Muszę przyznać – trochę głupio się czuję, pisząc o różnicach między marszem w obronie telewizji Trwam („Obudź się, Polsko!”) a „marszami oburzonych” we Francji i Hiszpani
Muszę przyznać – trochę głupio się czuję, pisząc o różnicach między marszem w obronie telewizji Trwam („Obudź się, Polsko!”) a „marszami oburzonych” we Francji i Hiszpanii. Różnice są oczywiste, fundamentalne i olbrzymie, a pisanie o rzeczach oczywistych, fundamentalnych i olbrzymich nie jest odkrywcze. Ale proszę sobie wyobrazić, że w ciągu ostatniego tygodnia, w przynajmniej trzech różnych tekstach czytałem wypowiedzi o tym, że marsz „Obudź się, Polsko!” to jest taki polski marsz oburzonych. Nie były to główne tezy danych tekstów, udowadniane mozolnie – tylko stwierdzenia padające przy okazji; tak, jakby to była rzecz, co do której prawie wszyscy się zgadzają. W takiej sytuacji należy te oczywiste, fundamentalne i olbrzymie różnice jednak opisać. Szczególnie, że przedstawianie marszu „Obudź się, Polsko!” jako rodzaj marszu oburzonych wydaje mi się nie tylko głupie – ale także niebezpieczne.
Po pierwsze. To, że dużo ludzi maszeruje i są oburzeni, nie znaczy, że jest to „marsz oburzonych”. „Marsze oburzonych” to demonstracje, odbywające się w ostatnich kilku latach przede wszystkim w Hiszpanii, Francji i Grecji, podczas których demonstranci krytykowali obecny system polityczno-gospodarczy jako mało demokratyczny, uprzywilejowujący bogatych i nie dający obywatelom narzędzi, by wpłynąć na to, jak ich kraj jest rządzony. Demonstracji krytykowali system też za to, że stwarza nową klasę ludzi bez pieniędzy, bez opieki społecznej, i bez reprezentacji. Nie były to demonstracje jednych partii przeciwko innym partiom. Wprost przeciwnie: demonstrowali ci, którzy czuli, że w parlamencie nie reprezentuje ich nikt. Ponadto, ruchy społeczne, których te demonstracje były wyrazem, zajmują się krytykowaniem nie tylko kapitalizmu, ale też ksenofobii, dyskryminacji, rasizmu, homofobii. Krytykują kapitalizm także z punktu widzenia ekologii. Są oburzeni, że mała grupa białych, heteroseksualnych mężczyzn decyduje o losach społeczeństw, gdzie biali, heteroseksualni mężczyźni nie są większością. To, że są „oburzeni”, nie definiuje ich polityki, tyko określa ich stan emocjonalny. Ich polityka jest wyraźnie lewicowa, wolnościowa, anarchizująca, prodemokratyczna.
Mało który uczestnik takiego „marszu oburzonych”, dyskutujący ze współdemonstrantami o bardziej egalitarnych sposobach sprawowania władzy, o lepszej opiece socjalnej, o niesprawiedliwości umów śmieciowych, o bardziej ekologicznym sposobie wykorzystania surowców naturalnych, o bardziej przyjaznym emigrantom europejskim prawie nawet na minutę, nawet przez chwilę nie chciałby znaleźć się na demonstracji „Obudź się, Polsko!”. Nie uznałby, że problemem polski jest „nachalna promocja homoseksualizmu” (sic), mały przyrost naturalny, który trzeba zwiększyć za pomocą całkowitego zakazu aborcji (polska federacja ruchów obrony życia była współorganizatorem marszu), i nie maszerowałby w celu przyznania prawicowej telewizji miejsca w multipleksie.
Marsz „Obudź się, Polsko!” nie domagał się rewolucyjnej zmiany w Polsce – domagał się wzmocnienia i utrzymania istniejącego porządku. Domagał się, by w kraju, gdzie Kościół katolicki korzysta z olbrzymich przywilejów, tych przywilejów było jeszcze więcej. Ludzie demonstrowali o to, by istniejące restrykcyjne prawo aborcyjne stało się jeszcze bardziej restrykcyjne. W marszu ostatecznie chodziło o to, by jedną prawicową partię polityczną (PO) zastąpić inną, bardziej prawicową partią polityczną (PiS). To, że „Solidarność” demonstrowała o Telewizję Trwam, nie znaczy, że Telewizja Trwam nagle zaczęła się troszczyć o prawa robotników, tylko, że „Solidarność” pozbyła się tożsamości robotniczej, na rzecz, jak to określił sam Piotr Duda, tożsamości „chrześcijańsko-pracowniczej.”
W marszu „Obudź się Polsko,” dominująca kultura domagała się dominacji całkowitej. To było widać po hasłach młodych katolików, którzy naprawdę całkiem na serio twierdzili, że w Polsce dyskryminuje się katolików, i że oni, młodzi katolicy, są tym oburzeni. W kraju, gdzie istnieje katolicka telewizja (żadne inne wyznanie jej nie ma), dwadzieścia pięć (według wikipedii) katolickich stacji radiowych (żadne inne wyznanie nie ma ani jednej), katolicyzm jest wykładany w szkołach (na wschodzie są też lekcje prawosławne, nie wiem, czy są ewangelickie), a prawo aborcyjne jest umotywowane religijnie i przez to niezwykle restrykcyjne. Jeżeli tak wygląda dyskryminacja katolików, to jak będzie wyglądała Polska, kiedy katolicy przestaną być dyskryminowani?
Przedstawianie marszu „Obudź się polsko!” jako polskiego marszu oburzonych sugeruje, że religijna i postsmoleńska prawica w Polsce przejęła cele ruchów oburzonych. Takie myślenie sugeruje, że jeśli ktoś uważa, że ruchy oburzonych są fajne, bo takie antysystemowe, powinien też uważać, że marsz „Obudź się Polsko!” też jest fajny, bo też jest taki antysystemowy. Oczywiście, ma on swoją polską specyfikę: jest zabawiony katolicko, prawicowo, no ale taki jest polski Lud. Trochę tak jak z białym serem: wprawdzie nie jest to feta ani mozarella, ale za to jest polski i może pełnić podobne funkcje, i jeśli go polubimy, to nie będziemy potrzebowali ani fety, ani mozarelli. Wystarczy przestać być snobem. Tak samo sugeruje się nam, że jeśli tylko przestaniemy być snobami, to polubimy marsz „Obudź się, Polsko!”
Mnie też bardzo imponuje wychodzenie na ulice i protestowanie przeciwko obecnej władzy. Ale ambicją marszu „Obudź się, Polsko!” nie było obalenie obecnego systemu, lecz, wprost przeciwnie, przejęcie i umocnienie tego systemu – z neoliberalną polityką gospodarczą włącznie, co można wywnioskować z historii polityki Prawa i Sprawiedliwości, kiedy tylko to ugrupowanie było u władzy. Nazywanie tego marszu „polską wersją marszu oburzonych” powoduje, że przestajemy dostrzegać prawdziwe, deklarowane cele tego ruchu, i zaczynamy ruch ten idealizować jako taką przaśną polską wersję lewicy. Ale oni z lewicą nic nie chcą mieć wspólnego. Oni się lewicą brzydzą.