Od 2000 roku liczba osadzonych białych wzrosła o 41 proc., a osadzonych Afroamerykanów spadła o 21 proc.; populacja więźniów staje się coraz bardziej biała. W czasie, gdy poza murami kwestia rasowa stanowiła palący problemem, w więzieniach ubywało czarnych i przybywało białych.
„Skradziona duma”, druga po „Obcych we własnym kraju” książka Arlie Russell Hochschild wydana przez Krytykę Polityczną, to nie tylko diagnoza współczesnych podziałów w Ameryce, ale także empatyczna próba zrozumienia mechanizmów, które kształtują polityczne wybory ludzi żyjących na peryferiach swoich krajów, oferując jednocześnie refleksję nad drogą wyjścia z kryzysu społecznego i politycznego. W ubiegłym tygodniu opublikowaliśmy rozmowę Michała Sutowskiego z autorką, a dziś publikujemy fragment samej książki.
**
„Słyszałeś o marszu białych nacjonalistów w Pikeville?” – zapytałam Wyatta Blaira, który siedział naprzeciw mnie w dobrze strzeżonej sali widzeń ośrodka Southgate Program, kontrolowanego przez Wydział Nadzoru Kuratorskiego i Zwolnień Warunkowych oraz Służbę Wspomagania Readaptacji Społecznej Departamentu Więziennictwa Stanu Kentucky.
Dyrektor zakładu karnego zgodził się na przeprowadzanie wywiadów z osadzonymi, pod warunkiem że zachowam w tajemnicy ich tożsamość, co też robię (występują w tej książce pod zmienionymi nazwiskami). Zaprowadzono mnie do sali widzeń i wskazano mi miejsce przy długim stole. Po chwili do pomieszczenia wszedł niski, zadziorny mężczyzna o siwych włosach i bujnej siwej brodzie. Kulejąc na lewą nogę, podszedł do stołu i ostrożnie opuścił się na krzesło, jakby miał więcej niż swoje czterdzieści trzy lata. Kuśtykanie było pamiątką po wypadku motocyklowym w dawnych bikerskich czasach. Ale kiedy już usiadł, zachowywał się całkowicie swobodnie.
„Pewnie, że słyszałem o marszu. Chłopaki gadali o tym na spacerniaku. Organizuje go neonazista, zgadza się? Mamy neonazistów na placu. Mówią, że bronią białych ludzi, ale to nieprawda. Zwyczajnie sprzedają metę. Jestem w Klanie, a Klan kiedyś nienawidził neonazistów. Mam też dziarę ze swastyką. Przydaje się w kiciu. Kiedy łażę w rozpiętej koszuli, trzyma gości na odległość, jak płonąca pochodnia”.
Wyatt miał wąskie wargi, proste brwi nad lekko skośnymi, niebieskimi oczami i rozczochrane siwe włosy. Większość pięcioletniego wyroku odsiedział w zakładzie karnym w Eddyville (jedynym więzieniu o zaostrzonym rygorze w Kentucky), w tym niemal połowę, jak mnie rzeczowo poinformował, w izolatce. Zgłosił się do trzymiesięcznego programu resocjalizującego i jeśli go zaliczy, będzie mógł się ubiegać o wcześniejsze zwolnienie.
– Ten program szoruje mi język – powiedział, posyłając mi spojrzenie z ukosa. – Ale to dobrze.
– Gdybyś był na wolności, poszedłbyś na marsz? – zapytałam.
– Pewnie. Podszedłbym do nich, ściskał im dłonie i pytał: „Jak leci?”. Neonaziści są brutalni. Dobrze jest mieć ich po swojej stronie. Nie są tacy milusi jak ja.
Poprosiłam Wyatta, by mi o sobie opowiedział; rozsiadł się wygodniej na krześle i oparł ręce na podłokietnikach. „Urodziłem się w Janinie w stanie Kentucky, ale dorastałem w Left Fork. Znasz Left Fork? Nie?” – Wyatt spróbował umiejscowić się na innej mapie. „Jestem spokrewniony z McCoyami!” – Nawiązywał do legendarnego zatargu między McCoyami i Hatfieldami, który terroryzował kiedyś wschodnie Kentucky i Wirginię Zachodnią. „Mój pradziadek był spokrewniony z McCoyami w siódmym pokoleniu. Ojciec w ósmym pokoleniu. Nazywał się Shotgun McCoy Blair, mówili na niego Gun [Spluwa]. Więc ja jestem McCoyem w dziewiątym pokoleniu. Uważam się za farciarza”.
Trump jest za białymi
Spytałam Wyatta, jak to się stało, że związał się z Ku Klux Klanem. „Kiedy mama mnie urodziła, miała trzynaście lat, a tata siedemnaście. Jak miałem trzy lata, odeszła. Wychowali mnie tata i macocha. Jak miałem problem, szedłem z nim do taty, a tata był w Klanie. Kiedy skończyłem liceum, wprowadził mnie do Chrześcijańskich Rycerzy Ku Klux Klanu w Pocahontas w Wirginii. Nasiąkałem tym od dziecka. Jeździłem na wszystkie zgromadzenia Klanu w kraju, zanim zrobili się ciency. W Janine pierwszy raz maszerowaliśmy w latach 90., z grupą z Indiany. Ochraniali nas hammerskinowie [skinheadowa grupa nienawiści]. Było spokojnie, tylko raz, kiedy przechodziliśmy przez Mount Holly w Karolinie Północnej [czarne miasteczko], doszło do przepychanek. Wiesz, Klan jest organizacją religijną, śmiertelnym wrogiem narkotyków, nie tak jak neonaziści” – opowiadał.
Alex Hughes i Wyatt Blair byli białymi mężczyznami w kwiecie wieku i mieszkańcami wschodniego Kentucky. Obaj dorastali w regionie rolniczo-robotniczym, w którym po koniunkturze lat 70. doszło do zapaści gospodarczej. Dziadkowie ze strony matek obydwu mężczyzn pracowali przy wydobyciu węgla, a wielu mężczyzn z ich rodzin w zawodach technicznych. W przypadku Wyatta byli to głównie spawacze i robotnicy budowlani – on sam montował stalowe elementy na budowach w Cleveland w stanie Ohio. Pochodzili z konserwatywnych republikańskich rodzin. Traf chciał, że obu wychowywali ojcowie, którzy powtórnie się ożenili. I obaj opuścili rodzinne strony: Alex przeniósł się do Louisville w tym samym stanie, Wyatt trafił do Cleveland, Cincinnati, Eddyville i Southgate.
czytaj także
Ale na tym podobieństwa się kończyły. Alex dokładał wszelkich sił, by zaspokoić potrzeby swoich bliskich w regionie naznaczonym stratą, tendencją do samoobwiniania i cierpieniem z powodu przytłaczającego paradoksu dumy. Podobnie jak Donovan Blackburn, burmistrz Andrew Scott i wielu innych uważał utrzymanie żony i dzieci za kwestię honoru i robił, co w jego mocy, by sprostać temu zadaniu. Był dumny ze swoich osiągnięć. Natomiast Wyatt średnio interesował się pracą, już dawno się rozwiódł i nigdy nie poznał swojej nieślubnej córki; podczas naszej długiej rozmowy słowa „zarobić na rodzinę” nie padły ani razu.
Podobnie jak Matthew Wyatt był dumny z tego, że jest moralnym wyrzutkiem. Od potencjalnego wzrostu albo spadku znaczenia białego nacjonalizmu zależała jego pozycja społeczna. Wierzył, że Donald Trump uznaje Ku Klux Klan. Podczas kampanii prezydenckiej i przed nią Trump wypierał się znajomości z przywódcą KKK Davidem Dukiem, a w rozmowie z prezenterem Bloomberg News zbył sprawę, stwierdziwszy: „Wiele osób mnie lubi”. „Trump jest za białymi” – uznał jednak Wyatt. „Nie wszedł w to, by pomagać czarnuchom, bo wie, że dostają cała pomoc, jakiej potrzebują, od rządu federalnego. Uważam, że powinniśmy otoczyć się murem. Odesłać wszystkich imigrantów i czarnych. Trump chętnie by to zrobił. Uwielbiam go”.
Niegłosujący „obywatele” piątego okręgu wyborczego Kentucky
Dlaczego rozmawiałam z Wyattem Blairem? Kwestia zaangażowania obywatelskiego więźniów często jest pomijana w sondażach opinii publicznej, badaniach społeczności lokalnych, a nawet na kartach historii. Tymczasem ogromna liczba Amerykanów spędza jakiś czas za kratkami. Według Prison Policy Initiative „wskaźnik osadzenia w więzieniach w Kentucky wyróżnia się na tle międzynarodowych statystyk” i wynosi dziewięćset trzydzieści osób na 100 tysięcy mieszkańców w porównaniu z sześćset sześćdziesiąt cztery w całych Stanach Zjednoczonych, sto dwadzieścia dziewięć w Wielkiej Brytanii i sto cztery w Kanadzie.
Hochschild: Lekcja trumpizmu od górników z Kentucky [rozmowa]
czytaj także
Przytłaczającą większość więźniów stanowią amerykańscy obywatele, którzy pewnego dnia wyjdą na wolność. Ponadto zgodnie z nowymi przepisami stanowymi osadzeni w zakładach karnych na obszarach wiejskich są uważani za ich mieszkańców, co ma bezpośredni wpływ na ustalanie granic okręgów wyborczych. Dlatego uznałam, że powinni być obecni wśród „twarzy w tłumie”.
Wyatt został przeniesiony z Eddyville do Southgate, gdzie uczestniczył w programie progresywnej zmiany Departamentu Więziennictwa Stanu Kentucky. Dla więźnia w takiej sytuacji jak Wyatt był to korzystny układ. Osadzeni, którzy zgłosili chęć udziału w programie, przechodzili rygorystyczny trzymiesięczny trening zmiany zachowań, ucząc się uczciwości, odpowiedzialności i troski o innych. Jeśli go zaliczyli, mogli ubiegać się o wcześniejsze zwolnienie. To właśnie ten program (nazywany Terapią Rekonacji Moralnej; MRT) szorował Wyattowi język. Dla więźniów uzależnionych od substancji psychoaktywnych była to też okazja do odwyku; w skali całego kraju sześćdziesiąt pięć procent osadzonych w zakładach karnych cierpi na zaburzenia związane z nadużywaniem narkotyków, a kolejne dwadzieścia procent znajdowało się pod wpływem alkoholu lub narkotyków w momencie popełnienia przestępstwa, za które zostali skazani.
Fakt, że Wyatt odbywał karę w hrabstwie Pike, odzwierciedlał pewien rzadko dostrzegany ogólnokrajowy trend. Od czterdziestu lat populacja więźniów odpływa z dużych miast na prowincję. Obecnie pięćdziesiąt trzy procent skazanych odsiaduje wyrok w małych miasteczkach lub na wsi. Na przykład nowojorskie sądy wydają rocznie więcej wyroków pozbawienia wolności niż hrabstwo Pike, jednak większość skazanych przez nie trafia do zakładów karnych na terenach rolniczych w północnej części stanu.
Zgodnie z nową ustawą stanową o zmianie granic okręgów wyborczych Wyatt był mieszkańcem hrabstwa, w którym odsiadywał karę, a nie tego, gdzie mieszkał na wolności. W znaczeniu prawa wyborczego przyczyniał się niejako do „ponownego zaludnienia” słabo zamieszkanych obszarów, chociaż sam nie mógł głosować. Manipulowanie granicami okręgów wyborczych za pomocą zakładów karnych zwiększa nie tylko liczbę mieszkańców obszarów wiejskich, ale i proporcję członków Izby Reprezentantów i legislatury stanowej reprezentujących takie obszary. Wiejska Ameryka przeważnie głosuje na Republikanów, zatem więcej głosów ludności wiejskiej oznacza więcej głosów na Republikanów. W 2016 roku 2623 małe i wiejskie hrabstwa, które w wyborach prezydenckich zagłosowały na Trumpa, łącznie miały większą populację i wskaźniki osadzonych niż 489 hrabstw, które zagłosowały na Hillary Clinton.
Na miejsce osadzenia Wyatta miały też wpływ dwa inne czynniki. Upadek przemysłu węglowego pozbawił lokalne władze podatków od wydobycia kopalin. W hrabstwie Pike dochody z tego tytułu spadły z 2,6 miliona dolarów w 2015 roku do 486 tysięcy dolarów w roku 2020. Pieniądze z budżetu federalnego na budowę zakładów karnych oraz miejsca pracy w więziennictwie (dla strażników, kucharzy, kierowców, pracowników administracyjnych) pomagały nieco skompensować tę stratę; często przywoływany jest argument, że więzienia to lukratywny sposób walki z bezrobociem na obszarach wiejskich.
Wiejskie hrabstwa zarabiają również na tworzeniu miejsc w więzieniach i odnajmowaniu ich państwu dla osób oczekujących w areszcie na proces przed sądem federalnym. W latach 1970–2017 liczba przebywających w areszcie w oczekiwaniu na proces wzrosła o czterysta trzydzieści sześć procent. Coraz częstsza jest również praktyka płacenia przez państwo dziennej stawki za zakwaterowanie i wyżywienie odsiadujących wyroki wydane przez sądy federalne.
Populacja więźniów staje się coraz bardziej biała
Niepokój budzi też fakt, że legislatura stanu Kentucky od pewnego czasu skłania się do zaostrzania kar za ciężkie przestępstwa, zamiast je łagodzić: ostatnio przyjęła pięćdziesiąt dziewięć ustaw podnoszących i dziesięć obniżających maksymalny wyrok. Więzienia przenoszą się na prowincję, czas oczekiwania na proces się wydłuża, zapadają surowsze wyroki za popełnienie ciężkich przestępstw, a wszystko to potencjalnie przekłada się na liczbę ludności, która stanowi podstawę wyznaczania granic okręgów wyborczych.
Gerrymandering, czyli najważniejsza batalia wyborcza w USA [wyjaśniamy]
czytaj także
Do tego dochodzi kwestia rasowa. W 2017 roku, gdy trwały przygotowania do marszu neonazistów, proporcja białych malała w populacji Amerykanów na wolności i jednocześnie rosła (obecnie jest to pięćdziesiąt procent) w więzieniach. Od 2000 roku liczba osadzonych białych wzrosła o czterdzieści jeden procent, a osadzonych Afroamerykanów spadła o dwadzieścia dwa procent; populacja więźniów staje się coraz bardziej biała. W czasie, gdy w coraz mniej białym świecie poza murami zakładów karnych kwestia rasowa stanowiła palący problemem, w więzieniach ubywało czarnych i przybywało białych. Wszystkie te trendy złożyły się na to, że Wyatt siedział teraz naprzeciw mnie w sali widzeń placówki Southgate.
*
Tłumaczenie: Hanna Pustuła-Lewicka. Pominięto przypisy, tytuł pochodzi od redakcji krytykapolityczna.pl
**
Arlie Russell Hochschild – wybitna amerykańska socjolożka, emerytowana profesorka Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Autorka dziewięciu książek, wśród których kilka trafiało regularnie na listę najlepszych książek roku „New York Timesa”. Przetłumaczona na szesnaście języków. W 2017 r. w Wydawnictwie Krytyki Politycznej ukazała się jej książka Obcy we własnym kraju, której drugie wydanie trafia do sprzedaży wraz z premierą polskiego przekładu najnowszej pracy Hochschild – Skradziona duma. Strata, wstyd i triumf prawicy.