Spontaniczność, prymitywizm, wspólnotowość, fizyczność – to wyróżniki dobrej muzyki tanecznej. Zamilska ma to wszystko.
A wy gdzie byliście, gdy pierwszy raz usłyszeliście Quarrel Natalii Zamilskiej? Ja akurat siedziałem w pracy i dziubałem w edytorze tekstu. Potężny funkowy groove pierwszej części tego numeru, mieszczący się gdzieś między trzęsieniem ziemi a koncertem Swans, skutecznie przeszkodził mi w robocie. Zresztą założę się, że tego dnia Zamilska w wielu biurach była jak osławiony Blue Screen of Death, katastrofa i tekst kultury w jednym.
Reszta tej historii jest już mniej więcej znana. Natychmiastowy sukces, świetna prasa, mnóstwo zaproszeń od promotorów i organizatorów festiwali, zawstydzający i równocześnie nobilitujący tytuł „nadziei polskiej elektroniki” (zresztą dość bezsensowny, bo „polska elektronika” – czymkolwiek jest – w ogóle nie czeka na ratunek. Przede wszystkim dlatego, że ma się dość dobrze, przynajmniej w sensie artystycznym, bo jeśli chodzi o względy ekonomiczne, to szanse artysty na wyżycie z muzyki oceniam równie wysoko, co szanse pisarza na utrzymanie się z literatury). Jeśli ktoś nie dał się zabić tej etykiecie, nadanej przecież w dobrej wierze, musi być twardy. A jeśli udało mu się do tego, tak jak Zamilskiej, nagrać dobry album w zapowiadanym terminie i przy tym dać dziesiątki koncertów – takiego raczej rockowego określenia używa sama Natalia – to już doprawdy czapki z głów. „Siła”, „potęga” – jedne z kilkunastu słów kluczy, którymi opisuje swoją płytę – są tu naprawdę na miejscu, zarówno w stosunku do muzyki, jak i do samej artystki.
Skąd wziął się sukces Zamilskiej? Z jednej strony Quarrel to po prostu kawał dobrej roboty – mocne, brutalistyczne techno z niskim basem, który działa jak siła grawitacji i trzyma wszystko w kupie, oraz multum dźwięków – strzępków wokali, metalicznych instrumentów perkusyjnych – odświeżających jak powiew wiatru w upalny dzień. Sam warsztat jednak nie wystarczy, a Zamilska zdaje sobie z tego sprawę. Jak sama mówi, nudzi ją „muzyka rzemieślnicza”, doskonała technicznie i równie doskonale powierzchowna. „Wolę brzmienia z osobowością” – dodaje. Tu, jak sądzę, kryje się też tajemnice jej popularności. Quarrel i cały jej album Untune są bowiem nie tylko muskularne i zdecydowane, ale też jakby gościnne i otwarte.
Zamilska swoją muzyką zachęca do zaangażowania, bliskości, odkrywania siebie i innych. Tym samym nawiązuje też do starej szkoły kultury techno, z jednej strony anonimowej, a przez to wykluczającej kult sławy i kasy, z drugiej wspólnotowej – otwartej na nowe doświadczenia i inność.
W pewnym sensie jest to pokłosie jej wykształcenia. Zamilska kończyła animację kultury na Uniwersytecie Śląskim w Cieszynie, tak samo jak Ania Cieplak ze Świetlicy KP w Cieszynie. Animacja kultury – jak pisze Ania w nadchodzącym Kuroniu. Przewodniku Krytyki Politycznej – „opiera się na zmianie czegoś ważnego dla danej społeczności. [Animator] dowartościowuje daną grupę, stawia przed nią lustro, w którym może się ona obejrzeć na nowo”. Mam wrażenie, że Ania i Natalia robią właściwie to samo, choć oczywiście posługują się innymi narzędziami.
Ale, ale. Zamilska angażowała się też w różne działania animacyjne bardziej dosłownie. Jednym z nich była „Akademia AV” realizowana przez cieszyńską strefę szarej. Uczestnictwo w niej zmieniło jej podejście do własnej muzyki, choć nie było tak, że po zakończeniu Akademii Natalia wyczyściła twardy dysk i zaczęła wszystko od nowa. Zmiana była subtelniejsza, ale wciąż niezwykle poważna. „Do udziału w Akademii zaprosił mnie Łukasz Dziedzic ze strefy szarej – mówi Zamilska. – Poprowadziłam warsztaty, podczas których pokazywałam dzieciakom, jak za pomocą bezpłatnego oprogramowania mogą tworzyć własną muzykę. To było niezłe wyzwanie, bo w trakcie przygotowań do warsztatów zdałam sobie sprawę, że nie potrafię obsługiwać tych najprostszych narzędzi! Sama korzystałam wtedy już z profesjonalnego oprogramowania”. Wszystko jednak się udało, a Zamilska ze zdziwieniem przysłuchiwała się muzyce, u której źródeł były i dyletantyzm, i entuzjazm: „Pamiętam, że pewna trzynastolatka poprosiła, bym posłuchała tego, co udało jej się zrobić po kilku dniach nauki. Pomyślałam, że to pomysłowe i w dodatku brzmi nieźle!”.
Ta nowo odnaleziona spontaniczność zagościła też w jej własnym studiu, czyli, jak to w przypadku aspirujących producentów i producentek bywa – we własnej sypialni. Bardzo to słychać na Untune, bo album ma formę swobodnej improwizacji w studiu, a muzyka na nim zawarta nieustannie ewoluuje i przeobraża się. Mimo to, jak mówi Zamilska: „Nie jest tak, że to co słyszysz na albumie wzięło się z przypadku. Miałam wszystko dokładnie przemyślane i ułożone w głowie. Miałam też to szczęście, że mogłam przegrać te utwory w trakcie występów na żywo, a reakcje ludzi bardzo mi pomogły w podejmowaniu różnych decyzji”.
Spontaniczność, prymitywizm, wspólnotowość, fizyczność – to wyróżniki dobrej muzyki tanecznej. Zamilska ma to wszystko, więc odstrójcie się i odpadnijcie przy jej dźwiękach jak najszybciej!
Untune Zamilskiej ukazała się 26 maja 2014 nakładem mik.musik.