Kandydat na prezydenta opowiada w mediach o pogróżkach, które dostawał od szefa kartelu narkotykowego. Zaraz potem dostaje trzy kulki w głowę. Martwe ciała na ulicach, krwawe rzezie i wystawne kolacje w więzieniach. To nie sceny z serialu „Narcos”. To Ekwador anno domini 2023.
Fernando Villavicencio jest trzecim politykiem zastrzelonym podczas trwającej w Ekwadorze kampanii wyborczej. Określał się jako kandydat centrolewicowy, był jednak bardzo blisko z obecnym prezydentem, konserwatywnym biznesmenem Guillermo Lasso. Jako dziennikarz tropił korupcję, walka z nią była również głównym tematem jego kampanii. W sondażach plasował się między czwartym a piątym miejscem, daleko za prowadzącą Luisą González z lewicowego ruchu Rewolucji Obywatelskiej byłego prezydenta Rafaela Correa.
Zaledwie kilka godzin przed zamachem Villavicencio opowiadał w telewizji o pogróżkach, które dostał od kartelu narkotykowego i mafijnego bossa o pseudonimie Fito. Ten ponoć ostrzegał go, że jeśli nie przestanie wspominać o nim publicznie, zginie.
W ubiegłą środę wieczorem, wychodząc ze spotkania z wyborcami, Villavicencio został zastrzelony przez obywatela Kolumbii. Zamachowiec zginął na miejscu, podczas strzelaniny z policją. W piątek władze ogłosiły, że aresztowano sześciu Kolumbijczyków podejrzanych o uczestnictwo w zamachu. Data wyborów pozostaje niezmieniona. Odbędą się 20 sierpnia, podczas ogłoszonego przez władze stanu wyjątkowego, który ogranicza wolność zgromadzeń i daje służbom specjalnym większą możliwość inwigilacji.
Krew na ulicach
W pierwszej połowie 2023 roku w 17-milionowym Ekwadorze zamordowano aż 1 390 osób. Prawie tyle samo co w całym 2022. Przerażający fenomen płatnych zabójców jest w tym kraju nowością i nie schodzi w ostatnim czasie z pierwszych stron gazet. Według statystyk policyjnych ponad 80 proc. morderstw ma miejsce na oczach sąsiadów. Ciała zabitych zostawiane są na ulicach, ku przestrodze.
– Kiedy w 2017 roku Rafael Correa kończył swoją dziesięcioletnią prezydenturę, Ekwador był drugim najbezpieczniejszym krajem w Ameryce Łacińskiej. Wskaźnik zabójstw spadł z 18 do 6 zamordowanych na 100 tys. mieszkańców. Tylko w Chile było bezpieczniej. W zeszłym roku wskaźnik przekroczył 25, a w tym może wynieść nawet 40, co czyni z Ekwadoru najbardziej niebezpieczny kraj w regionie – mówi mi Fernando Casado, ekwadorski doradca polityczny, współpracujący obecnie z Rewolucją Obywatelską.
Sprawdzam statystyki, zgadza się. Pytam Casado, co tłumaczy tak dramatyczny wzrost przestępczości w tak krótkim czasie.
czytaj także
– Po pierwsze Lasso, jak przykazała doktryna neoliberalna, odchudza państwo. Tnie budżety, w tym budżet policji. Doszliśmy do absurdalnej sytuacji, w której policjantom brakuje benzyny, więc nie mogą patrolować. Po drugie, administracja jest niewydolna i skorumpowana. Tymczasem kartele narkotykowe coraz głębiej penetrują kraj. Jesteśmy w ich szponach.
Autostrada kokainowa
Jedna czwarta kokainy produkowanej w Kolumbii opuszcza dziś Amerykę Łacińską z terytorium Ekwadoru, zmierzając do USA i Europy. Insight Crime mówi o nowej „autostradzie kokainowej” i podaje, że około 750 ton kokainy rocznie wypływa z ekwadorskich portów na Pacyfiku i przechodzi przez region Amazonii.
– Inne drogi eksportu kokainy są coraz bardziej kontrolowane przez służby bezpieczeństwa, eksport przez Ekwador jest dla karteli narkotykowych łatwiejszy – tłumaczy Casado.
W Ekwadorze działają między innymi meksykańskie kartele Sinaloa i Jalisco Nueva Generación (CJNG). To one są odpowiedzialne za dużą częścią masakr więziennych, które wstrząsają Ekwadorem od 2020 roku i w których zginęło już co najmniej 459 więźniów.
– Kartele kontrolują wiele więzień. Skazani baronowie narkotykowi urządzają sobie imprezy z pieczonym prosiakiem i prostytutkami – opowiada Casado.
Nawet najbogatsze państwa Zachodu są zastraszane przez korporacje
czytaj także
Wspomina o masakrze więziennej, w której członkowie jednego z karteli z celi zbiorowej numer 4 chcieli zabić swoich wrogów, siedzących w celi numer 8. Najpierw skuli wiertarkami ścianę do celi numer 5 i zabili wszystkich znajdujących się tam więźniów. Potem w ten sam sposób dostali się do celi numer 6 i również wszystkich zastrzelili. Zanim dostali się do celi numer 8, minęły cztery godziny. W międzyczasie inni więźniowie dzwonili z komórek, których w ekwadorskich więzieniach nie brakuje, na policję i do straży więziennej. Na próżno.
Kronika zapowiedzianej śmierci
Kilka miesięcy temu zamordowano Omara Menéndeza, lokalnego polityka, którego doradcą był Casado. Puerto López, spokojne miasteczko na południu kraju. Wybrzeże Pacyfiku, surferzy i hipisi. Ale i tu dotarły kartele, zastraszając kolejne władze.
– Była sobota, 4 lutego, dzień przed lokalnymi wyborami. Omar prowadził w sondażach. Rozmawialiśmy o tym przez telefon na 40 minut przed jego śmiercią. Wygrał, ale nie dożył zwycięstwa. Miał 41 lat – mówi łamiącym się głosem Casado.
„Żeby mnie uciszyć, będą musieli mnie zabić” – mówił wielokrotnie kandydat na prezydenta Fernando Villavicencio, odnosząc się do pogróżek od mafii narkotykowych, w tym kartelu Sinaloa. I tak się stało. Dlatego w Ekwadorze mówi się o „kronice zapowiedzianej śmierci”.
Tymczasem popyt na kokainę w Europie i Stanach Zjednoczonych nie słabnie. Tego lata rekordowe ilości znalazła hiszpańska, grecka, holenderska i norweska policja. Były ukryte w kartonach z bananami z Ekwadoru i Kolumbii.
W Kolumbii nawet spora część prawicy przyznaje, że rozwiązaniem problemu karteli powinna być legalizacja oraz państwowa kontrola produkcji i sprzedaży. Gustavo Petro, kolumbijski prezydent i pierwszy lewicowiec na tym stanowisku, negocjuje obecnie z kartelami: koniec zabójstw i przemocy w zamian za bezpieczeństwo i wolność rodzin baronów narkotykowych.
Czy mu się uda? Jeśli tak, czy Ekwador pójdzie w ślady Kolumbii? I czy społeczność międzynarodowa poprze ideę legalizacji?