Lider Izraela? Zbir, złodziej i dupek, byle chronił przed większymi dupkami

Z Etgarem Keretem rozmawia Jan Smoleński.

W lipcu tego roku izraelski parlament zatwierdził kontrowersyjne prawo stwierdzające, że Izrael jest państwem wyłącznie żydowskim. Nowa ustawa stanowi, że Izrael to „historyczna ojczyzna Żydów, dlatego mają oni wyłączne prawo do samostanowienia o jego narodowym charakterze”. – To bardzo dziwny pomysł. Wyobraź sobie, że w Polsce masz prawo, które zachęca do tego, by tworzyć miejscowości jedynie dla chrześcijan. Taka ustawa daje podstawę prawną społecznościom, które w przyszłości nie będą chciały mieć wśród swoich członków np. muzułmanów – komentuje pisarz i reżyser Etgar Keret.

Jan Smoleński: Podpisałeś list w proteście przeciwko tzw. prawu o państwie narodowym, które jakiś czas temu przegłosowano w Izraelu. W jego efekcie język arabski, który do tej pory był, obok hebrajskiego, językiem urzędowym w Izraelu, straci ten status. Co kieruje premierem Beniaminem Netanjahu? Stara się w ten sposób odwrócić uwagę od skandali korupcyjnych wokół swojej osoby?

Etgar Keret: Z pewnością Netanjahu chciałby zapełnić nagłówki gazet sprawami innymi niż własny skandal korupcyjny. Ale to nie jest wszystko. Netanjahu poparł to prawo ze względów czysto populistycznych. Jest premierem w mocno prawicowym rządzie koalicyjnym, wraz z religijnym Żydowskim Domem i świeckim Naszym Domem Izraelem Avigdora Liebermana. Te trzy partie konkurują ze sobą, która będzie bardziej ekstremalna i nacjonalistyczna. Kiedy Netanjahu czuje zagrożenie z prawej strony, musi pokazać, że nie jest gorszy od swoich koalicyjnych partnerów.

To nowe prawo jest bardzo nieprzemyślane. Dam ci jeden przykład: zwolennicy tej ustawy mówią, że służy ona uregulowaniu spraw związanych z hymnem i flagą Izraela. Jednak istnieje już Ustawa o fladze i hymnie, która zajmuje się tymi kwestiami. Problem polega na tym, że te ustawy definiują barwy narodowe Izraela w różny sposób. W ustawie o państwie narodowym jest mowa o kolorach jasnoniebieskim – mamy na to w hebrajskim oddzielne słowo – i białym. Stara ustawa z kolei mówi o niebieskim i białym.

Czego Europa musi się nauczyć od Izraela o bezpieczeństwie?

Jest też coś przedziwnego w tym, jak Netanjahu i rząd podchodzą do tego prawa. Gdy ktoś ich pyta, dlaczego 70 lat po powstaniu państwa Izrael musimy uchwalać takie ustawy, to odpowiadają, że to konieczność. Ale Netanjahu, choć jest premierem od wielu lat, nie wspominał o tym wcześniej. Gdy z kolei ktokolwiek spyta ich, dlaczego tworzą prawo, które de facto dzieli ludzi na obywateli pierwszej i drugiej kategorii, to odpowiadają, że tak naprawdę nie przyniesie ono takiego efektu.

A jakie będą jego realne skutki?

Będą dwa – oczywiście poza obrażeniem wszystkich obywateli Izraela, którzy nie są Żydami. Po pierwsze ustawa zobowiązuje państwo do wspierania żydowskich miejscowości. To bardzo dziwny pomysł – wyobraź sobie, że w Polsce masz prawo, które zachęca do tego, by tworzyć miejscowości jedynie dla chrześcijan. Taka ustawa daje podstawę prawną społecznościom, które w przyszłości nie będą chciały mieć wśród swoich członków muzułmanów lub chrześcijan – czyli Arabów. Dodatkowo legalizuje ona przyznawanie miejscowościom w większości zamieszkanym przez muzułmanów budżetów mniejszych niż miejscowościom zamieszkanym w większości przez Żydów.

Izraelsko-palestyńska otchłań przemocy. Co ma robić Europa?

Mogę sobie wyobrazić pewne mechanizmy dyskryminacji pozytywnej stosowane wobec jakichś mniejszości, ale Żydzi nie są mniejszością w Izraelu! Takie podejście przeczy demokratycznemu duchowi jakiegokolwiek kraju, który chce się nazywać demokratycznym lub liberalnym.

Netanjahu jest premierem już od 2009 roku. Dlaczego udaje mu się wygrywać kolejne wybory?

Jest kilka odpowiedzi na to pytanie, ale najpopularniejsza mówi, że po prostu nie ma wśród partii opozycyjnych lidera jego kalibru. W Izraelu  powszechnie się uważa, że ze złym premierem kraj będzie stracony. Z premierem, którym nie potrafi przygotować armii na kolejną wojnę, będziemy mieli znowu ludobójstwo, a Izrael zniknie z powierzchni ziemi. Takie podejście tworzy zbiorową histerię, która powoduje, że ludzie głosują na polityków mających doświadczenie. Ktoś taki może być skorumpowany, może nie być bohaterem mojego romansu politycznego, ale przynajmniej nas obroni. Tego właśnie dotyczy jedna z najbardziej znanych wypowiedzi Netanjahu – gdy wypomniano mu problemy z opieką zdrowotną czy systemem edukacji, to odpowiedział, że nie jest od tego, by podnosić jakość życia, tylko by utrzymać nas przy życiu. I ta wypowiedź również odnosi się do oskarżeń korupcyjnych wobec niego – OK, być może jestem skorumpowany, ale dzięki mnie wciąż oddychacie. To takie podejście klasowego zbira: jest dupkiem, gnębi nas i zabiera nam pieniądze, ale przynajmniej może nas ochronić przed innymi dupkami.

Silny, kolonizujący Izrael jako zaprzeczenie słabego Żyda z getta

Ta dynamika powtarza się w historii Izraela. To samo dotyczyło Ariela Szarona, bardzo problematycznego przywódcy, za którym ciągnęły się masakry w obozach dla uchodźców w Sabrze i Szatili w Libanie. Odpowiedzią zawsze było to, że Szaron jest jedyną osobą, która wie, jak przewodzić armii i będzie gotowa odeprzeć następny pogrom. Politycy obecnie rywalizujący z Netanjahu nie mają tej aury eksperta od antyterroryzmu czy oficera służb specjalnych, która uspokaja Izraelczyków.

Ale czy obecnie taki polityk jest w Izraelu potrzebny? Główni rywale w regionie mają własne problemy.

To prawda. Historycznie największymi zagrożeniami dla Izraela były Egipt i Syria. Syria jest pochłonięta wojną domową. Z Egiptem mamy od długiego czasu porozumienie pokojowe, do tego dochodzą problemy wewnętrzne tego kraju. Palestyńczycy nigdy nie byli egzystencjalnym zagrożeniem dla Izraela, co Netanjahu sam przyznał w wywiadzie ze mną siedem lat temu: nie mają własnej armii, nie mają lotnictwa, artylerii. Oczywiście mogą zabić jednostki, ale nie zniszczą państwa. W tej sytuacji Izrael ma przywilej, by myśleć nie tylko o tym, jak przetrwać, ale jak się stać silniejszym, sprawiedliwszym, bardziej liberalnym i demokratycznym krajem.

Netanjahu wciąż jednak stara się znaleźć nowe zagrożenie, bo to pozwala pominąć problemy, z którymi wciąż się borykamy: nierówności, fakt, że prawo staje po stronie bogatych, a nie biednych. W momencie, w którym debata publiczna zacznie dotyczyć kwestii społeczno-gospodarczych, Netanjahu zostanie bez szans. Również dlatego, że oskarżenia o korupcję wobec niego to tylko czubek góry lodowej. Jeden z byłych ministrów z partii Liebermana już trafił do więzienia, a kolejny trafi tam niedługo. Dwa inne dochodzenia toczą się w sprawie członków Likudu i wewnętrznych sojuszników Netanjahu. Jeden z nich też z pewnością zostanie aresztowany. Dochodzenie toczy się również przeciwko naszemu ministrowi spraw wewnętrznych; ciężko mi sobie wyobrazić, by został uniewinniony. Gdy ma się do czynienia z rządem, w którym tak wielu członków jest zamieszanych w skandale korupcyjne i w którym tak wiele rzeczy nie działa, jak powinno, to jedynym sposobem na utrzymanie się u władzy jest wymyślanie kolejnych egzystencjalnych zagrożeń.

Netanjahu bardzo ucieszyła jastrzębia postawa USA pod przywództwem Trumpa wobec Iranu.

Przecenianie siły Iranu to właśnie jedno z wymyślonych zagrożeń. Iran jest groźny dla Izraela, ale nie aż tak, jak nasz premier to maluje. Przy okazji działania Netanjahu w kwestii Iranu szkodzą interesom Izraela.

Netanjahu bezwzględnie sprzeciwiał się porozumieniu nuklearnemu z Iranem. W rezultacie podczas negocjacji nie było nikogo, kto mógłby reprezentować interesy Izraela. Z perspektywy Izraela zniesienie sankcji powinno być powiązane z zaprzestaniem wspierania przez Iran organizacji terrorystycznych, takich jak Hezbollah. To można było osiągnąć, gdyby Netanjahu się zgodził na współpracę z Obamą.

Chcę dodać jeszcze jedną rzecz. Wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA był istotną zmianą geopolityczną. To naprawdę przeobraziło politykę światową. Część religijnych Żydów w Izraelu postrzegała tę zmianę niemal jak dar od Boga dla narodu żydowskiego: gość, który nie ukrywa swojego rasizmu ani islamofobii, doskonały partner, który nie pozwoli, by ktokolwiek narzucał Izraelowi rozwiązanie konfliktu z Palestyńczykami poprzez stworzenie państwa palestyńskiego.

Właśnie, co z Palestyńczykami?

Utrzymanie status quo – w którym Palestyńczycy nie mają równych praw ani własnego kraju, a kiedy próbują wznowić konflikt, Izrael odpowiada w dużo bardziej niszczycielski sposób – leży w interesie izraelskiej prawicy. To kolejne wyolbrzymione zagrożenie. Podobnie jak szukanie wewnętrznych wrogów – to mogą być izraelscy Arabowie, lewicowcy, w zasadzie ktokolwiek, kto nie jest prawicowym Żydem.

Obecnie mamy do czynienia z wieloma prawicowymi kampaniami skierowanymi przeciwko wrogom wewnętrznym. Najsłynniejsza z nich polegała na poszukiwaniu „kretów”. Ujawniano wtedy twarze i dane osobowe różnych działaczy na rzecz praw człowieka. W tych wszystkich kampaniach chodzi o to, żeby szerzyć paranoję: tylko jedna ideologia jest słuszna, a reszta to zdrajcy, którzy chcą zniszczyć kraj.

Qandil: Dlaczego Izrael mnie przegnał?

czytaj także

Gdzie w tym wszystkim jest izraelska lewica?

Lewica ma problemy z przywództwem. Ostatnich dwóch premierów z Partii Pracy – Icchak Rabin, którego zamordował prawicowy ekstremista, i Ehud Barak – to byli szefowie sztabu. Mieli wojskowy autorytet, którego brakuje obecnym przywódcom lewicy.

Trzeba pamiętać, że prawica jest w Izraelu u władzy od 2001 roku i naprawdę udało jej się wpłynąć na izraelskie społeczeństwo. Ludzie nie wyrażają swobodnie lewicowych poglądów, bo wiedzą, że w taki lub inny sposób za to zapłacą. Tą ceną mogą być groźby w mediach społecznościowych, mogą być kampanie na rzecz pozbawienia kogoś stanowiska lub bojkot. Oczywiście strach przed tego typu reakcją jest zazwyczaj gorszy od samej reakcji, ale Izrael nie jest miejscem, gdzie ludzie swobodnie mówią, co myślą. Z tego powodu wiele osób na lewicy staje się bardzo uległych. W rozmowach o konflikcie izraelsko-palestyńskim już nie wystarczą argumenty etyczne, zawsze trzeba mówić o naszym pragmatycznym interesie.

Generalnie opinia publiczna przesunęła się w Izraelu na prawo. Jednym z powodów jest rozczarowanie procesem pokojowym: porażką rozmów i drugą intifadą oraz wygraną Hamasu w strefie Gazy po tym, jak Izrael ją opuścił. Wielu Izraelczyków uważa, że nie powinniśmy już zawracać sobie głowy negocjacjami z Palestyńczykami, skoro oni sami nie chcą pokoju.

Do tego dochodzą kwestie geopolityczne. Z powodu zmian układu sił w regionie, osłabienia Syrii i Egiptu Izraelczycy nie czują już takiej presji, by dojść do porozumienia z Palestyńczykami. Ogólnie konflikt palestyńsko-izraelski już nie jest aż tak istotny w polityce międzynarodowej – przyćmiły go kwestie związane z imigracją i terroryzmem w Europie, Brexit i konieczność układania się z Trumpem. W lepszych czasach ludzie byli zainteresowani rozwiązaniem problemów na Bliskim Wschodzie. Teraz większość przywódców ma inne rzeczy na głowie.

Walzer: Paradoks i tragedia polityki izraelsko-palestyńskiej

Szin Bet, izraelska służba specjalna, jest oskarżana o odmawianie wjazdu na terytorium Izraela działaczom na rzecz praw człowieka. Na granicy zatrzymywane są również osoby pochodzenia żydowskiego i wypytywane między innymi, jakie jest ich zdanie na temat Netanjahu. Takie działania, tak samo jak ustawa o państwie narodowym, zazwyczaj są kojarzone z państwami autorytarnymi.

To, co się dzieje w Izraelu, przypomina ścieżkę, którą podążała Turcja. Oczywiście w Turcji jest to dużo bardziej ekstremalne, ale tutaj też mamy społeczeństwo podzielone na część świecką i mocno religijną. Gdy jakiś poeta napisze coś propalestyńskiego, to minister obrony może zadzwonić do radia i powiedzieć, by nie puszczać piosenek z tekstami tej osoby. Wolność wypowiedzi jest zagrożona. Ustawy o podtekście rasistowskim i religijnym stają się obowiązującym prawem. Dyskryminacja nie dotyczy jedynie Palestyńczyków, dotyka także społeczności LGBT i praw kobiet. Liberalny charakter Izraela jest zagrożony, widać to na bardzo wielu płaszczyznach.

W Izraelu toczy się walka między tradycją liberalną – jej elementem jest bardzo silny sąd najwyższy, który co i rusz prawica stara się osłabić – i religijnym fundamentalizmem, który kładzie bardzo mocny nacisk na ideę żydowskości. Od początku istnienia państwa mieliśmy do czynienia z napięciem między Izraelem liberalnym i demokratycznym a Izraelem jako państwem żydowskim. Obecny spór ma więc długą tradycję. Część członków rządu mówi otwarcie, że Izrael jest przede wszystkim państwem żydowskim. Lewica i liberałowie z kolei uważają, że Izrael jest państwem żydowskim w tym znaczeniu, że ma być bezpiecznym schronieniem dla każdego Żyda, ale przede wszystkim jest państwem liberalnym i demokratycznym. Choć historycznie rzecz ujmując, ten spór nie pokrywa się z podziałem na prawicę i lewicę – ludzie tacy jak Zeew Żabotyński, prawicowy syjonista, ideolog prawicy, w tym Likudu, partii Netanjahu, zawsze powtarzali, że musi być równość między żydowskimi i arabskimi obywatelami tego kraju.

Bezsilność przekonanych ignorantów

**
Fot. na górze strony: Etgar Keret. Fot. Stephan Röhl/ Heinrich-Böll-Stiftung, CC.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Jan Smoleński
Jan Smoleński
Politolog, wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW
Politolog, pisze doktorat z nauk politycznych na nowojorskiej New School for Social Research. Wykładowca w Ośrodku Studiów Amerykańskich UW. Absolwent Instytutu Filozofii Uniwersytetu Warszawskiego i Nauk Politycznych na Uniwersytecie Środkowoeuropejskim w Budapeszcie. Stypendysta Fulbrighta. Autor książki „Odczarowanie. Z artystami o narkotykach rozmawia Jan Smoleński”.
Zamknij