tak, a pragmatyk spróbuje zrobić na tym biznes.

Istotne jest to, że im niższe piętro piramidy, tym wyższa powszechność potrzeby, stąd też mniej luksusowy charakter towarów służących jej zaspokojeniu. Dlatego za ich realizację decydujemy się płacić wspólnie, jak w przypadku potrzeby bezpieczeństwa, którą w znacznym zakresie zapewnia państwo. Tak się też składa, że im niższe piętro piramidy, tym większe i bardziej powszechne jest przekonanie, że zaspokojenie potrzeb z tego poziomu jest ludzkim prawem. Gdzie jednak przebiega dokładnie ta granica i czy została wyznaczona raz na zawsze?

Woda jest bez wątpienia potrzebą pierwszego rzędu. Jeśli na świecie mamy dość jej zasobów, by każdy mógł z niej korzystać, to czy dostęp do niej powinien być naszym prawem? Tak się powszechnie uważa. Zarazem jednak źródła, ujęcia wody są prywatyzowane, a państwa chroniące powszechny dostęp do nich oskarżane są przed różnej maści trybunałami o łamanie zasad wolnego handlu. A jak jest z dostępem do żywności? Statystyki pokazują, że globalnie wytwarzamy taką ilość żywności, która przy całkowicie równomiernej dystrybucji dostarczałaby niemal 3000 kilokalorii na mieszkańca Ziemi. Czy zatem każdy powinien mieć do niej dostęp? Czy powinien mieć prawo do żywności, a może prawo do dostępu do żywności

Powszechne jest przekonanie, że – przynajmniej – ludzie pracujący powinni mieć możliwość zakupu żywności za wypracowywane środki. Tak jednak się nie dzieje. Szacuje się, że około 60-70% ludzi cierpiących głód jest zaangażowanych w produkcję żywności. Jak to możliwe, że ludzie dostarczający w pocie czoła żywności innym, codziennie spoglądający na pożywienie, nie mogą z niego skorzystać? Odpowiedź jest prosta: dzieje się tak, bo nie mają oni dostępu ani do środków produkcji, ani do ziemi, na której pracują, ich zarobki zaś nie wystarczają na zakup żywności.

Znamienne w tym kontekście są słowa Héldera Pessôa Câmary, biskupa Recife i Olindy: „Kiedy daję biednym chleb, nazywają mnie świętym. Kiedy pytam, dlaczego biedni nie mają chleba, nazywają mnie komunistą”.

Skala problemu

Przyjrzyjmy się statystykom. Na Światowym Szczycie Żywnościowym w roku 1996 wyznaczono cel, jakim było zmniejszenie liczby osób głodujących na świecie o połowę do roku 2015. Obecnie liczbę głodujących szacuje się na około 795 milionów ludzi. Oznacza to, niestety, że osiągnięty postęp to spadek o niecałą 1/4. Jednocześnie żywności jest dość, by wyżywić nas wszystkich.

Obiektywnym więc i niezideologizowanym faktem jest to, że głód jest wynikiem takiej, a nie innej, słusznej czy niesłusznej, dystrybucji żywności.

Głód jest więc konsekwencją w pełni świadomych decyzji tych krajów, które blokują na arenie międzynarodowej bardziej egalitarną dystrybucję żywności w imię ochrony swoich interesów handlowych

Czy jednak problemy żywnościowe, to wyłącznie problemy głodujących? Istnieją dwa typy niedożywienia: niedożywienie proteinowo-energetyczne, polegające zasadniczo na braku kalorii i białka, bezpośrednio powodujące odczucie głodu, zwykle określane jako niedożywienie ilościowe, oraz rodzaj drugi, czyli niedobór mikroelementów (witamin i minerałów) – tak zwane niedożywienie jakościowe. Co istotne, choć ten drugi typ niedożywienia jest trudniej mierzalny, szacuje się, że obok 795 milionów głodujących, kolejne 700 milionów cierpi na różne formy niedożywienia. Dalej, powszechnie mówi się o otyłości społeczeństwa amerykańskiego wynikającej z fatalnych nawyków żywieniowych promowanych przez rodzimych producentów, sprzedawców żywności oraz restauratorów w USA. Okazuje się jednak, że w znacznie uboższym Meksyku, otyłość oraz epidemia cukrzycy osiągnęły rozmiary katastrofalne – na nadwagę cierpi co trzeci młody człowiek. Co ciekawe, przyczyniła się do tego polityka… handlowa Meksyku, który w roku 1994 podpisał z Kanadą i USA Północnoamerykański Układ Wolnego Handlu (ang. North American Free Trade Agreement – NAFTA). Jego bezpośrednią konsekwencją była fala importowa wysoce przetworzonej żywności zawierającej znaczne ilości cukru, tłuszczu oraz soli, ubogiej zaś w błonnik.

Problemy żywnościowe mają także oczywisty związek z dynamiką życia i zmiany wzorców żywieniowych w kierunku tak zwanego fast food. Wraz z przemianami rynkowymi zdrowa, nieprzetworzona żywność stała się dobrem rzadkim, tym samym zaś drogim, co jest naturalnym mechanizmem rynkowym. Jednocześnie, ponieważ wszyscy chcemy mieć poczucie, że odżywiamy się zdrowo, firmy, takie jak McDonald’s, przeznaczają część swoich zysków na przekonywanie swoich klientów, że oferują im produkty świeże i zdrowe. A choć wszyscy wiedzą, że tak nie jest, marketing działa. Jak podkreślają S. M. Borras Jr., J. C. Franco i S. M. Suárez w artykule Land and food sovereignty, związki między produkcją żywności a handlem i konsumpcją, pozostają często nierozpoznane nie tylko wśród konsumentów, ale także wśród badaczy, którzy niedostatecznie wiele uwagi poświęcają opracowaniu tych kluczowych zależności.

W konsekwencji polski konsument, którego – co istotne – często nie stać na zakup zdrowej żywności, zaopatruje się w Biedronce, pozostawiając decyzje dotyczące łańcucha dostaw oraz jego własnego zdrowia, międzynarodowemu koncernowi. Produkty w Biedronkach, Lidlach i Netto nie biorą się oczywiście znikąd, a właśnie od rolników, którzy w Polsce kojarzeni są zwykle z problemami.

Tak jednak, jak Polacy nie przejęli się losem drobnych sklepikarzy, którzy współtworzyli lokalne mikrospołeczności, ale nie wytrzymali konkurencji z koncernami i dziś pracują na kasach w hipermarkecie, tak też nie przejmują się rolnikami drobnoobszarowymi.

W tych okolicznościach Jeronimo Martins – właściciel sieci handlowych typu Biedronka – jako pośrednik między zantagonizowanymi konsumentami i producentami żywności jest w posiadaniu wszystkich kart potrzebnych do maksymalizacji swoich zysków kosztem interesu dwóch pozostałych stron układu

Jednocześnie, jak podkreśla Adam Payne z międzynarodowego ruchu rolniczego La Via Campesina, małorolni farmerzy mają fundamentalne znaczenie dla Europy, w której bezpieczeństwo żywnościowe uzależnione jest od bazy rodzinnych gospodarstw chłopskich. Rolnictwo w UE oparte jest na sieci małych i bardzo małych farm, spośród których 69% gospodarstw stanowią te o powierzchni mniejszej niż 5 hektarów. Łącznie mamy 12 milionów farm oraz 25 milionów ludzi zaangażowanych w produkcję agrarną. Parametry te w skali globalnej są jeszcze bardziej wymowne, bowiem według danych przedstawionych przez Organizację Narodów Zjednoczonych ds. Wyżywienia i Rolnictwa (ang. Food and Agriculture Organization of the United Nations – FAO) w wydanym w roku 2014 raporcie Stan rolnictwa na świecie, co najmniej 80% światowej żywności pochodzi z farm rodzinnych.

Produkcja, handel i konsumpcja żywności to trzy aspekty tego samego procesu, najważniejszego z procesów gospodarczych na świecie.

Innymi słowy – raz jeszcze przywołując obraz piramidy Maslowa – nie ma na świecie ważniejszego i bardziej powszechnie potrzebnego dobra, którym się handluje. Tym samym nie ma na świecie problemów większej skali niż te związane z produkcją, handlem i konsumpcją żywności.

Demokratyczny dostęp do ziemi a suwerenność żywnościowa

Głodujący rolnicy z krajów rozwijających się nie są w stanie wyżywić się z tej prostej przyczyny, że zostali pozbawieni ziemi. Zazwyczaj jest to konsekwencją sprzedaży terenów rolnych przez lokalne władze lub ich przejęcia przez wielkie międzynarodowe korporacje, zazwyczaj zgodnie z obowiązującymi przepisami. Kwestia ta dotyczy także polskich rolników drobnoobszarowych, którzy w obliczu problemów finansowych niejednokrotnie odsprzedają swe ziemie za bezcen. Jednocześnie, w obliczu intensywnej konkurencji, pod presją drapieżnych mechanizmów wolnorynkowych, rolnicy na całym świecie rezygnują z upraw zrównoważonych, rozwijają monokultury, coraz częściej sięgają po GMO oraz nadużywają pestycydów syntetycznych, przyczyniając się tym samym do degeneracji ziem i obniżania jakości produkowanej żywności

To właśnie w tym kontekście La Via Campesina zwraca uwagę na kwestię demokratycznego dostępu do ziemi. Jak wskazują S. M. Borras Jr., J. C. Franco i S. M. Suárez, należy pytać, kto, ile i do jakiego typu ziemi ma dostęp, czy mamy do czynienia z akumulacją ziemi w rękach największych podmiotów rynkowych, czy też dostęp do niej dystrybuowany jest w sposób egalitarny i zrównoważony. Demokratyczne zarządzanie ziemią jest procesem politycznym, w którym dostęp, kontrola oraz wykorzystanie ziemi są udziałem społeczeństw, nie zaś elit, tym samym zaś wpisują się w szerszą ideę demokratyzacji świata. Suwerenność w tym obszarze oznacza więc prawo rolników i ludzi pracujących przy uprawach do efektywnego dostępu do ziemi – rozumianej jako zasób, przestrzeń oraz terytorium – kontroli nad nią, nad jej wykorzystaniem oraz do życia na niej. Istotne jest, by pamiętać, że dostęp do ziemi to także dostęp do zasobów, które ona zawiera, takich jak woda, lasy czy inne surowce naturalne

Jeśli teraz – zgodnie ze sformułowaniem zaproponowanym przez La Via Campesina – określimy z kolei suwerenność żywnościową jako prawo ludzi do produkowania oraz konsumowania bezpiecznej i zdrowej żywności w zrównoważony sposób, w pobliżu miejsca zamieszkania, w określonym kontekście kulturowym, okaże się, że prawo do ziemi jest warunkiem koniecznym tak rozumianej suwerenności żywnościowej. Nie idzie jednak wyłącznie o to, że trzeba mieć dostęp do ziemi, by móc samodzielnie uprawiać na niej żywność. Kluczowy jest fakt, że powierzenie kontroli nad ziemią wielkim obszarnikom i korporacjom prowadzi w praktyce, siłą oddziaływania mechanizmów wolnorynkowych, do strukturyzacji rynku spożywczego w sposób pozbawiający suwerenności żywnościowej nas wszystkich. Logika rynku oparta jest bowiem na zysku, a nie zrównoważonej produkcji zdrowej żywności

Kto reguluje, kto dereguluje, kto kontroluje

Tradycyjnie, polityka rolna prowadzona przez państwa na całym świecie ma na celu ochronę interesu rodzimych rolników. Idzie tu o politykę celno-taryfową i pozataryfową oraz różnego rodzaju subsydia chroniące ten newralgiczny obszar gospodarki. Od lat 40. ubiegłego wieku w działania te ingerować zaczęły trzy wielkie instytucje międzynarodowe: Bank Światowy, Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz Układ Ogólny w sprawie Taryf Celnych i Handlu (ang. General Agreement on Tariffs and Trade – GATT). Naczelnym celem ich funkcjonowania była liberalizacja światowej wymiany handlowej, liberalizacja mająca na celu zwiększenie dobrobytu państw rozwiniętych oraz wsparcie rozwoju państw rozwijających się. W myśl zasad neoklasycznej doktryny ekonomicznej oznaczało to w praktyce deregulację rynków krajowych, w tym także sektora rolno-spożywczego, znoszenie lub drastyczną redukcję ceł i taryf oraz szereg innych „dostosowań strukturalnych”. Jak zauważa Przemysław Wielgosz, jeśli próbować opisać wpływ tych polityk na kraje rozwijające się, dość powiedzieć, że pół wieku wdrażania tych rozwiązań doprowadziło do spadku udziału produkcji latynoamerykańskiej w produkcji globalnej z 11% w latach 60.–70. do 5% w 80.–90., a w przypadku państw afrykańskich z 8% do 3% w analogicznym okresie. Procesom tym towarzyszyło masowe wywłaszczanie, przesiedlenia i grabież ziemi, jakich w krajach globalnego Południa dopuszczały się – i dopuszczają – międzynarodowe korporacje lawirujące na granicy prawa

Powstanie w roku 1995 Światowej Organizacji Handlu (ang. World Trade Organization – WTO) – powołanej jako przedłużenie GATT – było kontynuacją tego kierunku politycznego. Jednocześnie międzynarodowa dyskusja dotycząca handlu wkroczyła na pole polityk rozwojowych – po fiasku szczytu w 1999 roku w Seattle, w 2001 w Doha zapoczątkowana została runda rozwojowa obrad WTO (ang. Doha Development Round – DDR). Od samego początku w rozmowach tych zarysowała się poważna różnica interesów między krajami (wysoce) rozwiniętymi, a krajami rozwijającymi się, które nie chciały przystać na zaproponowane warunki

Jak podkreśla Biraj Patnaik w tekście Inequity Unlimited: Food on the WTO Table – What Ails the Doha Development Round?, choć rządy mają prawo subsydiować rolnictwo zgodnie z interesem, który uznają za słuszny, subsydia takie nie mogą bezpośrednio faworyzować lokalnych producentów żywności, wpływając na poziom cen i produkcji. Prowadzi to do sytuacji, w której nawet w okolicznościach zagrożenia głodem czy ubóstwem drobnych rodzimych rolników, kraje globalnego Południa nie wprowadzają regulacji wewnętrznych.

Co istotne, WTO, mimo promocji polityk liberalizacyjnych, na poziomie deklaratywnym przynajmniej, dopuszcza możliwość odstępstwa od tego ogólnie przyjętego kierunku w sytuacji, gdy regulacje okazałyby się niezbędne dla ochrony środowiska czy też zdrowia ludzi, zwierząt i roślin.

Przykładowo, tak zwane Przepisy o Specjalnym i Zróżnicowanym Traktowaniu (ang. Special and Differential Treatment – SDT), stanowią kiedy i na jakich zasadach państwa rozwijające się mogą regulować swoje polityki. Rzeczywistość polityczna pokazała jednak, że regulacji handlu w największym stopniu dokonują kraje wysokorozwinięte, które jedną ręką wymuszają na krajach rozwijających się znoszenie ceł i barier pozataryfowych, drugą zaś same chronią i subsydiują własne rolnictwo.

Rozmowy i negocjacje multilateralne w tym zakresie trwały latami, ukazując, że państwa wysokorozwinięte ze swych polityk rolnych zrezygnować nie zamierzają. Dzięki solidarności w gronie grupy krajów rozwijających się oraz krajów najmniej rozwiniętych (ang. Least Developed Countries – LDC), dzięki masowym protestom i aktywności setek organizacji obywatelskich na całym świecie, w znacznym stopniu powstrzymane zostały próby narzucenia słabszym członkom WTO postkolonialnych rozwiązań gospodarczych. Kolejne rundy rozmów w łonie WTO kończyły się fiaskiem. Przełom w negocjacjach ogłoszony został po 14 latach. W ubiegłym tygodniu podczas szczytu WTO w Nairobi przyjętych zostało szereg postanowień, mających na celu ochronę państw rozwijających się. Jak podkreślał Roberto Azevedo, szef WTO, historycznym przełomem było osiągnięcie konsensusu co do ograniczenia subwencji eksportowych na produkty rolne. Jednak bardzo krytycznie rezultaty tej rundy rozmów WTO oceniły organizacje pozarządowe, w tym Oxfam, wskazując na blokowanie przez USA i UE narzędzi pomocy rozwojowej. Zdaniem działaczek i działaczy, to, co zostało obwieszczone przez WTO jako spektakularny sukces, jest w najlepszym razie listkiem figowym dla globalnej hipokryzji. Na szczegółowe podsumowanie konsekwencji rozstrzygnięć z Nairobi trzeba jeszcze poczekać. Już dziś jasne jest jednak, że rozstrzygnięcia te mają fundamentalne znaczenie dla kwestii suwerenności żywnościowej w krajach globalnego Południa, ale także dla Polski.

W okolicznościach impasu globalnych prób porozumienia handlowo-inwestycyjnego, coraz bardziej na znaczeniu zyskują dwustronne umowy handlowe (ang. bilateral investment treaties – BITs). Są to porozumienia zawierane wprawdzie między państwami, w praktyce jednak realizują przede wszystkim interes wielkich producentów i międzynarodowych korporacji. W praktyce konsekwencją funkcjonowania umów takich, jak NAFTA, była upadłość setek tysięcy drobnych gospodarstw rolnych. Wkrótce po podpisaniu tej umowy przez Meksyk, hojnie subsydiowani amerykańscy producenci kukurydzy weszli na rynek meksykański z kukurydzą dystrybuowaną po cenach znacznie poniżej kosztów produkcji. Oczywistym i bezpośrednim skutkiem dumpingu był upadek meksykańskich producentów kukurydzy. Konsekwencją bardziej długofalową był trzykrotny wzrost ceny kukurydzy w horyzoncie kilkunastoletnim, który to koszt do dziś ponoszą konsumenci znajdujący się na końcu tego długiego łańcucha przyczynowo-skutkowego. Łańcucha na tyle długiego, że mieszkający po drugiej stronie Oceanu Atlantyckiego Europejczycy nie widzą analogicznego zagrożenia dla rolnictwa w UE w obliczu spodziewanych gigantycznych porozumień o wolnym handlu: Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji (ang. Transatlantic Trade and Investment Partnership – TTIP) oraz Kompleksowej Umowy Gospodarczo-Handlowej (ang. Comprehensive Economic and Trade Agreement – CETA).

Dochodzimy tu do kluczowego wątku strukturyzującego dyskusję o rolnictwie, suwerenności żywnościowej i demokratycznym dostępie do ziemi, czyli do roli międzynarodowych korporacji. W odróżnieniu od państw, korporacje cechuje brak jakichkolwiek zobowiązań względem interesu ludzkości, lokalnych społeczności czy środowiska. Co więcej, interesy te są zazwyczaj sprzeczne z celami funkcjonowania korporacji. Korporacje muszą z kolei kierować się interesem finansowym akcjonariuszy. Nawet więc, jeśli osoby zarządzające daną korporacją chciałaby wziąć pod uwagę wzmiankowane kwestie, zostałoby to w większości wypadków rozpoznane jako działanie na szkodę akcjonariuszy. Dlatego też, kierując się naturalną logiką rynku, korporacje robią wszystko, by kształtować światową politykę rolną w sposób najbardziej zgodny z ich interesem: lobbują, zawłaszczają, przesiedlają i maksymalizują krótkoterminową wydajność. Co istotne, nie ma w tym wszystkim złej woli, nie ma złych intencji – kierują tym bezemocjonalne procesy optymalizacyjne, racjonalność „człowieka jednowymiarowego” i, ewentualnie, krzta chciwości.

Historia wpływu wielkiego biznesu na światową politykę rolno-żywnościową jest przy tym długa i fascynująca. Jak donosi magazyn „Right to Food and Nutrition Watch”, od czasu kryzysu z lat 2007-2008 korporacje wyraźnie zwiększyły swoją aktywność, szukając nowych możliwości wygenerowania zysku w obliczu piętrzących się problemów. Zaniepokojenie ruchów społecznych ingerencją biznesu w systemy żywnościowe, bardzo dobrze oddaje tytuł tegorocznego wydania magazynu: Peoples’ Nutrition Is Not a Business (Żywienie ludzi to nie biznes). Niestety, tytuł ten pozostaje jedynie pustym postulatem. Ubiegłoroczna Druga Międzynarodowa Konferencja Żywieniowa nie przyniosła oczekiwanych rezultatów: obciążony korporacyjnym wpływem globalny system żywnościowy oraz agro-przemysłowy model produkcji nie zostały zidentyfikowane jako przyczyny złego żywienia.

Wpływ wielkiego biznesu na kształt polityk rolno-spożywczych dokonuje się najczęściej poprzez wykorzystanie tak zwanych partnerstw publiczno-prywatnych. Jak pokazuje „Right to Food and Nutrition Watch”, nie jest to paranoja alterglobalistów, ale faktycznie dziejące się procesy i aktywności podmiotów takich jak zapoczątkowana przez Światowe Forum Ekonomiczne (ang. World Economic Forum – WEF) inicjatywa na rzecz globalnego przekształcania polityk dotyczących żywności, rolnictwa i żywienia (Global Food, Agriculture and Nutrition Redesign Initiative – GNARI). Celem strategicznym jej utworzenia było przeniesienie dyskusji o globalnym żywieniu i rolnictwie z łona ONZ na wielostronną platformę kształtowaną przez korporacje. Inne przykłady to forsowanie przez zastępy lobbystów korporacyjnych wspominanych już umów handlowych NAFTA, TTIP, CETA i wielu innych, będących w praktyce zamachem na suwerenność żywnościową. Dodajmy, że w dzisiejszym świecie beneficjentami subsydiów rolnych nie są rolnicy z krajów rozwijających się, ale wielkie międzynarodowe koncerny, jak Nestle czy Kraft, ale także – jak donosi Global Justice Now – gwiazdy rocka, jak Bruce Springsteen czy Jon Bon Jovi. W tym kontekście zapytać można, czy impas obrad na forum WTO to aby na pewno przypadek?

Spisek? Nie, biznes.

Czy jest to globalny korporacyjny spisek? Bynajmniej. To, że coś nie jest przypadkiem, nie musi oznaczać, że jest spiskiem. Tak po prostu funkcjonuje międzynarodowa gospodarka, taka jest logika funkcjonowania jej uczestników i żadne spiski nie są w tym celu potrzebne. To właśnie niewidzialna ręka rynku bądź opatrzność boska dostrajają i harmonizują te różnorodne procesy.

Oczywiście, wielkie firmy zatrudniają specjalistów od public relations, którzy dobrze wiedzą, że wszystko to nie wygląda najlepiej w oczach konsumentów. Część nakładów inwestycyjnych przeznaczana jest więc na obszar Społecznej Odpowiedzialności Biznesu (Corporate Social Responsibility – CSR) – świeżo rozpoznane przez biznes pole aktywności, potrzebne, by nie utracić zysków. I podobnie, jak w przypadku McDonald’sa sprzedającego zdrową i świeżą żywność, tak i w przypadku korporacji, CSR się sprawdza, trafia do konsumentów i wielu z nich przekonuje, nawet jeśli jest działaniem z gruntu fasadowym i instrumentalnym. Co ciekawe, wielki biznes doskonale zaadoptował także narrację wykorzystującą prawa człowieka i swobodnie powołuje się na nią w swojej codziennej działalności, podkreślając, że działalność biznesowa bez wątpienia musi przestrzegać i dbać o przestrzeganie praw człowieka. Te i podobne procesy zostały zidentyfikowane przez niemieckiego kulturoznawcę i eseistę, Petera Sloterdijka jako efekt oddziaływania rozumu cynicznego.

Podobnie działają także korporacje, których klienci chcą mieć czyste sumienia. Znany z łamania praw pracowniczych, nieuczciwej konkurencji oraz przyczyniania się do dewastacji środowiska naturalnego Starbucks prowadzi szereg akcji promocyjnych, angażując się w ochronę lasów deszczowych. Jak bardzo trafnie zauważa Slavoj Žižek, konsument chętnie dopłaci te kilkadziesiąt centów do każdego kubka kawy, by Starbucks mógł przyłożyć się do walki o dobro środowiska naturalnego, nie narażając jednocześnie swoich zysków.

Dlaczego jednak konsument jest skłonny dopłacać? Dlatego, że w ten sposób kupuje swoje dobre samopoczucie i czystość sumienia – a to przecież potrzeba z najwyższego pułapu piramidy Maslowa, musi kosztować.

Dlatego też zarówno badacze, badaczki, jak i aktywiści, aktywistki, zgodnie kwestionują CSR. Jak wprost pisze Patti Rundall w artykule The Perfect Public Relations Cover for Big Food, CSR nie jest działaniem pożytecznym, ani przyjaznym, niesie zaś za sobą bardzo konkretne ryzyka, w tym obniżanie lub znoszenie odpowiedzialności korporacji za konsekwencje ich działalności. Co ciekawe, najwięksi gracze, tacy jak wspominane już Nestle, idą jeszcze dalej i rozwijają swoje programy edukacje w obszarze żywienia, powoli przechwytując kontrolę nad kształtowaniem wzorców żywieniowych u najmłodszych.

W rzeczywistości cel korporacji działających w sektorze rolno-spożywczym jest prosty i dość podobny do celów wytyczonych w innych obszarach: jest to zysk. Zysk jest powiększony, jeśli ziemia jest tańsza (najlepiej darmowa), jeśli nie trzeba ponosić kosztów eksploatacji środowiska naturalnego, jeśli pracownicy są tańsi (mniej zarabiają, są pozbawieni osłon socjalnych, pracują więcej i bardziej efektywnie), a produkty spełniają oczekiwania klientów, niekoniecznie ze względu na swoją zawartość i jakość. Kto nie optymalizuje swojej produkcji według wskazanych wyżej kryteriów, przegrywa z konkurencją i wypada z rynku. Jednocześnie, dzięki szerokim wpływom, inwestycji w lobbing i realizowanym w ten sposób przewagom konkurencyjnym, takim jak wspominane bilateralne umowy handlowe, specjalne strefy podatkowe czy rozmaite subsydia, a także dzięki stosowaniu mechanizmów dumpingowym czy przemocy patentowej, korporacje gładko rozprawiają się z wszelką mniejszą konkurencją. W efekcie po jakimś czasie zarówno producenci, jak i konsumenci zdani są na łaskę bądź niełaskę największych graczy.

Dla mniej zamożnych mieszkańców krajów globalnej Północy oznacza to skazanie na jedzenie przetworzone i niezdrowe. Dla mniej zamożnych mieszkańców krajów globalnego Południa oznacza to głód.

W obu jednak przypadkach mechanizm ekonomiczny leżący u podłoża tych sytuacji jest dokładnie ten sam i nie ma nic wspólnego ze spiskiem czy złą wolą.

W interesie globalnych korporacji rolno-spożywczych jest to, by dyskusje między rolnikami i konsumentami zdominowały narodowe partykularyzmy, ochrona interesów własnych i rywalizacja. W tym też dokładnie sensie umowy bilateralne są korzystniejsze z perspektywy możliwości lobbingowych niż porozumienia globalne w łonie WTO. Powoływanie się na prawa człowieka, dobrostan ludzkości i względy zdrowotne są przy tym powszechne i dla wprawnych zespołów marketingowych nie stanowią najmniejszej przeszkody, a wręcz atut do wykorzystania. Zastanawiać się można, jak daleko procesy te się posuną.

Czy w perspektywie kilkudziesięciu lat możliwość uprawy warzyw we własnym ogródku nie zacznie być licencjonowana?

Rzecz jasna dla dobra ludzi, by nie wyrządzili sobie krzywdy produkując żywność w sposób nieprofesjonalny i nieustandaryzowany. Inną formą delegalizacji konkurencji byłoby opatentowanie wszystkich możliwych form produkcji żywności, co zresztą do pewnego stopnia już ma miejsce. Jak wskazuje Daniel Bensaïd, w Ameryce Południowej koncerny zabroniły uprawy zbóż chłopom, którzy uprawiali je od wieków, nigdy jednak nie wpadli na to, by zastrzec sobie do nich prawo patentowe. Bolesne niedopatrzenie, ale nie od razu czyjaś zła wola.

Od praw człowieka do polityki rolnej

Żywność i rolnictwo z dnia na dzień w większym stopniu wymykają się demokratycznej kontroli, a w konsekwencji nasze potrzeby do życia w zdrowiu, bez głodu i bez chorób wynikających z niedożywienia, schodzą na coraz dalszy plan. Co kluczowe, porządek uprawomocniający ten stan rzeczy ma demokratyczne podstawy – sami tworzymy podtrzymujący go system instytucji, demokratycznie wybierając tych, a nie innych polityków. To system, który odbiera państwom prawo do regulacji i wspiera podmioty wolnorynkowe, z jednocześnie na te pierwsze przenosi koszty wszelkiego typu kryzysów, odpowiedzialność zaś zdejmuje z tych drugich. Ten kryzys demokracji, będący także kryzysem zarządzania i reprezentacji, ma szczególnie drastyczne konsekwencje dla kwestii suwerenności żywnościowej i demokratycznego dostępu do ziemi.

Wracając do rozważań nad piramidą Maslowa i naszymi prawami, wydaje się, że wśród dwóch naczelnych wartości – wolnego handlu oraz suwerenności żywnościowej – ta druga winna być traktowana priorytetowo. Jeśli jednak tak, to powstaje pytanie, czy z perspektywy prawa międzynarodowego istnieją dostatecznie silne podstawy, by tak pojętą suwerenność żywnościową uczynić priorytetem. Wiele źródeł i analiz dowodzi, że tak w istocie jest. W artykule Democratic land control and human rights J. Franco, S. Suárez i S. Borras Jr. zwracają w tym kontekście uwagę na trzy kluczowe kwestie: (a) że warunkiem wstępnym wdrożenia właściwie pojętej suwerenności żywnościowej jest prawo do ziemi, (b) że mamy mocne podstawy, by prawo do ziemi wywieść z uchwalonych przez ONZ Praw Człowieka oraz (c) że istnienie prawa i jego wdrożenie to dwie dość rozbieżne kwestie, których urzeczywistnienie wymaga osobnych starań i zabiegów.

A więc jak żyć? Przede wszystkim w nawiązaniu do (a)-(b)-(c) zauważyć należy także, że cała retoryka oparta o prawa człowieka ma sens jedynie pod dwoma warunkami: że nie zostanie ona przechwycona i zaadoptowana przez tych, którzy wykorzystają ją instrumentalnie; oraz że równolegle do niej rozwinie się system instytucji czuwających nad efektywnym tych praw wdrożeniem. Kilka ogólnych tropów odnajdujemy w przywoływanym już tekście Land and food sovereignty, gdzie podkreśla się kluczową dla kwestii suwerenności rolę państwa, policentryczny charakter ruchów w obronie ziemi oraz wagę sprzężenia wszystkich trzech komponentów produkcja-handel-konsumpcja. Ostatecznie ogólną rekomendacją autorów jest odwrót od technokratycznego sposobu zarządzania ziemią na rzecz demokratycznej nad nią kontroli

A bardziej konkretnie? Wiele zależy od lokalnego kontekstu. Jeśli idzie o demokratyczną kontrolę na ziemią, wspólny głos działaczy, aktywistek oraz setek organizacji zrzeszających rolników wskazuje na wagę rozstrzygnięć i kształtu rozwiązań prawnych. W przypadku państw i terenów, na których lokalna społeczność pracujących rolników kontroluje ziemie rolne, panujący układ sił należy formalizować i zabezpieczać na wypadek przyszłych prób wywłaszczenia. W szczególności może obejmować to model wieczystej dzierżawy ziemi od państwa, który chroni interes publiczny przed lekkomyślnymi decyzjami samych rolników. Z drugiej strony, jak wskazują Franco, Suárez i Borras Jr., w miejscach, w których ziemia nie pozostaje pod obywatelską kontrolą, w zależności od socjo-ekonomicznych, politycznych oraz historyczno-instytucjonalnych uwarunkowań, należy wdrażać jeden z następujących typów polityk rolnych: (i) na terenach z dominującym udziałem farm wielkoobszarowych, jak latyfundia, należy przeprowadzać reformy rolne, dystrybuując ziemię w zgodzie z ideą suwerenności żywnościowej; (ii) w miejscach, gdzie ziemia pozostaje pod niedemokratycznym reżymem władzy lokalnej, należy demokratyzować dostęp do ziemi, przedkładając interes gospodarstw ludzi pracujących, nie zaś ziemskich i politycznych elit; (iii) tam, gdzie doszło do oszustw, korupcji, przemocy, należy przeprowadzić zwrot zawłaszczonego mienia z poszanowaniem zasad demokratycznej redystrybucji wewnętrznej; (iv) wreszcie tam, gdzie ziemia pozostaje pod kontrolą niepracujących elit, podstawowym zadaniem jest wdrożenie systemu dzierżawy ziemi lub innych rozwiązań, które zapewniłyby realizację podstawowych praw rolników pracujących na tych ziemiach.

Oczywiście, opisane powyżej reformy ziemskie nie wystarczą, by zrealizować ideę suwerenności żywnościowej. Obok tych bezpośrednich rozwiązań prowadzić należy szereg innych działań tak na szczeblu lokalnym, międzynarodowym, jak i globalnym. Z pewnością kwestią wielkiej wagi jest prowadzenie polityki ceł i kwot importowych pozwalających na ochronę interesu rolników. Co jednak istotne, nie idzie tu o narodowe konfrontowanie rolnictwa jednego państwa z rolnictwem innych państw, a raczej multilateralną współpracę w interesie wszystkich rolników. Tego typu rozwiązania powinny stanowić podłoże wszelkich ewentualnych umów handlowo-inwestycyjnych, całkowicie przeciwnie do obecnych praktyk, jakie obserwujemy podczas negocjacji umów TTIP i CETA, będących areną starć ministerstw rolnictwa poszczególnych krajów. Jak było to już podkreślane, oznacza to także zapewnienie prawa do rolnej polityki regulacyjnej państwom, które w największym stopniu tego potrzebują, możliwość utrzymywania spichlerzy kryzysowych przez kraje rozwijające się oraz szeregu innych szczegółowych regulacji, które między innymi formułuje dokument przygotowany przez G33 (grupę krajów rozwijających się, która koordynuje działania członków w sprawach handlowych i ekonomicznych) opisujący Specjalny Mechanizm Ochronny (Special Safeguard Mechanism – SSM), a mający na celu ochronę gospodarek rozwijających się.

Na szczeblu lokalnym duże znacznie ma wdrażanie polityk wspierających drobnych rolników i producentów żywności, dostarczających na rynek zdrowe i nieprzetworzone produkty. Nie oznacza to w żadnym razie detechnologizacji rolnictwa i powrotu do prehistorycznych metod uprawy, a raczej rozwiązania promujące lokalne spółdzielcze banki rolne, mechanizmy poręczeń dzierżawy, wysokie standardy ochrony środowiska i dobrostanu zwierząt, rolnictwo zrównoważone oparte o bioróżnorodność (banki nasion), demokratyczną redystrybucję terenów leśnych i zielonych oraz reformę prawa pracy w sposób gwarantujący wszystkim pracownikom rolnym stawki minimalne, ubezpieczenia oraz możliwość podnoszenia kwalifikacji.

Istotnym wymiarem lokalnych polityk rolno-spożywczych są formy kolektywnego wsparcia rolnictwa, służące budowaniu i zacieśnianiu demokratycznych, lokalnych więzi międzyludzkich wpisanych w relacje pomiędzy poszczególnymi ogniwami łańcucha produkcja-dystrybucja-konsumpcja. Formy te obejmują różnego typu kooperatywy spożywcze i rolnictwo wspierane społecznie, a także ogrody społecznościowe i przyszkolne. Niezwykle ważną rolę w walce o obronę demokratycznego dostępu do ziemi i suwerenność żywnościową odgrywają związki zawodowe rolników oraz inne oddolnie tworzone organizacje pozarządowe i obywatelskie.

Ostatecznie, z punktu widzenia dążenia do suwerenności żywnościowej kluczową kwestią jest ograniczenie wpływu korporacji na globalne zarządzanie rolnictwem, żywnością, ale także edukacją. Jak wskazuje magazyn „Right to Food and Nutrition Watch”, fundamentalne znaczenie w tym zakresie ma funkcjonowanie zreformowanego Komitetu Światowego Bezpieczeństwa Żywnościowego ONZ (UN Committee on World Food Security – CFS). Inny ważny proces to powołanie 26 czerwca 2014 przez Radę Praw Człowieka ONZ obradującą pod przewodnictwem Ekwadoru i Republiki Południowej Afryki międzyrządowej grupy roboczej, która otrzymała mandat, by opracować międzynarodowy, prawnie wiążący instrument kontrolujący działalność korporacji międzynarodowych pod kątem przestrzegania praw człowieka. Co ciekawe, rezolucja powołująca tę grupę roboczą wsparta została jedynie przez 20 krajów (głównie z Afryki i Azji), przy sprzeciwie 14 krajów (w tym USA oraz krajów UE) i 13 głosach wstrzymujących. Jeszcze innym przykładem działania globalnego jest kampania na rzecz demontażu władzy korporacji i powstrzymania ich bezkarności (ang. Campaign to Dismantle Corporate Power and Stop Impunity), która pracuje nad traktatem określającym prawa, regulacje i zasady funkcjonowania dla instytucji publicznych, które powstrzymają międzynarodowe korporacje od nadużywania praw człowieka, tworzenia monopoli ekonomicznych oraz utowarowienie kolejnych sfer życia poprzez promocję hiperkonsumpcji. Podobne procesy i mobilizacje oddolne mają miejsce w obszarze handlu, gdzie organizacje obywatelskie i pozarządowe opracowały dokument znany jako Alternatywny Traktat Handlowy (ang. Alternative Trade Mandate) określający sprawiedliwe i niesprzeczne z prawami człowieka – w tym prawem do wyżywienia i prawem do ziemi – globalne reguły handlu. Co ciekawe, powszechnie już dziś akceptowaną ideą porządkującą myślenie o handlu jest koncepcja sprawiedliwego handlu, fair trade, której na kilku polach udało się przełamać dominację modelu priorytetyzującego wolność handlu

Obok szczebli międzynarodowych, narodowych i kolektywnych pozostaje jeszcze szczebel podstawowy, czyli ludzki, a więc konsumencki. W rzeczywistości losy rolnictwa i suwerenności żywnościowej rozstrzygają się poprzez miliardy codziennych wyborów konsumentów na całym świecie, a przynajmniej w tych jego obszarach, gdzie konsumentom jakikolwiek wybór pozostał. To, że działania te nie są skoordynowane, nie znaczy wcale, że nie mogą przyczynić się do zmiany i nie wiążą się z odpowiedzialnością za globalne ich konsekwencje. Jest wręcz przeciwnie. Losy suwerenności żywnościowej i demokratycznego dostępu do ziemi, które dotyczą nas wszystkich, są także w rękach nas wszystkich. Najwyższy czas przestać liczyć na niewidzialną rękę rynku i opatrzność bożą – czas na świadome decyzje żywnościowe.

**

Publikacja powstała w ramach projektu „Drobni rolnicy nadzieją na pokonanie głodu”. Za treści wyrażone w tym materiale odpowiada wyłącznie Instytut Globalnej Odpowiedzialności. Opinie te w żadnym wypadku nie wyrażają oficjalnego stanowiska Unii Europejskiej. Materiał udostępniony na licencji CC BY.

**Dziennik Opinii nr 365/2015 (1150)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij