27 stycznia opublikowano w Dzienniku Ustaw najpierw uzasadnienie wyroku pseudotrybunału w sprawie aborcji, a parę godzin później również sam wyrok. Oznacza to prawie całkowity zakaz przerywania ciąży. A 26 stycznia w Plymouth w Wielkiej Brytanii zmarł pewien pacjent. Czy coś te sprawy łączy?
Po zawale serca u mężczyzny doszło do niedotlenienia, w wyniku czego jego mózg został trwale uszkodzony, bez nadziei na poprawę. Współczesna medycyna daje w takich sytuacjach szansę na podtrzymanie życia – dzięki odpowiedniej aparaturze można czasem latami trwać w stanie wegetatywnym albo śpiączce. Oczywiście jest to problem etyczny, ale na pewnym etapie, kiedy wiadomo, że stan pacjenta się nie poprawi, kiedy uporczywe leczenie i podtrzymywanie życia nie mają już sensu, zostaje on odłączony od aparatury i otoczony opieką paliatywną, odchodzi. Dobrze, jeśli za zgodą najbliższych, czasem jednak, kiedy takiej zgody nie ma, do akcji wkraczają sądy. Co pewien czas zdarza się, że protestująca rodzina usiłuje zablokować taką decyzję, nagłaśnia sprawę, włączają się „obrońcy życia”, a populistyczna konserwatywna prawica staje w pierwszym szeregu protestów.
W wielu krajach istnieje możliwość uprzedniego złożenia oświadczenia woli, czy chce się być w takiej sytuacji ratowanym, czy preferuje zaprzestanie uporczywej terapii. W Polsce na początku kadencji PO Donald Tusk obiecywał wprowadzenie takiego rozwiązania, zwanego „testamentem życia”, ale jak zwykle skończyło się na obietnicach.
Opisana sytuacja, wcale nie taka wyjątkowa, wzbudziła większe niż zazwyczaj zainteresowanie, bo zmarły był mieszkającym od kilkunastu lat na Wyspach polskim obywatelem. Żona i dzieci wyrazili zgodę na odłączenie go od aparatury, natomiast dalsza rodzina zaprotestowała i znalazła pomoc u pisowskiej władzy. Tu chodzi o coś więcej – ochronę życia Polaka i katolika! Jednym z argumentów było właśnie to, że pacjent był katolikiem, więc na pewno nie życzy sobie takiej śmierci. W związku z tym ruszyła państwowa machina, nie tylko propagandowa. Postanowiono przyznać umierającemu Polakowi paszport dyplomatyczny i przetransportować go do ojczyzny. Oczywiście w przewidywalny sposób odezwał się też Kościół. Zawsze w takim momencie pojawia się slogan o „ochronie życia od poczęcia (naturalnego) do naturalnej śmierci”.
Zdaniem angielskich lekarzy transport do Polski oznaczałby śmierć pacjenta, i to śmierć pozbawioną godności.
Inna sprawa, że w Polsce, szczególnie w czasie pandemii, ten problem w ogóle by się nie pojawił, ktoś z takim zawałem pewno nie doczekałby przyjazdu karetki.
Ale nic to, liczą się przecież zasady!
Nie wiem nawet, czy warto tłumaczyć ich absurdalność. I pokazywać palcem hipokryzję. To, do czego doszło po odłączeniu od wspomagania i zaprzestania sztucznego odżywiania, to była przecież właśnie ta postulowana naturalna śmierć. Zresztą nawet Kościół katolicki wypowiada się przeciwko uporczywemu leczeniu, więc i etyce chrześcijańskiej czy katolickiej nie jest to wbrew.
Jednak jeśli mowa o „naturalności”, dużo większym zainteresowaniem cieszy się moment poczęcia. Nienaturalne są wszelkie metody kontroli narodzin – to z jednej strony, a z drugiej chętnie zakazano by zapłodnienia in vitro. Naturalny jest „kalendarzyk” i mierzenie temperatury, jakby i te metody nie były dziełem ludzi zdeterminowanych, by decydować o sobie. Tu władza PiS podporządkowała się całkowicie Kościołowi, ruchom anty-choice i konserwatywnej i fundamentalistycznej prawicy, albo też – o czym za chwilę – ma na uwadze jeszcze inne cele.
TK opublikował uzasadnienie wyroku w sprawie aborcji. Kobiety są wściekłe
czytaj także
Natomiast śmierć w polskich szpitalach wygląda często bardzo naturalnie i pewno, dopóki się da, wolelibyście nie wiedzieć jak. Tak, czasem bywa to niepotrzebne i uporczywe podtrzymywanie życia, bo reguły i procedury, ale nie wiem, czy nie częściej śmierć pozbawiona jest tego, czym też dysponuje medycyna w ramach opieki paliatywnej: leczenia przeciwbólowego, prawidłowej opieki, także sensownej informacji i pomocy bliskim, możliwości pożegnania się w ludzkich warunkach. Nic nie wskazuje na to, by rządzących interesowało to w stopniu choć trochę porównywalnym z tym, jak bardzo ich interesują kobiece macice. Chyba że potrzebne są gesty czysto na pokaz, jak w przypadku pacjenta z Plymouth. I nie trzeba chyba przypominać, jak bardzo nie interesuje ich jakość życia i jego wspieranie pomiędzy tymi symbolicznymi momentami.
O co więc chodzi? Bo przecież tak naprawdę nie o życie.
Chodzi o władzę, a konkretnie biowładzę, która jest skądinąd obecna w każdym nowoczesnym społeczeństwie, ale nie zawsze w tym samym zakresie. O panowanie nad ciałami obywateli. To władza chce mieć prawo decydowania, kiedy i jak umrzemy. To władza ma decydować, które poczęcia są właściwe, nieważne, jaki realnie ma na to wpływ. Sądząc po wskaźnikach urodzeń – niewielki. Nad śmiercią jeszcze trudniej jest zapanować, więc władza sięga po działania bardziej symboliczne niż realne, nie licząc się w gruncie rzeczy z efektami. Nie chce oddać urodzeń w ręce kobiet (i mężczyzn) ani pozwolić obywatelom nawet na oznajmienie swojej woli, chociażby w postaci testamentu życia, nie mówiąc już o prawie do eutanazji. Bezczelnie forsuje komunikat – to my jesteśmy panami waszych narodzin i waszej śmierci. Cóż za chora pycha!