Świat

Sierakowski: Wojna Zachodu z Zachodem

Przez zamachy, pucze, zbrodnicze samobójstwa niemal codziennie ktoś komuś wypowiada wojnę. Pytanie – tak naprawdę kto komu?

Kiedyś to chociaż było wiadomo, komu się wojnę wypowiada, a dziś wróg ma to, o czym marzyła zawsze każda armia świata: jest niewidzialny i bezimienny. A może jest jeszcze gorzej, bo… w ogóle go nie ma, choć pozostawia za sobą ofiary?

Czy Zachód nie walczy czasem… z samym sobą? I tylko dzięki populistycznym politykom, wróg ma jeszcze jakieś imiona obcych. Może do tego przede wszystkim społeczeństwu są potrzebni populiści. Żeby wyręczyć je we wskazywaniu winnego. Wystarczy jednak trochę oleju w głowie, żeby wiedzieć, że ci, którzy się zabijają w zamachach w zdecydowanej większości są Europejczykami wychowanymi w kulturze i społeczeństwie europejskim. Uciekający zaś przed Asadem i przed ISIS są ofiarami, a nie organizatorami terroryzmu.

W samym współczesnym terroryzmie w Europie zresztą nie ma niczego nowego, a radykalny islam ginie w statystykach ofiar zamachów, jeśli policzyć ich ofiary od lat 70. Królują tu niepodzielnie irlandzka IRA (ponad 1800 ofiar śmiertelnych) i baskijska ETA (ponad 800) i trudno odmawiać im europejskości. Baskowie nawet byli tu przed całą kulturą i wszystkimi językami indoeuropejskimi. Zresztą czyż samo ISIS nie zostało wymyślone przez Zachód? Nigdy by przecież nie powstało, gdyby nie gruzy, kilkaset tysięcy zabitych ludzi i gniew po amerykańskiej „interwencji humanitarnej” w Iraku i Afganistanie. I czy nie zostałoby błyskawicznie zlikwidowane przez uzbrojony po zęby Zachód, gdyby nie zapragnął on wcześniej życia bez poświęceń? Żaden polityk nie zdecyduje się już na wysłanie swojej armii lądowej z narażeniem życia na wojnę. Inaczej niż kiedyś, ludzie nie są gotowi umierać za swój kraj (a tym bardziej za sojuszniczy). Patriotyzm? Tak! Ale najlepiej rekonstrukcyjny.

Znowu intuicja nie zawiodła papieża Franciszka. Przemawiając na ŚDM, powiedział m.in.: „Od dawna mówimy, że świat jest w stanie wojny w kawałkach”, najpierw była pierwsza, później druga wojna światowa, „a teraz jest ta wojna”. Politycy, od lewa do prawa, nie powiedzieliby tego lepiej. Po kilkunastu minutach Franciszek poprosił o mikrofon i powiedział, że chce coś wyjaśnić: „Nie mówię o wojnie religijnej. To inni chcą, żeby to była wojna religijna”. I wtedy dopowiedział, że trwa wojna interesów, o pieniądze, o zasoby, o naturę, panowanie nad narodami. Czyż nie jest to wojna Zachodu z Zachodem?

Miało być lekko, łatwo i przyjemnie, a nagle właściwie bez typowego powodu Zachód stanął nad przepaścią.

Każdy dzień przynosi jakiś wstrząs. Gorączka podnosi się w kolejnych społeczeństwach, zamach goni zamach, ogłaszane są stany wyjątkowe, obieg gospodarczy dławi deflacja, rozprzestrzenia się wirus populizmu. Jeśli słowo kryzys pochodzi z medycyny, to Zachód doprowadzi się do stanu śmierci klinicznej. A wszystko tylko przez to, że zapragnęliśmy coraz więcej i więcej wolności.

Przypomnijmy, bo mogliśmy już zapomnieć. Ideologia Zachodu, czyli postmodernizm (ponowoczesność), właśnie zapada się z hukiem. Ten etap nastał po nowoczesności, gdy społeczeństwo przemysłowe stało się zbyt ciężkie dla ludzi, za mało elastyczne i ograniczające ich wolność. Ludzie nie chcieli być pozamykani w klasach społecznych, zakładach pracy, skazani na życie ciągle z jednym partnerem, tylko w jednym państwie, posiadanie jednego obywatelstwa, jednej narodowości, edukacji, orientacji seksualnej, płci itd. Ludzie chcieli mieć więcej możliwości własnej realizacji w życiu. Zapragnęli być wiecznie młodzi, a jednocześnie oczekujący od medycyny i ZUS nieśmiertelności, zawsze kochani, a jednocześnie wciąż podekscytowani nowymi partner(k)ami, piękni zawsze i wszędzie. Jedna wolność zaczęła rodzić drugą, a ta trzecią i dodawać trzeba było kolejne literki, najpierw L(es), potem G(ey), później B(i), wreszcie T(rans) oraz Q(ueer) itd.

A gdy jeszcze zawaliło się „imperium zła” (ZSRR), wydawało się, że wolny człowiek Zachodu pokonał Szatana raz i na zawsze. Na cmentarzysku dawnych wojen i bitew zasadzono Unię Europejską. Piękny w swej różnorodności ogród złożony z mniejszych i większych narodów, pobrzmiewający różnymi językami, w których modlono się do różnych bogów.

Było tak pięknie i wspaniale, że zachcieliśmy jeszcze więcej. Nie tylko wspólnego państwa europejskiego ze swoją konstytucją, ale nawet wspólnego państwa europejskiego bez podatku europejskiego, bez armii europejskiej, a nawet bez władzy europejskiej, a najlepiej nawet bez tej konstytucji. Miało być lepiej nawet niż w Ameryce. Gdy tam przestawano wierzyć w „American Dream”, Amerykanin Jeremy Rifkin ogłosił z pokorą „European Dream”. Europejczycy dostali pokój, prawa i pieniądze, i to bez konieczności poświęcania się. A to jeszcze nie wszystko.

Tym stanem idealnym Zachód wreszcie mógł się podzielić z wiecznie poszkodowanymi narodami, którym dotąd nie mógł lub nie chciał pomóc, ale miał zawsze dla nich sporo współczucia. Polacy, Czesi, Słowacy, a może i nawet Ukraińcy dostaną to, na co wiekami czekali, a Zachód im to da, poprawiając sobie humor. Przyjmie do NATO i Unii. Tak więc Alvin Toffler naprawdę miał powody ogłosić trzecią falę demokratyzacji, Francis Fukuyama koniec historii, a Anthony Giddens ożenić lewicę z prawicą.

Potrwało to jednak niedługo i zupełnie niespodziewanie zaczęło się sypać. Jedna wolność za drugą okazywała się zniewoleniem. Zachód stracił kontrolę nad sobą. Dziś dryfuje w nieznane. Przestaje radzić sobie z najbardziej podstawowymi potrzebami, czyli gospodarką i bezpieczeństwem. A co gorsza, te problemy rozwiązywać mają raczej najgorsi, a nie najlepsi z polityków. Prześledźmy, jak po kolei wolności zamieniały się w zniewolenie.

Wolność od zagrożenia życia zaczęła walić się pierwsza wraz z dwiema wieżami World Trade Center.

Mocarstwo, które samodzielnie dzierżyło przywództwo na świecie, dało sobie wybić dwie górne jedynki. Z miliona wyciąganych potem wniosków i hipotez tylko jedna okazała się prawdziwa: nie czujemy się już bezpiecznie. Także dlatego, że pozostałe wnioski okazały się fałszywe. Ani nie znaleziono broni masowego rażenia, ani nie zaprowadzono demokracji w żadnym państwie regionu Bliskiego Wschodu, ani nie zastopowano ataków terrorystycznych (po 11 września przyszły zamachy w Londynie i Madrycie). Na miejscu Al-Kaidy powstało sto razy większe zagrożenie w postaci ISIS. Europa upodobniła się do Izraela. Odpowiedzialni politycy wiedzą już, że zamachy zostaną z nami na dobre.

Wolność ekonomiczna skończyła się wielkim bogactwem dla nielicznych i pauperyzacją większości. Średni roczny dochód amerykańskiej rodziny spadł od 1999 r. o 5 tys. dol. Z drugiej strony 400 najbogatszych Amerykanów posiada tyle, co dwie trzecie społeczeństwa. W Europie zorientowano się, że nie da się mieć wspólnej waluty bez wspólnego podatku, którym można byłoby wyrównywać różnice w konkurencyjności między Niemcami i biednym Południem. „Luzowanie ilościowe”, czyli dodruk pieniędzy, miało się skończyć inflacją i pobudzić wzrost, ale mamy deflację i szef EBC drukującego euro tylko półżartem mówi, że zaraz zacznie zrzucać pieniądze z helikopterów.

Elastyczność skończyła się umową śmieciową. Uciekliśmy od nudy jednego zawodu przez całe życie do lęku przed utratą pracy, z brakiem ubezpieczenia i nudą pisania i wysyłania CV w wiecznym poszukiwaniu nowej.

Ponowoczesność zaczynała się protestem młodzieży w 1968 r., która nie chciała żyć jak swoi rodzice. Dziś protestuje, żądając życia takiego, jakie mieli rodzice: pewności zatrudnienia, ubezpieczeń i emerytury. Odpowiedzialni politycy wiedzą już, że tego nie będzie.

Wolność seksualna zaczęła przypominać przesadzoną operację plastyczną. Ponowoczesność uśmiecha się do nas ustami Rene Zellweger. Ponowoczesna Bridget Jones nie okazała się szczęśliwsza od nowoczesnej Madam Bovary. Najbardziej przerażającym i pociągającym pisarzem okazał się Michel Hoeullebecq, gdy zaczął wydawać kolejne powieści zbudowane na analogii między liberalizmem ekonomicznym i kulturowym. Jeden i drugi doprowadził do bogactwa garstki i pauperyzacji większości. Gdy zapytałem kiedyś Houellebecqa, czy widzi tu jakieś rozwiązanie, odpowiedział: nie bardzo, wyobrażasz sobie związek zawodowy starych i brzydkich kobiet albo mężczyzn?

Wolność polityczna skończyła się tym, że (prawdopodobnie) odpowiedzialnych polityków nikt już nie chce wybierać. Teraz rządzić będą faszysta w Austrii, była faszystka we Francji, realny faszysta w Turcji, groteskowy faszysta w USA, Kaczyński weźmie Nobla z ekonomii za zrzucanie na ludzi 500 plus. I ludzie, zamiast na manifestacjach KOD zażądać darmowych leków dla Ziobry i Kaczyńskiego, dadzą im większość konstytucyjną w następnych wyborach.

Tak czy inaczej wszyscy zyskujący na popularności odwołują się do nacjonalizmu, który miał raz na zawsze rozpłynąć się w kosmopolitycznym Zachodzie, ale szybciej rozpłynie się Zachód niż nacjonalizm. Gdy we Włoszech i Niemczech rodził się nowoczesny nacjonalizm, Massimo d’Azeglio rzekł po zjednoczeniu Italii: „Zrobiliśmy Włochy, a teraz musimy zrobić Włochów”. Nie odważono się dokończyć, niestety, Unii Europejskiej, więc mamy niedorobionych Europejczyków.

Wschód upadł od budowy realnego socjalizmu, Zachód upada właśnie od budowy nierealnego socjalizmu. Depresja to gniew skierowany wobec samego siebie. Dlatego Zachód toczy dziś w dużej mierze wojnę z samym sobą.

Tekst ukazał się na łamach tygodnika „Polityka”.

POWSTANIE-UMARLYCH-HISTORIA-POWSTANIE-WARSZAWSKIE-Marcin-Napiorkowski

**Dziennik Opinii nr 228/2016 (1428)

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Sławomir Sierakowski
Sławomir Sierakowski
Socjolog, publicysta, współzałożyciel Krytyki Politycznej
Współzałożyciel Krytyki Politycznej. Prezes Stowarzyszenia im. Stanisława Brzozowskiego. Socjolog, publicysta. Ukończył MISH na UW. Pracował pod kierunkiem Ulricha Becka na Uniwersytecie w Monachium. Był stypendystą German Marshall Fund, wiedeńskiego Instytutu Nauk o Człowieku, uniwersytetów Yale, Princeton i Harvarda oraz Robert Bosch Academy w Berlinie. Jest członkiem zespołu „Polityki", stałym felietonistą „Project Syndicate” i autorem w „New York Times”, „Foreign Policy” i „Die Zeit”. Wraz z prof. Przemysławem Sadurą napisał książkę „Społeczeństwo populistów”.
Zamknij