Z nie do końca zrozumiałych powodów światowe media przyjęły stadion piłkarski za standardową miarę wylesiania. Mówią: w brazylijskiej Amazonii wycina się tyle a tyle stadionów dziennie.
O Amazonii wspominam nie bez powodu. Podobnie jak rewolucyjny Che Guevara przebojem wdarł się na nadruki koszulek sprzedawanych w najdroższych centrach handlowych, tak i dbałość o florę Brazylii świetnie zadomowiła się w bibliach marketingu: w końcu nic tak nie poprawia wizerunku firmy jak ratowanie amazońskich lasów. I nie żeby niszczycielski proces się przez to zatrzymał, ale ktoś tam od czasu do czasu pojedzie, zaprotestuje, książkę napisze, zrobi zdjęcie i zgarnie nagrody. Ba, Centrum Pulitzera przeznacza obecnie przeszło 5 milionów dolarów na prace dotyczące lasów deszczowych. Rainforest się sprzedaje, w rainforeście rośnie kawa, kakao i latają kolorowe ptaki.
Świat walczy z dwutlenkiem węgla, a mafie dalej rabują amazoński las
czytaj także
Chaco to drugi największy las Ameryki Południowej i jedyny – obok Amazonii – region, gdzie nadal istnieją niewielkie grupy ludności rdzennej (konkretnie chodzi o Ayoreo) nieskomunikowane z nami: internetem, iPhonem i coca-colą.
Ale Chaco sprzedaje się gorzej. Suche lasy podzwrotnikowe na zdjęciach wypadają blado, ich potencjał turystyczny można określić jako niski, a słodkawa mąka z ziaren drzewa karobowego nie trafia codziennie do sieciowych kawiarni na całym świecie. W związku z tym w Chaco można ciąć puszczę i lasy do woli, bo i tak nikt się tym nie zainteresuje. I nie jakieś tam stadiony piłkarskie, tylko całe cztery Księstwa Monako dziennie.
Nowi władcy ziemi
Ceny ciągle bardzo niskie: można zejść nawet do 200 dolarów za hektar. To dużo więcej niż jeszcze 20 lat temu, ale ciągle grosze w porównaniu z sytuacją we wschodniej części kraju, gdzie kwadrat pola sto na sto metrów kosztuje nawet kilkaset tysięcy złotych.
W suchym paragwajskim Chaco, zajmującym blisko 60% powierzchni kraju, mieszka jedynie 2% populacji. W wilgotnym wschodnim regionie wrze walka o ziemię, bo aż 85% paragwajskich pól należy do 2% posiadaczy, a wskaźnik nierówności Giniego dla własności ziemi jest najwyższy na świecie. Obecna inwazja, jaką przeżywa Chaco, tylko powiększa te wskaźniki. Ziemia, choć tania, sprzedawana jest hurtowo na anglojęzycznych stronach internetowych pośrednictwa w handlu nieruchomościami, w działkach po trzy, pięć czy dziesięć tysięcy hektarów. Z tego wychodzą już kwoty nie na każdą kieszeń, a na pewno niedostępne dla zubożałego paragwajskiego chłopstwa.
Nerry Chamorro z organizacji pozarządowej Guyrá Paraguay, która monitoruje sytuację ziemi w paragwajskim Chaco, ocenia, że blisko 90% terenów sprzedawanych w ostatnich latach w Górnym Paragwaju trafia w ręce Brazylijczyków. Urugwajczycy mają w sumie 2 miliony hektarów, czyli 5% powierzchni kraju, a Argentyńczycy nie zostają daleko w tyle. Nawet George Bush – tak, ten sam George Bush – miał kupić sobie skromne ranczo na 400 kilometrów kwadratowych: nieco więcej niż wynosi powierzchnia powiatu legionowskiego, nieco mniej od Księstwa Andory.
Były drzewa, jest mięso
Gdy nieco ponad pół wieku temu, w 1954 roku, władzę w Paragwaju objął Alfredo Stroessner, nikt nie podejrzewał, że to początek blisko 35-letniej, najdłuższej dyktatury w historii Ameryki Południowej. Stroessner był wojskowym, generałem, a do tego zagorzałym konserwatystą i oddanym przyjacielem Stanów Zjednoczonych, a przez to: przeciwnikiem komunistów. Generał obawiał się, że komunistyczna partyzantka wkrótce pozbawi go władzy. A gdzie się kryje partyzantka? Wiadomo: w puszczy. Puszcza była problemem, więc puszczę wycięto.
W latach siedemdziesiątych Stroessner otwiera granicę i zaprasza do kraju zubożałych rolników z południowej Brazylii, którzy zalewają wschodni Paragwaj i konsekwentnie wylesiają region. Także w tamtych czasach do kraju trafia Brazylijczyk Tranquilo Favero. Dziś znany jest w Paragwaju jako król soi, jej największy producent, ale niewielu pamięta, że drugą z głównych aktywności Favero była i pozostaje deforestacja. Brazylijczyk oferował farmerom usługę przygotowania ziemi pod uprawę, czyli, jak to się mówi w regionie, czyszczenia lasu. Farmer rozsiewał soję i, jeśli żniwa szły dobrze, płacił gotówką. Jeśli szły źle, Favero przejmował ziemię – nie tracił nigdy. Dziś to samo robi w Chaco.
I to nie jest żadna wiedza sekretna: w każdym momencie możesz otworzyć aplikację z mapami opartymi na zdjęciach satelitarnych (jak Google Maps) i odnaleźć Paragwaj. Na lewo od rzeki dzielącej kraj na pół zobaczysz zielony obszar z poszarpaną żółtą plamą pośrodku i chaotyczną chmurę mniejszych żółtych plamek naokoło. Kiedy przyjrzysz się im z bliska, zdasz sobie sprawę, że o żadnym chaosie nie ma mowy. Kanciaste świeżo wylesione działki defilują z żelazną regularnością w identycznych odstępach, przypominając bardziej układy scalone komputera niż dzikie serce egzotycznego kontynentu.
Wszystko jest już gotowe, musisz tylko wybrać, który prostokącik podoba ci się najbardziej, przywieźć krowy – najlepiej rasy Brangus: szybko się tuczą i utrzymują dobrą cenę na rynkach międzynarodowych – i zacząć liczyć zyski. Tak, bo niewielki Paragwaj to obecnie ósmy eksporter wołowiny na świecie.
Wracając do prostokącików: mówimy o figurach o dość sporych rozmiarach, tysiąc na dwa tysiące metrów na przykład. Właśnie tyle wynosi powierzchnia Księstwa Monako.
Nowa wspaniała pustynia
Codziennie odpala się hałaśliwe silniki diesla wielkich maszyn podobnych do spychaczy i zwala jedno po drugim ostatnie drzewa paragwajskiego Chaco. Kierowcy siedzą w kabinach przypominających klatki: grube żelazne pręty chronią przed uderzeniami kolczastych pni i gałęzi, które spadają im na głowy. Zwierzęta uciekają lub umierają zgniecione: jaguary, węże, pancerniki.
Drzewa przerabia się na węgiel i wysyła do europejskich supermarketów, ziemię przeznacza na wypas. W skrócie: Chaco umiera na rzecz weekendowego grillowania w krajach rozwiniętych.
I to nie jest jakaś tam tania historia, że Chaco rzeczywiście przestanie istnieć. Las Atlantycki, ciągnący się niegdyś przez terytorium Brazylii, wschodniego Paragwaju i północnej Argentyny, dziś znajdziemy już tylko w Wikipedii. Przy obecnym rytmie wylesiania – od 400 do nawet 1600 hektarów dziennie; dwa do ośmiu Księstw Monako – paragwajskie Chaco zniknie w pół wieku.
Katastrofa jest bardzo realna i bardzo bliska, a jednak – i w przeciwieństwie do Amazonii – zainteresowanie tematem pozostaje znikome. Mówimy o jednym z najszybszych współcześnie procesów wylesiania na kuli ziemskiej, a jakoś tak „nikt nic”. I może najmniej w samym Paragwaju, gdzie mieszkańcy wschodniej części kraju dalej wierzą w wizję Chaco – dziewiczej ziemi niczyjej, a prasa nie wspomina o sprawie ani słowem (podobnie zresztą jak o gigantycznym wzroście zachorowań na raka w regionach uprawy transgenicznej soi przy użyciu glifosatu).
I trudno się dziwić: generał Stroessner został co prawda odsunięty od władzy w lutym 1989 roku, ale jego partia – Partido Colorado – rządzi krajem do dziś (z krótką przerwą na centrolewicowego Fernando Lugo w latach 2008–2012, obalonego w cichym zamachu stanu, tzw. soft coup). Obok Brazylijczyków, Urugwajczyków i George’a Busha to właśnie nomenklatura partyjna – byli i obecni prezydenci, generałowie, senatorzy, przewodniczący – należy do największych właścicieli ziemskich w Chaco. I nie jest im na rękę, by ludzie wiedzieli, co się w tym Chaco dzieje.
Dwa lata temu świat obejrzał film Chaco – obraz Daniele Incalcaterry i Fausty Quattrini z efektownymi obrazami wylesionego regionu sfilmowanymi z lotu ptaka.
O sprawie – w ograniczonym zakresie – wspominają też moi rozmówcy w niezależnej produkcji Soy paraguayo.
W stołecznej Asunción deforestację Chaco śledzi wspomniana już Guyrá Paraguay, wspierany przez Fundację im. Róży Luksemburg instytut BASE IS i niezależne centrum studiów Heñoi, ale zakres oddziaływania tych organizacji jest bardzo ograniczony.
Według badań Davida Wrighta z Narodowego Uniwersytetu Seulskiego pustynia na Saharze mogła powstać przy czynnym udziale człowieka: wypas zwierząt w Afryce Północnej ograniczył znacznie florę regionu, co z czasem doprowadziło do ograniczenia opadów i postępującej erozji. W Chaco opady, choć niskie, wciąż co roku wypełniają koryta rzek okresowych, ale drzew jest już coraz mniej, a bydło nie pozostawia ziemi więcej niż krótko wystrzyżone, pożółkłe trawy. Położenie też sprzyja tej posępnej drodze: na tej samej szerokości geograficznej co Paragwaj znajduje się pustynia Kalahari i wielkie pustynie Australii.
Wkrótce paragwajskie Chaco może przypominać jedno z państw Zatoki Perskiej, tyle że bez zatoki i bez ropy naftowej.
**
Wojciech Ganczarek — fizyk i matematyk, od 2013 roku w podróży po Ameryce Łacińskiej, autor filmu dokumentalnego Soy paraguayo i bloga fizyk-w-podrozy.blogspot.com. Jest autorem książki Upały, mango i ropa naftowa. Publikuje w „Tygodniku Przegląd”, „Magazynie Kontakt” i magazynach podróżniczych.