W dość spokojniej polityce niemieckiej rzadkie są dni, gdy stan politycznej gry zmienia się w dzień. 24 stycznia 2017 roku może zapisać się w historii jako wyjątek.
Ale zacznijmy od początku, czyli od poniedziałku. Niemiecka scena polityczna wchodzi leniwie w model kampanijny – wybory parlamentarne odbędą się 24 września tego roku. Komentatorki i komentatorzy nie spodziewają się jednak pasjonującej kampanii, choćby takiej jak w roku 2005, kiedy socjaldemokratycznemu kanclerzowi Schröderowi udało się na ostatniej prostej odrobić wielkie straty wobec chadeczki Merkel i o mały włos nie wygrać przyspieszonych wyborów. Tym razem wszystko wydawało się jasne już pod koniec listopada zeszłego roku, kiedy to kanclerz Merkel ogłosiła chęć kandydowania na czwartą kadencję – zastanawiano się głównie nad tym, kto będzie potencjalnym koalicjantem „liderki wolnego świata”.
Pierwsze, co komentującym przychodziło na myśl, to oczywiście dotychczasowy „młodszy partner”, tzn. SPD, który mimo spełnienia większości swych obietnic wyborczych (wprowadzenie ogólnokrajowej płacy minimalnej, przywrócenie wcześniejszego wieku emerytalnego dla osób z 45-letnim stażem pracy, potrojenie wydatków na mieszkalnictwo socjalne, ograniczenie pracy tymczasowej) ma dziś poparcie zaledwie co piątego Niemca. W takim razie może Zieloni, którzy w efekcie wewnętrznych prawyborów wystawili do wyborczego wyścigu Cema Özdemira oraz Katrin Göring-Eckardt – dwoje liderów kojarzonych z mieszczańskim skrzydłem partii? A może do gry wróci tradycyjny sojusznik chadeków, czyli liberalna FDP? Oczywiście pod warunkiem, że wejdzie do Bundestagu po czteroletniej nieobecności, co wcale nie jest pewne. Arytmetyki koalicyjnej nie ułatwia pojawienie się skrajnie prawicowej i antyuchodźczej Alternatywy dla Niemiec (AfD) z szansami na dwucyfrowy wynik. Tak liczna obecność AfD zwiększa prawdopodobieństwo tzw. „koalicji jamajskiej” w Bundestagu, czyli kordonu w postaci chadecji, FDP i Zielonych (a więc czarno-żółto-zielonego, jak flaga Jamajki). Nierealistyczna jest za to perspektywa powstania koalicji SPD, Zielonych i postkomunistycznej Partii Lewicy – z powodu wzajemnej niechęci do współpracy i konfliktów frakcyjnych wewnątrz każdego z tych ugrupowań.
Niespodziewana wolta Sigmara Gabriela
W całej opowieści o tym, jak mimo kryzysu uchodźczego Angela Merkel wygrywa czwarte wybory z rzędu, brakowało już tylko jednego elementu: na kogo spadnie to nieszczęsne zadanie bycia kandydatem SPD w pojedynku o fotel szefa rządu z rządzącą już od dwunastu lat panią kanclerz? Większość oczekiwała, że będzie to niezbyt popularny przewodniczący partii, wicekanclerz i minister gospodarki Sigmar Gabriel. Datę nominacji wyznaczono na 29 stycznia. Ku zaskoczeniu mediów i opinii publicznej, wyznaczony przez partię „rozkład jazdy” załamał się właśnie w rzeczony wtorek, 24 stycznia. W godzinach popołudniowych pojawiły się pierwsze przecieki okładki wychodzącego w czwartki tygodnika „Stern” z tytułem: Ustąpienie! Szef SPD Sigmar Gabriel o swej rezygnacji z kandydatury na stanowisko kanclerza, jego następcy, zarzutach wobec Merkel i nowym szczęściu osobistym. Wczesnym wieczorem prezydium partii zagłosowało jednogłośnie za propozycją szefa, by zarekomendować zarządowi SPD Martina Schulza na stanowisko przewodniczącego niemieckiej socjaldemokracji oraz jej kandydata w tegorocznych wyborach. Ten zadziwiający i kosztujący Gabriela sporo osobistego poświęcenia ruch można odczytać jako mocny sygnał dla przeciwników politycznych: będziemy was gonić!
Ugrupowanie, po którym spodziewano się co najwyżej obrony progu dwudziestu procent poparcia, może przekształcić się w ofensywną siłę, która powalczy o ponad trzydzieści procent głosów w wyborach.
Kariera Martina Schulza: z Würselen do Berlina z przesiadką w Brukseli
61-letni dziś Martin Schulz pochodzi z czterdziestotysięcznego miasteczka Würselen pod Akwizgranem, z rodziny o mieszanym pochodzeniu społecznym. Ociec był policjantem wywodzącym się z rodziny górników, matka miała rodowód mieszczański. Jako młody człowiek miał trudności z nauką, z wielkim trudem zdobył tzw. małą maturę, tzn. uprawnienie do podjęcia studiów w wyższej szkole zawodowej. Poważna kontuzja zniszczyła jego marzenia o profesjonalnej karierze piłkarskiej i wpędziła w alkoholizm, z którego udało mu się wyjść na początku lat 80. I od tego właśnie momentu zaczęła się zadziwiająca kariera polityczna dyplomowanego księgarza Schulza. Wspólnie z siostrą zakłada w 1982 roku księgarnię w swojej rodzinnej miejscowości, dwa lata później zostaje wybranym do jej rady miasta. W 1987 roku obejmuje fotel burmistrza Würselen, na którym pozostaje przez niemal dekadę. W 1994 roku zostaje europosłem, awansując dziesięć lat później na stanowisko lidera frakcji socjalistów, które piastuje do 2012 roku, kiedy zostaje wybrany na przewodniczącego Parlamentu Europejskiego. Podczas sprawowania mandatu europosła, a później szefa europarlamentu, Schulz zasłynął jako przeciwnik skrajnej, eurosceptycznej prawicy, która z kolei widzi w nim ucieleśnienie znienawidzonej biurokracji europejskiej. Dużych echem w niemieckich mediach społecznościowych odbiła się zwłaszcza historia usunięcia z sali obrad greckiego europosła Elefteriosa Sinadinosa z neonazistowskiego Złotego Świtu, który w marcu 2016 roku wulgarnie i rasistowsko obrażał Turków.
Żywiołowe wystąpienia medialne charyzmatycznego, mówiącego płynnie w pięciu językach obcych Schulza nie tylko uczyniły z niego popularnego polityka (poprawił wynik SPD w eurowyborach o sześć i pół punktu procentowego – z 20,8 w roku 2009 do 27,3 w roku 2014), ale podniosły też rangę stanowiska przewodniczącego PE.
SPD w Schulz-manii
Stało się inaczej. Sigmar Gabriel, polityk mający opinię porywczego i niekonsekwentnego, zdecydował się zrezygnować z kandydowania i dać szansę Schulzowi. Jego nominacja na kandydata na urząd kanclerza wywołała wśród niemieckich socjaldemokratów trwającą od tygodnia ekstazę. W środę, 25 stycznia, opublikowano sondaż pracowni Infratest dimap dla publicznej telewizji ARD, gdzie Schulz w pytaniu o bezpośredni wybór kanclerza uzyskuje taki sam wynik jak Angela Merkel – jest to pierwszy socjaldemokrata od 2005 roku, który nie przegrywa z nią w tej rubryce. Jakim cudem?
czytaj także
Schulz, polityk dla wielu kontrowersyjny, potrafi przemawiać prostym, konkretnym językiem, trafiającym do ludzi z różnych warstw niemieckiego społeczeństwa, od robotników po progresywne mieszczaństwo. Może tym odbijać elektorat zarówno AfD, jak i Zielonym. W ciągu jednego tylko tygodnia do SPD wstąpiło tysiąc osiemset osób (przeciętnie do 440-tysięcznej partii wstępuje około tysiąc osób miesięcznie), a te struktury partyjne, które już niebawem będą musiały walczyć o mandaty w parlamentach krajów związkowych, czyli aktyw z Kraju Saary, Szlezwiku-Holsztyna i Północnej Nadrenii-Westfalii, sprawiają wrażenie nowonarodzonych. „Efekt Schulza” jest odczuwalny także w sondażach, w których zaraz po jego nominacji socjaldemokracja zyskała od trzech do pięciu punktów procentowych, zbliżając się skokowo do poziomu poparcia z 2013 roku, czyli około 26 procent.
Czy Schulz ma zatem szansę tchnąć nowe życie w ponad 150-letnią już SPD, która po uchwaleniu neoliberalnego pakietu Agenda 2010 w czasach kanclerza Schrödera znalazła się w poważnym kryzysie tożsamościowym?
Gwiezdny czas Martina Schulza?
W niedzielę, w zapełnionym po brzegi berlińskim Domu im. Willy’ego Brandta, w centrali SPD Schulz wygłosił swoją pierwszą mowę jako nowy przewodniczący partii, która spotkała się z entuzjastycznym odbiorem obecnych członków i sympatyków. Motywem przewodnim był brak sprawiedliwości społecznej w Niemczech – stan, który Schulz starał się zobrazować na przykładzie konkretnych sytuacji z życia wziętych: dlaczego właściciel piekarni na rogu płaci relatywnie większe podatki niż światowy koncern sprzedający kawę? Z jakiego powodu nieudolny prezes banku otrzymuje premię w wysokości milionów euro, a kasjerka z supermarketu jest zwalniana z pracy, ponieważ pomyliła się o parę euro? Jak to możliwe, że dwoje ciężko pracujących osób ma problemy z opłaceniem czynszu w jednej z dużych aglomeracji? Dlaczego chadecki minister finansów Wolfgang Schäuble chce obniżać podatki dla najbogatszych, skoro istnieją w Niemczech szkoły w tak złym stanie, że „dzieciom spada tynk na głowy”?
Zgodnie z wizją Schulza SPD miałaby na powrót stać się partią „ciężko pracujących ludzi, który respektują reguły” i stanowczo bronić niemieckiej demokracji przed demagogią prawicowych populistów, a żeby robić to skutecznie, musi ponownie stać się wiodącą siłą polityczną Republiki Federalnej, a nie tylko „młodszym koalicjantem” skłóconej wewnętrznie chadecji. W samej mowie i późniejszych wystąpieniach w telewizji publicznej Schulz skutecznie unikał odpowiedzi na pytania o konkretne postulaty, podkreślając zarazem, że zna bolączki zwykłych obywateli, gdyż jest jednym z nich i do dziś utrzymuje kontakt ze swoimi sąsiadami i przyjaciółmi z nadreńskiego Würselen.
Czy socjaldemokratyczno-empatyczny softpopulizm Schulza, opierający się przede wszystkim na osobistym zaufaniu wyborców do kandydata SPD wystarczy, by pokonać „dobrą gospodynię” Merkel? Czy uda mu się odzyskać zaufanie części klasy robotniczej, która ze strachu o utratę miejsca pracy zwróciła się ku prawicowym populistom, oraz zadowolonej z siebie progresywnej klasy średniej, głosującej w poprzednich latach na „lewicującą” CDU albo partię Zielonych? W jednym Martin Schulz na pewno już dziś ma rację: to dzięki niemu „ta kampania będzie naprawdę ekscytująca”.