Jarosław Kaczyński postanowił do zwyczajnej, jak na swoje standardy akcji politycznej, dołożyć podwójne rozpoznanie bojem. Prowokacyjny projekt może posłuży weryfikacji dwóch kwestii.
O co tu właściwie chodzi? Dlaczego poselski projekt ustawy o Sądzie Najwyższym, zakładający przeniesienie sędziów w stan spoczynku – z wyjątkiem tych wskazanych przez ministra sprawiedliwości – sformułowany został w tak jawnie prowokacyjny sposób? Dlaczego PiS, a konkretnie minister Ziobro dodaje, jak mawiają Anglosasi, insult to injury, tzn. „obrazę do krzywdy”, czyli nie dość, że otwarcie łamie konstytucję podporządkowując sądownictwo władzy wykonawczej, to jeszcze domyka ten proces ustawą bulwersującą nawet dla części swych wiernych pretorian?
Śmierć państwa prawa? [Zieloni, Razem i Inicjatywa Polska o Sądzie Najwyższym]
czytaj także
Interpretacji momentu owego skoku na sądy może być oczywiście kilka. Samo rozjechanie walcem „postkomunistycznego układu” (a słuchając redaktora Rachonia, można przyjąć, że po prostu stalinowskiego) w wymiarze sprawiedliwości to obsesja Jarosława Kaczyńskiego co najmniej od roku 2001 – wówczas to na fali popularności „szeryfa” Lecha, ministra sprawiedliwości w rządzie Buzka, a wcześniej jeszcze szefa NIK, jego brat-bliźniak wymyślił i stworzył Prawo i Sprawiedliwość, a przekaz „ogólnie” antykomunistyczny skoncentrował na judykatywie, w duchu ideologii law and order. Czyli nic nowego.
Fragment Minela20, ktory mnie tu wczesniej oburzyl, a ktorego nie ma w wersji online dzisiejszego odcinka. Pozostawie Panstwa ocenie. pic.twitter.com/QtaLbeqXJV
— Beata Biel (@beatabiel) 13 lipca 2017
Ale dlaczego akurat teraz? Ustawa o KRS, sankcjonująca zdominowanie samorządu sędziowskiego przez Sejm i ta o ustroju sądów, uzależniająca kariery sędziów od przychylności egzekutywy, były zapowiadane od kilku miesięcy. Trudno jednak o lepszy moment na jej przeprowadzenie niż czas tuż po udanej PR-owo wizycie prezydenta supermocarstwa, a do tego w okresie zupełnego pogubienia opozycji parlamentarnej. Zwyżka w sondażach daje bezpieczny „margines błędu” – na wypadek, gdyby kilka procent wyborców poczuło się jednak źle z deptaniem przez PiS konstytucji w sposób dużo bardziej jawny niż przy pacyfikacji TK. Są wakacje, a ludzie zamiast polityką zajmują się grillowaniem, ale nie Hanny Gronkiewicz-Waltz, tylko karkówki z Lidla. Wreszcie, jak dotąd (vide sprawa Piniora czy, z przeciwnej strony, proces o spalenie kukły Żyda we Wrocławiu) to właśnie sędziowie byli najsłabszym ogniwem systemu, wykazując niską podatność na polityczną linię oskarżycieli, a czas do rozprawy ze skorumpowanymi samorządowcami ucieka.
czytaj także
Na jesieni możemy spodziewać się wielkiego grillowania opozycji, głównie za reprywatyzację. W bardzo wielu przypadkach „coś jest na rzeczy”, a dowody można faktycznie znaleźć zamiast je preparować, wydawałoby się więc, że do spraw o przekręty na kamienicach wystarczą gorliwi prokuratorzy. Pamiętajmy jednak, że wiara Kaczyńskiego w „szarą sieć” łączącą biznes z mediami i sądami nie jest czysto instrumentalna. A skoro prezes PiS postrzega sędziów jako skorumpowaną kastę, może obawiać się obstrukcji przy wielkiej rozprawie z patologiami reprywatyzacji. W tej sytuacji sam pomysł przepchnięcia teraz ustawy o KRS i ustroju sądów wyjaśnić jest dość łatwo.
Zostaje pytanie, po co całą tę akcję domykać projektem, który nawet dla laika wygląda jak królewski edykt o osobistym dorżnięciu sędziowskiej watahy przez Zbigniewa Ziobrę? Argument pragmatyczny wskazuje na posiedzenie Sądu Najwyższego planowane na 8 sierpnia – SN miał wtedy rozstrzygnąć o dalszych losach ministra Mariusza Kamińskiego, którego ułaskawienie przez prezydenta Dudę ten sam SN uznał już za nieważne. Wymiana składu sędziów rozwiązuje problem i Kamińskiego, i prezydenta – dzięki czemu ten drugi na pewno nie zapomni, komu i ile zawdzięcza.
Ja postawiłbym jednak inną hipotezę przyczyn tak ostentacyjnego pomysłu na „domknięcie systemu”. Wygląda na to, że Jarosław Kaczyński postanowił do zwyczajnej, jak na swoje standardy, akcji politycznej dołożyć podwójne rozpoznanie bojem. Prowokacyjny projekt może posłużyć weryfikacji dwóch kwestii. Po pierwsze (choć nie po raz pierwszy), reakcji społecznej i międzynarodowej – sądy i wymiar sprawiedliwości to dla Kaczyńskiego względnie bezpieczny temat, bo z przyczyn po wielokroć już opisanych, także na tych łamach, Polacy w swej masie „kasty prawniczej” nie cierpią (że mają powody, to już profesor Łętowska lepiej ode mnie tłumaczy). W tej sytuacji działanie „na rympał” pozwoli wysondować, czy poza dyżurnymi manifestantami z kilku dużych miast i oświadczeniem Fransa Timmermansa, ktokolwiek zareaguje, oburzy się, zrezygnuje z poparcia, zagrozi sankcjami. Jeśli na zwolnienie sędziów z pracy przez ministra i zastąpienie ich nominatami wybranej przez Sejm KRS, do tego poleconymi przez… tego samego ministra reakcja nie będzie piorunująca, na skalę Czarnego Protestu – Kaczyński będzie mógł ogłosić się monarchą i wprowadzić do Sejmu kota. Jeśli jednak trafi na silny opór, będzie mógł zbesztać nadgorliwców w stylu znanym z Zawrotu głowy od sukcesów, legendarnego artykułu „klasyka radzieckiego humoru politycznego”.
Obok reakcji społecznej Prezes może bowiem testować drugi element, czyli samego Ziobrę. Po kongresie PiS w Przysusze wielu komentatorów zaczęło wieszczyć rychły schyłek ekipy Beaty Szydło, której Zbigniew Ziobro jest jednym z filarów, kosztem awansu „technokratów” Morawieckiego. W zupełnie samodzielną akcję Ziobry i grę jego frakcji na „odzyskanie terenu” nie wierzę; dlaczego jednak Jarosław Kaczyński nie miałby, nie pierwszy raz zresztą, weryfikować swych kandydatów na delfina? Morawiecki od początku „wisi” na Prezesie, Ziobro ma swój wierny elektorat – dostaje więc okazję, by sprawdzić swe szable i siłę reakcji. Jeśli akcja „domykająca” się uda, Prezes będzie miał zagwozdkę, jeśli Ziobro polegnie, dylemat przesunięcia ośrodka siły w rządzie sam się rozwiąże. Wreszcie, jeśli Sąd Najwyższy zostanie wymieniony, ale kosztem zbyt wielkich strat wizerunkowych, front i tak się przesunie po myśli Prezesa, a kontrowersyjnego pretendenta będzie można wysłać na metaforyczną „placówkę w słonecznym kraju”. Taka zmiana warty – Ziobro out, Morawiecki na górę – świetnie nadawałaby się na symbol przejścia od jakobińskiego okresu „burzy i naporu” do technokratycznego thermidora.
Logikę dwóch pieczeni na jednym ogniu Jarosław Kaczyński poszerza do granic możliwości; sprawę „wielką” (kontrolę nad sądownictwem) prowadzi tak, by załatwić przy okazji pomniejsze – od doraźnej sondy nastrojów (od ulic pod Sejmem po Komisję Europejską), aż po regulację układu sił we własnym rządzie. Nam pozostaje liczyć, że w swych rozgrywkach jednak zdarza mu się cofać – i że choć opozycja parlamentarna głównie się temu przygląda (i niespecjalnie przy tym uczy), to presja obywateli pod parlamentem stawia wyobraźni Prezesa opór.