Galopujący Major

12 listopada jako święto desperacji

Marsz Niepodległości, Warszawa 2017 rok. Fot. Tomas Rafa

Cały ten 12 listopada będzie traktowany jako zwykłe kacowe.

Praktyka i celowość ustanawiania dni wolnych od pracy w Polsce po 1989 roku zawsze stały na głowie. W tym roku wydaje się jednak, że powoli dobijają one do kresu czy raczej do dna, nawet jeśli zapracowanym Polkom i Polakom wolne się oczywiście jak najbardziej należy.

Nie mają bowiem Polacy wolnego 4 czerwca, żeby uczcić „koniec komunizmu”, chociaż miało to być zwycięstwo nad „totalitarnym ustrojem”, ponoć gorszym nawet od nazizmu. Nie mają wolnego 2 maja, chociaż aż się prosi o wolne między 1 a 3 maja, albowiem ci, którzy tylko mogą, i tak biorą urlop, a nawet chodzą na chorobowe. Nie ma wolnego w Wielki Piątek – dzień, w którym ukrzyżowano Boga tej znakomitej większości ponoć wierzących w niego Polaków. Nie ma wreszcie wolnego w Wigilię Bożego Narodzenia – dzień ogromnych prac domowych i dla wierzących, i dla niewierzących, gdy te dodatkowe kilka godzin od rana naprawdę byłoby dla wszystkich ulgą. Jest za to wolne w tzw. Święto Trzech Króli – dzień chyba mniej ważny w Kościele od Wielkiego Piątku czy mniej „pracochłonny” niż Wigilia. Trzech Króli jest wolne tylko dlatego, że taka była przedwojenna tradycja. Teraz mamy podobnie, na chybcika uchwala się jednorazowe wolne 12 listopada tylko dlatego, że taka była tradycja. Józef Piłsudski w 1919 roku ustanowił bowiem precedens, jednorazowo dniem wolnym ogłaszając 10 lutego. Teraz znów to tradycja ma być ważniejsza od realnych potrzeb Polaków, którzy naprawdę woleliby pewnie poleniuchować w czerwcu, na trzydziestolecie 4 czerwca 1989, niż w listopadzie.

Piętnastogodzinny tydzień pracy? Czemu nie!

czytaj także

Cały ten szalony pomysł sprawia jednak wrażenie jednego wielkiego aktu desperacji, którego obóz rządzący się chwyta niczym Gierek dożynek. Nie, nie chodzi nawet o pośpiech i całkowity brak planowania, który tak bardzo charakteryzuje bardak tej ekipy. Nie chodzi o wątpliwą wybiórczość, kto ma mieć wolne, a kto jednak nie mieć. Nie chodzi także o to, że Sejm już chyba ostatecznie z izby jakiegokolwiek namysłu stał się bezwolną maszynką do głosowania, spełniając tym samym wszelkie profetyczne ostrzeżenia przeciwników demokratyzmu. Chodzi o to, że święto 11 listopada, owo STULECIE niepodległości wpychane Polakom do gardła, nikogo, ale to nikogo absolutnie nie interesuje. I cały ten 12 listopada będzie traktowany jako zwykłe kacowe po sobocie podarowanej w niedzielę.

Po pierwsze, STULECIE nikogo nie interesuje, bo cały ten okres, powiedzmy, od 1905 do 1918, to jedna wielka historyczna pulpa. Postacie historyczne zostały sprowadzone do roli historycznych maskotek, bez emocji, bez sporów, bez dramatyzmu. Zafałszowano i wciąż się fałszuje historię, chowając głęboko ten straszny, bo socjalistyczny PPS, a wyróżniając Dmowskiego, który przecież za to, co robił przeciwko walczącym o niepodległość socjalistom, nie tylko w 1905, nazwany byłby dziś przez współczesnych prawicowych histeryków po prostu carskim kolaborantem. Zupełnie nieobecna w edukacji jest Wielka Wojna, jej znaczenie, jej polskie ofiary i jej aspekty międzynarodowe, które pokazują, że nie tylko „wstawanie z kolan” się liczy w ostatecznym rozrachunku. Wreszcie zupełnie nie jest pokazywany bilans dwudziestolecia, ogrom wyzwań (trzy oddzielne systemy prawne, kraj zniszczony wojną) i jego niespełnione obietnice. Ten temat po prostu nie grzeje, tak jak nie grzeją szkolne apele, czarno-białe zdjęcia ukochanego marszałka na kasztance albo teatr historyczny w TVP.

Po drugie, STULECIE nie interesuje, bo nie ma konkretnego wroga, nie ma krwi. Jak na „polskie standardy” odbyło się to wszystko w za mało brutalny, a więc również i widowiskowy sposób. A do tego, co chyba najsmutniejsze, sam akt niepodległości przestał być aż tak absolutyzowany co kiedyś. Skoro bowiem w czerwcu 1989 roku Polska, wedle prawicowego dyskursu, faktycznej niepodległości nie odzyskała, ba, skoro nadal je nie ma, bo ostatecznie nie „wstała z kolan”, a rządzą nią unijne elity, to sam akt uzyskania niepodległości niewiele znaczy. Skoro teraz też formalnie jesteśmy niepodlegli, a faktycznie wciąż od kogoś zależni, to formalny akt uzyskania niepodległości traci na swej atrakcyjności. Ok, niepodległość, niepodległość, ale kiedy będzie prawdziwa wolność?

Gdula: Jak obchodzić 11 listopada?

Po trzecie, święto to zostało całkowicie oddane neofaszystom. Jak co roku ogromna większość Polaków zbierze się nie po to, aby wspólnie świętować, ale po to, żeby, niekoniecznie już wspólnie, pooglądać, ile polscy patrioci wyrwą drzewek, ile spalą aut, ile kamieni wyląduje na głowie policjantów i ile neonazistowskich symboli znajdzie się pośród dzieci, które patriotyczni troskliwi rodzice przyprowadzą w bluzgający i ciskający race, tłum ludzi w kominiarkach. Potem zaś, gdy już się naoglądają przemówień neofaszystowskich gości z zagranicy, będą smutnie śmieszkować z kolejnych tłumaczeń Bosaka o tym, jak to patrioci zostali do przemocy sprowokowani i jak to tym razem pewnie Brudziński ma się podać do dymisji.

11 listopada: Święto lewicy

czytaj także

Desperacko przyznane wolne w dniu 12 listopada tego nie zmieni, bo 11 listopada, w przeciwieństwie choćby do rocznicy wybuchu powstania warszawskiego, wygrania bitwy warszawskiej czy Konstytucji 3 maja, nie jest żadnym świętem wspólnoty narodowej. Jest smutnym obrazkiem stojących w deszczu polityków i tyraliery kiboli z kamieniami w dłoniach. Na widok tych kiboli można się tylko napić, w tym roku po prostu o te kilka kolejek więcej.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Galopujący Major
Galopujący Major
Komentator Krytyki Politycznej
Bloger, komentator życia politycznego, współpracownik Krytyki Politycznej. Autor książki „Pancerna brzoza. Słownik prawicowej polszczyzny”, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Krytyki Politycznej.
Zamknij