W „Małej empirii” jest kilka „testów na starość”. Taki na przykład: „dowiadujesz się o nowym przekładzie Prousta, Joyce’a…? Jeśli myślisz: „No i po co to nowe tłumaczenie?” – jesteś stary. Dodałabym też inny test – czytasz pisarzy, których już znasz i którzy starzeją się razem z tobą. Kinga Dunin czyta „Małą empirię” Katarzyny Sobczuk, „Dzień” Michaela Cunninghama i tom opowiadań J.M. Coetzeego „Nadzieja”.
Katarzyna Sobczuk, Mała empiria, Dowody 2024
Mała empiria jest zapisem obserwacji tego, co się ludziom przydarza w oknie pogodowym między młodością i starością, gdy znajomi zaczynają wysyłać zdjęcia kwiatów w ogrodzie, a rodzice karmią ptaki z nową namiętnością.
W tym oknie powinno świecić słońce – już nie trzeba martwić się o dzieci, jeszcze nie trzeba martwić się o rodziców, siły jeszcze dopisują, zazwyczaj sytuacja zawodowa jest już ustabilizowana, można cieszyć się życiem! Jednak okazuje się, że pojawiają się w nim też chmury.
Przychodzi nam do głowy, że już nie jesteśmy młodzi, że to właśnie zaczyna się starość. Na razie wczesna starość. (Życie zaczyna się po czterdziestce… kończyć). Okulistka, kiedy narzekamy, że coś nie tak z naszym wzrokiem, patrzy na nas z politowaniem: to pani nie wie, ile pani ma lat? (Ciało zaczyna mieć znaczenie i nie chodzi już o wygląd i urodę). Dzieci uważają nas za nie dość rozgarniętych, a my jesteśmy przekonani, że nasi rodzice są mniej inteligentni od nas.
„W średnim wieku jesteśmy mieszkańcami części wspólnej świata ludzi starych i młodych i to jest dziwne miejsce. Miejsce, w którym denerwują nas i starzy, i młodzi, wszyscy po prostu”.
To miejsce „pomiędzy”, około piątej dekady życia, to ileś zaobserwowanych (empirycznie) przez autorkę zachowań, doświadczeń, w których czytelniczki i czytelnicy mogą się rozpoznać, choć może nigdy nie przywiązywali do nich wagi.
„Dorosłe dziecko bierze z pojemnika chleb i wyjmuje nóż, krzywo kroi, kruszy, wodzisz za tym wzrokiem.
Jesteś u matki lub ojca, bierzesz garnek, wlewasz wodę, solisz, zapalasz gaz. Wodzą za tym wzrokiem”.
Albo takie:
„W pewnej chwili w człowieku rodzi się skłonność do wracania na noc do domu, za wszelką cenę”.
Kończysz maila słowami buziaczki albo przytulam.
Ja oczywiście znajduję się w grupie „późniejsza starość”, oglądanej w książce z zewnątrz, przez kogoś, kto jest „pomiędzy”. Uśmiecham się, kiedy czytam: „Starsi ludzie mają swoje ulubione produkty i wierzą, że są one lepsze od innych. Chleb tylko od Putki, ser z Garwolina, kefir Robico”. Przecież to nie o mnie! Chleb ma być z Grzybków, ser z Piątnicy, a kefir Bakoma.
O rodzicach autorka pisze czasem zabawnie, czasem z irytacją, próbując zrozumieć ich i swoje reakcje. A jednocześnie „życie z tym widmem, że oni umrą, jest nie do zniesienia, nie do zniesienia”. (Myślę, że późniejsza starość zaczyna się wtedy, gdy umiera ostatni z rodziców. Bo to ostatni mur, który dzieli nas od śmierci). O dzieciach tylko z miłością. „Oszczędzam dzieci, rzucam na żer rodziców”. Bo jednak jest tu asymetria, podobno naturalna, potem one „rzucą rodziców na żer”. Natomiast o grupie „pomiędzy” z introspekcyjną wnikliwością.
Jednak ten esej to nie tylko zapis, „małe empirie”, podpatrzone zachowania, łatwe do nazwania emocje. Nie jest to też poradnik, jak sobie radzić z kryzysem wieku średniego, ani smutna egzystencjalna zaduma. To głęboki wgląd w ten etap życia. I nie da się tego opisać językiem psychoterapii, medycyny, potrzeba do tego innych środków – przybliżających metafor, trochę humoru, trochę filozofii czy literatury, może być też Stephen King, ale nie za dużo. Dokładnie tyle, ile trzeba, żeby poczuć. Nie wszystko musi mieć precyzyjną nazwę.
Myślę, że autorka wie o was (tych nie najmłodszych) coś ważnego, bo o mnie jeszcze nie wszystko. Zachęcam, sprawdźcie sami.
J.M. Coetzee, Nadzieja, przeł. Aga Zano, Znak 2025
Ostrzeżenie na płocie głosi: Chien méchant, i rzeczywiście pies jest bardzo méchant. Na jej widok zawsze rzuca się na furtkę i aż wyje, jakby chciał rozszarpać ją na strzępy.
To pierwsze w książce opowiadanie. Co zrobić, a właściwie, co czujesz, jeśli każdego dnia musisz mijać takiego psa? Ładne.
W Małej empirii jest kilka „testów na starość”. Niektóre dotyczą stosunku do literatury. Taki na przykład: „dowiadujesz się o nowym przekładzie Prousta, Joyce’a, Hemingwaya, Faulknera, Małego księcia, Ani z Zielonego Wzgórza? Jeśli myślisz: „No i po co to nowe tłumaczenie?” – jesteś stary. Nie potrzebujesz nowego, przecież stare jest jeszcze dobre”.
Na razie jeszcze tak nie myślę.
czytaj także
Albo masz ochotę wrócić do dawnych lektur. Dygata, Brandysa? No nie! Albo do klasyki. Do Prousta. I wtedy stwierdzasz, że jest nudny. Rzeczywiście, ostatnio wracam do czytania klasyki, w tym do Prousta. Nie jest nudny! Mann jest nudny.
Dodałabym też inny test – czytasz pisarzy, których już znasz i którzy starzeją się razem z tobą. I często są to rozczarowania. Llosa. Coetzee – Dzieciństwo Jezusa, Polak, nie było to dobre. A jednak sięgasz po ich kolejną książkę, będziesz je czytał, dopóki oni albo ty nie umrzecie. Jesteś stary. Są już nowe pisarki i pisarze.
Nobliści al Dante. I noblistka o sobie [Fosse, Coetzee, Ernaux]
czytaj także
Czasem jednak okazuje się, że warto, i tak jest z Nadzieją. W tej niewielkiej książeczce poza całkiem przyjemnymi opowiadaniami jest też kilka o Elizabeth Costello. W każdym z nich jest coraz starsza, w ostatnim właściwie o krok od śmierci. Już w książce pod tym tytułem była starszą panią, ale był to inny etap starości. Teraz mieszka sama na zapadłej, hiszpańskiej wsi. Dzieci chciałyby się nią zająć, mają już upatrzony luksusowy dom opieki, czyż nie jest to sensowne rozwiązanie? A ona walczy o zachowanie do końca niezależności, nawet jeśli robi rzeczy, które wydają się nieracjonalne. Nadal ma poglądy, które znamy. Logiczne argumenty jej syna są racjonalne i logiczne, ale co z tego? Rozumiemy też jej racje.
(O tym też pisze Sobczuk: „Mam skłonność do poszerzania zakresu tego, co ma sens, bo nie ustaliłam ze sobą żadnej normy. W głębi duszy czuję, że takiej normy nie ma, racjonalność jest stopniowalna, a sens można znaleźć we wszystkim, w najdzikszej nawet teorii, chociażby tylko dla chwilowej przyjemności lub na próbę”).
Michael Cunningham, Dzień, przeł. Mirosław P. Jabłoński, Rebis 2024
Tak wcześnie East River pokrywa warstwa półprzezroczystości, jasna stalowa powłoka zdająca się płynąć po powierzchni wody, która przechodzi z nocnej czerni w nieprzejrzystą, ciemną zieloność nadchodzącego dnia.
Ten dzień to trzy dni, 5 kwietnia 2019, 2020 i 2021 roku. Kilkoro bohaterów i bohaterek, których życie wewnętrzne i problemy poznamy – małżeństwo z dwójką dzieci, brat żony – gej, szwagier, szwagierka… Jeszcze nie starzy, ale już dorośli, podjęli życiowe decyzje, które mają swoje konsekwencje. Czy już czas na zmiany? A tu jeszcze pojawia się pandemia.
Powieści Cunnighama też czytałam od początku, kiedy ukazały się Godziny, a jeszcze zanim pojawił się film. Zawsze z przyjemnością. Wszystkie właściwie są podobne, nawet opisując trudne czy bolesne wydarzenia, mają ten sam, nieco poetycki i melancholijny – no cóż, takie jest życie – nastrój.
I zawsze są to powieści queerowe w tym staroświeckim sensie – ludzie różnią się płcią, orientacją, tożsamością płciową, ale to wszystko jest normalne, a może nawet nie ma żadnej normy. Zajmuje nas ich życie, a nie celebrowana odmienność. To też może być test – jeśli tak myślisz, jesteś stara.