Dlaczego? „Brak woli politycznej”.
Tomasz Stawiszyński: Telewizja Polska jest w kryzysie?
Juliusz Braun, prezes Telewizji Polskiej: Nie jest w kryzysie, ale doszła do ściany i przed ścianą stoi, nie mogąc zrobić kroku naprzód. A jeśli w mediach nie robi się kroku naprzód, to się cofa. Nasze kłopoty finansowe zaczynają się odbijać na ofercie programowej.
Co jest głównym powodem tej zapaści?
Głównym, acz nienowym, jest sprawa abonamentu. Bo cała koncepcja telewizji publicznej zapisana w ustawie jest oparta na finansowaniu z abonamentu. Ustawa nakazuje rozmaite rzeczy, ale opiera się na założeniu, że będą na ich realizację określone pieniądze. A pieniędzy nie ma. Ustawodawca de facto mówi nam teraz: „Róbcie to, co macie robić, ale zorganizujcie sobie na to pieniądze”. Zatem organizujemy w miarę możliwości, czyli staramy się zarabiać na rynku. Ale nie da się jednocześnie robić ambitnych produkcji i na nich zarabiać. Bo niestety – wbrew temu, co wielu sądzi – to się wyklucza. Przykładem niedawny teatr telewizji – spektakl Bezdech, który jeszcze przed emisją dostał mnóstwo nagród, miał znakomite recenzje, a widowni zgromadził około pół miliona. I to jest rząd wielkości zainteresowania w Polsce trudną, ambitną sztuką. Bardziej popularny spektakl może mieć milion, jeszcze bardziej popularny półtora miliona – a M jak miłość ma siedem milionów. Tak wygląda rozkład zainteresowań w bardzo wielu europejskich krajach.
Milion widzów teatru telewizji to mało czy dużo?
Moim zdaniem bardzo dużo. Jeden spektakl ma więcej widzów niż Teatr Narodowy przez kilka lat. Ale za mało, żeby zarobić.
Gdyby ustawowe źródła finansowania działały, byłoby w TVP więcej ambitnej sztuki, a mniej popularnych seriali?
Oczywiście. Mogłyby być na przykład dwie premiery teatru telewizji w miesiącu, a nie jedna od czasu do czasu. Telewizja mogłaby także znacznie częściej angażować się w różnego rodzaju wydarzenia kulturalne. Tego mi bardzo brakuje. Powinniśmy w takich wydarzeniach uczestniczyć, transmitować je, relacjonować. Ale to jest kosztowne. Jeżeli w dwóch miejscach Polski są podobnie ciekawe imprezy kulturalne, możemy zrelacjonować tę, której organizatorzy będą skłonni współfinansować naszą realizację. Oczywiście to nie znaczy, że będziemy pokazywać rzeczy bezwartościowe, ale finansowane. Tyle że to tak czy inaczej wypacza obraz świata, w którym żyjemy. Jeśli mówimy o ograniczeniu niezależności telewizji – tutaj jest ono największe.
Został pan prezesem telewizji dwa i pół roku temu. Obejmując stanowisko, mówił pan wielokrotnie o tym, że misyjność jest dla pana bardzo ważna. Ma pan dzisiaj poczucie zderzenia z bolesną rzeczywistością?
Miałem nadzieję, z powodu wrodzonego optymizmu, że przez dwa lata sprawy finansowe uda się jakoś posunąć do przodu. Ale to się nie zmieniło nawet o centymetr. Co prawda zmienił się ton rozmowy, nikt poważny nie kwestionuje sensu istnienia mediów publicznych, ale na razie nic jeszcze z tego nie wynika. Dodatkowo w ciągu tego czasu bardzo pogorszyła się sytuacja na rynku. Mniej więcej dwa lata temu rynek reklamowy się załamał. Trudniej zarabiać na reklamach nawet w przypadku programów, które teoretycznie powinny generować duży dochód. Dochodzi do tego jeszcze cyfryzacja, która jest zjawiskiem bardzo korzystnym – ale zwiększa konkurencję na rynku, bo przybywa coraz więcej walczących o widza kanałów w języku polskim. Telewizja publiczna ma u nas niezmiennie około 30% udziałów w widowni, a to naprawdę dużo jak na standardy europejskie. Natomiast problemem jest – z punktu widzenia finansowego, a nie społecznego – że widownia jest coraz starsza. Bo im starsza widownia, tym mniej atrakcyjna dla reklamodawców. I znowu, jeśli teatr telewizji ma dwie trzecie widzów powyżej 50 roku życia, to z perspektywy misyjnej bardzo dobrze, bo naszą rolą jest zwiększanie uczestnictwa w życiu kulturalnym. Ale tym mniej pieniędzy mamy z reklam.
Medium publiczne powinno w ogóle uczestniczyć w grze rynkowej?
W ograniczonym zakresie – tak.
Nie można powiedzieć, że jesteśmy ponad to, że nie interesuje nas widownia, a wyłącznie jakość. Są na świecie sposoby oceny jakości programów, które uwzględniają i widownię, i sprawy bardziej niewymierne.
Staramy się z nich korzystać. Tyle że wciąż mamy nad głową kwestie finansowe. W tym roku stan finansów utrzymujemy na poziomie lekko powyżej zera – balansujemy na cienkiej linii. Nasz budżet w przybliżeniu wynosi blisko półtora miliarda, a jesteśmy kilka milionów nad kreską.
Brzmi jak życie z dnia na dzień, od pierwszego do pierwszego. Nie ma pan żadnej długoterminowej strategii finansowej?
Oczywiście, że mamy strategię. Gdybyśmy chcieli tylko przetrwać – w znaczeniu przetrwania instytucji – tobyśmy po prostu skasowali to, co drogie i komercyjnie nieatrakcyjne. Ale to byłaby de facto likwidacja mediów publicznych. Poruszamy się po bardzo wąskiej ścieżce – staramy się z niej nie spaść ani z powodów finansowych, ani programowych. Teatr w poniedziałek o godzinie 20.20 jest i będzie, mimo że wszystkie wskaźniki ekonomiczne mówią, że to absurd. Z drugiej strony mamy tańsze formaty rozrywkowe, których jest być może zbyt wiele, ale też są potrzebne. W ostatnim czasie byliśmy krytykowani – generalnie słusznie – za to, że nie ma dużych seriali historycznych. Tyle że duży serial historyczny kosztuje ogromne pieniądze, które nigdy nie zwrócą się z reklamy.
Telewizja publiczna nadaje reklamy inaczej niż media komercyjne. Nie możemy na przykład – i bardzo dobrze – przerywać reklamami filmów. A za licencję płacimy tyle samo co stacje komercyjne. Jeśli film nadaje telewizja komercyjna, kilka razy go przerywa i zamiast dwóch godzin w ramówce, ma trzy, a z tych trzech zyskuje kilkakrotnie więcej pieniędzy na emisji reklam. My możemy nadać reklamy tylko na początku i na końcu. W efekcie przy tej samej widowni na filmie fabularnym zarabiamy średnio pięć razy mniej niż telewizja komercyjna. Kwoty, które z tego powodu tracimy, są znacznie większe niż to, co dostajemy z abonamentu.
Zatem ogranicza pan koszty, likwidując część etatów i przenosząc pracowników na umowy zewnętrzne. Ten sposób postępowania jest charakterystyczny dla prywatnych korporacji medialnych. Czy telewizja publiczna powinna czerpać z takich wzorców?
Telewizja publiczna – czy chce, czy nie – działa na tym rynku. Nawet jeśli stara się pewne jego prawa wyłączyć, innych nie jest w stanie. Rynek medialny zmienia się w kierunku większej elastyczności, a przez to mniejszej stabilności zatrudnienia. Pamiętajmy też, że przesunięcie działa w dwie strony: pracownicy będą musieli walczyć o pracę, ale my będziemy także walczyć o nich, żeby nie poszli do konkurencji. Odkąd tu jestem, nie było miesiąca, żeby nie ukazywały się artykuły o absurdalnie wysokim zatrudnieniu w telewizji. Kiedy postanowiliśmy to zmienić i przesunąć część osób na zewnątrz, natychmiast znowu zostaliśmy skrytykowani.
I w tym kierunku media publiczne będą się pana zdaniem rozwijać? W kierunku podporządkowania mechanizmom bezwzględnej rywalizacji?
Nie aż do tego stopnia. Telewizja publiczna musi mieć dużo pracowników na etacie – nawet po tych zmianach będziemy mieć ich znacznie więcej niż Polsat czy TVN. I tak pozostanie, nie może być inaczej. Gdyby obowiązująca aktualnie ustawa abonamentowa była respektowana, opływalibyśmy w dostatki. Braki wymusiły racjonalizację zatrudnienia i kosztów, które są w tej chwili o ponad pół miliarda złotych rocznie mniejsze niż jeszcze pięć lat temu. Jeśli finansowanie się poprawi, będzie można więcej zrobić w sferze programu, bo mechanizmy oszczędnościowe zostaną.
Dlaczego ludzie w Polsce nie chcą płacić abonamentu?
W opinii publicznej zakorzeniło się przekonanie, że abonament jest reliktem komunizmu. A my nie potrafiliśmy wytłumaczyć ludziom, na czym tak naprawdę polega istota mediów publicznych. Po ’89 roku wiele osób wyrzuciło książeczkę abonamentową, a telewizja nadal była, więc wydawało się, że nie ma problemu. Niedawno robiliśmy wielką kampanię pokazującą, że abonament jest w całej Europie – ale do części ludzi nadal to nie dotarło. Z drugiej strony ustawa sprzed dwudziestu paru lat nie odpowiada dzisiejszym czasom. Nie było wtedy telewizji cyfrowej, stacji komercyjnych itp. Ustawa zawiera na przykład zapis, że sieci kablowe mają obowiązek rozpowszechniać programy telewizji publicznej, które my mamy obowiązek dostarczyć im za darmo. Ustawa jest logiczna – skoro wszyscy obywatele płacą abonament, to program powinien być w sieci kablowej za darmo. Tyle że oni nie płacą…
Jakiego typu rozwiązanie prawne mogłoby tę sytuację zmienić?
Wydaje mi się, że to, co zostało już przetestowane w Niemczech, czyli opłata audiowizualna. Przywiązanie opłaty do gospodarstwa domowego i przedsiębiorstwa jest dziś najbardziej racjonalne. Wszyscy korzystają z treści medialnych, nieważne, czy na ekranie telewizora, w radiu, w internecie czy na iPadzie, więc rejestrowanie telewizorów i odbiorników radiowych jest anachronizmem. Z kolei wszelkie finansowanie wprost z budżetu uzależnia bieżące funkcjonowanie mediów od decyzji politycznych. Większość polityczna decyduje o nakładach pieniężnych na telewizję, co rodzi możliwość manipulacji, ograniczenia niezależności czy wręcz sytuacji korupcyjnych. Jeżeli chcemy niezależności mediów, musimy mieć niezależne od polityków źródła finansowania.
To dlaczego od wielu lat nie udaje się tej ustawy o opłacie audiowizualnej opracować? Czy są jakieś szanse, że pojawi się w najbliższym czasie?
To pytanie do polityków, bo ustawy przyjmuje Sejm. Jest takie powiedzenie: „brak woli politycznej”. Tylko że to niczego nie wyjaśnia.
Obok braku środków chyba największą bolączką w mediach publicznych są rozgrywki partyjne – każda zmiana ekipy u władzy powoduje też zmiany personalne w radiu i telewizji.
Uważam, że w Polsce wcale nie jest tak źle. Ostatnia nowelizacja ustawy o radiofonii i telewizji, która wprowadziła większą niezależność rady nadzorczej i zarządu, zabrała politykom możliwość podejmowania nagłych, szybkich decyzji. Kiedy zostałem prezesem, „Polityka” opublikowała okładkę ze zdjęciami dwunastu prezesów telewizji z ostatnich pięciu lat. Jechałem wtedy z kierowcą, który to skomentował: „A pan jest trzeci w tym tygodniu”.
Wcześniej rada nadzorcza mogła zmienić wszystko z dnia na dzień. Dzisiaj już tego nie można zrobić.
Ale jeżeli powoływanie władz we wszystkich spółkach skarbu państwa ma swoje uwarunkowania polityczne, to trudno sobie wyobrazić, żeby media były całkowicie wolne od polityki. Ważne jednak, że nie ma możliwości nagłych politycznych decyzji. Większym problemem są – powtórzę – ograniczenia finansowe.
Obywatelski projekt mediów publicznych, promowany niegdyś m.in. przez Jacka Żakowskiego i Agnieszkę Holland, który był propozycją całkowitego uniezależnienia mediów publicznych od polityków, zupełnie przepadł. Gdyby udało się go wdrożyć, nie trzeba by liczyć na dobrą wolę polityków…
Ten projekt zawierał bardzo ciekawe rozwiązania, ale też nie był doskonały, powinien stanowić punkt wyjścia do dalszych prac. Ale powtórzę: zabrakło woli politycznej.
Jak pan sobie wyobraża media publiczne w Europie w najbliższych latach?
Telewizja to jest dzisiaj nie tylko to, co widzimy na ekranie telewizora, ale także produkcja dla internetu. Media publiczne mają tutaj przewagę nad komercyjnymi – pod warunkiem dobrego finansowania – bo nie są uzależnione od każdego kliknięcia. Na pewno więc zadaniem mediów publicznych w Europie będzie dostarczanie wartościowych treści do internetu. Jestem także przekonany, że jeszcze przez wiele lat będzie istniała widownia tradycyjnej telewizji. Najmłodsza grupa widzów – poniżej 25 roku życia –faktycznie korzysta głównie z internetu, ale oglądają tam przecież seriale, które wyprodukowały jakieś stacje telewizyjne. I oczywiście to, co jest istotą mediów publicznych, a więc produkcja ambitnych przedstawień, transmisja ważnych uroczystości państwowych – to się z pewnością nie zmieni.
A może media publiczne powinny się zajmować tylko tym? Stacji komercyjnych dostarczających rozrywkę jest wystarczająco dużo i może nie ma powodów, żeby także telewizja publiczna się tym zajmowała.
Nieżyjący już Karol Jakubowicz nazywał taką wizję „modelem klasztornym”. Uważam, że to nie jest dobre rozwiązanie. Media publiczne powinny zajmować się nie tylko „wysoką” kulturą czy edukacją, ale także rozrywką – pilnując wysokiej jakości. Dobrym przykładem jest BBC, które produkuje i The Voice of UK, i Taniec z gwiazdami, który u nas kupiła telewizja komercyjna. Jest to sztandarowy format BBC, uważany za misyjny.
To polski stereotyp – że to, co misyjne, musi być poważne?
Nie tyle stereotyp – ile po prostu nieprawda. Nawet wśród niektórych pracowników TVP pokutuje przekonanie, że misyjne jest to, co dużo kosztuje i ma mało widzów. Tymczasem to, co misyjne, może mieć dużo widzów, ale wtedy kosztuje bardzo dużo (śmiech). Ale widzów przecież mieć musi – choć niekoniecznie od razu pięć milionów.
Juliusz Braun – dziennikarz i polityk, prezes zarządu Telewizji Polskiej
Czytaj także:
Ewa Wanat: Media publiczne powinny być niezależne od rynku