Wystarczy stanąć na czyimś trupie i od razu człowiek robi się wyższy.
„Choć palenie samo w sobie stanowi niezaprzeczalne ryzyko dla zdrowia, to kwestia szkodliwości biernego palenia pozostaje wątpliwa”, pisali w 1993 eksperci z konserwatywnego Competitive Enterprise Institute. I nic dziwnego, że tak pisali, bo think tank był sponsorowany przez przemysł tytoniowy. Wydawać by się mogło, że po takim blamażu ten żenujący instytut wyląduje tam, gdzie jego miejsce, czyli na śmietniku historii. Jednak Ameryka to kraj wolności. Można kłamać za pieniądze korporacji i wciąż pozostawać na „wolnym rynku” idei.
Zwycięstwo Donalda Trumpa pokazało wyraźnie, że prawda się nie liczy. Liczy się wiara we własne siły i pieniądze sponsorów. Nie ma już takiej bzdury, której nie można by głosić z uśmiechem na twarzy.
Zwycięstwo Donalda Trumpa pokazało wyraźnie, że prawda się nie liczy. Liczy się wiara we własne siły i pieniądze sponsorów. Nie ma już takiej bzdury, której nie można by głosić z uśmiechem na twarzy. Prezydent elekt kiedyś nie wahał się mówić, że globalne ocieplenie to bzdura, a w ogóle zostało wymyślone przez Chińczyków, żeby osłabić amerykańską gospodarkę (dokładnie tak pisał w 2012 roku na Twitterze). Od tamtego czasu trochę zmienił zdanie. Teraz już przyznaje, że rzeczywiście możemy obserwować pewne ocieplenie, ale nie ma co się nim przejmować. Z pewnością prezydent Trump nie musi się nim przejmować. Bogaci sobie poradzą. Gorzej z resztą świata. W zeszłym roku w Paryżu światowi przywódcy próbowali ustalić, co z tym globalnym ociepleniem zrobić, aby jego skutki nie były tak katastrofalne, jak to przewidują naukowcy. Chociaż podjęte w Paryżu kroki wydają się mocno niewystarczające, tym bardziej trudno będzie się z tym problemem mierzyć bez udziału Stanów Zjednoczonych, wciąż największej gospodarki świata oraz drugiego największego emitenta CO2 (a historycznie największego ever). Tymczasem Trump już dawno zapowiedział, że polityka klimatyczna musi zostać zmieniona, a paryska umowa zerwana.
Ponad 190 krajów zgodziło się, że mamy problem, którym musimy się na serio zająć. No, cóż. To mają problem. Bo Ameryka postanowiła znowu być wielka i pokazać reszcie świata wysunięty środkowy palec.
Żeby nie być gołosłownym, Trump mianował Myrona Ebella ze wspomnianego przeze mnie na wstępie Competitive Enterprise Institute, aby przeprowadził zmiany w Environmental Protection Agency. Co poniektórzy już proponują, żeby zaczął od zmiany nazwy agencji na Environmental Destruction Agency. Wbrew pozorom, to wcale nie żarty. Pan Ebell znany jest głównie z tego, że nie wierzy w zmiany klimatyczne. A nawet jak wierzy, to nie wierzy, że będą one poważne w skutkach (może nawet wyjdą nam na dobre?). A nawet jeśli będą poważne, to na pewno nie odpowiada za nie człowiek, a już na pewno nie ma sensu się teraz nimi zajmować. Wystarczy, że zajmiemy się nimi za pięćdziesiąt lat. To, że za pięćdziesiąt lat może już nie być Florydy, specjalnie go nie przejmuje. W końcu mieszka w Waszyngtonie. Zresztą ma 63 lata, więc i tak tego nie dożyje. Może dlatego może zmieniać poglądy i kręcić. Raz globalnego ocieplenia ma wcale nie być, innym razem ma być niegroźne. W każdym razie na pewno nie warto z nim walczyć, bo to przeszkadza rozwojowi amerykańskiej gospodarki. Tak jak zapewne przeszkadza jej chronienie zagrożonych gatunków.
Dlaczego o tym wspominam? Zanim pan Ebell zaczął walczyć z ochroną klimatu, sprzeciwał się ustawie o gatunkach zagrożonych. Zaprawdę świetny wybór na szefa EPA. Co będzie kolejnym wrogiem? Może ustawa o czystej wodzie. W końcu od picia wody z kałuży nikt jeszcze nie umarł. A nawet jeśli umarł, to pan Ebell wie, że im silniej autorytety chcą, żebyś w coś wierzył, tym bardziej należy się im sprzeciwiać. Taki z niego buntownik. Choć sam z wykształcenia nie jest naukowcem, nie przeszkadza mu to odrzucać konsensusu naukowego na temat zmian klimatu. Co więcej: jest dumny ze swojej politycznej niepoprawności, a wręcz wpisał sobie do CV, że Greenpeace uznał go za jednego z klimatycznych przestępców. Dumny złol, który nauce się nie kłania. Gorszy nawet od Ziemkiewicza, bo ten przynajmniej napisał parę książek. Tymczasem pan Ebell spędził prawie całe życie, pracując w szemranym instytucie rzekomo broniącym wolnego rynku, a w gruncie rzeczy określonych interesów branżowych.
Generalnie pan Ebell jest gotów powiedzieć każdą bzdurę, byle tylko bronić interesów sponsorujących CEI korporacji. Wśród ważnych darczyńców instytutu są firmy z branży węglowej, jest Exxon oraz fundacje braci Koch. Co ciekawe CEI sponsorują także Google i Facebook. W Facebooku i Google’u chyba dobrze wiedzą, że globalne ocieplenie to poważny problem, więc może chodzi im po prostu o to, żeby utrzymać przewagę korporacji nad demokratycznie wybranymi władzami. A przecież nic tak nie osłabia państwa jak butny idiota na jego czele oraz banda butnych, lecz posłusznych idiotów za jego sterami.
Exxon zresztą też wie od dawna, że globalne ocieplenie to fakt, a jednak od ponad trzydziestu lat opłaca klimatycznych denialistów takich jak Myron Ebell, aby podawali ten fakt w wątpliwości. Teraz jeden z tych suto opłacanych krętaczy ma stanąć na czele przemian w amerykańskiej agencji ochrony środowiska. Warto było tyle lat wydawać pieniądze, aby zobaczyć taki tryumf. Jednak to, co jest dobre dla amerykańskich korporacji, nie jest bynajmniej dobre dla świata. Wygląda na to, że USA, choć wyemitowały najwięcej CO2 w historii, zrzekną się swojej odpowiedzialności za ten fakt. Porzucone zostaną plany, zgodnie z którymi Stany zobowiązowały się do transferu pieniędzy i technologii do krajów uboższych, które w pierwszym rzędzie najbardziej na zmianach klimatu ucierpią. Nic tak nie uczyni Ameryki znowu wielkiej, jak podeptanie paru słabszych krajów. Wystarczy stanąć na czyimś trupie i od razu człowiek robi się wyższy.
Wystarczy stanąć na czyimś trupie i od razu człowiek robi się wyższy.
Amerykanie mają duże doświadczenie w gwałceniu i mordowaniu tubylców, ale trochę już czasu minęło od tamych heroicznych czasów, więc może trzeba pozwolić im się znowu wyżyć, żeby mogli odzyskać utraconą godność. I w końcu powstać z kolan. Jednak nawet jeśli tak się stanie, to szybko z powrotem na te kolana upadną. Już dziś to Chiny (które zdaniem Trumpa wymyśliły zmiany klimatyczne, hłe hłe) stają się liderem walki z globalnym ociepleniem. Za to Stany na własne życzenie stają się zapyziałą prowincją, która zaprzecza podstawowym naukowym faktom, byle tylko bronić interesów paru oligarchów żyjących dostatnio z wydobywania paliw kopalnych. I tylko trochę smutno obserwować, jak jedna ze starszych demokracji świata upada pod ciężarem własnej arogancji.
Na pocieszenie mogę tylko powiedzieć, że nawet jeśli uda im się wywalić 3 miliony latynosów (choć trochę nie wiem, jak mieliby przeprowadzić takie czystki etniczne), to jednak taniej siły roboczej im nie zabraknie. Uchodźcy klimatyczni już do was jadą, kochani. Bądźcie wielcy i przyjmijcie ich godnie.
**Dziennik Opinii nr 323/2016 (1523)