Jaki jest cel ostateczny Rosji? Rosja nie ma ostatecznego celu. Rosja gra tak, jak jej przeciwnik pozwala.
W reakcjach zwykłych obywateli widać zaskoczenie zachowaniem Rosji wobec Ukrainy. A za tym idzie poczucie, że „Rosja jest jakaś inna”. Od zawsze był to kraj dla Zachodu nieprzewidywalny, tym bardziej więc ciekawy dla podróżników i badaczy. Tradycją stały się książki pisane przez intelektualistów po wyprawie do Rosji, obiecujące wyjaśnić jej specyfikę. Napisali je m.in. Baron von Haxthausen, Denis Diderot, Madame de Stael, Josephe de Maistre, Adolphe de Custine, John Reed, Anatol France, Andre Gide, Romain Rolland, Upton Sinclair, H.G.Wells, Bertrand Russel czy John Dewey. Powyższa lista to często porażki zachodnich umysłów w starciu z rosyjską rzeczywistością.
Beztroskie czasy skończyły się w XX wieku. Zimna wojna postawiła Zachód w sytuacji innej niż dotąd. Nie groziło już przegranie takiej czy innej wojny – groziło unicestwienie, od kiedy pojawiła się broń masowego rażenia. Od tego czasu zaczęły się też systematyczne i wyjątkowo intensywne studia nad historią Związku Radzieckiego, Rosji i narodów podporządkowanych. Poszukiwanie rozwiązania zagadki jej inności, dzięki czemu można byłoby zachowanie Rosji wreszcie przewidzieć.
Cel nie został zrealizowany, ale przy okazji powstało wiele fascynujących książek. Być może przeżyją dziś drugą młodość. Może też wydziały slawistyczne, zamiast wciąż kurczyć się, wrócą do łask, jak zawsze, ilekroć rosło napięcie na linii USA – Rosja. A właściwie nie od zawsze, tylko od umieszczenia Sputnika na orbicie w 1957 roku, co przeraziło Amerykanów, bo oznaczało, że Sowieci są w stanie przenosić ładunki atomowe na odległości umożliwiające atak na USA. Fortuna wydana na badania sowietologiczne nie uczyniła Rosji bardziej przewidywalną, skoro nie udało się przewidzieć nawet samego upadku Związku Radzieckiego, ale z pewnością nie poszła na marne, bo powstało wiele prawdziwych arcydzieł historiografii jak Ikona i Topór Jamesa Billingtona czy Russia under Old Regime Richarda Pipes’a, a także prace Marca Raeffa, Andrzeja Walickiego, Martina Malii i wielu innych. Nawet slawista z Berkeley Czesław Miłosz, a więc i światowa kultura, skorzystały na wpływie zimnej wojny na uniwersytety.
Od czerwonego do białego caratu?
Rosja jest zagadką także sama dla siebie. Dlaczego? Przez oddalenie władzy od społeczeństwa, nigdzie indziej w takiej skali niespotykane i prawie niczym niezapośredniczone.
Dziwimy się, dlaczego ostatnie działania Putina prowadzą do wzmocnienia jego popularności (aż do 80%) w rosyjskim społeczeństwie, czemu właściwie niemożliwa jest autonomiczna postawa. Garstka intelektualistów, artystów i obrońców praw człowieka, która nie poparła Putina, skończyła tak jak Aleksander Herzen, który poparł w 1863 roku polskie powstanie styczniowe i stracił przyjaźń rosyjskiej emigracji i połowę abonentów swojego pisma „Kołokoł”, nie mówiąc o bezwzględnym potępieniu w samej Rosji.
Przez niemal całą historię Rosji między władcą i ludem brakowało pośredniej autonomicznej klasy społecznej. Wokół władcy istnieli jedynie doradcy, armia i aparat biurokratyczny. Ale nie było ani takiego jak w innych państwach mieszczaństwa, ani szlachty, ani klasy średniej. Nawet klasy robotniczej w ilościach znaczących Rosja dorobiła się dopiero po… rewolucji robotniczej, dokonanej w zastępstwie brakujących robotników przez inteligencję. Bo inteligencję Rosja miała i to bardzo ciekawą, ale inteligencja jest przecież niczym innym jak symptomem społecznego niedorozwoju i próbą nadrobienia dalekim skokiem poważnych problemów społecznych, nazywanych przez inteligentów„przeklętymi pytaniami”.
Ważną konsekwencją tego binarnego podziału były skrajny dualizm społecznych postaw: albo społeczeństwo masowo było za władzą, albo podlegało skrajnemu buntowi i bez żadnych oporów gotowe było ją znieść, jak podczas krwawych powstań chłopskich albo rewolucji 1917 roku. Nigdzie przejęcia władzy nie były tak brutalne, nigdzie władcy nie byli tak despotyczni, nigdzie masy nie były tak bierne i nigdzie nie bywały nagle tak zrewoltowane i destrukcyjne.
Próby wyjaśnienia rosyjskiego absolutyzmu doprowadziły do powstania, z grubsza rzecz biorąc, dwóch szkół. Jedna stawiała na różnice kulturowe między Rosją i Zachodem, wynikające przede wszystkim z odmiennych konsekwencji oddziaływania rzymskiego i greckiego chrześcijaństwa, z bizantyjskiej i mongolskiej lekcji despotyzmu, a także z braku rzymskiej tradycji prawnej. Niektórzy dodawali do tego jeszcze wpływ specyficznej geografii, braku naturalnych granic zmuszających do „obrony przez atak” i skrajnej centralizacji władzy, a także surowych warunków dla rolnictwa.
Druga szkoła, dominująca w czasach powojennych tłumaczyła bolszewizm wpływem ideologii (marksistowskiej) przy braku tradycji liberalnych na Wschodzie. Można w skrócie powiedzieć, że pierwsza szkoła wyznawała determinizmy kulturowym, a druga determinizm ideologiczny. Do pierwszej należeli tacy badacze jak Martin Malia, Leszek Kołakowski czy Andrzej Walicki, do drugiej np. James Billington czy Richard Pipes, nazwany kiedyś przez rozgniewanego Sołżenicyna „polskim historykiem” (pochodził zresztą z Cieszyna i wychował się w Polsce, a w swoich wspomnieniach opisywał wpływ polskiej kultury na niego za decydujące dla wyznawanych poglądów). Jednak najbardziej radykalnym przedstawicielem szkoły „kulturowej” był Jan Kucharzewski, autor książki o wszystko mówiącym tytule: Od białego do czerwonego caratu.
Obie zwalczające się szkoły, były zgodne w jednym: nie dawały wielkich nadziei na to, że „rosyjska dusza” pozbędzie się kiedykolwiek imperialnych dążeń i pozwoli Rosji przyjąć liberalną demokrację. Po zdobyciu Kremla Władymir Putin buduje wprawdzie „imperium kadłubkowe”, wyrywając po kawałku byłych republik postsowieckich, ale nie jest pewne, czy na tym się skończy.
Gwiezdny czas Ukrainy
Zrozumienia obecnej sytuacji nie ułatwia fakt, że takie wydarzenia jak Euromajdan, czy wcześniejsza Solidarność, są wyjątkowe i z niczym nieporównywalne. Dlatego są niewdzięcznym materiałem do analizy dla naukowca i niezwykle atrakcyjnym dla publicysty lub reportażysty. Owszem, stworzono ogólne teorie rewolucji, ale zawsze zawodne i pisane raczej przez filozofów niż naukowców (od Heglowskiej Fenomenologii ducha zawierającej słynny rozdział o dialektyce pana i niewolnika, po Żiżka Rewolucję u bram). Zaś historie rewolucji francuskiej, amerykańskiej, czy bolszewickiej dają największą amplitudę interpretacji ze wszystkich opisywanych wydarzeń historycznych.
Zgodnie natomiast historycy notują w książkach takich na przykład jak te o „Solidarności” wyjątkową atmosferę towarzyszącą tym wydarzeniom. Najczęściej padają przymiotniki: niepowtarzalna, gorąca, podniosła. „Gwiezdnym czasem” nazwał Solidarnościową część swojej autobiografii Jacek Kuroń. Kilka lat temu w Sofii Stefan Tafrov, bułgarski dyplomata, opowiadał mi z przejęciem, jak jadąc na wakacje do Polski w sierpniu 1980 roku (a więc raczej pod prąd turystycznych trendów), poczuł przekraczając granicę, że coś specjalnego unosi się w powietrzu. Nic wtedy, ze względu na blokadę informacyjną, nie mógł wiedzieć o Solidarności. Później ta atmosfera wciągnęła go na tyle, że nauczył się języka polskiego, jak wielu zagranicznych intelektualistów, którzy zetknęli się z Polską czasów „Solidarności”. Język polski stał się „językiem wolności”, jak to określił Adam Michnik.
Podczas takiej rewolucji jak polska Solidarność czy ukraiński Euromajdan najbardziej zmieniają się stosunki między ludźmi. Codzienny ludzki egoizm zastępują świadectwa altruizmu, cynizm ustępuje przed powszechną szlachetnością, rywalizację zastępuje współpraca i samopomoc.
Kto widział, jak pracuje kuchnia na Euromajdanie, ten wie co chodzi. Na zrealizowanej utopii Majdanu prywatne zamieniało się w publiczne. Przechodzisz przez Majdan i tu jest dla ciebie jedzenie, a tu możesz dostać ciuchy, tam możesz się położyć, a jeśli potrzebujesz, zaprowadzą cię do lekarza, których czuwa na Euromajdanie aż w nadmiarze. Nawet kawa czy zupa „ze wszystkiego” miały swój rewolucyjny charakter, smakowały wyjątkowo, tak właśnie jak wyjątkowe było to zdarzenie. Na Euromajdanie wszystko było wspólne: aprowizacja, spanie, służba zdrowia, ochrona. Nawet opieka masażysty i psychologa. To jest także ciekawa lekcja na temat komunizmu. Owszem jest możliwy, ale jako wyjątek.
W przeciwieństwie do zachodnich protestów społecznych takich jak Indignados czy Occupy Wall Street, Euromajdanowi nie zabrakło przywództwa, struktury ani celu. Jak się okazuje, rewolucja to bardzo tradycyjna sprawa. Przywódcy byli kontrolowani ściśle przez Majdan. Gdy Kliczko, Jaceniuk i Tiehnybok zgodzili się na wynegocjowany pod naciskiem ministrów spraw zagranicznych Niemiec, Francji i Polski kompromis, który jednakże nie realizował celu Majdanu, czyli ustąpienia Janukowycza, stojący pod sceną demos nie ratyfikował tej umowy i następnego dnia sam przepędził Janukowycza. Tak więc „skarb rewolucji”, którym według Arendt jest zniesienie podziału na rządzących i rządzonych (nota bene prawdziwie komunistyczna idea!) nie został ukradziony.
Wiosny Polaków, Zimy Ukraińców
Skąd mogę wiedzieć, jak było za czasów Solidarności, skoro urodziłem się w 1979? Nie mogę, bo niestety urodziłem się za późno. Tak zawsze uważałem. To znana polska choroba. Jak nie ma wojny, to chociaż niech przydarzy się rewolucja, bo bez walki oddać życie codzienności, to jak nie żyć naprawdę. „Urodzony w niewoli, okuty w powiciu / Ja tylko jedną taką wiosnę miałem w życiu” – mówią słowa narodowego poety Adama Mickiewicza. Pokolenie Bartoszewskiego miało Sierpień, pokolenie Kuronia miało Październik, pokolenie Michnika Marzec, pokolenie Bujaka Sierpień, kolejne pokolenie wyżyło się podczas strajków studenckich ’88 roku i obalenia komunizmu w 1989 roku. Ja nie miałem żadnej takiej Wiosny. Dlatego zawsze zazdrościłem pokoleniu dysydentów. Wiedziałem, że to niepoważne i zazdrościłem dalej. Dopiero na Euromajdanie mogłem, przez chwilę i w zastępstwie własnej, poczuć namiastkę tej rewolucyjnej sytuacji. Tam naprawdę atmosfera była inna, a dosłowności dodawały spowijające Majdan opary dymu z kuchni polowych, które czyniły wydarzenie niemal mistycznym.
Ukraińcy mają raczej Zimy, a nie Wiosny. Testem dla wszystkim przyjezdnych było wytrwać na okrutnym mrozie, co po godzinie czy dwóch, szczególnie w nocy, stawało się naprawdę trudne. A myśl, że oni tam stoją i śpią dniami, tygodniami i miesiącami, a nawet gotowi są stać bezterminowo, zamieniała największego pesymistę w przekonanego, że Euromajdan osiągnie swój cel. Przez tę temperaturę można było albo poddać się albo zostać fanatykiem.
Mój brat nacjonalista
Moi przyjaciele z ukraińskiej części „Krytyki Politycznej” na hasło 'Sława Ukrainie!’ reagowali źle. To hasło nacjonalistów – powtarzali. Ale stało się hasłem Euromajdanu i nabrało znacznie mniej ekskluzywnego znaczenia – powtarzałem ja. I tak spieraliśmy się. Ja lewicowiec z Polski broniłem obecności nacjonalistów ze Swobody na Euromajdanie, a oni się temu sprzeciwiali i ostrzegali, że Euromajdan zdominowali nacjonaliści. A mimo to dzielnie i twardo w nim uczestniczyli, organizowali i działali razem z innymi.
Utopia Euromajdanu zakwestionowała prawie wszystkie podziały między ludźmi, w tym te w codziennym życiu politycznym bardzo ostre.
Tyle że w demokracji. Tam się można kłócić na potęgę i wspólne wiece z nacjonalistami nie mają sensu. Ale gdy walczy się o demokrację i suwerenność, to podział na lewicę i prawicę jest wtórny i zawieszony. Obowiązuje „antypolityka”.
Z tego samego powodu zawieszone są wszystkie historyczne spory między Polską i Ukrainą. I przywódca polskiej prawicy narodowej Kaczyński stojący na scenie obok przywódcy nacjonalistycznej partii Swoboda Oleha Tiahnyboka nikogo specjalnie nie zaskoczył.
Gdzie jest Rosja?
Najpierw nikt do końca nie wiedział, ile jest Rosji na Ukrainie. Unijni przywódcy, którzy stawili się na szczycie w Wilnie w pełnym składzie, co nie zdarza się zawsze, zostali zupełnie zaskoczeni, gdy tydzień wcześniej okazało się, że prezydent Ukrainy nie podpisze umowy stowarzyszeniowej. Ponieważ warunki zaoferowane Ukrainie rzeczywiście były zniechęcające, można było wierzyć, że to nie naciski rosyjskie są decydujące, tylko obawy Janukowycza o powodzenie w kolejnych wyborach. Niecały miliard Euro pomocy dla gospodarki Ukrainy zupełnie nie rekompensował strat związanych z nakładanym już embargiem Rosji na towary z Ukrainy, przy jednocześnie nieuchronnym spadku konkurencyjności Ukraińskich przedsiębiorstw, gdyby Ukraina otworzyła swój rynek na europejskie towary (w ostatniej chwili opamiętano się i wprowadzono okres przejściowy). A do tego Ukraina miała w tym samym czasie spełnić bardzo kosztowne dla społeczeństwa warunki uzyskania pożyczki 15 mld dolarów od MFW. Wyglądało znowu na to, że Ukrainę ciągnie do Europy kilka państw na czele z Polską, ale nikt poza tym jej nie chce w Unii i nie wierzy w sens takiego przedsięwzięcia.
Dopiero Majdan z europejskimi flagami nieco obudził Europejczyków. Ukraińcy bardziej chcieli tej Unii niż sami jej mieszkańcy, najczęściej nią rozczarowani. To zawstydzało. Kto stałby dla tej okropnej Brukseli na mrozie miesiącami jak ludzie na Euromajdanie?
Gdy doszło do przemocy w Kijowie i zabijania ludzi 18-20 lutego, dalej nie było wiadomo, gdzie się kończy wola Janukowycza, a zaczyna wola Rosjan. Gdy zaraz potem Janukowycz uciekł i sformował się nowy rząd, który rozpoczął wysiłki ratowania kraju, trwała jeszcze olimpiada w Soczi. Zaraz po niej Rosja, urządzając maskaradę, zaczęła podbój Krymu. Maskarada mogła się wydawać potrzebna ze względu na własnych obywateli, którzy jedyni na świecie mogli w nią uwierzyć, ale czy rzeczywiście Rosjanie nie byliby jeszcze bardziej zadowoleni, gdyby rosyjska duma nie chowała się za anonimowymi mundurami, tylko otwarcia poszła po „swoje”?
Wynik referendum nie był już maskaradą, tylko oczywistym dla wszystkich, łącznie z Rosjanami, fałszerstwem. Północnokoreański wynik na Krymie, nawet przy bardzo skutecznym bojkocie Ukraińców i Tatarów, był niemożliwy. Jeśli na Krymie udało się osiągnąć 96,8%, to pozostaje jedna wątpliwość: dlaczego nie próbowano ukryć przed Zachodem, że fałszuje się wybory, podając jakiś bardziej realistyczny wynik, który wciąż dawałby wygraną zwolennikom aneksji? Ano dlatego, żeby zademonstrować siłę przed Zachodem i swoimi zwolennikami w Rosji: wszyscy wiedzą, że to nasi żołnierze zajmują Krym, a nie aktywni obywatele Krymu i że mają sprzęt z rosyjskiego arsenału, a nie ukradli na czarnym rynku stare postsowieckie uzbrojenie, jak z uśmiechem na ustach tłumaczył na konferencji prasowej Putin. Wszyscy wiedzą, że fałszujemy wyniki i co z tego, i tak nam nic nie zrobicie. Przestańcie nas demaskować, bo widzicie, że to nie ma sensu.
W efekcie powstawała zdumiewająca sytuacja. Ukraina nie represjonuje mniejszości rosyjskiej, ale rosyjska mniejszość represjonuje Ukrainę. Dlatego pierwszy raz chyba w historii żołnierze dowodzili patriotyzmu i odwagi nie podejmując walki z wrogiem. Wymagało to specjalnej odwagi i charakteru.
Jaki jest cel ostateczny Rosji? Rosja nie ma ostatecznego celu. Rosja gra tak, jak jej przeciwnik pozwala. De Custine w jednym nie miał racji – Rosja mogąc tak wiele, nie może mniej. A więc niestety jej cel zależy od zachowania Zachodu.
Gdzie jest Zachód?
Niestety – bo Zachód wolałby nie zachowywać się w ogóle. Panuje tu dyktatura świętego spokoju. Ukraina dotąd mieściła się poza horyzontem prawie wszystkich państw Unii Europejskiej. Politykę zastępowano kurtuazją. Nie wobec Ukrainy, ale wobec Polski, państw bałtyckich i Szwecji. Determinacja Euromajdanu sprawiła, że pojawiła się szansa na „odgięcie” tradycyjnej osi niemieckiej Ostpolitik, którym najlepiej się rozmawiało z Rosją ponad głowami mniejszych narodów – kiedyś rozbierając je, dziś tylko omijając. Niemcom rządzonym przez charakterną Angelę Merkel i prezydenta Joachima Gaucka trudno jest przymykać oko na łamanie praw człowieka w Rosji, więc tym bardziej na aneksję Krymu. Ale największy na świecie eksporter towarów wysoko przetworzonych i największy na świecie eksporter surowców mają dobre powody, żeby sobie wierzyć wbrew oczywistym faktom. Gdyby Papież stracił wiarę, toby stracił dobrą pracę. Dlatego kanclerz Shroeder potrafił uwierzyć nawet w to, że Putin jest „kryształowym demokratą”, jak się kiedyś nie wahał powiedzieć. Dlatego mówi się, że Rosja zajęła Krym, a Unia Europejska zajęła stanowisko.
Aneksja Krymu wyciągnęła na wierzch szwy dzisiejszej Europy. Te państwa, którym Rosja nie zagraża w żaden sposób, dbały o swój interes ekonomiczny.
Anglicy o interesy oligarchów, na których zarabia londyńskie City, agencje prawnicze i nieruchomości, a także kluby piłkarskie. Włosi o gaz i ropę, Hiszpanie o turystów, malutki Cypr, ale drugi największy inwestor w Rosji, dba wiadomo, o co. Niemcy także nie chcieli spaść z pierwszego miejsca w rankingu największych odbiorców Gazpromu. Wiadomo było więc, że Unia Europejska w żaden poważny sposób nie będzie chciała zagrozić Rosji. Choć mogłaby, gdyby wszystkie kraje zaryzykowały razem, bo Rosja 80% dochodów osiąga ze sprzedaży surowców naturalnych, których Unia Europejska kupuje ponad połowę, a więc de facto jednym ruchem może zablokować 40% budżetu Rosji.
Europa Wschodnia tymczasem podzielona jest na pół, więc i tu nie da się zbudować żadnej poważnej siły nacisku, ani na Zachód, ani na Rosję. Kraje takie jak Węgry, Słowacja czy Bułgaria, całkowicie zależne od Gazpromu, do wyboru mają albo obronę „pragmatycznej” jak mawia Victor Orban, polityki Putina, albo siedzenie cicho. W przeciwnym razie, od jutra ich obywatele piją zimną kawę na śniadanie. Kraje najbliżej Rosji, czyli Polska, Litwa, Łotwa, Estonia i Rumunia, które apelują do zachodnich przywódców, wpadają z powrotem w „kompleks niewysłuchanej Kasandry”, jak mawiał Czesław Miłosz.
A gdzie jest Ameryka? Za daleko. W każdym razie bliżej Iranu niż Ukrainy. I tak tylko Stany Zjednoczone bronią honoru Zachodu, naciskając na Unię w kwestii poważniejszych sankcji. W przyszłości są w stanie przywrócić suwerenność energetyczną UE, substytuując produkcję Gazpromu swoim gazem z łupków. O ile Chińczycy nie zapłacą za amerykański gaz więcej. Albo za rosyjski.
Gdzie jest Polska?
Na Zachodzie czy jednak wciąż na Wschodzie? Śliski w tym miejscu jest ten globus. Geografia polityczna zostanie zweryfikowana przez wydarzenia Ukrainie.
W Polsce istnieje silna tradycja realizmu politycznego, która zabrania narzekać na Zachód, uważając, że to niepoważne i przeciwskuteczne. I jest to słuszna postawa i dziś po raz pierwszy w historii dominująca. Punkt pierwszy tej tradycji brzmi: „Męczeństwo nie zastępuje pracy” (Stanisław Brzozowski). Punkt drugi: „Nie będzie niepodległej Polski, bez niepodległej Ukrainy, Litwy i Białorusi (Jerzy Giedroyć).
Ta tradycja nakazuje chować szable i konsekwentnie pracować na rzecz silnej gospodarki własnej, rozmawiać o historii, ale tak, żeby nie zepsuła relacji z sąsiadami i pomagać sobie nawzajem, szanując obecne granice, narodową odrębność i państwową suwerenność każdego z partnerów.
Jeśli oglądać się na kogoś, to najpierw na siebie, dzięki czemu Polska jest dziś przed Rosją w rankingu partnerów handlowych Niemiec. A jeśli już oglądać się na zewnątrz, to ewentualnie na Amerykę, której Polacy ufają znacznie bardziej niż Europie. Ale oczywiście bez nadziei, że ktokolwiek na Zachodzie będzie chciał ginąć za Polaków czy Ukraińców, bo to się jeszcze nigdy nie zdarzyło.
Gdy więc Władymir Żyrinowski wysłał do polskiego MSZ propozycję rozbioru Ukrainy na ziemie „od zawsze” należące do Polski i „od zawsze” należące do Rosji (jak Krym), polscy politycy odesłali go do psychiatry.
Tekst ukazał się równolegle w „Rzeczpospolitej” z dn. 6 czerwca 2014 i letnim wydaniu amerykańskiego pisma „Dissent”.