PiS opłaca się poświęcenie Waszczykowskiego. I jest co najmniej kilka powodów, dla których może to niebawem zrobić.
Co Prawo i Sprawiedliwość może poświęcić dla osłonięcia swoich reform, podtrzymania wizerunku „konserwatywnych modernizatorów” i zarazem osłabienia intensywnej międzynarodowej krytyki rządu Beaty Szydło? Głowę ministra Witolda Waszczykowskiego. I wiele wskazuje na to, że to zrobi.
Oczywiste wpadki, ale i świadomie zaplanowane (i nieudane) szarże Waszczykowskiego można wyliczać długo. O ile od początku urzędowania minister stara się trzymać linii Prawa i Sprawiedliwości w sprawie uchodźców – to jest pacta sunt servanda – to już w listopadzie zaczął się festiwal jego, raczej nietrafionych, pomysłów na rozegranie tej sytuacji przeciwko przede wszystkim Berlinowi i Brukseli. Głośny był jego pomysł utworzenia „syryjskich legionów” w Europie. Jego wypowiedź dla TVP Info warto zacytować szeroko, bo najlepiej obrazuje zarówno znajomość politycznych realiów wojny w Syrii i kryzysu uchodźczego, jak i styl, w jakim minister formułuje swoje pomysły.
„Jeśli do Europy wjechało kilkaset tysięcy młodych Syryjczyków, to z nich można stworzyć wojsko. Z nas też kiedyś tworzono legiony […] Czy wyobrażamy sobie sytuację, że wyślemy wojsko, aby biło się za Syrię, a kilkaset tysięcy Syryjczyków na Unter den Linden w Berlinie będzie piło kawę i obserwowało, jak my walczymy o ich bezpieczeństwo? Dziesiątki tysięcy młodych mężczyzn […] mogłyby z naszą pomocą odwojować sobie państwo”.
Pomysł, że w Europie uzbroimy kilkaset tysięcy Syryjczyków, a po tym oni, rzuceni w kocioł ponad dwudziestu skonfiktowanych ze sobą frakcji – na wojnie, gdzie w użyciu jest lotnictwo, artyleria i broń chemiczna – w jakiś sposób ustabilizują sytuację w swojej ojczyźnie, jest tak absurdalny, że nawet sam Waszczykowski przestał go lansować. Dziś dla odmiany – i w zupełnej kontrze do wcześniejszych słów ministra – szef BBN publicznie rozważa wysłanie do Syrii polskich samolotów f-16.
Dalej, Waszczykowski popisał się słynną wypowiedzią o rowerzystach, wegetarianach i „mieszance kultur i ras”. To niby jasny przytyk skierowany na potrzeby wewnętrznej, polskiej kłótni, ale dla odbiorców na Zachodzie wcale oczywiste być to nie musi, a Waszczykowskiemu tworzy wizytówkę oszołoma i obsesjonata – co dyplomatycznego tanga nie ułatwia. Poza tym, sam minister stwierdził, że „nie jest dyplomatą” – a zachowuje się, jakby udowodnienie tego było dla niego punktem honoru.
Pospieszne i efekciarskie riposty Waszczykowskiego, jak ta do Schulza („słabo wykształcony lewak”), nie dają się wytłumaczyć istnieniem jakiegoś poważnego politycznego planu, chyba że za taki uznać poszukiwanie elektoratu wśród co bardziej bojowo nastawionych gimnazjalistów.
Rytualne już pomstowanie na Niemców, także przy okazji parady karnawałowej w Dusseldorfie (gdzie pojawiły się karykatury Kaczyńskiego, Merkel i Erdogana), w sprawie której Waszczykowski chciał interweniować u najwyższych organów niemieckiej władzy, można już tylko odnotować jako kolejny z serii mało poważnych gestów dla rodzimej publiki. Z istotniejszych zaś wystąpień, expose Waszczykowskiego zostało rzeczywiście przyjęte w Polsce raczej z uznaniem, ale dalekim od zachwytu. Większość komentatorek i analityków, co zrozumiałe, czeka raczej na konkretne działania, które będą wcielać w życie priorytety obrane przez MSZ. Te bardziej imponujące niż poprzedników na razie nie są – choć wykonywania cieżkiej i rutynowej pracy też nie można ministrowi odmówić. Ale między bombastycznymi wypowiedziami i często sprzecznymi, hucznie ogłaszanymi w mediach, pomysłami a mało spektakularnym znojem codziennej dyplomatycznej pracy jest przepaść. Szczególnie widoczna na tle wrażenia siły, skuteczności i radykalizmu, jakie Waszczykowski chciałby sprawiać.
Ale nawet z realnym działaniem będzie Waszczykowskiemu już tylko trudniej, nie łatwiej. Coraz wyraźniej widać, że Minister Spraw Zagranicznych znajduje się na pierwszej linii ognia, gdy dochodzi do retorycznych przepychanek z partnerami za granicą, ale niekoniecznie wtedy, kiedy obóz Prawa i Sprawiedliwości rzeczywiście stara się w polityce zagranicznej coś osiągnąć. Przykładem choćby deal z Davidem Cameronem, który uchodzi raczej za osiągnięcie pani premier i ministra Konrada Szymańskiego. Te wydarzenia ostatnich miesięcy, które prawica poczytuje za sukces (albo, co nie mniej ważne, uniknięcie porażki), jak debata w Parlamencie Europejskim czy kilka raczej przyjaznych rozmów z innymi państwami, także trafiają na konto Beaty Szydło. A lista polityków, którzy rozmawiają z Polską z pominięciem MSZ jest szersza, z premierem rzekomo zaprzyjaźnionych Węgier na czele. Na polu negocjacji swoją rolę wypełnia też oczywiście Prezydent, ale w paradę Waszczykowskiemu wchodzi nawet Zbigniew Ziobro, który swego czasu postanowił zabłysnąć słynnym już listem do komisarza Timmermansa. Wątpliwe, aby opinii publicznej udało się zapamiętać choćby jedno osiągnięcie polskiej polityki zagranicznej, które kojarzy się jasno z nazwiskiem szefa MSZ. Czasem można odnieść wrażenie, że nawet 29-letni Paweł Szafernaker jest częściej obecny przy ważnych negocjacjach niż minister Waszczykowski.
Także o stanowisku PiS – wcześniej dość labilnym, przyznajmy – względem partnerstwa handlowo-inwestycyjnego z Amerykanami (TTIP) ostatecznie zdecyduje raczej minister Morawiecki oraz minister Szałamacha, choć to Waszczykowski jako pierwszy zasygnalizował zmianę (czy raczej powrót do platformerskiego) kursu. O możliwym wypowiedzeniu bilateralnych umów handlowych – co także można traktować jako rozbieg do podpisania TTIP – poinformowało Ministerstwo Skarbu w porozumieniu z Ministerstwem Rozwoju, choć ewentualne odium pogorszenia relacji zewnętrznych spadnie w jakiejś części na pewno na aktualnie urzędującego szefa dyplomacji.
Szeroko krążące plotki o „nieparlamentarnym” zachowaniu ministra za kulisami szczytu w Davos mogą, gdy pochyli się nad nimi Jarosław Kaczyński, ostatecznie przypieczętować decyzję o jego odejściu z rządu Prawa i Sprawiedliwości. A fakt, że to on poprosił o opinię Komisji Weneckiej o zmianach dotyczących Trybunału Konstytucyjnego, która w oczywisty sposób korzystna dla PiS-u nie będzie, stanie się za chwilę dodatkowym argumentem przeciwko ministrowi. Ostrzeżenie wypływające z niedawnych słów premier Szydło („szef MSZ szczególnie musi uważać na swoje sformułowania”) powinno być czytelne.
Dlaczego PiS może zyskać na dymisji Waszczykowskiego? Z kilku powodów. Pozwoli partii otworzyć nowy front z partnerami, których Waszczykowski do siebie zraził, a także da wrażenie „małego resetu” po bardzo źle przyjętych przez zagranicę pierwszych miesiącach. Da, poza wizerunkowymi korzyściami, także szansę na skuteczniejszą niż dotychczas rozmowę o relokacji uchodźców z wciąż jeszcze skłonną do tego, szczególnie w obliczu ewidentnego fiaska aktualnej polityki, Angelą Merkel. Niemcy są skłonni do ustępstw – a Prawo i Sprawiedliwość także to wie, choć niekoniecznie spieszy ze zmianą stanowiska – byleby wyartykułować, czego Polska naprawdę chce. Waszczykowski ewidentnie nie był do tego zdolny, chętny lub władny – ktoś inny, oczywiście za zgodą i z inspiracji Jarosława Kaczyńskiego, być może to w końcu zrobi. Zadziałać skutecznie może także – zarówno jako symbol jak i polityczne narzędzie – mechanizm kozła ofiarnego.
Zdymisjonowany Waszczykowski zabierze ze sobą na wygnanie wszystkie grzechy polityki zagranicznej PiS, przy Szydło i Dudzie zostaną co lepsze obrazki.
Wreszcie, z punktu widzenia partyjnej dyscypliny, pozbycie się ministra, który nie jest dla funkcjonowania rządu niezbędny, wyśle ostrzegawczy sygnał do tych, których konflikt może rząd rozsadzić naprawdę.
Na potraktowaniu Waszczykowskiego jako gońca, którego trzeba będzie poświęcić dla lepszego układu na szachownicy, dziś PiS może tylko zyskać. Polska polityka zagraniczna także, choć musimy założyć, co ryzykowne, że następca lub następczyni będzie lepszego formatu politykiem. PiS dotychczas trafiał raz lepiej (Meller), raz gorzej (Fotyga), teraz jednak dla równowagi i własnego dobra nie może ryzykować ponad miarę. Czy woli więc ryzyko utrzymania Waszczykowskiego czy, przeciwnie, kontrolowane się go pozbycie?
Decyzja, jak zawsze, pozostaje w rękach Jarosława Kaczyńskiego.
**Dziennik Opinii nr 61/2016 (1211)