Naruszenie polskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie drony i reakcja NATO pokazują, że wojna „poniżej progu” już tu jest – i testuje nasze instytucje oraz zaufanie społeczne. Agnieszka Lichnerowicz tłumaczy, dlaczego zamiast fetyszu munduru potrzebujemy obrony cywilnej, wspólnoty i odporności informacyjnej – oraz czego realnie możemy nauczyć się od Ukrainek i Ukraińców.
Agnieszka Wiśniewska: Wojna jest coraz bliżej nas. Drony latają nad Polską. Czy masz plecak ucieczkowy?
Agnieszka Lichnerowicz: Nie mam.
A powerbanki masz naładowane?
Z racji wykonywanej pracy mam przy sobie zazwyczaj naładowane powerbanki.
Baniak z wodą?
Kupiłam baniak. Nawet nie na czas wojny, ale z obawy o zwykły brak dostępu do wody. Mieszkam przy ciągnących się remontach drogowych w Warszawie, więc nagłe straty wody czy prądu nie są dla mnie niczym obcym. A z powodu destabilizacji klimatycznej nagłych zdarzeń ma być więcej.
Bendyk o Polsce 2030: Zielona transformacja będzie trwać. Zmieniają się słowa, ale nie cele
czytaj także
Od pytania o plecak ewakuacyjny zaczynasz w swojej książce Idzie wojna? wiele rozmów.
Brak plecaka ucieczkowego to moje negocjowanie oceny zagrożenia. Jak mówimy o wojnie, to wielu Polaków kojarzy ją z zagrożeniem okupacyjnym. Nie uważam, że ono nie jest możliwe, ale to się nie stanie z dnia na dzień. Więc nie z powodu wojny miałabym dzisiaj mieć plecak ewakuacyjny.
A z jakiego?
Dziś pewnie bardziej ze strachu przed pożarem albo blackoutem.
Podtytuł twojej książki to „Spodziewaj się najlepszego, przygotuj się na najgorsze”. To jak ty się przygotowujesz, jeśli nie pakując plecak?
Przez ostatnie miesiące wykonałam całkiem ciężką pracę psychiczną, żeby zrozumieć, z czym wiąże się zagrożenie wojenne i jak można się na nie przygotować. Dużo o tym rozmawiam, z racji wykonywanej pracy, oglądam dużo filmów dokumentalnych, profesjonalnych i nieprofesjonalnych o wojnie w Ukrainie i o doświadczeniu okupacji. To taka gimnastyka wyobraźni. Używając żargonu eksperckiego – mainstreamuję bezpieczeństwo w swoim życiu i adaptuję się do nowych okoliczności geopolitycznych, zupełnie niehisterycznie dołączam myślenie o nowych zagrożeniach do swojej codzienności. Po to, żeby nie pozwolić strachowi i zagrożeniu zdominować mojego życia. Chodzi o to, że wbrew neoliberalnym i zmilitaryzowanym opowieściom prawicy, do obrony kraju nie wystarczy armia, którą lepiej czy gorzej modernizujemy. Demokratyczną odporność współbudują instytucje, społeczeństwo i jednostki.
Siegień: Rosyjskie drony mają w poważaniu betonowe jeże Tuska
czytaj także
Śledziłaś niedawny nalot dronów nad Polskę?
Trudno było nie śledzić. Atak – przecież spodziewany, bo eksperci ostrzegali, że będziemy celami różnych prowokacji i ataków – wywołał spory szok w polskim społeczeństwie. Chciałabym mieć nadzieję, że otworzył Polakom szerzej oczy na specyfikę tych „hybrydowych” zagrożeń poniżej tzw. progu wojny i konieczność budowy odporności na nie.
Szczególnie ważną częścią tego ataku wydaje mi się operacja dezinformacyjna w internecie, której celem był zamęt i niepewność, zrzucenie winy na Ukraińców i zniechęcenie do wspierania ich, podważanie zaufanie do instytucji państwowych oraz wiary w sojuszników. Przegrywamy wojnę propagandową. Mam nadzieję, że władze i instytucje wyciągają wnioski nie tylko w sferze ochrony przeciwdronowej, ale też tego, jak informować społeczeństwo i chronić nas przed atakami kognitywnymi.
Czy „mainstreamowanie bezpieczeństwa” pomaga ci się oswoić ze strachem?
Opowiem ci o filmie, który widziałam w wakacje na Nowych Horyzontach. To chyba pierwszy film fabularny ukraiński na temat okupacji. Ma tytuł Miesiąc miodowy. Opowiada o parze, dziewczyna i chłopak, trzydziestoparoletnich artystach, klasa średnia kreatywna. Domyślamy się, że są w mieszkaniu gdzieś pod Kijowem. Mamy całą swoją wiedzę o Buczy, Irpieniu i innych okupowanych na początku pełnoskalowej wojny miejscach. Nie pamiętam, żebym się tak w życiu bała w kinie, a na pewno nigdy nie bałam się tak okupacji, a oglądałam dużo nagrań z terenów okupowanych.
Czego się bałaś?
Reżyserka filmu zdecydowała się nie pokazywać rosyjskich żołnierzy, ale wiedzieliśmy, że są za drzwiami mieszkania. W efekcie napięcie jest nieustanne. Oglądając, robiłam w głowie listę rzeczy, które są konieczne do przetrwania okupacji. Choćby, że podam surrealistyczny przykład – muszę oduczyć chrapać. Myślałam, że gdybym kiedyś jak oni musiała się ukrywać na terytorium okupowanym, to konieczna jest kompletna cisza. To radykalny przykład, moja reakcja na film była histeryczna, ale to doświadczenie zmusiło mnie ponownie do zmierzenia się z własnymi lękami i do przemyślenia zagrożenia. Wiedza i poczucie sprawczości, a więc działanie i budowanie odporności to dla mnie najlepsze leki na strach i lęk.
Na razie, odpukać, nie ma u nas okupacji. A czy znasz telefony do sąsiadów?
Niestety nie.
Ja po przeczytaniu twojej książki doładowałam powerbank i telefony do sąsiadów przyczepiłam w widocznym miejscu. Bo twoja książka, choć w tytule ma wojnę, to mogłaby się nazywać Idzie blackout, Idzie powódź. Twoja książka nie jest o wojnie, ale o bezpieczeństwie i odporności.
Medyk pola walki Damian Duda mówił mi, że pierwszym krokiem, żeby się zmierzyć z zagrożeniem, jest otworzyć się na myślenie o nim. Mam dosyć dobrze przemyślane miejsca schronienia w swojej okolicy – przyjrzałam się konstrukcji budynku, w którym mieszkam. Nie tyle ze strachu, ile z ciekawości.
Skąd ta ciekawość?
Jako dziennikarka zajmuję się Ukrainą i od 2014 roku relacjonuję i analizuję rosyjską agresję, najpierw na wschód kraju, a potem na cały kraj. Zdarzało mi się być przy linii frontu i opisywać zdarzenia militarne, ale to nie jest coś, na czym się najlepiej znam, ani też co mnie najbardziej interesuje. Mnie zawsze najbardziej interesowało społeczeństwo i to, jak ono reaguje i jak ono się mierzy z nową rzeczywistością.
Rok 2014 był przewrotem w moim myśleniu o świecie. Zobaczyłam, że całkiem niedaleko nas ludzie, moi znajomi, wychowani dosyć podobnie jak ja, słuchający tej samej muzyki, są zmuszeni iść bronić kraju i ryzykować życie. Myśl, że musisz wziąć karabin i kogoś zabić, była dla mnie wstrząsem. Przechodziłam jakąś swoją żałobę po świecie stabilnej Unii Europejskiej i NATO. Urodziłam w latach 80. i weszłam w świat, kiedy UE i NATO miały skończyć historię i wszyscy mieliśmy się zająć samorozwojem, rodziną, karierą. A teraz znów musimy myśleć o tym, że Rosja jest dla nas zagrożeniem i to nie na rok, nie na dwa, tylko dopóki jest imperialną Rosją. Ona nas aktywnie próbuje niszczy
– na razie działaniami poniżej tzw. progu wojny.
Ukraińcy szybciej to zrozumieli.
Dziś my powinniśmy wyciągać wnioski z tego, jak Ukraińcy się bronią i jak państwo, ich instytucje i społeczeństwo do tej obrony się przygotowały. Ukraina zasłużenie i niezasłużenie, bo pod wpływem rosyjskiej dezinformacji, ale też polskich stereotypów, miała wizerunek państwa upadłego. No i nagle w 2022 roku zaatakowana przez jedną z najpotężniejszych armii świata utrzymała się jako państwo, jako społeczeństwo, jako władza, system finansowy. Okazało się, że to państwo, na które patrzono z góry, ma tę zdolność. A my w Polsce nie zbudowaliśmy ani jednego schronu.
W raporcie Fundacji Batorego Odporność i solidarność. Ukraińskie społeczeństwo wobec wojny czytałam o ukraińskich innowacjach – słynna jest produkcja dronów, ale też współpraca państwa z organizacjami społecznymi, zbiórki. Ale też np. o znaczeniu decentralizacji.
To wyszło z naszych doświadczeń. Możemy być dumni, bo ukraińska reforma samorządowa była nimi silnie inspirowana.
Inna innowacja to silne społeczeństwo obywatelskie. Gdy Polska zamknęła granice przy okazji kryzysu zbożowego, było to dla Ukrainy szokiem. Spora część pomocy wojskowej dociera do Ukrainy kanałami cywilnymi, bo organizowanymi przez wolontariuszy.
czytaj także
Nie wiem, czy ta akurat innowacja jest warta wprowadzenia u nas. W Ukrainie rzeczywiście niektóre najpotężniejsze fundacje kupują broń. Im się bardziej ufa niż państwu. Według badań opinii publicznej Ukraińcy uważają, że korupcja jest większym zagrożeniem dla ich kraju niż Rosja. Fundacjom ufa się bardziej niż politykom. Więc to ma w Ukrainie swój sens.
Kateryna Zaremba, bohaterka mojej książki, matka czwórki dzieci, w 2022 roku zabrała te dzieci za granicę. Ale ostatecznie wróciła do Ukrainy. Jest badaczką, ma swoje życie zawodowe, dużo obowiązków domowych, ale czuła, że powinna się bardziej zaangażować w obronę kraju. Swoje miejsce znalazła w batalionie medycznym, który nie jest częścią armii. Jak pójdziesz do armii, tracisz kontrolę nad swoim czasem i życiem. A taki cywilny „batalion” medyczny legalnie współpracuje z armią, a matka może łączyć opiekę nad dziećmi z jeżdżeniem na front.
Kolejna innowacja.
Nie wiem, czy my w Polsce dziś powinniśmy ją wprowadzić…
… ale formy współpracy na liniach państwo – społeczeństwo obywatelskie – biznes Ukraińcy ciekawie rozwijają. Duży ruch wolontariacki wspierany jest przez biznes, zacieśniają się relacje między organizacjami a firmami.
Warto pamiętać, że ta odporność nie jest wieczna i że Ukraińcy mogą się w pewnym momencie złamać.
Na razie walczą.
Ludzie często pytają, jak wygląda normalność w Ukrainie. A może to jest właśnie normalność? Może nasz kawałek Europy żyje w bardzo uprzywilejowanych warunkach, które się właśnie kończą. Nie jesteśmy gotowi, by myśleć o tym, z czym się wiąże ten nowy świat. Przeszliśmy pandemię, 200 tysięcy ludzi umarło, nie za bardzo sobie opowiedzieliśmy to doświadczenie. Nie wiemy, co moglibyśmy lepiej zrobić na poziomie indywidualnym, na poziomie rodziny, miasta, państwa, żeby się na tego rodzaju zagrożenia czy wyzwania przygotowywać.
Mieszamy wątki wojny w Ukrainie, pandemii, pożaru i powodzi, bo mam wrażenie, że mają one wspólny mianownik. Ktoś mógłby powiedzieć, że jest nim bezpieczeństwo, że przecież to był wiodący temat ostatniej kampanii wyborczej, że wszyscy politycy tylko o tym mówią, ale ty rozszerzasz perspektywę i akcentujesz właśnie odporność.
Prezydencka kampania wyborcza dobrze pokazała na czym polega problem, politycy, zwłaszcza przyszły prezydent, najczęściej mówili o enigmatycznym, niekonkretnym zagrożeniu i potrzebie bezpieczeństwa, które może dać silny lider, to narracje wygodne dla populistów, którzy karmią się strachem i podgrzewają spory oraz napięcia. Nie było rozmowy natomiast o konkretach, obronie cywilnej czy choćby o tym jak reagować, gdyby doszło do „przypadkowego” ataku dronów albo co robić by zyskać wiedzę, kompetencję i sprawczość. To niepokojące, kiedy rozmawiamy o kontekście odporności czy obronności wyłącznie z perspektywy militarnej. Jeżeli model, który był rozwijany za PiS-u, czyli odpowiadanie na nowe zagrożenia i budowanie odporności przez struktury zmilitaryzowane, będzie kontynuowany, zniechęcimy część społeczeństwa do włączenia się do budowania odporności.
Z różnych powodów część ludzi po prostu odpycha myśl o tym, że mieliby założyć mundur i wejść w jakieś struktury hierarchiczne. Więc nie będzie to inkluzywne, a przez to nie będzie skuteczne.
Obawiam się militaryzacji Polski. Obawiam się tego, że jak jest powódź na Dolnym Śląsku, to ostatecznie wojsko jest kluczowe. A według mnie militaryzacja jest zagrożeniem dla demokracji.
Co to znaczy?
Widzimy, nie tylko w Ukrainie, o Izraelu nawet nie wspominam, że zagrożenie, strach, a nawet konieczność prowadzenia wojny są bardzo niebezpieczne dla demokracji. Nawet w Polsce widzimy, jak politycy wykorzystują strach i zagrożenie, żeby ograniczać różnego rodzaju prawa. Czy decyzje dotyczące Tarczy Wschód albo wycofania się z konwencji ottawskiej o minach przeciwpiechotnych, naprawdę już dzisiaj, na tym wczesnym etapie zagrożenia, mają podejmować tylko wojskowi? Czy nie powinniśmy ich konsultować ze specjalistami od ekologii, ze specjalistami od prawa międzynarodowego, z organizacjami pozarządowymi?
Dlatego w swojej książce, która ma „wojnę” w tytule, rozmawiasz tak mało o wojsku?
Bo akurat o tym w Polsce dużo się mówi, a mnie uderzała cisza na temat zwiększania odporności społeczeństwa, gospodarki, instytucji państwowych, czy nawet polskiego prawa, które też nie jest dostoswane do nowych wyzwań. Dziwi mnie, że reakcją na wzrost zagrożenia nie jest walka o to, żeby podnieść bezpieczeństwo. W Polsce żyje się bardzo bezpiecznie i dobrze, więc zamiast myśleć o tym, jak uodparniać nas na zagrożenia, po to, żeby utrzymać ten stan, jaki mamy, zamiast już dzisiaj bronić się przed tym, jak Rosja nam destabilizuje życie społeczne i polityczne, wielu Polaków planuje przede wszystkim co zrobi, kiedy dojdzie do najgorszego scenariusza, który nie jest specjalnie prawdopodobny. Albo po prostu wypiera nowe zagrożenia, albo zrzuca winę na Ukraińców.
Jak Rosja skutecznie zdestabilizuje nam scenę polityczną, to będziemy mieli tu ludzi, z którymi się Putin dogada. Nawet nie będą musiały wojska wjechać.
czytaj także
A ty się boisz wojny?
Nie. Boję się tego, że my się do wojny nie przygotujemy. Jeżeli mówię, że się nie boję wojny, to nie znaczy, że ja ją bagatelizuję. I to nie znaczy, że ja nie uważam jej za prawdopodobną. Co więcej, ja w pewnym sensie uważam, że ta wojna już trwa. A my za mało jako społeczeństwo o tym myślimy.
Na szczęście wejście w życie ustawy o ochronie ludności i obronie cywilnej uruchomiło pewne procesy. Więcej mówimy o schronach i potrzebie informacji, co robić, w sytuacji zagrożenia. Widać to szczególnie w samorządach. Ale nawet w relacjach dziennikarskich z Ukrainy mamy wciąż dużo opowieści o wysiłku na froncie, o bohaterstwie żołnierzy i cywilnych ofiarach, a mało o tym, że to jest wojna totalna, w której biorą udział wszyscy. Niekoniecznie z bronią w ręku.
Instytucje w Ukrainie stoją, gorzej lub lepiej działają. Społeczeństwo obywatelskie działa. Widziałam w pierwszych dniach wojny akurat we Lwowie, gdzie ludzie w 2–3 dni postawili Majdan tak naprawdę. Przeszli z trybu codziennego funkcjonowania w tryb wojny, tworzenia szpitali, budowania sieci, kontaktów, dyplomacji społecznej, zagranicznej. To jest wojna totalna, której armia sama nie pociągnie. Wojna w Ukrainie to jest wysiłek całego społeczeństwa.
Na wojny totalne czy kryzysy totalne przygotowywać ma obrona totalna.
Jak mówią eksperci – obrona kompleksowa. To specjalność krajów nordyckich – Finlandii czy Norwegii, które uważane są za prymusów takiej gotowości. Budują swój system na ogromnym zaufaniu do państwa i społeczeństwa. My mamy bardzo niski kapitał pod tym względem. Albo mamy go, ale w innej formie – mamy zdolność do szybkich zrywów.
W tym jesteśmy dosyć podobni do Ukraińców. Ukraińcy wypracowują metody funkcjonowania przy niskim zaufaniu do instytucji, w społeczeństwie, które jest straumatyzowane, które ma niską wiarę w zdolność państwa, ale jednak na tyle budowali obronność, że ta zadziałała.
Edwin Bendyk pisał, że Ukraina już żyje w świecie postapokaliptycznym. I już wie, jak to jest, funkcjonować, kiedy instytucje są słabe, kiedy zawodzą, kiedy ludzie są wiecznie sfrustrowani politykami. Patrząc na słabniecie państw w świecie polikryzysów – być może wszyscy będziemy się uczyć na ich doświadczeniach. Nam się wciąż wydaje, że wróci przewidywalny świat postawiony na silnych i bogatych instytucjach, „jak na Zachodzie”.
A można jakoś zbudować to brakujące zaufanie?
Trzeba próbować, być może od dołu będzie to łatwiejsze niż „od głowy”. Trudno dziś wierzyć, że politycy w tym pomagą, chyba, że na nich to wymusimy. Można wykorzystać do tego ludzi, którzy dobrze sobie radzą z kontaktami międzyludzkimi. W Finlandii na przykład szefowie wspólnot mieszkaniowych przechodzą szkolenia z obrony cywilnej po to, żeby ta informacja potem przeciekała do wspólnot mieszkaniowych. To pomaga budować wspólnotę. Spójność społeczna jest kluczowa w budowaniu odporności, polaryzacja to nasza największa słabość.
W książce rozmawiasz z dyrektorem helsińskiego Muzeum Obrony Cywilnej, który jest ratownikiem.
Jukka Lehtirenta tworzy zespół wolontariuszy obrony cywilnej. No i on akurat specjalizuje się w poszukiwaniu zaginionych ludzi w gruzach. Polega to na tym, że właściciele psów spotykają się w grupach i szkolą się z tymi psami do poszukiwania ludzi. Ludzie zdobywają kompetencje przydatne w kryzysie, a do tego spędzają wspólnie czas rozwijając swoje zainteresowania. Niekoniecznie w armii. Polacy kochają psy.
Czyli twoją odpowiedzią na wyzwania polikryzysu czy życia w świecie postapokaliptycznym byłaby wspólnota?
To wydaje się dziś utopia, ale nie mamy innego wyjścia, indywidualnie w schronie z karabinem w ręku się nie obronimy. Nie wrócimy do tego, co było. Pozostaje zaadoptować się do nowej sytuacji. Pozostaje nam naciskać na państwo, by zaczęło wzmacniać nasze bezpieczeństwo i samemu się w jego budowę angażować. To się nam w Polsce już udaje w tematach związanych z ekologią czy przestrzenią miejską. Wiemy, że ludzie potrafią zaangażować się w walkę o swoje sąsiedztwo.
Wydaje mi się też, że jak więcej ludzi się otworzy na to nowe wyzwanie, to zaczną kreować innowacje, tworzyć organizacje i wymyślać różnorodne sposoby działania. Liczę na to, że łatwiej będzie cho
by o cywilne szkolenia z pomocy medycznej czy obrony cywilnej. Nie wszyscy chcą się uczyć strzelać.
Co jeszcze poza wspólnotą?
Wiedza – bardzo konkretna na temat natury zagrożeń i jak mozna się z nimi mierzyć. Oraz poczucie sprawczości i działanie. Wiara, w to, że jesteśmy – jako państwo i społeczeństwo – w stanie się bronić, bo jesteśmy przygotowani. No i debata. Próba zneutralizowania instytucji antykorupcyjnych przez obóz Zełenskiego pokazał, że obok wojny toczy się walka polityczna – ustawy są przyjmowane błyskawicznie, a prezydent Zełenski natychmiast je podpisuje.
Opozycja i społeczeństwo mogą być wobec władzy krytyczne, przeciwstawiać się, ale jednocześnie zdają sobie sprawę, że za granicą stoi Rosja. Dlatego kluczowe jest prowadzenie wewnętrznej debaty politycznej tak, by nie wzmacniać rosyjskiej dezinformacji, która celowo podgrzewa konflikty.
Dezinformacja jest groźniejsza niż atak dronów?
Obrona przed atakami kognitywnymi to chyba w tej chwili najtrudniejsze wyzwanie. W demokracji, która ceni pluralizm i wolność słowa, obrona przed tego rodzaju wrogimi, ale dosyć enigmatycznymi działaniami to wielkie wyzwanie. Zwłaszcza w kraju, w którym społeczeństwo nie docenia tego zagrożenia, a społeczeństwo jest tak spolaryzowane, że za najważniejsze uznaje pogrążyć tych drugich, nawet z pomocą rosyjskich fejków. A politycy są zajęci lokalnymi rozgrywkami.
Czyli wojna już tu jest.
Żyjemy w czasach tzw. wojny kognitywnej, gdzie nie chodzi tylko o fake newsy, ale o długofalowe budowanie przekonań – np. że Ukraina jest skorumpowana albo skrajnie prawicowa. To przemyślane i skoordynowanie kampanie narracyjne mające osłabić naszą wiarę w UE, NATO i własne państwo, skłócić, siać chaos i niepokój oraz zniechęcić do wspierana Ukrainy.
W Ukrainie trwa kolejny Majdan, tym razem ogólnonarodowy [rozmowa]
czytaj także
Ochrona przed dezinformacją musi odbywać się na kilku poziomach. Pierwszy to poziom indywidualny – edukacja medialna, krytyczne myślenie. Ale to jak mycie rąk w pandemii – konieczne, ale niewystarczające. Całe wyzwanie polega na tym, by być krytycznym, ale też jednak komuś ufać. Alternatywą jest społeczna entropia. Potrzebny jest też poziom instytucjonalny: narzędzia do monitorowania dezinformacji, współpraca międzynarodowa, odpowiednie prawo.
Bez „kleju społecznego” – zaufania, współodpowiedzialności – nie obronimy się przed manipulacją. Czechy i Słowacja, choć podobne kulturowo, różnią się poziomem podatności na teorie spiskowe – ta ostatnia jest na nie wrażliwsza. To kwestia braku zaufania społecznego. Jeśli ludzie nie wierzą instytucjom, to nawet prawdziwe informacje będą odrzucane. W razie kryzysu informacyjnego – np. prowokacji czy ataku – to, jak zachowają się partie polityczne i media, będzie miało kluczowe znaczenie. Jeżeli zabraknie odpowiedzialności i wspólnoty, dezinformacja zwycięży. Atak dronowy pokazał, że politycy potrafią się samoograniczyć, ale szybko wracają na tory totalnej wojny.
I jak rozumiem nie wystarczy wspólnota zrywu, w której, jak mówiłaś, Polacy są dobrzy?
Bardzo żałuję, że jako społeczeństwo nie potrafiliśmy lepiej sobie opowiedzieć zrywu z 2022 roku, stworzyć swoistych mitów społecznych na temat naszej siły i samoorganizacji, które by nas inspirował w trudnych momentach. Czy to zryw w pandemii, czy podczas powodzi, czy jak w 2022 roku, gdy przyjechały Ukrainki – żaden z tych wysiłków społecznych nie przełożył się na znaczącą i trwałą zmianę, nie za bardzo wyciągaliśmy wnioski. Może poza organizacjami społecznymi, które podczas tych kryzysów zdobywały kompetencje i budowały sieci, z których skorzystają w przyszłości. Pytanie brzmi: czy mamy kapitał społeczny, który zadziała w czasie poważnego kryzysu? I czy realnie wierzymy, że jesteśmy wspólnotą?
*
Agnieszka Lichnerowicz – dziennikarka Radia TOK FM. Jako reporterka relacjonowała wydarzenia m.in. z irackiego Kurdystanu, Rosji, Białorusi, Gruzji i przede wszystkim z Ukrainy. Laureatka Nagrody PAP im. Ryszarda Kapuścińskiego. Autorka książki Idzie wojna? Spodziewaj się najlepszego, przygotuj na najgorsze (2025) oraz współautorka Spokojnie już nie będzie. Koniec naszej belle epoque (2023). Współautorka (z Edwinem Bendykiem) podcastu Rozumieć Ukrainę.