Czytaj dalej

Traktuję pisanie o literaturze jak dziennikarstwo śledcze

Claire-Armitstead

Jeśli ktoś nie umie rozpoznać tekstów, które mają funkcję perswazyjną i starają się manipulować czytelnikiem, jest we współczesnym świecie wystawiony na wiele niebezpieczeństw – mówi Claire Armitstead, odpowiedzialna za dział kultury w „Guardianie”.

Anna Gutowska: Claire, przez wiele lat byłaś szefową działu książek w „Guardianie”, teraz jesteś zastępczynią redaktor naczelnej odpowiedzialną za cały dział kultury. Jesteś też prowadzącą bardzo popularnego cotygodniowego podcastu książkowego „Guardiana”. Wiele osób może czuć prawdziwą zawiść, myśląc o twojej pracy: całymi dniami czytasz książki, robisz wywiady z pisarzami albo uczestniczysz w obradach jury nagród literackich. Robisz to, co kochasz i jeszcze ci za to płacą. Jakie decyzje doprowadziły cię do tego miejsca w twoim życiu zawodowym?

Claire Armitstead: Skończyłam anglistykę na początku lat osiemdziesiątych, ale wtedy nie sądziłam, że będę zajmować się zawodowo literaturą. Moim marzeniem było zostanie korespondentką zagraniczną. Po studiach znalazłam pierwszą pracę jako dziennikarka-stażystka. Zaczęłam pracować dla lokalnej gazety w Walii, gdzie miałam specjalizować się w tematach gospodarczych. W Walii trwały w tym czasie strajki górników. Niestety, jako kobieta nie byłam wpuszczana do klubów górniczych, gdzie odbywały się dyskusje i podejmowano decyzje na temat prowadzenia strajku. To było frustrujące: jako dziennikarka-kobieta po prostu nie mogłam wtedy pisać o górnictwie, a był to wtedy najważniejszy temat. Byłam odcięta od źródeł informacji. Dlatego zmieniłam specjalizację i zajęłam się pisaniem o kulturze. Myślę zresztą, że na pewno tak czy inaczej trafiłabym do kultury i literatury.

To było frustrujące: jako dziennikarka-kobieta po prostu nie mogłam wtedy pisać o górnictwie, a był to wtedy najważniejszy temat. Byłam odcięta od źródeł informacji.

To, że zaczęłam pracę od stażu w redakcji, ma duże plusy. Dzięki temu zdobyłam warsztat dziennikarski: nauczyłam się stenotypii, szybkiego pisania na maszynie i tego, jak przeprowadzać wywiady. Takie umiejętności nie są typowe wśród osób piszących o kulturze. Wielu dziennikarzy książkowych wywodzi się ze środowisk akademickich. Są często literaturoznawcami. To różni recenzentów literackich od innych kategorii krytyków sztuki: recenzenci i krytycy zajmujący się innymi dziedzinami kultury często są zatrudnieni na etatach, a recenzenci książkowi to wolni strzelcy. Dlatego osoby, które się tym zajmują, muszą mieć jakieś inne źródła utrzymania. Najczęściej są pisarzami lub wykładowcami literatury.

Moje początki sprawiły, że do dziś traktuję pisanie o literaturze trochę jak dziennikarstwo śledcze. Do dziś używam także innego elementu warsztatu dziennikarskiego: umiejętności opowiadania przykuwających uwagę historii, Myślę, że jest to bardzo niedoceniana sprawa: umiejętność zobaczenia w jakimś wydarzeniu albo problemie historii, która przykuje uwagę czytelników. Zwłaszcza kiedy pisze się o kulturze, trzeba dbać o to, żeby nie było to nudne. Musimy budzić ciekawość i przykuwać uwagę albo nie będzie nas wcale.

Literatura jest teraz pewną niszą?

Tak i trzeba się z tym pogodzić. Filmy i seriale są zdecydowanie bardziej popularne niż książki. Recenzje filmów przyciągają znacznie więcej czytelników niż recenzje książek. Może to zabrzmi banalnie, ale czytanie książek wymaga więcej wysiłku niż oglądanie filmów i seriali. Dlatego myślę, że powinniśmy definiować czytanie możliwie szeroko. Mogę tu podać przykład mojego syna, który praktycznie nie czyta literatury, ale ogląda dużo filmów i seriali. Jest wnikliwym i krytycznym widzem. Prowadzimy wiele rozmów, w których porównujemy książki i filmy. Umiemy znaleźć część wspólną naszych zainteresowań.

Zdaję sobie sprawę, że ludzie mogą prowadzić inteligentne życie i uczestniczyć w kulturze bez czytania książek. Ale jeśli pojawia się szansa, żebym ich zachęciła do czytania, zawsze staram się to robić. Zależy mi na tym, żeby przyciągać ludzi do literatury.

Statystyki czytelnictwa spadają zarówno w Wielkiej Brytanii, jak i w Polsce. Badania pokazują, że coraz mniej ludzi przeczytało w ciągu ostatniego roku „jedną książkę lub więcej”. Czy uważasz, że jest to realny problem społeczny? Powinniśmy z tym walczyć, czy też należy to zaakceptować spadek czytelnictwa jako cechę współczesnej kultury? Może nie powinniśmy się obrażać na ducha czasu?

Moim zdaniem to prawdziwy problem. Nie chodzi nawet o to, że spada czytelnictwo powieści, ale o to, że czytamy coraz mniej jakichkolwiek tekstów. Stoję na stanowisku, że czytanie jest kluczową umiejętnością. Powszechna edukacja szkolna teoretycznie uczy wszystkie dzieci czytania, pisania i liczenia. Ale umiejętności te definiowane są w bardzo wąski, konserwatywny sposób. Tymczasem kiedy mówimy o nauce czytania, powinniśmy myśleć o dwóch odrębnych rzeczach. Jedna z nich to sama praktyczna umiejętność czytania – rozpoznawanie liter i składanie ich w słowa. Oczywiście, życie we współczesnym świecie bez tej umiejętności jest praktycznie niemożliwe.

Krótki tekst o nieczytaniu

Ale „umiejętność czytania” oznacza też „umiejętność czytania krytycznego”. Jeśli ktoś tego nie umie, jeśli nie umie rozpoznać tekstów, które mają funkcję perswazyjną i starają się manipulować czytelnikiem, jest we współczesnym świecie wystawiony na wiele niebezpieczeństw. Wyobraźmy sobie na przykład kogoś, kto nie jest świadomy perswazyjnej funkcji reklam, kto nie wie, że reklamy mają za zadanie przekonać tego, kto je ogląda do kupienia produktu. Co się dzieje, jeśli oglądamy reklamy bezkrytycznie?

Czyli chciałabyś, żeby szkoła uczyła „czytania krytycznego”, a nie tylko samej podstawowej umiejętności czytania? Szkoła powinna przygotowywać uczniów do wykrywania manipulacji w tekstach?

Tak myślę. Na pewno jest ważne, żeby uczyć dzieci czytania krytycznego już w bardzo młodym wieku. Dzieci powinny się uczyć stawiać pytania i nie traktować lektur, które czytają, jak prawdy objawionej. Powinny się nauczyć tego, żeby podchodzić do tekstu jak detektyw. Nauczyciele powinni im też pokazywać, że takie czytanie może sprawiać wielką satysfakcję. Nawet jeśli ci uczniowie jako dorośli nigdy nie sięgną po żadną powieść, będą umieli krytycznie podejść do dowolnego tekstu. To bardzo ważna umiejętność, zwłaszcza teraz w czasach fake newsów i postprawdy. Krytyczne podejście jest kluczowe nie tylko przy czytaniu literatury, ale też przy oglądaniu filmów i seriali, przy czytaniu komiksów, czy przy oglądaniu reklam.

Sami wyprodukowaliśmy miliony medialnych analfabetów

Jak dużo ty sama czytasz? W jednym z wywiadów powiedziałaś, że na twoim biurku ląduje czterysta książek tygodniowo.

To prawda, wszystkie zaadresowane osobiście do mnie!

Jak sobie radzisz z taką liczbą?

No cóż, oczywiście nie czytam sama czterystu książek tygodniowo. To byłoby fizycznie niemożliwe. Ale wszystkie książki, które przychodzą do naszego działu, są zaadresowane do mnie, bo tak jest najprościej. Mamy w redakcji system sortowania książek. Dzielimy się nimi i każdy członek zespołu czyta te książki, które pasują do jego specjalizacji.

Ale na pewno czytam bardzo dużo. Czytam codziennie rano od szóstej do ósmej, czytam też wieczorami i w weekendy. Przeczytanie w weekend dwóch albo trzech książek jest dla mnie normalne. Takie samo tempo czytania mają moi współpracownicy. Razem jesteśmy w stanie przeczytać w ciągu tygodnia dziesiątki książek.

W jaki sposób decydujesz, które z czterystu książek, które do ciebie trafiają, przeczytasz osobiście?

Zawsze chcę być na bieżąco, więc czytam wszystkie głośne premiery. Czytam też książki nominowane do ważniejszych nagród literackich i książki pisarzy, których zapraszam do naszego podcastu. Ale też często zdaję się na instynkt. Zajmuję się tym od tak dawna, że czasem po prostu czuję, która książka okaże się ważna.

W 2015 roku Wielkiej Brytanii opublikowano 160 tys. książek. Ta liczba obejmuje tylko książki wydane przez tradycyjne wydawnictwa, z wyłączeniem self-publishingu. Naturalnie, tylko niewielki procent z tej liczby trafia na moje biurko w „Guardianie”. Bardzo często osoby zajmujące się promocją w wydawnictwach wiedzą, że nie ma sensu wysyłać do nas jakiejś pozycji – dotyczy to na przykład książek kucharskich albo akademickich. Takie książki mają większe szanse na recenzje gdzie indziej. Branża wydawnicza ma swój system sortowania: wydawnictwa wiedzą, jakie gazety czy magazyny będą zainteresowane napisaniem o danej pozycji i tam wysyłają egzemplarz recenzencki.

Czernow: Nie zmuszajmy dzieci do czytania

Mimo tego, co jakiś czas zdarza się nam coś przegapić. Ale mogę powiedzieć, że przyjmujemy to ze spokojem: jeśli przegapimy jakąś książkę, która później znajduje się na liście nominacji do nagrody literackiej, opublikujemy recenzję, mimo że od czasu premiery upłynęły długie miesiące. Nie zawsze tak było. Kiedyś redakcje gazet często usiłowały budować wrażenie swojej nieomylności i kierowały się źle pojętą dumą: jeśli nie zrecenzowały jakiejś książki tuż po publikacji, później ignorowały jej istnienie. Teraz się to zmieniło. Rynek jest tak wielki, że takie wypadki będą się czasem zdarzać. Dużo lepiej jest po prostu powiedzieć: „jest nam przykro, przegapiliśmy tę książkę, ale jest naprawdę dobra”.

Jak zorganizowany jest dział książek w „Guardianie”? Ile osób w nim pracuje?

Kiedyś nasz dział składał się z dziesięciu osób, teraz jest nas sześcioro. To niedużo, ale często proszę też dziennikarzy z innych działów o napisanie konkretnych recenzji. Naszą misją jest budowanie związków między działem książek i innymi działami w redakcji. Chcemy, żeby o książkach się pisało także na stronach poświęconych publicystyce, polityce albo nowym trendom. Zależy nam na tym, żeby wprowadzać książki wszędzie, gdzie to możliwe.

Myślę, że to podejście też wynika z mojej drogi zawodowej. Widzę siebie jako dziennikarkę, która pisze o książkach, a nie jako recenzentkę literacką albo literaturoznawczynię. Chcę wzmacniać połączenie między światem literatury i dziennikarstwem. Zależy mi na tym, żeby następował między nimi obustronny transfer wiedzy i synergia.

Widzę siebie jako dziennikarkę, która pisze o książkach, a nie jako recenzentkę literacką albo literaturoznawczynię.

Chcę też, żeby pozostałe działy w redakcji uważały, że czytanie jest seksi. Jestem gotowa zrobić wszystko, co będzie trzeba, żeby do tego doprowadzić: jeśli miałabym zrobić wywiad z EL James, autorką Pięćdziesięciu twarzy Greya, proszę bardzo!

Kultura popularna stanowi często bardzo dobry punkt wyjścia do rozmowy o literaturze. Na przykład przy okazji premiery koreańskiego filmu Służąca zrobiłam wywiad z Sarą Waters. Służąca jest luźną adaptacją powieści Waters Złodziejka, w której akcja przeniesiona jest z wiktoriańskiej Anglii do Korei w latach dwudziestych ubiegłego wieku. To bardzo zmysłowy, erotyczny film, prawie na granicy pornografii. Sukces filmu pozwolił mi zrobić wywiad z pisarką i porozmawiać z nią o powieści, która stała się podstawą adaptacji. Złodziejka została opublikowana w 2002 roku, więc nie jest to już nowa książka. Ale dzięki premierze filmu otrzymała nowe życie. Takie zabiegi jak ten pozwalają nam zainteresować literaturą nowe osoby.

Dzięki swojej pracy masz bardzo przekrojowy ogląd rynku książki. Jakie widzisz trendy? Czy umiesz przewidzieć, jak będzie wyglądał rynek za dwa lata?

Mam dwie odpowiedzi na pytanie o przyszłość rynku książki. Powinniśmy oddzielić to, co będzie modne, od tego, co będzie publikowane w dużych nakładach. Bardzo często są to rozbieżne rzeczy.

Jeśli chodzi o to, co będzie modne i jakie będą tendencje w literaturze, to sądzę, że publikowanych będzie coraz więcej książek pokazujących zmieniający się świat. Żyjemy w czasach bardzo szybkich zmian i wielkiej niepewności. Jak się żyje w Ameryce rządzonej przez Trumpa? Jak się żyje w Wielkiej Brytanii pod groźbą Brexitu? Jak się żyje w Europie podczas kryzysu Unii Europejskiej, kiedy wygląda na to, że po raz pierwszy od kilku dekad europejska solidarność robi się coraz bardziej chwiejna? Ludzie chcą o tym czytać. Potrzebują książek, które ubierają w słowa ich własne doświadczenie.

Jeśli chodzi o aspekt technologiczny w branży wydawniczej, to myślę, że będziemy obserwować wzrastające zainteresowanie książką jako fizycznym obiektem, jako rzeczą, która może być olśniewająco piękna. Odkryjemy na nowo naszą miłość do książki papierowej. Jeszcze kilka lat temu wydawcy bali się technologii cyfrowych i prorokowali śmierć papieru. A teraz wydaje się, że czytniki elektroniczne nie są zagrożeniem dla tradycyjnych wydawnictw. Książki papierowe i ebooki mogą harmonijnie współistnieć. Po prostu wydawcy tradycyjni muszą zrozumieć, jak mogą skutecznie konkurować z technologiami cyfrowymi. Muszą podnieść jakość swojego produktu. Pięknie wydane papierowe książki sprawiają, że czytelnicy od nowa zakochują się w tym fantastycznym wynalazku, jakim jest książka.

No dobrze, a co będzie publikowane?

Widzę tu pewne niebezpieczeństwo, zwłaszcza w naszej części świata. Rynek wydawniczy staje się coraz bardziej skonsolidowany. Wydawnictwa należą coraz częściej do wielkich ponadnarodowych korporacji, a podejmowanie decyzji jest w nich scentralizowane. Prowadzi to do tego, że wydawcy coraz rzadziej chcą podejmować ryzyko. Wydają książki bezpieczne, które będą gwarantowały zysk. Ma to poważne konsekwencje dla autorów „ze środka listy” – takich, którzy są w połowie kariery i których książki sprzedają się przyzwoicie, ale nie zostają bestsellerami. Często zdarza się, że pisarz zaczyna od spektakularnego debiutu, a następne książki są mniej popularne. Taki pisarz może później opublikować kilka powieści, które mają coraz mniejsze nakłady. Pisarze ze środka listy potrzebują wydawcy, który będzie w nich wierzył. Jeśli nie będą mieli wsparcia, przestaną pisać i będą musieli znaleźć inną pracę. A wtedy może nigdy nie napiszą tej następnej książki, która byłaby arcydziełem.

Szybowicz: Z czego żyją pisarze?

Mówiłaś o międzynarodowych konglomeratach wydawniczych i o ich niechęci do ryzyka. Ale czy nie jest tak, że wzrastająca popularność self-publishingu ratuje tu sytuację? Dzięki self-publishingowi, a zwłaszcza dzięki wydawanym w ten sposób ebookom, pisarze niszowi mogą dotrzeć do czytelników. Powieści gatunkowe, które nie znalazłyby tradycyjnego wydawcy, pojawiają się na rynku i czasem stają się bestsellerami.

Nie jestem przekonana o wartości self-publishingu. Wydaje mi się, że ten model nie udowodnił jeszcze swojej przydatności. To prawda, na Amazonie są setki tysięcy ebooków opublikowanych w formule self-publishingu, ale nie mają one trwałego i znaczącego wkładu w kulturę. Przez trzy lata w „Guardianie” staraliśmy się znaleźć wartościowe książki publikowane w ten sposób i musieliśmy się przyznać do porażki. Liczba tytułów wydawanych w self-publishingu jest porażająca – jeśli są tam wartościowe pozycje, to na razie nie mamy algorytmów, żeby je znaleźć.

Nie chcę przez to powiedzieć, że te książki nie mogą być popularne – romanse paranormalne albo powieści dla nastolatek dziejące się w liceum mogą mieć miliony czytelników. Ale wydaje mi się, że te książki są czytane z innych powodów niż zainteresowanie literaturą. Chodzi tu głównie o eskapizm.

Kiedy mówimy o tradycyjnym rynku książki, powieść jest od dawna dominującą formą. Jakie podgatunki powieści są teraz najmodniejsze, a jakie wychodzą z mody?

Powieść kryminalna na pewno bije rekordy popularności. Zbrodnie i śledztwa są na topie: widać to nie tylko na rynku książki, ale też w wynikach oglądalności seriali. Myślę, że popularność kryminałów wynika też z ich związku z psychogeografią. W Anglii zaczytujemy się kryminałami ze Skandynawii także dlatego, że czytając je, przenosimy się w wyobraźni do egzotycznych, zimnych krajów. Kiedyś, żeby podróżować w wyobraźni, czytało się książki podróżnicze. Dziś tę potrzebę zaspokajają zagraniczne kryminały. Czytając je, wyobrażamy sobie inne krajobrazy, inne sposoby życia, inne sposoby patrzenia na świat.

Drugim ważnym zjawiskiem jest to, że poważni pisarze zaczynają coraz śmielej flirtować z literaturą gatunkową, zwłaszcza z powieścią historyczną. Widać to wyraźnie po sukcesie Hilary Mantel, która dostała dwie nagrody Bookera za dwie kolejne części cyklu o Thomasie Cromwellu: W komnatach Wolf Hall oraz Na szafocie. Mantel na nowo odkrywa dla poważnej literatury epokę, która długo była domeną romansów historycznych. Jej wielki sukces artystyczny i sprzedażowy otwiera drogę dla innych pisarzy, którzy zaczynają eksperymentować z historią. Pisarstwo Hilary Mantel jest bardzo rewizjonistyczne: jej powieści o Cromwellu osadzone są w rzeczywistości historycznej, ale nie jest to literatura, która powstaje wprost z kwerendy bibliotecznej. Są to powieści osadzone w historii, ale powstające z wysiłku wyobraźni.

Prestiż, sława czy pieniądze, czyli po co pisarzom nagrody

Są w Anglii inni pisarze, którzy mają podobne podejście do historii?

W Wielkiej Brytanii mamy doroczną nagrodę dla najlepszej powieści historycznej – Nagrodę Waltera Scotta. „Guardian” do niedawana nie interesował się specjalnie tą nagrodą i uznawał ją za raczej niszową, ale od kilku lat nabiera ona coraz większego znaczenia. Lista nominacji z 2017 roku zawiera kilka z najciekawszych powieści, które opublikowano w Wielkiej Brytanii w ciągu poprzedniego roku.

Jest na niej na przykład Graham Swift z powieścią Mothering Sunday. To historia o dojrzewaniu młodej dziewczyny w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Główna bohaterka jest służącą, a książka pokazuje, jak w bohaterce powoli rodzi się samoświadomość i jak stawia ona pierwsze kroki na drodze do zastania pisarką.

Inny pisarz nominowany do Nagrody Waltera Scotta to Francis Spufford. Przez lata zajmował się literaturą faktu, a w 2016 roku opublikował debiut powieściowy. Książka nazywa się Golden Hill, a jej akcja rozgrywa się w Nowym Jorku w osiemnastym wieku. Nowy Jork u Spufforda jest małą placówką handlową, położoną praktycznie na granicy znanego świata. W powieści są nawiązania do Jonathana Swifta i jego Podróży Gullivera, ale Golden Hill to nie jest książka epigońska czy zapatrzona w przeszłość. Jest to na wskroś współczesna, miejscami radykalna opowieść.

Ostatni pisarz, którego chciałabym przywołać, to Sebastian Barry. To właśnie on otrzymał w 2017 Nagrodę Waltera Scotta za powieść Days Without End. Akcja powieści dzieje się w Ameryce podczas wojny secesyjnej. Głównymi bohaterami jest dwóch żołnierzy. Obaj są gejami, a jeden z nich jest transwestytą. Sam pomysł może wydawać się mało wiarygodny historycznie, ale Barry umie pokazać tę historię w taki sposób, że mu wierzymy. Powieść Barry’ego nasyca opowieść o historycznych wydarzeniach sprzed ponad stu pięćdziesięciu lat współczesną świadomością.

Wszystkie te powieści są swojego rodzaju hybrydami: poważna literatura miesza się w nich ze sztafażem właściwym dla romansu albo powieści przygodowej. Sama jako czytelniczka uwielbiam taki rodzaj literatury.

Colson Whitehead: Miałem pomysł oraz określone zamierzenia artystyczne. Nie myślałem za bardzo o odbiorcach

Miejmy nadzieję, że polscy wydawcy też zaczną uważnie się przyglądać liście nominacji do Nagrody Waltera Scotta.

Zdecydowanie uważam, że warto śledzić listy nominacji do nagród literackich. To z list nominacji bardziej niż z samych zwycięzców można wyczytać trendy.

Jak widzisz rolę i odpowiedzialność krytyka literackiego we współczesnym świecie? Czy krytycy powinni promować nowych, debiutujących autorów, czy też działać bardziej jako kuratorzy, którzy wskazują czytelnikom, co jest warte uwagi?

Myślę, że najlepsi krytycy literaccy bez wątpienia są też kuratorami. Ich rolą jest kształtowanie gustów czytelników. Ponoszą odpowiedzialność za to, co polecają. Ich rola polega też na tworzeniu „salonów literackich”, a więc przestrzeni – najczęściej wirtualnych – gdzie ludzie mogą rozmawiać o literaturze, wymieniać się opiniami. Wielu blogerów książkowych znakomicie sprawdza się w tej roli.

Kofta, Kałuża: Kulturowa i (handlowa) wojna

Rola dziennikarzy piszących o literaturze i blogerów w tworzeniu wspólnot miłośników literatury jest nie do przecenienia. Te przestrzenie naprawdę pełnią rolę współczesnych salonów literackich – w osiemnastowiecznym Paryżu były to fizyczne salony, gdzie spotykali się intelektualiści i pisarze, a dzisiaj są to miejsca w internecie. Ale zasada ich działania jest taka sama: zachęcają do dyskusji i wymiany opinii, kształtują gusty.

Rola dziennikarzy piszących o literaturze i blogerów w tworzeniu wspólnot miłośników literatury jest nie do przecenienia. Te przestrzenie pełnią rolę współczesnych salonów literackich.

Podczas pobytu na festiwalu Big Book poznałam polską dziennikarkę Annę Dziewit-Meller, która odgrywa taką właśnie rolę. Jestem pod dużym wrażeniem tego, jak starannie kształtuje ona swój publiczny wizerunek i jak bardzo czuje się odpowiedzialna za to, co poleca czytelnikom swojego portalu książkowego. Gorąco podziwiam osoby, które działają w ten sposób.

Ja sama widzę siebie bardziej jako kuratorkę niż jako gospodynię salonu literackiego. Ma to związek z tym, jak szeroka jest moja grupa odbiorców. Zawsze pamiętam o odpowiedzialności wobec czytelników i słuchaczy naszego podcastu. Jestem świadoma tego, co jest wartościowe i godne polecenia, a co jest bezwartościowe albo wręcz niebezpieczne.

Nasze strony książkowe w „Guardianie” wyglądają inaczej niż na przykład w konserwatywnym „Daily Mail”. Różnice polityczne i ideologiczne będą się przekładały na to, jakie książki promuje każda z gazet. Nasz ogląd świata będzie wpływał na to, jakie książki uznamy za godne recenzowania.

Inna ważna decyzja, jaką musimy podjąć, to kwestia relatywnej ważności różnych książek: ile miejsca możemy poświęcić na daną recenzję? W „Guardianie” nasze recenzje powieści gatunkowych są zwykle bardzo krótkie. Recenzujemy popularne kryminały albo powieści science-fiction, ale te recenzje są dużo krótsze niż recenzje literatury głównego nurtu.

Czechowicz, nauczyciel i bloger: Nie jestem siłaczem [rozmowa]

Czy myślisz, że to podejście może się zmienić? Granice między literaturą gatunkową i głównym nurtem coraz bardziej się zacierają…

Nie sądzę, żeby w bliskiej przyszłości czekała nas jakaś drastyczna zmiana. Nasze priorytety są też umotywowane ekonomicznie. W „Guardianie” nadal płacimy recenzentom dobre stawki za recenzje. Oznacza to, że stać nas na zamówienie tylko kilku recenzji w tygodniu. Drugie ważne ograniczenie to liczba stron, jakimi dysponujemy. Nadal podejmujemy decyzje w oparciu o papierową wersję gazety. Co się stanie, kiedy „Guardian” przestanie się ukazywać jako tradycyjna gazeta i przeniesie się całkowicie do sieci? Wydaje mi się, że stracimy wtedy większość pieniędzy. No ale można powiedzieć, że w jakiś sposób nas to uwolni.

Model biznesowy „Guardiana” jest unikatowy. Nie macie paywalla. Prosicie czytelników, żeby płacili wam za treści tyle, ile sami uznają za stosowne, ale nie jest to obowiązkowe. Każdy może przeczytać dowolny artykuł na stronach „Guardiana” całkowicie za darmo.

Na razie wydaje się, że ten model jest bardzo skuteczny! Dwa lata temu mieliśmy 60 tys. subskrybentów, a teraz mamy już 800 tys. Czytelnicy na całym świecie chcą płacić za wysokiej jakości dziennikarstwo. Ale trzeba jasno powiedzieć, że subskrypcje na tym poziomie nie mogą zastąpić zysków z reklam. Przyszłość tradycyjnych gazet nadal wygląda czarno: nakłady spadają, a wraz z nimi przychody z reklam. Teraz „Guardian” nadal czerpie około połowy swojego przychodu z reklam w papierowej wersji gazety.

Kępiński, Iwasiów: Literatura dzieli się na ogólną i kobiecą?

„Śmierć prasy” ogłaszana jest regularnie przynajmniej od dwudziestu lat, a jednak papierowe gazety nadal istnieją.

Przychody z reklam cały czas spadają. Wyobraźmy sobie samolot pikujący w kierunku ziemi i rakietę, która leci w jego stronę. Samolot to spadające przychody z reklam, a rakieta – to przychody z wersji cyfrowej (z reklam internetowych i od subskrybentów). Na razie samolot pikuje w zastraszającym tempie, a rakieta leci na równej wysokości i nie może wznieść się wyżej. Przychody z wersji cyfrowej zachowują ten sam poziom, nie wzrastają. Jeśli samolot jeszcze bardziej obniży lot, czeka nas bankructwo.

Na szczęście myślę, że ten czarny scenariusz się nie spełni. Sytuacja powoli się poprawia, nasz model internetowy zaczyna działać coraz lepiej. Na szczęście właścicielem „Guardiana” jest fundusz powierniczy założony w latach trzydziestych, którego celem jest zapewnienie nam stabilnego finansowania. To daje nam pewien komfort – nadal mamy przed sobą pięć-sześć lat, żeby opracować strategię poradzenia sobie z kryzysem prasy papierowej.

Od lat testujemy różne sposoby przystosowania się do zmieniającej się rzeczywistości. Jedną z ważnych zmian była przeprowadzka redakcji do nowej siedziby. Nowe biura zostały zaprojektowane z myślą o zmieniającej się rzeczywistości na rynku prasy: redaktor naczelny, który był ojcem chrzestnym tej przeprowadzki, powiedział, że nasza nowa siedziba musi być dostosowana do tego, jak będziemy pracować w przyszłości.

Bendyk: #koniecprasydrukowanej

Jakieś dziesięć lat temu wymarzyliśmy sobie nowego „Guardiana”, który będzie źródłem wiarygodnych informacji o zmieniającym się świecie. Ma to być organizacja, która jest multimedialna, międzynarodowa, a nawet globalna. Chcemy się stać ważnym głosem, który jest słyszany w globalnej rozmowie.

Kiedy poszłam na pierwszą wizytę na miejscu naszej nowej siedziby, nowa redakcja była jeszcze wielkim placem budowy. Byłam zaskoczona, że części redakcji odpowiedzialne za multimedia i podcasty mają być tak samo duże, jak przestrzeń przewidziana dla tradycyjnego „pisanego” dziennikarstwa w dwóch naszych siostrzanych gazetach, „Guardianie” i niedzielnym „Observerze”. Od razu zrozumiałam, że musimy się zmienić i dorosnąć do tego zmieniającego się modelu. Wiedziałam, że dział książek musi zbudować swoją obecność w multimediach i podcastach.

Czyli to przeprowadzka naprowadziła was na pomysł, jak unowocześnić „Guardiana”.

To była zasługa ówczesnego redaktora naczelnego, który był prawdziwym wizjonerem. To, jak teraz działamy, jest synergicznie powiązane z tym, jak wygląda siedziba redakcji – jedno pomaga drugiemu. Ale to nie przeprowadzka sprawiła, że zmieniliśmy sposób działania. Było odwrotnie – zdecydowaliśmy się na przeprowadzkę, bo nasi szefowie mieli wizję tego, jak „Guardian” ma odpowiedzieć na zmieniającą się rzeczywistość.

Jaką rolę w misji „Guardiana” odgrywają media społecznościowe?

Kiedy zaczynałam pracę w „Guardianie”, rola redaktora działu literackiego była niezmieniona od wielu dziesiątków lat. Moim zadaniem było podejmowanie decyzji, o czym piszemy, i zamawianie recenzji do papierowej wersji gazety. Ale później zmieniliśmy nasz model na „web first” – artykuły zaczęły się ukazywać na naszej stronie internetowej przed publikacją na papierze. Były to też początki Twittera. Zainteresowałam się tym i uświadomiłam sobie, że Twitter to dla nas idealne medium. Czytanie książek ma aspekt wspólnotowy. Ludzie chcą się dzielić wrażeniami z tego, co przeczytali, i wymieniać opinie. Twitter jest do tego idealny.

Czytanie książek ma aspekt wspólnotowy. Ludzie chcą się dzielić wrażeniami z tego, co przeczytali, i wymieniać opinie.

Zainwestowaliśmy w naszą obecność w mediach społecznościowych bardzo dużo wysiłku. Teraz wśród wszystkich profili „Guardiana” na Twitterze, profil działu książek jest trzeci co do liczby obserwujących – po profilu głównym (Guardian News) i po Technologiach. Mamy 2,4 miliona obserwujących. To część naszej strategii zabierania głosu w globalnej rozmowie.

Czy masz jakieś rekomendacje dla dziennikarzy i krytyków literackich w Polsce?

To trudne pytanie. Obawiam się, że nie wiem wystarczająco dużo o sytuacji w Polsce, żeby udzielić pełnej odpowiedzi. Ale jest jedna rzecz, która przyszła mi do głowy po rozmowach z polskimi dziennikarzami, krytykami i blogerami. Dowiedziałam się od nich, że polski rynek książki jest bardzo zorientowany na nowości. To oczywiście przekłada się też na dziennikarstwo literackie i recenzje. Książki mają bardzo krótki termin „przydatności do spożycia”. Tylko nowości są promowane i tylko one się sprzedają. W gazetach i magazynach literackich pisze się tylko o książkach, które właśnie się ukazały. Życie książki w mediach trwa najwyżej kilka tygodni.

W „Guardianie” mamy inną strategię. Oczywiście, recenzujemy nowości, ale często też wracamy do starszych tytułów. Mamy na przykład cały cykl esejów poświęconych klasyce. Często zamawiamy u pisarzy eseje o klasycznych powieściach, które są dla nich ważne. Opublikowaliśmy na przykład wnikliwy esej A.S. Byatt o dziewiętnastowiecznej pisarce George Eliot.

George Eliot był kobietą

Teraz przypomniałam sobie, że w tym cyklu esejów pojawił się ostatnio polski akcent. To Joseph Conrad, który przeżywa teraz renesans popularności wśród młodych, błyskotliwych pisarzy z uniwersyteckim wykształceniem. Wielu z nich po prostu chce być Conradem!

Dlaczego chcą być Conradem, a nie Dickensem albo Hemingwayem?

Bo Conrad wynalazł receptę na sukces: to literatura z górnej półki, która podoba się nie tylko intelektualistom, ale też szerokim rzeszom czytelników. Prezentował poważne polityczne i filozoficzne idee przebrane w kostium powieści przygodowej. Taki rodzaj pisarstwa jest teraz bardzo podziwiany przez ambitnych młodych pisarzy.

Druga kwestia, która sprawia, że Conrad jest teraz tak inspirujący, to aspekt kolonialny i postkolonialny jego pisarstwa. Akcja powieści Conrada osadzona jest w ekscytujących, egzotycznych miejscach, ale nie są one pokazywane w naiwny sposób, tak jak to ma miejsce w powieściach współczesnego mu Rider Haggarda czy innych autorów „imperialnych powieści przygodowych”. Conrad w jakiś magiczny sposób trafia i do czytelników powieści popularnych, i do dzisiejszych młodych intelektualistów.

Tematem twojego odczytu podczas festiwalu Big Book było czytanie w czasach postprawdy. Jakie są twoje najważniejsze przemyślenia związane z przyszłością czytelnictwa?

Mam wrażenie, że przyjechałam do Warszawy trochę pod fałszywymi pozorami. Ponieważ mój odczyt na Big Booku miał dumny tytuł Przyszłość czytania, dziennikarze, z którymi rozmawiałam, traktowali mnie jak proroka. Oczywiście nie umiem ze stuprocentową pewnością odpowiedzieć na pytanie, jak będzie wyglądała przyszłość czytania. Mogę tylko powiedzieć, że jestem pełna optymizmu. Myślę, że czytanie przetrwa wszystko.

Bendyk: O pożytkach z nieczytania

Wiem jedno: żyjemy w czasach niewyobrażalnych wcześniej przemian technologicznych. Technologie cyfrowe zmieniają nasz świat nie do poznania: powstają nowe formy artystyczne i nowe sposoby uczestnictwa w kulturze. Ale właśnie teraz, w samym środku cyfrowej rewolucji, powinniśmy też zwrócić uwagę na to, jak trwałe i trudne do zastąpienia są stare technologie.

Na początku naszej rozmowy wspomniałam o renesansie zainteresowania książką jako fizycznym przedmiotem, czasem wręcz dziełem sztuki. W Wielkiej Brytanii ta tendencja jest teraz bardzo widoczna. Naprawdę warto podkreślić pewną podstawową sprawę: papier i druk to wspaniałe technologie. Książka papierowa jest stosunkowo tania w produkcji. Jest bardzo wszechstronna (pomyślmy o tym, ile różnych rodzajów tekstów może być wydrukowanych w formie książki). Jest też niebywale trwała. Książki mogą przetrwać setki lat.

Drugim przykładem starej i godnej większego docenienia technologii jest ołówek. To bardzo skromny, łatwo dostępny przedmiot, któremu rzadko poświęcamy uwagę. Ja jednak jestem wielką fanką ołówków.

Ołówek w obecnej formie został wynaleziony w Anglii w 1565 roku, kiedy w Cumbrii odkryto duże złoża grafitu. Ołówek posiada wiele przewag nad piórem i atramentem: tekst napisany ołówkiem można wymazać, nie trzeba się też przejmować tym, że zabraknie nam atramentu albo go rozlejemy. Ołówek jest bardzo tani i niezawodny. Kiedy w 2005 roku magazyn „Forbes” opublikował ranking dwudziestu najważniejszych wynalazków w historii ludzkości, ołówek znalazł się na czwartym miejscu, zaraz za nożem, liczydłem i kompasem.

Tak jak książka, ołówek przedmiotem, który traktujemy dziś jako coś oczywistego. Ale powinniśmy spojrzeć na niego jako na innowacyjny, znakomicie zaprojektowany przedmiot. Ołówek jest bardzo wszechstronny – w przeciwieństwie do pióra i długopisu, można nim pisać pod wodą i w kosmosie.

Myślę, że gdyby nasza cywilizacja upadła, ołówek przetrwa nawet dłużej niż książka. Kiedy po załamie się cywilizacja i przestanie działać elektryczność, wszystkie nowoczesne technologie okażą się bezużyteczne. Pewnie zaczniemy palić książki, żeby się ogrzać. Ale nie sądzę, żebyśmy palili ołówki – są na to za małe. Kiedy już spalimy ostatnią książkę, wyciągniemy ołówki i zaczniemy pisać nowe książki. Dzięki temu odbudujemy cywilizację. Czyli można powiedzieć, że to właśnie ołówek nas ocali!

Mówisz to, dumnie wymachując ołówkiem!

Tak jak mówiłam, ja po prostu kocham ołówki!

We wspólnocie pisarzy [rozmowa Tubylewicz]

czytaj także

We wspólnocie pisarzy [rozmowa Tubylewicz]

Szwecja czyta. Polska czyta

**
Claire Armitstead jest zastępczynią redaktor naczelnej odpowiedzialną za dział kultury w „Guardianie” oraz prowadzącą podcast książkowy „Guardiana”. Przez wiele lat była szefową działu książek w tym dzienniku, a następnie była odpowiedzialna za dział książek w „Guardianie”, „Observerze” oraz w portalu internetowym guardian.co.uk.

Claire Armitstead na Twitterze: @carmitstead

*
Wywiad z Claire Armitstead został przeprowadzony podczas jej wizyty w Warszawie na zaproszenie Big Book Festival w czerwcu 2017 roku.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Anna Gutowska
Anna Gutowska
Anglistka, badaczka adaptacji filmowych literatury
Anglistka, badaczka adaptacji filmowych oraz konsultantka scenariuszowa. Pracuje jako adiunktka na Uniwersytecie im. Jana Kochanowskiego w Kielcach oraz jako specjalistka ds. developmentu w Wytwórni Filmów Dokumentalnych i Fabularnych w Warszawie, gdzie zajmuje się ocenianiem nowych projektów scenariuszowych. Jej zainteresowania naukowe obejmują kino biograficzne oraz adaptacje filmowe literatury dziewiętnastowiecznej.
Zamknij