W Krakowie szaleje tajemnicza choroba zwana blednicą. Dotyka wyłącznie dziewczęta i młode kobiety. Objawia się sennością, nadmierną potliwością, spadkiem wagi. Recepta: przynajmniej miesięczny pobyt w łóżku pod puchową kołdrą, w zaciemnionym pokoju i spożywanie wysokokalorycznych posiłków.
Epidemię blednicy masowo diagnozują lekarze w XIX-wiecznej Galicji. To doskonały sposób na dyscyplinowanie niepokornych córek, które chcą brać udział w życiu społecznym, politycznym oraz kulturalnym miasta i kraju. Diagnoza gros z nich zmusza do pozostania w domu.
„Człowiekiem się czuję, więc ludzkich praw żądam!”
Tymi słowami jedna z pierwszych przedstawicielek polskiego feminizmu uzasadnia równouprawnienie kobiet. Jest 1898 rok, Kraków. Niedaleko budynku uniwersyteckiego stoi niepozorna, drobna brunetka – Kazimiera Bujwidowa. Kilka lat temu przyjechała z Warszawy do Krakowa wraz z mężem Odonem i dziećmi. Już jako mała dziewczynka marzyła o studiach, ale kobietom nie wolno było uczestniczyć w zajęciach na uniwersytecie. Wychowywała szóstkę dzieci i to dla swoich czterech córek pragnęła prawdziwej emancypacji kobiet.
W 1894 roku na lwowskim Kongresie Pedagogicznym wygłosiła mowę o konieczności kształcenia kobiet, a gdy nadal słyszała niezadowolone pomrukiwania mężczyzn, znalazła w ustawach uniwersyteckich przepis o prawie uczęszczania na zajęcia i zdawania egzaminów bez uzyskania dyplomu. Tym samym wywalczyła kobietom możliwość studiowania. Do władz Uniwersytetu Jagiellońskiego spłynęło kilkadziesiąt podań od kobiet o przyjęcie na studia. W końcu progi instytucji od lat zarezerwowanej wyłącznie dla mężczyzn przekroczyły pierwsze trzy: Jadwiga Sikorska-Klemensiewiczowa, Stanisława Dowgiałło i Janina Kosmowska.
czytaj także
W Krakowie rozgorzały rozmowy młodych dziewcząt o pierwszych kobietach na uniwersytecie. Chcą zrobić wszystko, aby także się tam znaleźć. Mogą iść do Czytelni dla Kobiet przy ulicy Szpitalnej i przygotować się na kursach, które prowadzi Zofia Daszyńska-Golińska. Mogą się też inspirować i czerpać siłę, czytając pierwsze reportaże kobiety – Marceliny Kulikowskiej – drukowane w „Kurierze Lwowskim”.
Dziś Kazimiera Bujwidowa, Jadwiga Sikorska-Klemensiewiczowa, Zofia Daszyńska-Golińska, Marcelina Kulikowska, Władysława Habichtówna i Helena Donhaiser-Sikorska są bohaterkami krakowskiego „Szlaku Emancypacji Kobiet” stworzonego przez Ewę Furgał i Natalię Saratę z Fundacji Przestrzeń Kobiet.
Kraków
– W 2007 roku mieszkałyśmy z Natalią przy ulicy Krupniczej 22 – opowiada Ewa Furgał. – Wynajmowałyśmy tam mieszkanie, w tak zwanym Domu Literatów. Chciałyśmy wiedzieć, kto tam wcześniej mieszkał: z łatwością ustaliłyśmy nazwiska znanych i mniej znanych pisarzy. Nikt nie mówił o kobietach. Pomyślałyśmy: zaraz, ale to nie było żadnych pisarek? I dowiedziałam się, że Halina Poświatowska miała romans z mężem Anny Świrszczyńskiej. O anegdotki czy plotki było łatwo, gorzej z dokonaniami kobiet, ich twórczością. Obie czytałyśmy też wtedy książkę Grażyny Kubicy Siostry Malinowskiego, czyli kobiety nowoczesne na początku XX wieku. Znalazłyśmy w niej pierwsze tropy i inspirację, by szukać dalej.
czytaj także
Natalia także wspomina lekturę książki Kubicy jako ważne początki. – Przeczytałam tę książkę w dwa dni, w trakcie choroby, z dość wysoką gorączką. Przyśniło mi się, że w nocy stały nade mną dwie siostry – bohaterki książki Kubicy. Pochylały się nad moim łóżkiem w białych kitlach. Żydówki mieszkające w Krakowie, lekarki i działaczki społeczne, w czasie II wojny światowej zginęły, zażywając cyjanek w ciężarówce, która wiozła je na miejsce egzekucji w Chełmnie. Paulina i Dora Wasserberg. Książka Grażyny Kubicy i po niej ten sen zadziałały na mnie bardzo silnie. Ile jest jeszcze takich kobiet, o których nikt nie pamięta? Chodziłam ich szlakami i słyszałam w wyobraźni stukot obcasów zapomnianych bohaterek.
czytaj także
Dziewczyny wzajemnie się uzupełniają. Kiedy Ewa czyta, analizuje, wyszukuje nowe nazwiska, Natalia zaczyna robić zdjęcia miejsc, o których pisała Kubica, i kolejne, które sama odkrywała. Nie znajdowała tam śladów poszukiwanych bohaterek. Były to fotografie pustki, braku kobiet w pamięci społecznej i przestrzeni miejskiej. Za to na każdym rogu, froncie kamienicy, murze w centrum miasta wisi tablica upamiętniająca ważne dla Krakowa postaci mężczyzn. A to tablica, która upamiętnia przysięgę powstańczą Tadeusza Kościuszki, a to studzienka poświęcona pamięci Walentego Badylaka. Swoją tablicę mają też Joseph Conrad, Ignacy Krieger, Johann Wolfgang von Goethe, Jan Matejko, Józef Piłsudski, Stanisław Wyspiański, Czesław Miłosz i wielu innych. Jedyną kobietą wśród nich jest Wisława Szymborska.
Łódź, Gdańsk, Milanówek
Są ulice Edwarda Abramowskiego, Stefana Jaracza, Stanisława Moniuszki, Grzegorza Piramowicza, Henryka Sienkiewicza, Gabriela Narutowicza, Juliana Tuwima, Stanisława Więckowskiego, aleja Karola Anstadta. Ale kobiecych nazwisk w łódzkim śródmieściu brak. Dlatego członkinie fundacji Łódzki Szlak Kobiet wyszły z inicjatywą nadania imienia pasażom wewnątrz kwartału, który ma powstać w ramach rewitalizacji miasta. Na liście pojawiły się nazwiska Wandy Jakubowskiej, Ireny Tuwim, Aliny Szapocznikow, Michaliny Wisłockiej czy Marii Kwaśniewskiej.
Zaczynały jako nieformalna grupa Kobiety znad Łódki. – Dopiero w 2012 roku znalazłyśmy odwagę, by nazwać się szlakiem – wspomina Iza Desperak, jedna z założycielek grupy i członkiń fundacji. – Pamiętam, że zachęciła mnie do tego Sylwia Chutnik. Napomknęłam jej, co robimy i że nie nazywamy się szlakiem, bo nie jesteśmy jeszcze takie dojrzałe. Na co ona zapytała: dlaczego? I tak w 2012 roku miałyśmy już mapkę z trasami spacerów.
Jako grupa społeczna zaczynały też pomysłodawczynie szlaków gdańskich, które w ramach przygotowań Gdańska do konkursu o tytuł Europejskiej Stolicy Kultury 2016 zarejestrowały organizację Metropolitanka. Jej skład był nieco większy niż w pozostałych miastach: Barbara Łucja Borowiak, Dominika Ikonnikow, Grażyna Knitter, Monika Kwiatkowska, Anna Miler, Irena Wojcieszak, Anna Zielińska, Alicja Żarkiewicz, Marta Tymińska, Agata Włodarczyk, Anna Urbańczyk.
– Nadzorowałam pracę grupy, która opracowywała projekty wyrównywania szans przez kulturę – wspomina Anna Urbańczyk, jedna z założycielek. – Wtedy narodził się pomysł stworzenia szlaków na wzór tych, które robią koleżanki w Krakowie.
Na całym świecie kobiety wykonują dwa razy więcej nieodpłatnej pracy domowej niż mężczyźni
czytaj także
W podwarszawskim Milanówku działają z kolei Milanowianki. Grupa jest bardzo różnorodna. – Trochę pań-emerytek, trochę aktywnych zawodowo kobiet – wspomina Agata Markiewicz, jedna z działaczek. – Pierwsze pół roku spotykałyśmy się co tydzień i omawiałyśmy, kogo wybrać na bohaterki szlaku i książki pod tytułem Milanowianki. Dominował klucz „żony sławnych mężów”, potem zaczęły się pojawiać nauczycielki, lekarki. Ja postanowiłam nie ograniczać się do zmarłych kobiet i przeprowadziłam wywiad z architektką, nauczycielką i malarką – Marzenną Rogalą.
Historia kobiet ginie
– Jedną z pierwszych wycieczek śladami emancypantek zorganizowałyśmy w 2009 roku we współpracy ze świetną miejską przewodniczką Anną Kiesell – wspomina Natalia Sarata. – Pod Collegium Novum opowiadałyśmy o pierwszych studentkach UJ. Przystanęła obok nas starsza pani z siwymi, długimi włosami spiętymi w kucyk. W milczeniu przysłuchiwała się temu, co mówiła Anna. Kiedy skończyła, pani nagle się wyprostowała, powiedziała, że jej babka znała Jadwigę Sikorską-Klemensiewiczową i że posiada sporą część korespondencji między nią a swoją babką. I… bardzo szybkim krokiem zaczęła od nas odchodzić. Ewa ją dogoniła i dowiedziała się, że to wykładowczyni polonistyki z Uniwersytetu Jagiellońskiego, wnuczka jednej ze studentek pierwszych roczników kobiet studiujących na UJ. Miałyśmy poczucie, jakby właśnie objawił się nam duch samej Jadwigi Sikorskiej-Klemensiewiczowej.
Ignatieff: Musimy bronić wolności, wyjść na ulicę i stać się częścią polityki
czytaj także
Między bohaterkami Szlaku a jego założycielkami w czasie tworzenia i rozwijania tras spacerów rodzi się więź. Ewa Furgał przyznaje, że bliska jest jej postać Gizeli Reicher-Thon. To Żydówka, która zrobiła doktorat na filologii polskiej na UJ. Dzisiaj jej praca poświęcona ironii w twórczości Juliusza Słowackiego stanowi kanon komparatystyki literackiej. Zachowały się jej prośby, a raczej błagania o recenzje tej pracy wysyłane do różnych profesorów. Ślad po niej ginie w roku 1940. Nie wiemy nawet, czy trafiła do getta, ale na pewno zginęła w Zagładzie. Pracowała w Centosie [organizacji pomocowej – przyp. aut.], nie było więc tak, że nie miał kto o niej wspomnieć, a najsmutniejsze jest to, że nikt jej nie szukał po wojnie, co oznacza, że najprawdopodobniej cała jej rodzina zginęła. Nie zachowały się żadne zapytania o nią, ani w Czerwonym Krzyżu, ani w Yad Vashem.
Natalia dodaje, że często nawet po długich i intensywnych poszukiwaniach są bohaterki wciąż nieobecne na Szlaku. – O niektórych bohaterkach chciałybyśmy opowiedzieć, ale nie możemy, bo były niepiśmienne, nie pozostawiły po sobie śladów, które mogłybyśmy odszukać. Mam tu na myśli pracownice Cesarsko-Królewskiej Fabryki Tytoniu, tzw. Cygarfabryki, robotnice z podkrakowskich wsi. Po nich nie pozostały żadne listy, pamiętniki, wspomnienia. Jedyne, co zostało, to opowieści o nich, ale snute z perspektywy innych klas społecznych – nie brakuje w nich poczucia wyższości. Próbujemy opowiedzieć zbiorowo o urządzanych przez nie wspólnych strajkach, pierwszym założonym żłobku, walce o prawa robotnicze. Pojedyncze historie są jednak trudne do odzyskania z przeszłości.
„Krakowski Szlak Kobiet” wciąż się zmienia, jego twórczynie szukają nowych bohaterek, które mogłyby go uzupełnić. Nie zawsze są to poszukiwania łatwe.
Natalia wspomina również o nieprzyjemnych sytuacjach. – Zdarzyło nam się, że członkinie spółdzielni mieszkaniowej im. naszej bohaterki, Władysławy Habicht, zagroziły nam procesem sądowym, jeśli z czytelniczkami podzielimy się naszymi pytaniami dotyczącymi relacji Habichtówny, zasłużonej działaczki kobiecej i urzędniczki pocztowej, i Elżbiety Ciechanowskiej, jej przyjaciółki. Czym była ich przyjaźń? Czy stanowiły parę? Okazało się, że ten temat to tabu, że nie powinnyśmy „naruszać pamięci” o tych działaczkach, współzałożycielkach spółdzielni. W efekcie napisałyśmy i o znakach zapytania, i o „strażniczkach pamięci”. Nie ma jednej wersji historii.
Śladami kobiet w Krakowie przeszło kilka tysięcy osób. Najczęściej pojawiają się kobiety. Rzadziej młode dziewczyny przyprowadzą swoich chłopaków albo seniorki wnuczków. Krakowscy przewodnicy, którzy mieli okazję wziąć udział w warsztatach przygotowujących do oprowadzania „Szlakiem Kobiet”, nie byli nimi zainteresowani. Teraz, od kiedy Szlak jest lepiej rozpoznawalny, przychodzą na spacery incognito.
Dzięki Manifom 8 marca jest rzeczywistym świętem kobiet [rozmowa z Elżbietą Korolczuk]
czytaj także
Podobnie jest w Łodzi. Na spacery przychodzą seniorki, ale i młode, dwudziestoparoletnie dziewczyny. – Staramy się oddawać naszym bohaterkom głos – podkreśla Ewa Kamińska-Bużałek, prezeska fundacji. – Mówimy na przykład, że włókiennictwo to był przemysł, który zmuszał kobiety do pracy w bardzo ciężkich warunkach i je wykorzystywał – bo to oczywiście prawda, ale dodajemy, że wiele kobiet czerpało prawdziwą satysfakcję z tej pracy.
Marta Zdanowska, która współtworzy Fundację, dodaje: – Każda z nas ma lub miała w swojej rodzinie jakąś babcię, która pracowała na tkalni lub przędzalni, i dlatego to nam się wydaje oczywiste – babcia opowie, ciocia opowie. Ale przecież one mogą za chwilę zniknąć. Pokolenie urodzone w latach 70. i 80. jeszcze pamięta te historie, ale późniejsze już nie. Dla nich Manufaktura to galeria handlowa, a Off Piotrkowska to miejsce fajnych knajp, a nie stara fabryka. Te historie powoli nam uciekają.
Dziewczyny zaaranżowały też marsz przypominający o Marszu Głodowym zorganizowanym przez Zarząd Regionu Ziemi Łódzkiej NSZZ „Solidarność” w 1981 roku. Kilkadziesiąt tysięcy łódzkich kobiet przeszło wówczas ulicą Piotrkowską w Łodzi. W poprzednich latach Szlak opublikował na Facebooku zdjęcia z tamtego wydarzenia. Reakcje były zarówno pozytywne, jak i negatywne, w stylu: „w Polsce nigdy nie było głodu, to bzdura”. Do tej pory o Marszu Głodowym, poza jego uczestniczkami, pamiętało niewielu.
Jak przypomnieć Marsz Głodowy Kobiet z 1981 roku w czasach, kiedy półki w sklepach się uginają
czytaj także
– To przykład na to, jak historia kobiet ginie – przekonuje Ewa Kamińska-Bużałek. – Przecież z Solidarnością nie kojarzymy marszu kilkudziesięciu tysięcy kobiet, które protestowały, tylko panów z wąsem. Mówiło się, że to taki chwyt retoryczny z tym głodem, ale z rozmów z kobietami, które jeszcze żyją, wyszło nam, że wcale nie, że one były głodne, ale nie mówiły o tym zbyt wiele, bo zawsze coś udało im się kupić w sklepie, ale oddawały to dzieciom. Dla nich często już nic nie zostawało, więc mówiły rodzinie: ja już jadłam, nie jestem głodna, nie mam ochoty.
Kamińska-Bużałek odnalazła inicjatorkę marszu, Janinę Kończak, która wyjechała z Polski ponad czterdzieści lat temu. – Czytałam książkę Marty Dzido Kobiety Solidarności i tam pojawiło się jej nazwisko. Wtedy pomyślałam: kurczę, ja skądś je znam. To była osoba, która często reagowała na nasze posty na FB. Zaczęłam jej więc szukać, ale skasowała konto. W końcu znalazłam jej adres e-mail. Okazało się, że ona przez całe lata miała nadzieję, że kiedyś ktoś się do niej w tej sprawie odezwie.
czytaj także
W 2018 roku przeszła ponownie trasą marszu. Towarzyszyły jej inne uczestniczki sprzed lat, a także młode kobiety.
„Bo ja tylko”
Każda z działaczek ma inną ulubioną bohaterkę Szlaku. Dla Izy Desperak jest to Michalina Wisłocka.
– Dowiedziałam się z jej wspomnień, że urodziła się sto metrów od mojego miejsca zamieszkania. Chodziła po tych samych chodnikach, oddychała tym samym powietrzem, jeździła tą samą linią tramwajową. Jest jeszcze Gabriela Hermannová – jedna z sióstr Franza Kafki. Dom przy ulicy Gnieźnieńskiej, w którym ona mieszkała, mijałam tysiące razy. Mieszkam na granicy getta i świadomość, że ja tu chodziłam do przedszkola, potem odprowadzałam do niego brata, następnie córkę, a ona tutaj wcześniej mieszkała, bardzo silnie na mnie wpływa.
czytaj także
Martę Zdanowską inspirują przede wszystkim artystki. – Po pierwsze Alina Szapocznikow, która przeżyła tutaj getto i bardzo mało brakowało, żeby studiowała na łódzkiej ASP, ówczesnej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych. Zrobiła rzecz niesamowitą – po tym, jak udało jej się przetrwać getto, a później obóz koncentracyjny, uczyniła ze swojego ciała sztukę. W Łodzi pamiętamy o niej trochę za mało, a to była kobieta, która miała w sobie niesamowitą żywotność, chęć życia, bajkową wręcz wrażliwość na świat.
A po drugie – Rywka Lipszyc.
– Była kilkunastoletnią dziewczynką, która bardzo chciała pisać i zostać poetką. Jej dzienniki, które niedawno wydano w Polsce, pokazują, jak getto odbierało jej te marzenia, ale też – jak wielką moc ma literatura.
Gdańsk patrzy również w nieodległą przeszłość. Anna Miler – pomysłodawczyni spaceru po terenach postoczniowych – poznała swoje bohaterki przy okazji przygotowywania pracy magisterskiej na gdańskiej politologii. – Pisałam o udziale kobiet w życiu publicznym w Polsce. Odkryłam wtedy z dużym zaskoczeniem, jak znaczące role odegrały w sierpniu 1980 roku. Poświęciłam im – w szczególności Alinie Pienkowskiej i Annie Walentynowicz – jeden z rozdziałów. Potem powstał pomysł spacerów, którym dziś często przewodzą same bohaterki.
Najbliższa Miler wydaje się Alina Pienkowska. – Kiedy zaczęłam poznawać jej biografię, byłam w podobnym wieku jak ona, gdy rozpoczęła działalność opozycyjną. Zadawałam sobie wiele razy pytanie, czy byłoby mnie stać na taką odwagę. Fascynuje mnie jej charyzma, o której opowiadają jej współpracownicy i współpracowniczki, oraz to, jak silną pozycję zbudowała w środowisku medycznym. Nie jest to wcale takie oczywiste – kobiety rzadziej podejmowały role przywódcze, a dodatkowo służba zdrowia była silnie zhierarchizowana. Pienkowska była pielęgniarką, a przewodziła lekarkom i profesorom medycyny. Myślę, że dla wielu dziewcząt i kobiet mogłaby być role model. Od kiedy została żoną Bogdana Borusewicza, musiała się dodatkowo mierzyć z postrzeganiem jej jako żony lidera, a nie liderki.
czytaj także
Anna Urbańczyk dodaje: – Zajmuję się zawodowo płcią kulturową i wydaje mi się ciekawe, że kobiety, które do nas przychodzą, bardzo często mówią: „ja nic ważnego nie robiłam”, „ja tylko koszulki na strajk załatwiłam”, „ja tylko przyniosłam do stoczni papier i dystrybuowałam bibułę”, „ ja tylko rzuciłam pracę i byłam maszynistką w czasie strajku”. To dla mnie pole do pracy, jak upełnomocnić nasze bohaterki, szanując jednocześnie ich zdanie. Przecież wszystkie mogły pójść do więzienia za swoją działalność.
Rocznie Metropolitanka oprowadza około tysiąca osób, a spacery nie są tak mocno zdominowane przez jedną płeć. Oprócz mieszkańców Gdańska czy Trójmiasta chętnie przychodzą także turyści, a od 2018 roku migranci, dla których przygotowano specjalną Trasę Strajkową w języku angielskim lub rosyjskim.
Milanowianki działają na mniejszą skalę. Organizują spacery tam, gdzie żyły lub żyją ważne dla Milanówka kobiety. Na przykład Bronisława Agnieszka Lasocka – założycielka miasta. Wcześniej wszyscy uważali, że Milanówek założył jej syn, Michał, a to właśnie Bronisława zarządzała 180-hektarowym majątkiem i dopiero w 1899 roku odsprzedała go synowi. W tamtych czasach to nie była zwyczajna sytuacja.
O bohaterkach opowiadają nie tylko podczas spacerów, ale i w książkach – na wzór krakowskich Przewodniczek po Krakowie emancypantek wydały swoje Milanowianki. Twórczynie gdańskiej Metropolitanki mają na swoim koncie słuchowiska, książkę Stocznia jest kobietą oraz pierwszą w Polsce herstoryczną aplikację mobilną. Aplikacją mobilną od niedawna mogą pochwalić się także Ewa Furgał i Natalia Sarata z Krakowa, które zaprojektowały też grę planszową i terminarz. Również Łódzki Szlak Kobiet pracuje teraz nad książką i proponuje mieszkańcom Łodzi grę miejską.
Miasto kobiet?
Działaczki odzyskują nie tylko historie kobiet, ale i miast. Jednak ich współpraca z urzędami wygląda bardzo różnie. Natalia Sarata wspomina: – Urząd Miasta Krakowa od początku nie był zainteresowany włączeniem się w nasze działania. Po kilku latach udało nam się otrzymać skromne dofinansowanie do druku jednego z tomów. Przed wyborami samorządowymi pełnomocniczka prezydenta zadzwoniła do nas, żeby porozmawiać o współpracy. Trwała kampania wyborcza, a sztab prezydenta Majchrowskiego uznał to za możliwość pozyskania nowych wyborczyń. Zaproponowałyśmy współpracę po wyborach, ale – jak można było przewidzieć – wtedy nie było już zainteresowania.
Na tym polu nie ma się czym pochwalić również Łódź. – Bardzo kochamy nasze miasto, ale rządzący uważają, że najlepsze jest to, co importowane – ironizuje Marta Zdanowska. – Urzędnicy powinni zrozumieć, że siłą Łodzi jest jej unikalna, żywa historia. Łódzki Szlak Kobiet mógłby z powodzeniem promować miasto.
Więcej szczęścia mają za to Gdańsk i Milanówek. Metropolitanka działa pod skrzydłami miejskiego Instytutu Kultury. – Kiedy zaczynałyśmy, nastawienie w Polsce do działań feministycznych było raczej złe, ale nasze miasto zawsze nas wspierało – zaznacza Anna Urbańczyk. – Gdańsk wyróżnia się pozytywnie na tle innych polskich miast, ma przemyślane i konsultowane strategie równościowe i zarządzania różnorodnością, jest otwarty na oddolne inicjatywy.
Również według Hanny Musur-Bzdak z Milanówka współpraca z miastem układa się dobrze. – Miasto jest przychylne naszym działaniom. Drugi tom Milanowianek został wydany z pieniędzy miejskich, udało się też wspólnie zorganizować wystawę poświęconą Felicji Witkowskiej – fotografki dziejów Milanówka, oraz wystawę Sto Milanowianek na 100-lecie praw wyborczych kobiet. Współpracujemy też z Centrum Informacji Turystycznej i Miejską Biblioteką Publiczną w Milanówku.
Kiedy Natalia Sarata i Ewa Furgał zaczynały swoje działania w Krakowie, odbiór społeczny nie był entuzjastyczny. Natalia wspomina ówczesne spotkania promujące Przewodniczki po Krakowie emancypantek: – Kiedy zaczynałyśmy zajmować się herstorią, to był niemal nieodkryty temat. Dostawałyśmy pytania, czemu nie zajmujemy się mężczyznami, przecież jeszcze tylu z nich należy się upamiętnienie – że może Krakowski Szlak Mężczyzn mogłybyśmy zrobić. Tak nieoficjalnie skomentował naszą działalność ówczesny rektor UJ, kiedy za Krakowski Szlak Kobiet otrzymałyśmy nagrodę Kulturalne Odloty przyznawaną przez czytelniczki i czytelników lokalnej „Gazety Wyborczej”. Na takie sugestie odpowiadałyśmy: ależ proszę bardzo, może się Pan/Pani tym zająć. Dla wielu ludzi było to przezroczyste, że jest wiele takich książek historycznych, np. szkolnych podręczników do historii, w których niemal w ogóle nie występują kobiety. Mężczyźni nie mają płci, są po prostu „wielkimi ludźmi”, a kobiety mają być w tej historii takim dodatkiem, kwiatkiem, ozdobą, muzą, żoną.
czytaj także
Dzisiaj wieloletnia praca twórczyń Szlaków Kobiet w Krakowie, Łodzi, Gdańsku, Milanówku wciąż nie trafiła do podręczników, ale oddolne działania zaczynają powoli przynosić owoce. Jeszcze kilka lat temu krytyka męskocentrycznego opowiadania historii była dla wielu wydumanym problemem. Dziś temat zapomnianych historii kobiet pojawia się też w głównych mediach. Anna Dziewit-Meller wydała już dwie książki dla dzieci na ten temat, pojawiły się takie tytuły, jak chociażby Pani Stefa Magdaleny Kicińskiej, Aleja Włókniarek Marty Madejskiej, Służące do wszystkiego Joanny Kuciel-Frydryszak, Marta Dzido i Piotr Śliwowski nakręcili film Siłaczki. Kobiety nie chcą, aby to mężczyźni objaśniali im świat. Przestały milczeć. Odzyskują głos.
**
Sylwia Góra jest kulturoznawczynią, literaturoznawczynią, doktorką nauk humanistycznych, absolwentką Polskiej Szkoły Reportażu, miłośniczką literatury pisanej przez kobiety oraz biografii nieznanych i zapomnianych artystek.