Zastanawiałam się, czy wdawać się w polemikę z Agatą Bielik-Robson. Wykpić jej insynuacje przypisujące mi obronę lewicowego sentymentalizmu?
Zastanawiałam się, czy wdawać się w polemikę z Agatą Bielik-Robson. Wykpić jej insynuacje przypisujące mi obronę lewicowego sentymentalizmu? Jeszcze raz powtórzyć argument, że pewnych sprzeczności tkwiących w lewicowych praktykach – przynajmniej w dzisiejszych warunkach – nie da się uniknąć? Zresztą, jak sądzę, nie da się tego uniknąć w żadnym systemie „praktycznym”, to znaczy takim, którego doktryny pragną wpływać na życie, a nie tylko szukać uspójnienia w niebie filozofii. Katolicyzm jest pełen sprzeczności, konserwatyzm też – mimo że próbują przedstawiać się jako systemy domknięte. Lewica obarczona odium komunizmu, który zaistniał w postaci stalinowskiego terroru, powinna być wolna od takich złudzeń.
ABR uważa, że właściwie zaimplementowana i oczyszczona tradycja oświeceniowa może te dylematy zlikwidować. Pogląd ten sentymentalnie jest mi bliski. Tak czuję – że emancypacja jednostek, uniwersalne zasady, sprawiedliwość, rozum niepotrzebujący hipotezy boga… i inne takie.
Tu jeszcze słowo o Butler, nie wiem, czy pouczała ona islamskie lesbijki, żeby nie atakowały swojej wspólnoty – ABR nie podaje źródła, więc tym razem nie mogę sprawdzić. Jednak w przytoczonym przeze mnie wystąpieniu wyróżniała organizacje działające na ich rzecz i walczące z homofobią w tych środowiskach.
W każdym razie nie wydaje mi się, abym ulegała nadmiernie czarowi i estetyce przednowoczesnych wspólnot. Dostrzegam jednak również ich zalety, nie tylko estetyczne, i próbuje je zrozumieć. Nie powstrzymuje mnie to przed wypowiadaniem sądów – niechętnych – np. o chasydach i ich kobietach w perukach oraz rodzeniu przez nie tabuna dzieci (Może to jest ciekawszy przykład niż Romowie?). Coś jednak powstrzymuje mnie przed domaganiem się radykalnych działań prawnych, które miałyby zmienić ten stan rzeczy. Te kobiety są szczęśliwe, jak pokazywała nam Anka Grupińska w swojej książce Chasydki, w większości szczęśliwe. Myślę, że jest też wiele szczęśliwych muzułmanek. I nie przemawia do mnie argument, że w Izraelu jest to kwestia wyboru. Trudno wybierać, jeśli od dzieciństwa jest się trenowanym do jednej roli, jednej wiary, jednego życia. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, że są to warunki, w których nietrudno o przemoc wobec kobiet, zaszczuwanie indywidualistów i wiele innych patologii. (Ale czy wyemancypowane społeczeństwa nowoczesne są od nich wolne?) A jednak – wahałabym się, czy sięgnąć po środki prawne i ich prawdziwe konsekwencje, żeby wszystkich tych ludzi wyzwolić. Touché, Agato, jestem bezradna i sentymentalna.
Łatwo jest powiedzieć, tak jak Ty: jestem za zakazem małżeństw młodziutkich Romek. (Oczywiście ten zakaz w prawie polskim istnieje, jednak nie jest bezwzględnie przestrzegany). Nie odpowiedziałaś mi jednak na drugie moje pytanie: i co dalej? Jesteś za tym, żeby 13-letnią Romkę, która chciała wyjść za mąż, zapakować do bidula, a jej młodego, lecz już pełnoletniego, męża wsadzić na lata do więzienia za pedofilię? Bo jak powiedziało się a, to trzeba powiedzieć i b.
Dla emancypacji Romów mimo wszystko więcej robią ci, którzy, respektując ich zwyczaje, starają się skłonić ich do edukacji dzieci, zintegrować, nie na siłę!, z szerszą społecznością, wzmocnić ich poczucie wartości. I robią to raczej lewicowcy niż konserwatyści.
Tak, ostatecznym celem jest, przy otwarciu z obu stron, przeprowadzenie ich na jasnooświeconą stronę. Ale bez tego wahania, dwuznaczności lewicowej postawy, nigdy się to nie uda. Można co najwyżej zakazać, dzieci odebrać i wychować na naszych warunkach.
No tak, mogłabym to wszystko powiedzieć i brnąć w ten spór dalej. Szukać kolejnych przykładów. Spór, w którym ja jestem naiwnym chłopkiem-roztropkiem, a Ty panią filozof, zgrabnie wykorzystującą język profesjonalny do wywoływania retorycznych efektów. Obie wiemy, że retoryka ma większy wpływ na odbiór przekazu niż jego zawartość merytoryczna.
Może należy jednak sięgnąć głębiej i powiedzieć: różnica między nami jest filozoficzna. Choć profesjonalnie się tym nie zajmuję, jestem po prostu z innej szkoły. Najbliższy mi jest amerykański pragmatyzm, ten wywodzący się od Deweya, oraz wynikająca z niego odmiana postmodernizmu. Przyznaję, lubię Rorty’go i Stanleya Fisha.
Jakie to ma znaczenie w tej dyskusji? Ano takie, iż uważam – wulgaryzując – że nie ma poglądów jako takich, istnieją tylko ich społeczne manifestacje. A każda z nich musi nieustanie sprawdzać się w realu. Ważniejsza od zdolności opisywania rzeczywistości (jako konstruktywistka niezbyt poważam arystotelesowską definicję prawdy) jest zdolność jej kształtowania. Może i z Marksowską praxis też jest mi po drodze. To światopogląd sprzeciwiający się wszelkim filozoficznym idealizmom.
Nie twierdzę, że lewica nie ma problemów z wpływaniem na rzeczywistość. Jednak nie wierzę, że gdyby zajęła się przemyśliwaniem dialektyki oświecenia, to by jej w czymś pomogło. Lewica jest zróżnicowana, jej zaangażowania są zależne od aktualnej sytuacji, konkretnych wydarzeń, warunków, możliwości, a nawet temperamentu działaczy. Jakie lewica (czyli właściwie kto?) ma poglądy, zazwyczaj okazuje się w praniu. Zdaniem ABR – zainfekowane sentymentalnym samozadowoleniem etycznym i brakiem właściwej bazy filozoficznej.
Moim zdaniem lewicę cechuje wrażliwość na los słabszych. Nawet jeśli ci słabsi są od nas inni, czasem radykalnie inni. A także obawa – mająca też źródła w lewicowych błędach przeszłości – przed definiowaniem za innych, czym jest dla nich dobro i szczęście.
Oczywiście, może to prowadzić do konfliktu wartości. Jeśli zaś chodzi o filozoficzną bazę, zgadzam się z Rortym, że zamiast cyzelować poglądy i dbać o ich spójność, należy skupiać się na rozwiązywaniu konkretnych, akurat pojawiających się problemów. I najuczciwiej jak się da – również intelektualnie – odpowiadać na codzienne wyzwania.