Choć mniejsi rolnicy we Francji protestują przeciwko prywatyzacji zasobów wodnych od 20 lat, politykom udaje się uniknąć konsekwencji ich gniewu i wielotysięcznych demonstracji. Dopiero teraz spór o megazbiorniki ma szansę odegrać istotną rolę w politycznym rozdaniu.
W środku powyborczego chaosu związanego z wyłanianiem nowego rządu i oczekiwaniem na rozpoczęcie igrzysk olimpijskich, a także po szoku wywołanym przez informacje o nadużyciach seksualnych dokonywanych przez nieżyjącego już legendarnego księdza abbé Pierre’a, Francją w ostatnich dniach zdążył wstrząsnąć jeszcze jeden temat. Wszystko za sprawą masowych demonstracji, które odbyły się w wielu miejscowościach na zachodzie kraju w proteście przeciwko budowie ogromnych zbiorników retencyjnych, nazywanych przez ich przeciwników megazbiornikami (méga-bassines).
Te gigantyczne inwestycje, w znacznej mierze (70 proc.) finansowane przez państwo, mają być odpowiedzią na niedobory wody, które coraz bardziej dają się we znaki części regionów kraju. Ich zadaniem jest magazynowanie zebranych jesienią i zimą opadów, które następnie są wykorzystywane w okresach suszy. Dla przeciwników takiego rozwiązania megazbiorniki stanowią grabież wody na potrzeby garstki „agroprzemysłowców”, która doprowadzi do wzrostu nierówności, zniszczenia gruntów rolnych i spadku bioróżnorodności.
czytaj także
Dlaczego Francuzi protestują?
W piątek protest kilku tysięcy aktywistów z całego świata w miejscowości Migné-Auxances został brutalnie przerwany przez żandarmerię, która rzucając granaty dymne, nieumyślnie wznieciła ogień na wysuszonym polu. Dwa dni później ulicami La Rochelle przeszła kolejna kilkutysięczna demonstracja, podczas której doszło do starć z policją i żandarmerią. Bilans: rannych zostało sześć osób, żandarm i pięcioro protestujących.
Podobne protesty odbywają się od ponad dwóch dekad, a do ostatniej fali wystąpień doszło w kwietniu. Największe zamieszki ostatnich lat miały miejsce marcu 2023 roku, kiedy rannych zostało ponad 200 osób, w tym 47 żandarmów, a dwoje uczestników protestu w wyniku obrażeń zapadło w śpiączkę.
Rolnictwo odpowiada we Francji za zużycie 45 proc. całkowitej konsumpcji wody, ale w miesiącach letnich ten odsetek, według badań rządowych z 2020 roku, może dochodzić w niektórych regionach nawet do 90 proc. 26 proc. wszystkich zasobów to woda przeznaczana do celów spożywczych, 12 proc. przeznaczane jest na chłodzenie reaktorów jądrowych, a 4 proc. wykorzystuje się w przemyśle. Jednak mimo dużej części przeznaczanej na rolnictwo, zatarg nie dotyczy jedynie konfliktów interesów między poszczególnymi grupami rolników, ale fundamentalnego sporu o sposoby na minimalizowanie skutków zmian klimatycznych.
Na konieczność podejmowania działań zgadzają się zarówno rząd, jak i demonstranci. Według szacunków płynących z Pałacu Elizejskiego, zasoby wody we Francji kontynentalnej mogą zmniejszyć się o nawet 40 proc. do 2025 roku, a rolnicy z Confederation Paysanne mówią nawet o 50 proc. strat w tym samym okresie na południowym zachodzie kraju. Przeciwko niedoborom wody protestują też mieszkańcy francuskich regionów zamorskich, jak położona w pobliżu Madagaskaru wyspa Majotta.
Receptą na stawienie czoła perspektywom coraz dotkliwszych susz i ograniczeń produkcji jest według rządu budowanie sztucznych zbiorników retencyjnych o gigantycznych rozmiarach, których już dziś istnieją setki. Dla polityków obozu Macrona to rozwiązanie stanowi „inteligentne zarządzanie zasobami”.
Aktywiści i związkowcy zaznaczają jednak, że takie działania przyniosą korzyść jedynie wielkiemu przemysłowi rolnemu, który jako jedyny może pozwolić sobie na współfinansowanie tak ogromnych inwestycji, co w konsekwencji zahamuje rozwój upraw na lokalną skalę. Najwięcej wody z megazbiorników trafia na uprawy kukurydzy, a ta w przeważającej części przeznaczana jest na eksport i paszę dla zwierząt gospodarskich.
Tymczasem, jak piszą rolnicy z Confederation Paysanne w liście otwartym opublikowanym w przeddzień protestów, istnieją sektory rolnictwa, w których woda potrzebna jest znacznie bardziej: „Myślimy tu w szczególności o ogrodnikach i sadownikach, dla których woda jest niezbędna do przetrwania ich upraw, a nie tylko czynnikiem zwiększającym plony”.
Niepokój przeciwników megazbiorników powoduje również fakt, że wykorzystywana w nich woda nie pochodzi jedynie z opadów deszczu, ale także z pompowania wód gruntowych. W opublikowanej we wrześniu 2021 roku broszurze europoseł z partii Zielonych Benoît Biteau podkreślał, że taka praktyka prowadzi do zubażania środowisk wodnych, a w konsekwencji do szeregu zjawisk negatywnie wpływających na bioróżnorodność i stan ekosystemów słodkowodnych.
Aktywiści i rolnicy podkreślają również, że w obiegu hydrologicznym nie ma czegoś takiego jak „zmarnowana woda”, i spływające do oceanu zimowe opady, które mają być wyłapywane do zbiorników, są w rzeczywistości potrzebne do utrzymania bioróżnorodności w morzu i zachowania balansu między słodką i słoną wodą, niezbędnego np. do hodowli małży i ostryg.
Co więcej, kontrowersje budzi również fakt, że część gromadzonej w zbiornikach wody po prostu paruje podczas miesięcy przechowywania, a ilość ta będzie się jedynie zwiększać wraz ze wzrostem temperatur.
Przedsmak wojen klimatycznych
Już w październiku 2021 roku francuskie media pisały o wojnie o wodę, która rozpoczęła się w zachodniej Francji, stanowiącej przedsmak konfliktów, jakie zgotują nam wojny klimatyczne w przyszłości. Dlatego tak ważne jest symboliczne znaczenie obecnego sporu, ponieważ wskazuje, jakimi ścieżkami podążać mogą państwa i biznes w obliczu nieuchronnego niedoboru zasobów. Z jednej strony widzimy wspieranie najsilniejszych podmiotów, obliczone na utrzymanie dotychczasowego modelu produkcji, z drugiej – postulat zrównoważonego adaptowania się do zmian w taki sposób, aby dostęp do wody był równy dla wszystkich rolników oraz nie krzywdził środowiska i naturalnych cyklów przyrody.
czytaj także
Dlatego na liście postulatów opublikowanej przez organizatorów ostatnich demonstracji, obok wezwania do wprowadzenia moratorium na megazbiorniki, możemy znaleźć żądania takie jak powszechna dostępność „żywności, wody i ziemi dla każdego, niezależnie od jego sytuacji społecznej, kraju zamieszkania i pochodzenia” oraz wezwanie do solidarności między globalną Północą i Południem, która „zapoczątkuje agroekologiczną zmianę na obu brzegach Morza Śródziemnego”.
O tym, że przedefiniowanie naszego stosunku do wspólnych zasobów jest jedną z podstaw budowy zrównoważonej i sprawiedliwej gospodarki, gotowej poradzić sobie z wyzwaniami XXI wieku, pisała m.in. Kate Raworth w Ekonomii obwarzanka. Z kolei megazbiorniki – jak przekonują francuscy rolnicy – sprawiają, że dobro wspólne, jakim jest woda, zostaje sprywatyzowane przez wąską grupę uprzywilejowanych, ze szkodą dla innych rolników i środowiska. Problem dotyczy także naszego stosunku do przyrody, który – jak przekonywał ostatnio na naszych łamach Richard Heinberg – musimy zmienić, aby skutecznie radzić sobie z nadchodzącymi wyzwaniami.
czytaj także
Kolejne rządy macronistów pozostawały nieugięte wobec krytyki. Jednocześnie minister rolnictwa Marc Fesneau deklaruje, że nie uważa megazbiorników za jedyne rozwiązanie problemów, które zmiana klimatu generuje dla rolnictwa. W marcu ubiegłego roku rząd ogłosił „Plan Woda”, który zakłada zmniejszenie poboru zasobu o 10 proc. do 2030 roku, jest jednak krytykowany przez ekologów i aktywistów jako niewystarczający i opierający się na drobnych gestach zamiast na realnej transformacji.
Podjęcie bardziej ambitnych działań od lat postuluje francuska lewica. W programie wyborczym Nowego Frontu Ludowego znalazło się moratorium na megazbiorniki. W niedawnych wyborach parlamentarnych blok lewicy zdobył najlepszy wynik, ale wciąż pozostaje daleko od zbudowania rządu. Temat wody i dostosowywania modelu rolnictwa do zmian klimatycznych na pewno będzie odgrywał rolę w negocjacjach koalicyjnych, a ostatnie protesty obliczone są również na to, aby nowy rząd o temacie nie zapomniał.
**
Aleksander Piekarski – ukończył studia licencjackie w Paryskim Instytucie Nauk Politycznych. Pasjonuje się teorią polityczną oraz historią idei.