Sławomir Sierakowski

PiS kopie grób

Prawo i Sprawiedliwość niemal stale podejmuje działania, które godzą najbardziej we interes własny partii.

W naszej polityce mamy dziś niemal same zagadki. Pewne jest jedno i chyba tylko jedno: że rządzi PiS i robi, co chce. Nie wiadomo, co może opozycja i kto jest jej liderem. Nie wiadomo, czy i kiedy skończy się kryzys polityczny wokół łamania konstytucji. Nie wiadomo, kiedy i czym skończy się krytyka ze strony Zachodu. Nie wiadomo, jakie będą skutki gospodarcze reform i obietnic rządu. Na razie nad Polską zebrały się nie tyle ciemne chmury, co znaki zapytania. Jeden jest wyjątkowo ciekawy.

 Ale zanim o tym, zauważmy najświeższą decyzję największej partii opozycyjnej, której zarząd odmówił udziału w koalicji pod patronatem KOD. To mocno podważa, jeśli nie likwiduje w ogóle jej sensu, bo trudno uwierzyć, żeby KOD chciał być w koalicji, która z daleka wyglądałaby jak koalicja KOD-u z Nowoczesną plus przystawki. Jeśli w ten sposób zniknęło najpoważniejsze dotąd (albo jedyne – o czym pisałem w poprzednim felietonie) realne zagrożenie dla władzy PiS, to coraz szybciej wyrasta nowe, jeszcze potężniejsze. I to jest ten nasz znak zapytania.

 Wszyscy wiedzą, że Prawo i Sprawiedliwość podejmuje wiele decyzji, za które jest krytykowane w Polsce i za granicą. Wszystkie te działania krytykowane są za to, że służyć mają partii, a nie państwu. Stąd porównania do Orbana, Erdogana, a nawet Putina, płynące właściwie ze wszystkich stron (poza wyżej wymienionymi, co znaczące). Ale jedna zasadnicza rzecz odróżnia Jarosława Kaczyńskiego od wszystkich antyliberalnych przywódców. Prawo i Sprawiedliwość niemal stale podejmuje działania, które godzą najbardziej we interes własny partii.

 Zagadka dla wyborcy PiS

 Dotąd potrafili zachowywać się tak jedynie wyborcy. Zdarzało się nie raz, że biedni głosowali na partie, które obcinały podatki bogatym. To przypadek George’a W. Busha albo pierwszego rządu PiS w latach 2005-2007, który zniósł trzeci próg podatkowy i podatek spadkowy. Tym razem doszło do interesującej zamiany ról. Wyborcy zgodnie ze swoim interesem (program 500 plus) dali władzę Prawu i Sprawiedliwości, ale wbrew niemu działa PiS. I to jest ta zagadka. Po co Prawo i Sprawiedliwość każde swoje działanie – już i tak ryzykowne i wzbudzające powszechną krytykę –opatruje jeszcze czymś, co ewidentnie szkodzi tej partii.

 Można zrozumieć (co nie znaczy, że usprawiedliwić), dlaczego PiS chce podporządkować sobie Trybunał Konstytucyjny, ale po co wybiera akurat komunistycznego prokuratora Stanisława Piotrowicza na lidera tej kampanii? Ma przecież 200 innych osób, które oszczędziłyby kontrowersji, które mogą pojawić się przecież także w samym elektoracie PiS.

 Jak już musi być ten Piotrowicz, to po co on – komunistyczny prokurator z czasów stanu wojennego – nazywa Trybunał Konstytucyjny „ostatnią redutą postkomunizmu”? Nie mógł nic innego wymyślić? Postkomunista musiał akurat o postkomunizm Trybunał oskarżyć?

 Dlaczego łatwo zjednujący sympatię, a dotąd zawsze lojalny wobec partii, Tadeusz Cymański całkowicie zniknął z mediów, a szaleje w nich Krystyna „Nie wiesz z kim tańczysz, lewaku” Pawłowicz. Albo po co Beata Mazurek nazywa „grupą kolesi” sędziów Sądu Najwyższego, dotąd niekwestionowanych przez nikogo autorytetów prawniczych, którzy na wszystko, tylko nie na „kolesi” wyglądają? Nie dało się niczego mniej głupiego wymyślić?

 Po co nocne uchwalanie prawa i robienie w miesiąc tego, co można spokojnie było zrobić w pół roku? Po co podporządkowywanie mediów publicznych bezpośrednio rządowi, zamiast zwykłego ich przejęcia? Po co wsadzanie na szefa telewizji polityka nazywanego „bulterierem PiS-u”, zamiast kogoś mniej kontrowersyjnego? Kto po tym uwierzy w teksty o przywracaniu obiektywności i rzetelności dziennikarskiej? No i w końcu: po co zapraszanie Komisji Weneckiej? Minister Waszczykowski naprawdę myślał, że przyjedzie Komisja i go pochwali?

 Można zrozumieć, że przydadzą się własne media, spółki skarbu państwa, rozmaite agencje państwowe, ale po co PiS-owi stadnina konin w Janowie, na którą patrzy cały świat? I teraz jeszcze przejmowane są kolejne, o czym donosi „Rzeczpospolita” na pierwszej stronie środowego wydania zawierającego audyt rządu. Dlaczego o takich rzeczach „Rzepa” pisze na pierwszej stronie? Bo znacznie bardziej irytują Polaków, niż zwiększony deficyt budżetowy czy spadek wzrostu gospodarczego. Bo są dowodem niczym niewytłumaczalnej małostkowości, pychy i zwykłej głupoty.

 Orban wyrzuciłby na zbity pysk

 Czy te działania dodają władzy PiS-owi? Czy pomagają w czymkolwiek? Dostarczają choćby stanowisk, pieniędzy, wpływów? Zniechęcają wszystkich poza najbardziej fanatycznym elektoratem. A na samym fanatycznym elektoracie PiS nie ujedzie daleko w wyborach. W prezydenckich potrzebował będzie do tego drugie tyle wyborców, którzy wcześniej naoglądają się, jak starszych, dystyngowanych sędziów z Sądu Najwyższego, których nikt nigdy nie ruszał, wyzywa się od „kolesi”, co naprawdę pasuje jak pięść do oka. Orban wyrzuciłby takiego rzecznika partii na zbity pysk, bo po co mu dodatkowe problemy? Posłanka Mazurek dostała za swój występ burzliwe brawa na zebraniu klubu PiS.

 No dobrze. Załóżmy, że ta partia akurat tak ma, że bezapelacyjnie najlepszymi kandydatami na „milczące urzędy” ministra kultury są Piotr Gliński, na szefa dyplomacji najlepiej nadaje się Witold Waszczykowski, a na ministra obrony Antoni Macierewicz. Załóżmy, że w Sejmie są sami tacy posłowie, spośród których prokurator Piotrowicz, posłanka Mazurek czy Pawłowicz się niczym nie wyróżniają, więc nie ma się co dziwić, że reprezentują PiS. I z tego właśnie powodu dobrano i zrobiono superministrem i wicepremierem, spokojnego byłego prezesa dużego banku Mateusza Morawieckiego.

 Na wieść, że ma zostać także wiceprezesem partii, Mateusz Morawiecki uznał chyba, że opowiadanie takich rzeczy, jak robi to posłanka Pawłowicz czy poseł Piotrowicz, to jakiś obowiązek partyjny. Pytany o wypowiedź byłego prezydenta USA Billa Clintona na temat Polski (że razem z Węgrami jest na drodze do autorytaryzmu), pouczył Monikę Olejnik, że należy Polski bronić, gdy „jacyś tam z zagranicy” nas krytykują, a wybór między Donaldem Trumpem a Hilary Clinton, to „wybór między dżumą a cholerą”. Po co to? Hilary Clinton też trzeba było zmieszać z błotem, bo tego wymagał interes partii (nie mówiąc o interesie Polski)?

 Albo PiS wymyślił jakiś nowy zagadkowy sposób uprawiania polityki, albo nie zamierza więcej startować w wyborach. Komuś kopie grób. Nie wiadomo tylko: sobie czy demokracji.

Tekst ukazał się na łamach Wirtualnej Polski.

  **Dziennik Opinii nr 139/2016 (1289)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij