Gospodarka

Czy górniczka umie wnieść lodówkę na czwarte piętro?

A słyszeliście, że równość płci będzie wtedy, jak wprowadzą parytety w kopalniach? Albo że feminizm kończy się, kiedy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro? A jakby tak potraktować te stanowiska poważnie, spróbować je rozplątać i zobaczyć, co za nimi stoi?

Te argumenty padają w kontekście luki płacowej (gender pay gap), czyli różnic w wynagrodzeniach kobiet i mężczyzn. Formułują je zazwyczaj osoby przekonane o tym, że lukę można wytłumaczyć różnicą w sile fizycznej między kobietami i mężczyznami. Taki tok rozumowania można często spotkać w komentarzach (najczęściej pisanych przez mężczyzn) pod artykułami na temat nierówności kobiet i mężczyzn na rynku pracy.

Zacznijmy od górników. Do pracy w kopalni, poza innymi cechami, potrzebna jest fizyczna siła, a mężczyźni są od kobiet – uśredniając – silniejsi. Nie oznacza to, że każdy mężczyzna jest silniejszy od każdej kobiety, lecz to, że w grupie mężczyzn jest większa grupa osób silniejszych niż w grupie kobiet. Co jednak ciekawe, argument ten formułowany jest niewspółmiernie często, zważywszy na malejącą liczbę osób zatrudnionych w górnictwie.

Potrzebny jest atom [rozmowa z Maciejem Koniecznym]

Obecnie w kopalniach zatrudnionych jest około 80 tys. osób, w tym nieco ponad 60 tys. pracuje pod ziemią. W roku 1990 sektor zatrudniał niemal 390 tys. ludzi, prawie pięć razy więcej niż obecnie. Branża górnicza w Polsce się kurczy i trendowi temu nie zapobiegł nawet obecny, prowęglowy rząd. Jeżeli weźmiemy pod uwagę to, że w Polsce liczba pracujących wynosi niemal 16,5 mln, to górnicy stanowią 0,36% wszystkich pracujących. To niezauważalny niemal (i wciąż kurczący się) ułamek, margines marginesów.

Czy ten stan rzeczy uprawomocnia tak częste przytaczanie argumentum ad kopalnium? Oczywiście, że nie. To nie przewaga fizyczna mężczyzn w kopalniach powoduje lukę płacową i inne płciowe nierówności na rynku pracy. A parytety w kopalniach to fantazja z minionej cztery dekady temu epoki prężnie działającego przemysłu ciężkiego.

Żeby czarny był zielony, czyli jak odchodzić od węgla?

To teraz rzućmy okiem na te lodówki, które trzeba wnieść na czwarte piętro. Przyznam szczerze, że jako mężczyzna chyba nigdy nie wniosłem po schodach żadnego sprzętu gospodarstwa domowego. Lodówka, telewizor, kino domowe, szafy, łóżka, półki – wszystko wjeżdżało windą. Mieszkam na czwartym piętrze w 10-piętrowym budynku. A według prawa budynek, gdzie różnica poziomów posadzek między pierwszą i najwyższą kondygnacją przekracza 9,5 metra, powinien mieć w dźwig osobowy. Każdy więc blok, który ma więcej niż cztery piętra, powinien mieć windę.

Jeżeli więc feminizm kończy się, kiedy trzeba wnieść lodówkę na czwarte piętro, to menizm kończy się, kiedy lodówkę wnieść trzeba na piętro piąte. Jedno piętro różnicy to niewiele; później zaczyna się windyzm, nieprzejednane królestwo potęgi stalowych lin i elektrycznych silników zostawiających daleko w tyle wątłe męskie mięśnie.

Dlaczego więc te akurat argumenty na dobre rozgościły się w rozmowach o ekonomicznej nierówności płci na rynku pracy? Po pierwsze dlatego, że większość argumentów i narracji cechuje długie trwanie. Jeżeli wystarczająco dużo razy je usłyszymy, to będziemy powtarzać je bez głębszego zastanowienia, nabiorą one dla nas przezroczystości i oczywistości, a za sprawą naszych ust będą się niosły przez czas i przestrzeń, nawet jeśli ze światem zewnętrznym nie będą miały już wiele wspólnego.

Po drugie, męskość przez długi czas była utożsamiana z przewagą siły fizycznej, ale w wyniku zmian technologicznych w życiu codziennym ta opowieść traci na znaczeniu. Nawet w samych kopalniach nie używa się kilofów, tylko o wiele wydajniejszych urządzeń, które zastępują lub wspomagają ludzkie (męskie) mięśnie. To właśnie mięśnie zostaną najszybciej zautomatyzowane.

Siła fizyczna nie ma dziś niemal w ogóle żadnego znaczenia, jeśli chodzi o wycenę pracy. Argumenty z nią związane to domena czasów, których już nie ma; to dyskursywny powidok historycznego momentu, kiedy bardziej opłacalne było eksploatowanie mięśni niż maszyn.

Jest jeszcze jedna kwestia. Te argumenty nie mają w zasadzie sensu. Bo problemem nie jest to, że kobiety – uśredniając – zarabiają mniej, tylko że zarabiają mniej za identyczną pracę. Faktem jest, że kobiety i mężczyźni wybierają nieco inne zawody. Zawody związane z opieką, te niezwykle istotne z punktu widzenia trwania społeczeństwa i naszego dobrostanu, są z reguły zawodami sfeminizowanymi. A przy wycenie tej pracy rynek jest bardzo zawodny. Pomimo niezwykle istotnej roli, jaką pełnią z punktu widzenia naszego dobrobytu, są to prace zazwyczaj nisko płatne. Z drugiej strony mężczyźni, którzy dominują w zawodach związanych z technologiami, zarabiają wysokie stawki, ponieważ owoce ich pracy są rynkowo łatwo „skalowalne”.

Nie ma równości w polskim domu

Bez względu na to, czy te wybory są dyktowane przez odmienny kulturowy trening czy odmienne biologiczne preferencje kobiet i mężczyzn (albo jedno i drugie po trosze), różnice w preferencjach mają niewielkie odbicie w tzw. surowej (raw) luce płacowej. Dlaczego niewielkie? Ponieważ sfeminizowane zawody opiekuńcze i zmaskulinizowane zawody związane z technologiami to tylko mała część rynku. Większość prac lokuje się gdzieś pomiędzy nimi – wymaga zarówno jakiejś biegłości w posługiwaniu się technologią, jak również rozwiniętych zdolności interpersonalnych. Co zresztą też jest pewnego rodzaju uproszczeniem, bo jakiś rodzaj kompetencji technicznych jest potrzebny pielęgniarkom, a specom od IT potrzebne są zdolności komunikacyjne; wszystko jest jednak kwestią skali i rozłożenia akcentów.

Jednak najistotniejszą kwestią jest to, że kobiety i mężczyźni zarabiają inne pieniądze za wykonywanie tej samej pracy. Według Instytutu Badań Strukturalnych ta tzw. skorygowana luka płacowa wynosi 20 proc. Tyle mniej zarabiają kobiety od mężczyzn na tych samych stanowiskach, z tym samym wykształceniem, stażem pracy etc.

Cud w Reykjavíku? Islandia ustawowo zrównała płace kobiet i mężczyzn

Hipotetyczna górniczka o zbliżonej do mężczyzny sile fizycznej zarabiałaby więc o 1/5 mniej niż górnik. Tak samo fakt, że kobiety rzadziej wybierają uczelnie technologiczne niż mężczyźni (a w ich ramach rzadziej studiują np. informatykę), nie ma znaczenia w rozmowie o tym, że ona, z tym samym wykształceniem, na tym samym stanowisku, zarobi mniej niż on.

Tych faktów nie da się rozbroić mniej lub bardziej zabawnym śmieszkowaniem. To błąd systemu, który powinien stawać ością w gardle wszystkim tym, dla których istotne jest, abyśmy, bez względu na płeć, grali na tych samych zasadach.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Kamil Fejfer
Kamil Fejfer
Publicysta ekonomiczny
Publicysta zajmujący się rynkiem pracy i tematyką ekonomiczną. Autor książek: „O kobiecie pracującej. Dlaczego mniej zarabia chociaż więcej pracuje” oraz „Zawód”.
Zamknij