Czy w Berlinie, podobnie jak w Stambule, wokół jedynej demokratycznej przestrzeni wspólnej, jaką jest park, zorganizował się silny ruch społeczny?
Wieczorem 25 maja na terenie dawnego lotniska Tempelhof w Berlinie miłośnicy wolnej przestrzeni parku zaczęli gromadzić się w centralnej części dawnego pasa startowego w oczekiwaniu na wynik głosowania. Wynik wyborów do Parlamentu Europejskiego był tu jednak sprawą drugorzędną. Wśród wielokulturowej grupy mieszkańców miasta dało się słyszeć pięćdziesięciolatkę opowiadającą w charakterystycznym berlińskim dialekcie: „Moja matka jest stara i już nie wychodzi z domu, to wzięłam pojechałam i zawiozłam ją, żeby zagłosowała. Tłumaczę jej całą sprawę, że chcą tu postawić osiedla i park zabudować, że trzeba głosować. A ona mi na to, że jak tak, to ona oczywiście zagłosuje za tym, żeby budowali. Jak pobudują mieszkania, to może ci uchodźcy z Afryki nie będą musieli więcej w namiotach mieszkać. No to wytłumaczyłam jej, że jak pobudują, to ani żaden uchodźca, ani ona, ani nikt, kogo zna, nie będzie mógł się tedy nawet przespacerować”.
Inicjatywa obywatelska o nazwie ,,100% Tempelhofer Feld” doprowadziła do przeprowadzenia referendum, które może mieć wpływ na politykę miasta przez następne lata. Przy okazji wyborów do Parlamentu Europejskiego zapytano mieszkańców, czy są za niezabudowywaniem zamkniętego pięć lat temu lotniska Berlin Tempelhof. Na przestrzeni 305 hektarów powstał tu park, w którym co roku odpoczywa 2 mln ludzi. To ulubione miejsce wszystkich, którzy interesują się miejskimi sportami, szczególnie tzw. sportami wiatru (ang. windsports). Stwarza nieosiągalną w większości dużych miast możliwość spojrzenia po horyzont.
Z pewnością nie tylko rekreacyjne walory tej wielkiej łąki zadecydowały o tym, że 738 tys. mieszkańców (64% głosujących) poparło inicjatywę zachowania przestrzeni parku. Wynik referendum może zostać odczytany jako wotum nieufności dla władz miasta, a w szczególności Klausa Wowereita (SPD), który od 2001 roku pełni funkcję burmistrza Berlina. To także problemy z ukończeniem budowy nowego lotniska Berlin-Brandenburg im. Willy’ego Brandta i podwojenie kosztów jego budowy z 2,5 mld do 5 mld. euro sprawiły, że mieszkańcy zablokowali sygnowany przez Wowereita plan zabudowy olbrzymiego areału po dawnym Tempelhof.
Dodatkowym problemem coraz boleśniej odczuwanym przez mieszkańców, który również mógł wpłynąć na wynik referendum, jest polityka miasta, która w ostatnim czasie pozwoliła na eksplozję cen wynajmu mieszkań. Brak mechanizmów powstrzymujących wzrost cen wynajmu dotyczy w równym stopniu budownictwa socjalnego – osiedli budowanych niegdyś z pomocą państwa, a obecnie zarządzanych w sposób zorientowany na zwiększanie zysków. W Niemczech, gdzie wynajem jest najpopularniejszą formą mieszkalnictwa i wybiera go więcej niż połowa obywateli, taka sytuacja na rynku mieszkaniowym jest wyraźnie alarmująca.
Do tego wszystkiego dochodzi wspieranie budowy luksusowych apartamentowców, czego przejawem jest m.in. niedawna głośna afera wokół East Side Gallery, kiedy to inwestorowi zezwolono na usunięcie około 20 metrów efektownego fragmentu muru berlińskiego – figurująca na liście zabytków UNESCO tzw. Galeria Wschodnia to szereg murali autorstwa artystów z całego świata mówiących o konflikcie czasów zimnej wojny.
W ubiegłym roku koalicja 55 organizacji i stowarzyszeń Berliner Energietisch zebrała wymaganą liczbę podpisów pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum w sprawie rekomunalizacji sprywatyzowanych w 1997 zakładów energetycznych. O mały włos doszłoby do ich wykupu na warunkach określonych w ustawie, która w takim przypadku daje uprzywilejowaną pozycję jednostce samorządowej. W referendum przeprowadzonym w listopadzie 2013 ustawę o upaństwowieniu zakładów energetycznych poparło 83% głosujących, jednak zabrakło 0,9% do przekroczenia minimalnego poziomu poparcia w stosunku do liczby mieszkańców. Duży wpływ na niepowodzenie inicjatywy miała z pewnością decyzja rządzącej miastem koalicji SPD-CDU o przesunięciu początkowo planowanego terminu referendum i rezygnacji z pomysłu połączenia go z wyborami parlamentarnymi.
W 2011 inna inicjatywa o odtajnieniu i częściowym unieważnieniu umów zawartych podczas prywatyzacji zakładów zaopatrujących miasto w wodę zakończyła się wygranym referendum, które pomimo prób unieważnienia przez miejski parlament doprowadziło w 2013 do całkowitej rekomunalizacji zakładów.
100% Tempelhofer Feld jest więc kolejną udaną inicjatywą tego rodzaju w Berlinie. Mniej więcej od stycznia na ulicach Berlina można było spotkać ludzi zbierających podpisy pod wnioskiem o przeprowadzenie referendum. Wielu zorganizowanych wokół parku aktywistów brało udział we wcześniejszych akcjach i korzystało z tych doświadczeń. Dzięki temu udało się nie tylko zebrać ponad 250 tys. ważnych podpisów i doprowadzić do głosowania, ale również zorganizować dodatkową kampanię informacyjną, po tym jak miasto zdecydowało poddać pod referendum dodatkowe pytanie o poparcie własnej ustawy dotyczącej lotniska. Obydwa pytania sformułowane były w języku prawniczym i trzeba było zapobiec sytuacji, w której obywatele poprą obie wykluczające się inicjatywy ustawodawcze, co unieważniłoby wynik głosowania. ,,Głosujemy! Pierwsze pytanie – JA, drugie – NEIN” – informowały dokładnie liczne plakaty i ulotki pomagające zwolennikom pozostawienia przestrzeni parku Tempelhof w dotychczasowym kształcie rozwikłać nieprzejrzystą treść pytań. Drugie pytanie odnoszące się do poparcia ustawy o zabudowie parku proponowanej przez Senat Landu Berlin zostało odrzucone przez 59,4% głosujących, co jeszcze podkreśla nastroje wokół planowanych inwestycji.
Czy w Berlinie podobnie jak w Stambule wokół jedynej demokratycznej przestrzeni wspólnej, jaką jest park, zorganizował się silny ruch społeczny, którego neoliberalna władza musi się obawiać? Tego wieczoru na lotnisku Tempelhof można było złożyć podpis pod wnioskiem o przeprowadzenie nowego lokalnego referendum, tym razem o odwołanie Klausa Wowereita z pełnionej przez niego funkcji burmistrza. I w tym wypadku chętnych nie brakowało.
Czytaj także:
Urszula Papajak, Ta sieć jest nasza
Krzysztof Cibor, Luise, energetyczna piratka