Maciej Nowak

Niemiłosierne

Ukazały się wspomnienia Kiki Szaszkiewiczowej zatytułowane Podwójne życie Szaszkiewiczowej. Polecono mi tę książkę jako źródło do dziejów towarzyskich Krakowa lat 50. i 60. ubiegłego stulecia.

Ukazały się wspomnienia Kiki Szaszkiewiczowej zatytułowane Podwójne życie Szaszkiewiczowej. Polecono mi tę książkę jako źródło do dziejów towarzyskich Krakowa lat 50. i 60. ubiegłego stulecia. Autorka, przedwojenna panna dziedziczka, a powojenna pielęgniarka nieco przez przypadek stała się powierniczką i opiekunką Piotra Skrzyneckiego u początków jego kabaretowejdrogi. W konsekwencji wkręciła się w Piwniczne klimaty, była egerią tego środowiska i uczestniczką kilku premier. Zapisała sporo pysznych anegdot na czele z tą, gdy na westchnienie czy nie jest już zbyt dorosła, żeby bawić się

z artystowską młodzieżą Piotr Skrzynecki replikował: "Ależ (…) jest pani tak interesująca, tak się miło z panią rozmawia, że człowiek zapomina, jaka pani jest stara i gruba!".

Kraków umie doceniać swoich oryginałów, więc poza kabaretem udziałem Szaszkiewiczowej stała się też ekscentryczna kariera na łamach "Przekroju". Piotr Skrzynecki i Kazimierz Wiśniak stworzyli komiks zatytułowany Szaszkiewiczowa, czyli Ksylolit w Jej życiu, publikowany przez kilka tygodni na łamach pisma Mariana Eilego. Ten poziom ekscentryzmu przerósł już wszystkie dopuszczalne normy byłych sfer ziemiańskich i na łamach "Przekroju" ukazał się list oświadczający, że z "panią Szaszkiewiczową, bohaterką wesołej opowiastki (…) nie mamy nic wspólnego i nie o nas jest ta opowieść". Podpisałysolidarnie: "Teresa z Horodyskich Aleksandrowa Szaszkiewiczowa, Róża z Bnińskich Romanowa Szaszkiewiczowa, Maria z Bobrowskich Włodzimierzowa Szaszkiewiczowa, Zofia z Przedrzymirskich Antoniowa Szaszkiewiczowa, Katarzyna z Romerów Cezarowa Szaszkiewiczowa i Halina z Grodowskich Arturowa Szaszkiewiczowa".

Cygańskie życie Piwnicznego Krakowa to wdzięczny temat, ale dużo ciekawszy w tej książce jest zapis postrzegania świata przez młodą dziedziczkę, arystokratkę, wychowaną w rozległym pałacu pod Rzeszowem. Nie zamierzam tego oceniać, ale uderza na przykład kompletny brak wrażliwości na problemy klas niższych. Oto z potoczystej i mocno zaawansowanej opowieści dopiero na

początku lat 40. wyłania się znienacka postać służącego, który przybiega z jakąś ważną wiadomością. Wcześniej o obecności służby we dworze ani słowa. Oto rodzice autorki mają problem z kształceniem swoich dorastających pociech, ale nawet nie rodzi się im w głowie pomysł, że mogliby je posyłać do znajdującej się we wsi szkoły. Zatrudniają specjalną bonę. Oto bohaterka z rodzicami jadą ze stacji kolejowej powozem do dworu, gdy w odludnych ostępach, stają się obiektem ataku ze strony chłopów, których stangret chłoszcze batem. I jakoś zdarzenie to nie podważa snutego dalej i tak powszechnego w szlacheckich

wspomnieniach mitu sielankowych relacji między dworem a wsią. Oto ojciec zabrania matce prenumeraty "Wiadomości Literackich", bo uprawiają żydowską i komunistyczną propagandę, co nie zmienia opinii autorki, że wychowywała się w kulturalnym domu.

W tej opowieści są też epizody bulwersujące. Mamy 25 września 1939 roku, Warszawa jeszcze walczy, a do księgi gości rodzinnego pałacu Jarochowskich w Babicach wpisuje się płk. Wilhelm Ritter von Thoma. "Miał on niezwykłą twarz – pociągłą i uduchowioną niczym postać z obrazu El Greco; przede wszystkim cechował się nienagannymi manierami i to zapewne skłoniło matkę, by zaprosić go na kolację. Nikt z nas przeciw temu nie protestował, bo ten niemiecki oficer wywarł korzystne wrażenie na całej naszej rodzinie. Był rówieśnikiem mojego ojca, co więcej: podczas pierwszej wojny obaj walczyli w armii pruskiej. Von Thoma walczył na froncie wschodnim. Niewykluczone więc, że podobnie jak mój ojciec bił się w Galicji z armią rosyjską. Był zawodowym wojskowym i mógł poszczycić się dobrym pochodzeniem. Siedząc z nim przy stole, trudno było się opędzić od myśli, dlaczego tak ujmujący i rozumny człowiek związał się z hitlerowcami. O tym jednakże von Thoma nam nie opowiadał. Snuł natomiastopo wieści o wojnie hiszpańskiej, podczas której dowodził niemieckimi pułkami zmotoryzowanymi wspierającymi generała Franco. Słuchając jego wspomnień, matka z smutkiem rzuciła uwagę o okrucieństwach popełnianych przez hiszpańskich komunistów. – Okrucieństwa, szanowna pani – wszedł jej w słowo nasz gość – zdarzały się po obu stronach. Zdumiała nas ta uwaga, szczególnie w ustach hitlerowskiego pułkownika". 

Ah, jakże to znaczące, że dobre pochodzenie, nienaganne maniery przy stole i wspólna walka przeciwko rosyjskiej nawałnicy – potrafią rozmiękczyć wyniosłą arystokratyczną przyzwoitość. Do tego stopnia, że w chwili gdy płonie Warszawa nawet możemy wspólnie ponarzekać na okrucieństwa brygad międzynarodowych w Hiszpanii. I pozostaje tylko takie smutne poczucie, że ów wytworny płk von Thoma wykazał się większą klasą niż nasi dobrze urodzeni prowincjusze spod Rzeszowa.

Ze wspomnień Szaszkiewiczowej warto też wyłuskać jeszcze jedną opowieść, której wszak komentować się już nie odważę. "Zaprzyjaźniona z naszą rodziną zakonnica z Jasła z przerażeniem opowiadała mi, jak pewnego dnia Niemcy zagnali na klasztorny dziedziniec wszystkich miejscowych Żydów i trzymali ich tam pod strażą do chwili, kiedy na stację nadszedł transport. Gdy dziedziniec opustoszał, siostry odnalazły pod ławką kilkumiesięczne dziecko. Czy jego matka porzuciła je, przeczuwając, że to dla dziecka jedyna szansa ocalenia? Przerażone siostry bały się jednak ukrywać żydowskie dziecko i matka przełożona oddała je w ręce Niemców".

Przez karty Podwójnego życia Szaszkiewiczowej przewija się postać Marii Jarochowskiej, rodzonej siostry Kiki. Z rozrzuconych tu i tam zdań dowiadujemy się, że Maria była domowym dysydentem, jeszcze w latach 30. sympatyzowała z lewicą, w czasie wojny pracowała jako pielęgniarka w szpitalu, by po 1945 podjąć współpracę z nową władzą. Była kochanką Józefa Cyrankiewicza, a w

1947 roku została wysłana do Paryża, by redagować i wydawać "Gazetę Polską", tygodnik przeznaczony dla polskiej emigracji i namawiający do powrotu do kraju. Jarochowska podczas pobytu we Francji zaangażowała się w działalność Francuskiej Partii Komunistycznej, co spowodowało, że w 1950 roku została deportowana do Polski. Tutaj w 1952 roku dała się wybrać do bierutowskiego sejmu pierwszej kadencji, po drodze wydając kilka książek. Jej debiutem literackim była powieść Niemiłosierni, po której przeczytaniu Zofia Nałkowska napisała w swoim dzienniku: "talent, kompetencja, zuchwała".

Zajrzałem do Przewodnika encyklopedycznego Literatura polska, by dowiedzieć się czegoś więcej o Marii Jarochowskiej. Mam akurat w domu wydanie z lat 80., w którym nie istnieje hasło Witold Gombrowicz, ale Jarochowskiej też tam nie znalazłem. Dziwne, bo pisarka, publikująca w latach 50. problemów z peerelowską cenzurą nie powinna raczej mieć. O jej książkach w księgarniach oczywiście nikt nie słyszał. Dopiero z dzielnicowej biblioteki publicznej udało się sprowadzić mocno zaczytany egzemplarz Niemiłosiernych. Cóż za zaskakująca i pasjonująca lektura! Niemiłosierni to zamaszysty opis szpitala prowadzonego

przez szarytki w jakiejś prowincjonalnej dziurze podczas okupacji. Oglądamy bezkompromisowe portrety zakonnic, lekarzy, pacjentów i niższego personelu medycznego. W licznych dygresjach poznajemy społeczność miasteczka i powiatu, w którym działa szpital. Wszystko tu przeżarte jest podłością, brudem, małostkowością, głupotą, kolaboracją, antysemityzmem, potem i ropą siąpiąca z niegojących się ran. Jeden z lekarzy z satysfakcją zaszczuwa i doprowadza do śmierci innego, podejrzewanego bezpodstawnie o współpracę z komunistami, kolejny w sposób bezwzględny dręczy zakochaną w nim pielęgniarkę. Szczegółowo opisany miejscowy burdel mieści się przy ul. Norwida, zamienionej w czasie okupacji na Jesuitenstrasse. Zmieniła się również

klientela, bo przybytek zaczął obsługiwać wyłącznie Niemców. Kurwy pozostały te same. Z kolei przedstawiciel miejscowej elity przyjmuje na obiadkach niemieckich urzędników: "Obaj dostojnicy wyrażali się o Hitlerze z umiarkowaną aprobatą i Zenkowicz wielokrotnie przysięgał swoim przyjaciołom, że głowę da, że ci dwaj Niemcy są przeciwnikami reżimu tylko oczywiście Polakowi się nie przyznają”. Czy podobne argumenty nie padały, gdy we wrześniu 1939 rodzice Jarochowskiej przyjmowali płk. von Thome?

Chwilami odnosi się wrażenie, że autorka zamiast maszyny do pisania używa żyletki. "…doktor Cajda wyglądał tak, jak lubią opisywać młodych lekarzy autorki opowiadań w angielskich tygodnikach ilustrowanych (…) Doktor Cajda miał, jak i oni, wysokie czoło, ładnie sklepione, rysy o szlachetnym rysunku, podłużne, nieco zadumane oczy i wysoką kształtną postać (…) I właściwie nikt na pierwszy rzut oka nie mógł odkryć, jak bezdennie głupi jest doktor Cajda".

Gdzie indziej opisuje seks platynowej Anity z oddziału wenerycznego z ryżym gefreiterem Kurtem: "W mdłym powietrzu, nasiąkłym zapachem choroby, unosiła się woń tanich perfum bzowych. Połyskliwie trawiasta sukienka Anity matowiała pod pachami w przepocone półkola i stamtąd płynęły najsilniejsze kwietne fale. Możliwe, że dla bohatera Wehrmachtu była to właśnie woń

miłości".

Akcja Niemiłosiernych toczy się w czasie pierwszych lat okupacji, ale Niemcy pojawiają się tutaj sporadycznie i gdzieś daleko w tle. Międzyludzkie piekło toczy się niezależnie od okupantów, tworzy je na własny rachunek miejscowa społeczność. A gdy w finale w szpitalu odbywa się interwencja gestapo, w wyniku której zastrzelony zostaje żydowski pacjent oskarżenia padają pod

adresem jednej z zakonnic. "Bo siostra tego Żydziaka, tego Nebenhahla przecież utrupiła, sama we własnej osobie go ciachła. Akurat kulas by się do niego brał, żeby się siostra nie sprzeciwiła parcha na inne łóżko przesadzić. Do teraz by żył, a może lat ze dwadzieścia, ja wiem, Żydowina. A bo to siostra o tym wie? Skąd? Abo to dla siostry ważne? Skąd? Siostra się może śmiać ze wszystkiego i z mojego ukrzywdzenia też, bo siostra jest ślepa, ślepa, ślepa! Jak kret, jak kaprawy wałach, jak sowa za dnia!" – wyrzyguje z siebie salowa Jula.

Jarochowska pisze z wściekłością godną Elfriede Jellinek. Czuć wyraźnie, jak brzydzi ją środowisko opisane kilkadziesiąt lat później z sentymentem i eleganckim poczuciem humoru przez jej siostrę Kikę. Dlatego dobrze byłoby, by Niemiłosierni mogli stanąć na półce obok wspomnień Szaszkiewiczowej.

Maciej Nowak

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij