Szkoda, że na wszystkich sfejsbuczonych portalach obok opcji „lubię” nie ma meta-opcji: nie lubię lubię. Chętnie bym jej użyła. Nie mówię o samym fb, który mnie nie rajcuje, ale jak ktoś ładnie mnie poprosi, to mogę mu coś polubić. Mówię o publicystyce sterowanej lajkami i innymi „najczęściej czytanymi”, „najczęściej komentowanymi”. W związku z tym podoba mi się polityka Dziennika Opinii, który tych dwóch ostatnich narzędzi używa – tak mi się przynajmniej wydaje – losowo i niekoniecznie w związku z czymkolwiek. Tak trzymać!
A może lajki działają tu tak samo? Może, ale i tak istnieją jako część kultury, którą nazwałabym „nie to ładne, co ładne, ale to, co się podoba” Nie to dobre, mądre… itede. Należą do niej postpolityczne wybory, w których wystylizowani kandydaci walczą w mediach o sympatię, a komentarze dotyczą nie programów wyborczych, a koloru koszul. Telewizja zależna od oglądalności, pisma od czytelniczego rynku. Najlepiej sprzedają się bestsellery. Wszechobecna jest konkurencja o sympatię i zainteresowanie. Zza niej wyłania się hierarchia tych lubianych i tych nie dość lubianych. Dla autora, nawet jeśli twierdzi, że go to nie interesuje, jest to sygnał, no postaraj się bardziej, tak dla ludzi.
Bo jeśli nie dla ludzi, to dla kogo? Albo dla czego? Właściwie nie wiadomo, jak odpowiedzieć na to pytanie, bo w głowie mamy już tylko rynek. Popyt, podaż. Na wszystko, nie tylko na dobra materialne. Pisz to, na co jest popyt. Jeśli jesteś idealistą, spróbuj uwierzyć, że uda ci się go wykreować. Jeśli nie jesteś, możesz narzekać na rynek, że nie jest dosyć wolny, że manipulują nim cyniczne siły, które wmuszają czytelnikom byle co, zamiast wysokiej jakości produktu, który masz do zaoferowania. Można też domagać się edukacji, która wykreuje popyt na to, co mamy do powiedzenia. To wciąż jednak jest rynek, chociaż na tym przykładzie widać, jak bardzo chcielibyśmy go kształtować. I w istocie kształtujemy – od przedszkola.
To banał i tak długo był powtarzany, aż w końcu znudził się i został zastąpiony przez inne, modniejsze banały: jesteśmy ludźmi zewnątrzsterownymi. Budujemy swoje tożsamości wcale nie z Ducha Świętego i Męczeństwa Narodu, ani nawet z chłopa niewolnika pańszczyźnianego, ale z ocen innych, z odbicia w cudzym wzroku. Ulotnych głasków lub szturchnięć, który układają się w pewien wzór, ale wcale nie taki prosty jak niektórym się wydaje. Wciąż głodni miłości, uznania i lajków. Jak wiecznie głodne duchy.
Czy w dzisiejszych czasach może być coś bardziej obiektywnego niż lajki? Może to i dobrze, że nie ma już standardów, kanonów, tylko demokracja bezpośrednia, która wszystko ładnie uśrednia. A jednak inne miary wciąż istnieją. Poziom złożoności tekstu, oryginalność, spójność logiczna, zakres wykorzystywanych środków stylistycznych, bogactwo języka, trafność obserwacji. Wartości, którym podporządkowana jest wypowiedź, czyli tak zwana słuszność. „Podobalność” nie zawsze idzie z nimi w parze, a bywa, że wręcz przeciwnie (najbardziej podobają nam się piosenki, które znamy). Jej brak nie jest jednak dowodem na wysoką jakość tekstu.
Jasne, teksty selekcjonuje redakcja, potem dopiero poddaje je sprawdzianowi logiki rynkowej. Wolno utrzymywać, że nie wpływa to ani na politykę redakcyjną, ani na autorów. Ale skoro nie wpływa, to po co to jest?
Jak to po co? Wszyscy tak bardzo chcemy być lubiani.