Czytaj dalej, Weekend

Antynatalizm zakłada niemoralność płodzenia bez względu na status, nie niechęć do dzieci [rozmowa]

Czy antynatalistę cieszy niż demograficzny? Tak – odpowiada religioznawca Dariusz Niezgoda – choć nie wstaje codziennie z uśmiechem na ustach i myślą o tym, że to znakomicie, że rodzi się coraz mniej dzieci.

Patrycja Wieczorkiewicz: Wszystkie trzy książki o antynatalizmie – czyli poglądzie, zgodnie z którym prokreacja jest niemoralna i należy się od niej powstrzymać – jakie wyszły dotąd w Polsce, wydało Towarzystwo Naukowe im. Stanisława Andreskiego, którego jesteś założycielem. Dlaczego ten temat?

Dariusz Niezgoda: Przypadek. Przed wydaniem książki Mikołaja Starzyńskiego Antynatalizm. O niemoralności płodzenia dzieci antynatalizm nie był mi znany. A gdy pierwszy raz się z nim zetknąłem, zareagowałem tak jak większość ludzi – z niedowierzaniem i rozbawieniem. Niewielu z nas zastanawia się, czy warto płodzić kolejnych ludzi, jakie są tego konsekwencje i czy to w ogóle etyczne. Co więcej, zwykle przyjmujemy, że nie tylko etyczne, ale wręcz pożądane. Tymczasem sprawa jest o wiele bardziej złożona. To doskonały temat na książkę.

Książka Starzyńskiego jest lekka i przyjemna jak na dzieło głoszące, że nie warto się urodzić. Autor zebrał wszystkie istotne argumenty za niemoralnością płodzenia, odwołał się do twórców tej idei. Potem wydaliście Najlepiej – nie urodzić się Davida Benatara, coś na kształt antynatalistycznej biblii. Teraz Zbawienną bezdzietność Théophile’a de Girauda. Obie w przekładzie Patryka Gołębiowskiego. W natalistycznej Polsce macie na to czytelników?

Mamy. Książkę Mikołaja Starzyńskiego wydaliśmy za pieniądze ze zbiórki publicznej. Potrzebowaliśmy 13 tys. zł, a w parę tygodni zebraliśmy 32 tys. Wiele osób z bardzo różnych powodów nie chce mieć dzieci, a żyje w świecie, w którym z każdej strony wywierana jest presja na ich posiadanie. Czują się osamotnieni w swoich poglądach i uczuciach. Nierzadko spotykają się z ostracyzmem. Nasze książki wychodzą temu naprzeciw.

10 powodów, dlaczego nie należy mieć dzieci

Starzyński zrobił przystępne wprowadzenie do idei. Benatar jako filozof analityczny jest trudny, ale kluczowy dla współczesnej myśli antynatalistycznej. Uważam, że jego argumentacja na ten moment jest nie do podważenia. Mówiąc w wielkim skrócie, zakłada, że każde zaistnienie w sposób nieunikniony pociąga za sobą mniejszą lub większą dozę niemożliwego do wyeliminowania cierpienia, a zatem jedyną metodą uniknięcia krzywdy jest bezwarunkowe zaprzestanie prokreacji. I – co ważne – nie sposób tego zrównoważyć doznawanymi przyjemnościami.

Zgoda co do Benatara, zaraz do niego wrócimy. Jednak argumentacja Théophile’a de Girauda wydaje mi się trochę naciągana i zastanawiam się, skąd decyzja o wydaniu przekładu. Zbawienna bezdzietność to czysta prowokacja.

Jest zadziorna – to taki pstryczek w nos. Każda wielka religia charakteryzuje się tym, że oferuje rozmaite i często odmienne formy interpretacji, dostosowane do ludzi i okoliczności. To sprawia, że religie te są plastyczne i zdolne do skutecznej ekspansji, że potrafią bez większego kłopotu inkorporować inne tradycje, dokonywać wewnętrznych reform i odpowiadać na zapotrzebowania wiernych. Fragmentami tych samych świętych ksiąg możemy uzasadniać różne, nawet przeciwstawne tezy.

Giraud wziął sobie za cel przekonanie nas, że chrześcijaństwo jest w istocie antynatalistyczne, ponieważ celem tej religii jest osiągnięcie zbawienia – wyzbycie się doczesności, materializmu i ciała na rzecz królestwa niebieskiego i życia wiecznego. I ma w tym zupełną rację, ponieważ jest to najważniejszy – choć oczywiście niejedyny – cel tej religii. Jednakże z czasem, gdy chrześcijaństwo dokonywało coraz silniejszego mariażu z polityką, poluzowano wszelkie moralne normy i nakazy, wpierw przyzwalając na prokreację, a następnie czyniąc z niej niemalże świętość. Wierni traktowani są jak niegodna zbawienia trzoda chlewna, która żyje po to, by zapewnić przetrwanie religii, a nie po to, by osiągnąć życie wieczne.

W ogóle te historyczne przekształcenia wykreowały nam całkiem zgrabną perwersję. Oto wyznaczająca prawa religijne warstwa kapłańska żyje z nałożonym na siebie i niemożliwym do utrzymania nakazem celibatu, podczas gdy wiernych zachęca do rozmnażania, lecz zabrania im nieukierunkowanego na rozmnażanie spółkowania, co jest pozostałością po czasach sprzed skutecznej antykoncepcji.

„Chrześcijaństwo z czasów Ewangelii było przesiąknięte motywami antynatalistycznymi, sprzeciwem wobec rozmnażania” – tym zdaniem zaczyna się książka Girauda. To kontrintuicyjna i wywrotowa teza, ale autor wspiera ją zatrzęsieniem cytatów z Biblii, świętych i ojców Kościoła. Jako religioznawca dałeś się przekonać?

Zdecydowanie. Myślę, że Giraud ma naprawdę dobre argumenty. Na pewno skutecznie wykazał brak spójności w katolicyzmie – podważył powszechne twierdzenia, że prokreacja jest czymś jednoznacznie pozytywnym, że pronatalistyczne stanowisko Kościoła, jego obsesja na punkcie płodzenia i rodziny, ma mocne fundamenty w Biblii.

Przekazy religijne to nie artykuły naukowe, nie dostaniemy twardych dowodów potwierdzających tę czy inną tezę dotyczącą moralności. I na tym polega właśnie piękno religii, o którym dzisiaj się często zapomina. Przez całe wieki chrześcijaństwo było otwarte na ludzi i naukę, skłonne do reform, gdy argumenty okazywały się nie do podważenia. Tymczasem dziś zamiast refleksji mamy spłodzoną przez Karola Wojtyłę i Wandę Półtawską encyklikę Humanae vitae autorstwa Pawła VI.

Gdzie są te dzieci? W dupie!

czytaj także

Większość cytatów z Biblii, przytoczonych na poparcie tezy o antynatalistycznej wymowie chrześcijaństwa, mówi raczej o czystości, powstrzymaniu się od współżycia, a nie tylko płodzenia.

Wtedy to było jednoznaczne. Jak już wspomniałem, seks równał się ciąży. Święty Paweł pisał, że jeśli człowiek nie jest w stanie powstrzymać się od prokreacji, to powinien ograniczyć ją do małżeństwa. Jednak za wzór stawiał całkowitą rezygnację z płodzenia.

Co najmniej jedno zdanie w książce Girauda podkopuje moje zaufanie do jego argumentacji: „Gdyby chrześcijanie przestali się rozmnażać zgodnie z nauką Jezusa, to ludzkość by wyginęła”. Bzdura.

Tak, ale zgodnie z założeniami chrześcijaństwo miało objąć cały świat, stać się fundamentem imperium. Gdyby plan został zrealizowany, ludzie mogliby, teoretycznie, podjąć decyzję o dobrowolnym wyginięciu, by osiągnąć życie wieczne.

Antynataliści są krytykowani przez feministki za negatywne nastawienie, a wręcz pogardę wobec matek. Ona wydaje się nierozłączna z samą ideą, widać to już w antynatalistycznych cytatach Biblii, widać na antynatalistycznych forach. Cioran nazywał kobiety w ciąży „dostarczycielkami trupów”.

Faktycznie, ojcostwo nie jest tak mocno krytykowane. Spotkaliśmy się z tymi zarzutami ze strony feministek już na etapie publikacji książki Mikołaja Starzyńskiego. Zarzucano nam, że na kartach naszej książki to mężczyźni mówią kobietom, jak mają żyć i jak mają sobie organizować prokreację. Tymczasem – na co chyba nikt nie zwrócił uwagi – wybór cytatów, opracowany przez Piotra Mironia, oddaje po równo głos kobietom i mężczyznom. Co więcej, uważam, że to kobiety mówią tam o antynatalizmie bardziej dosadnie i z większym przejęciem. Anya Krugovoy, nim umarła na raka, napisała do swojego syna: „Byłam samolubna: życzyłam ci tego nieszczęścia, tego świata. Odziedziczyłeś wygnanie przez wzgląd na mnie”.

Co do samej pogardy wobec matek, to sądzę, że przynajmniej częściowo wiąże się to z faktem, że matki są bardziej zaangażowane w opiekę nad dziećmi i najbardziej waleczne, jeśli chodzi o obronę rodzicielstwa i prokreacji. Można dopatrywać się w tym podwójnych standardów, ale moim zdaniem nie należy tego łączyć z antynatalizmem. Panuje dziwna tendencja do tego, by każdą formę niechęci do dzieci, rodzicielstwa lub macierzyństwa utożsamiać z antynatalizmem. Tymczasem są to sprawy ze sobą niepowiązane.

A co ze stosunkiem do rodziców w ogóle?

Antynatalizm nie jest o tym, co już się wydarzyło, ale co się wydarzy lub nie. Nie powinno się go wykorzystywać do wywołania poczucia winy w ludziach mających dzieci. Kim jesteśmy, żeby ich z tego rozliczać? Nie wyobrażam sobie, że spotykam się ze znajomym, który jest rodzicem, i próbuję wmówić mu, że jest niemoralny. Nie tylko dlatego, że byłoby to świadectwem braku jakichkolwiek podstaw kultury osobistej, ale przede wszystkim dlatego, że zupełnie nie zgadzam się z takim myśleniem.

Ale może warto podrzucać antynatalistyczne argumenty znajomym, którzy dopiero myślą o dziecku albo chcą mieć kolejne?

Na pewno warto. Ale nie w naszym interesie, tylko w trosce o nich. By dobrze przemyśleli swoje decyzje i by za jakiś czas ich nie żałowali. Warto mówić wprost, że za całe dobro, które nas spotka, zapłacimy doświadczeniem cierpienia i śmierci naszych bliskich, ich doświadczeniem naszego cierpienia i śmierci, a także – co oczywiste – śmiercią nas samych. Tworząc nową osobę, zmuszamy każdą z nich do zapłacenia dokładnie tej samej ceny.

Większość tych słodkich maleństw umrze w przyszłości na raka, wylew czy zawał. Wcześniej będzie patrzeć, jak zwijamy się z bólu z bielmem na oczach w agonii, robiąc pod siebie. Nagła śmierć i życie bez psychotropów to dzisiaj przywilej. Zapraszam do radosnej kopulacji, tak zwanego „starania się o dziecko”.

Gender, laicyzacja i dostępne żłobki: kto sprowadzi dzieci na polską ziemię?

Kierkegaard pisał, że „płodzenie jest zbrodnią i to zbrodnią haniebną w oczach Boga, bo nie odpowiedzialni za nie ucierpią, lecz niewinny wciągnięty w ten zbrodniczy proceder zwany istnieniem”. Czy zgodnie z tą logiką antynataliści nie powinni domagać się kar za rozmnażanie? Jak w chińskiej polityce jednego dziecka, tylko że bez dyspensy na pierwsze? Może chociaż program 500 minus?

Antynatalizm jest dla mnie filozofią życia, a nie strategią polityczną. Problem z nim jest taki, że nie uwzględnia ludzkiej natury, tego, że wciąż w dużej mierze jesteśmy tylko zwierzętami i mamy popędy. Nie zawsze możemy wyprowadzić swoje postępowanie z filozofii moralności, odwołać się do rozbudowanej konstrukcji etycznej rodem z książki Benatara, która co więcej – jak każda teoria naukowa – z biegiem czasu może zostać obalona i uznana za błędną. Dlatego uważam, że stosunek do płodzenia to kwestia wyłącznie osobista. Oczywiście to tylko moje poglądy. Wszelkie mieszanie ludzkiej wolności i prywatności do sfery polityki wydaje mi się w dzisiejszym świecie po prostu niesmaczne, a przynajmniej niepotrzebne.

Jeśli zaś chodzi o próby włączenia antynatalizmu do ideologii państwowej, to uważam, iż jest to pomysł z góry skazany na porażkę. W interesie każdego dużego organizmu politycznego jest posiadanie dogodnych warunków do przetrwania i ekspansji. Antynatalizm kłóci się z tymi fundamentalnymi założeniami. Polityka jednego dziecka i inne podobne programy są wdrażane w sytuacji, gdy system polityczny boryka się z jakimiś problemami na drodze do rozwoju i gdy ograniczenie populacji jest jednym ze sposobów pokonania tych problemów. Wynikają one raczej z koncepcji typu maltuzjańskiego, a nie z antynatalizmu.

Słuchaj podcastu „Wychowanie płci żeńskiej”:

Spreaker
Apple Podcasts

Czyli nie założycie partii postulującej otwieranie gułagów dla elementów płodzących?

Nie, ale to ciekawy pomysł. A tak poważnie: zmuszanie kogoś, żeby przestrzegał trudnego do zaakceptowania i kontrowersyjnego kodeksu moralnego zapewne byłoby dla tej osoby krzywdzące, a antynatalizm nade wszystko pragnie unikania cierpienia, minimalizacji krzywdy.

W antynatalistycznych przestrzeniach w sieci wybrzmiewają też uprzedzenia klasowe. Częsta jest pogarda nie tyle wobec rodziców jako ogółu, ale wobec tych, którzy zdecydowali się na rodzicielstwo, choć nie mają środków, by zapewnić dzieciom godne warunki.

Tak, nawet pogarda do matek, tzw. madek, o której wspomniałaś, wiąże się z ich sytuacją ekonomiczną – wiadomo, że te przez „d” to patologia, alkohol i szóstka dzieci na socjalu. W perspektywie antynatalistycznej takie podejście nie ma sensu – bo czy dzieci z zamożniejszych rodzin są co do zasady szczęśliwsze? Nie możemy nawet dowieść, że w ich życiu jest mniej cierpienia. Ono dotyka wszystkich, w mniejszym lub większym stopniu, bez względu na status majątkowy. Różne są natomiast tego powody. Niestety, antynatalizm bywa wykorzystywany przez niektóre grupy do wykluczania innych grup, co wypacza jego najgłębszy sens.

Trzeba mieć wysoki kapitał kulturowy i intelektualny, by rozumieć Benatara, ale znam bardzo proste osoby, bez wyższego wykształcenia, które wyznają dość radykalny antynatalizm.

Tak, to bardziej kwestia ujęcia tematu. Nie trzeba mieć dyplomu, by zauważyć, że płodzenie jest niepotrzebną krzywdą, dla wielu osób jest to intuicyjne. Życie jest ciężkie, świat okrutny, może lepiej nie sprowadzać na niego kolejnej osoby? – tak postawione pytanie nie brzmi wywrotowo. Poza tym, uważam, że jeśli dana teoria naukowa jest niemożliwa do wytłumaczenia zwykłej osobie, to znaczy, że jest po prostu błędna. Lub ten, kto tłumaczy, sam jej nie rozumie.

Jak kapitalizm wychowuje nasze dzieci

Wielu antynatalistów deklaruje, że nie lubi dzieci. Czytamy o gówniakach, kaszojadach. Według Girauda to sprzeczne z nauczaniem Jezusa.

Antynatalizm z pewnością nie jest wrogi dzieciom, wręcz przeciwnie. Buduje ramy dotyczące istot, które istnieją tylko hipotetycznie. Neguje akt prokreacji, narodziny utożsamia z krzywdą, wyrokiem śmierci. Przyjęcie takiej optyki powinno się wiązać z większą, nie mniejszą troską o dzieci. Zostały ściągnięte na świat, który jest im wrogi. Postać Jezusa była bardzo przychylna dzieciom jako istotom niewinnym, które można ukształtować i o które należy się troszczyć.

Przywołam klasyczny argument pronatalistyczny: jeśli życie to cierpienie, to dlaczego antynataliści nie skrzykną się na zbiorowe samobójstwo?

Nie znoszę tego pytania. Ale odpowiedź na nie jest prosta. Ponieważ nikt z nas nie żyje w osamotnieniu, lecz wśród ludzi, dla których jest ważny. Samobójstwo stanowiłoby ogromną krzywdę dla naszych bliskich. Ostatnio moja znajoma stwierdziła, że założenie o tym, że jest się dla kogoś tak ważnym, jest egoistyczne. Ja natomiast uważam, że to samobójstwo jest egoistyczne, choć jednocześnie uważam, że każdy ma do niego prawo. Bycie egoistą nie jest zakazane.

Jako antynatalistę cieszy cię niż demograficzny?

Tak, choć nie wstaję codziennie z uśmiechem na ustach i myślą o tym, że to znakomicie, że rodzi się coraz mniej dzieci. Niż demograficzny pociąga za sobą różne problemy. Ale według mnie istnieje jedno, przynajmniej częściowe rozwiązanie. Mam na myśli migrację.

Każda osoba, aby stała się wartościowym dla systemu politycznego obywatelem, musi przez ponad 20 lat być na garnuszku rodziców i państwa, tymczasem migranci w większości są już ukształtowanymi, dorosłymi osobami, zdolnymi do podjęcia pracy i odprowadzania podatków. Niestety, najczęściej zajmują oni najniżej położone pozycje w strukturze społecznej państw, do których migrują, co też rodzi niemałe problemy. Niemniej – z punktu widzenia państwa – wydaje mi się, że są to trudności znacznie łatwiejsze do pokonania niż niechęć ludzi do rozmnażania i koszta związane z wychowaniem kolejnych obywateli.

Poza tym, nie bez powodu jedną z cech wyróżniających wszystkie imperia na przestrzeni dziejów była ich wielonarodowość, wieloetniczność. Przy czym antynatalizm nie ma granic państwowych. Jeśli w Afryce, Indiach czy Chinach rodzą się miliony nowych ludzi, to jest to tak samo negatywne i niepożądane jak narodziny w krajach Zachodu.

Czego nie mają dzieci i ryby? Nadziei na przetrwanie katastrofy klimatycznej

Gdyby tak stopniowo wygaszać ludzkość, ostatnie pokolenia znalazłyby się w fatalnej sytuacji. Antynataliści mają na to jakiś pomysł?

Owszem, ale w sumie cierpienia byłoby mniej – bo nie zaistniałaby nieskończona liczba kolejnych generacji zdolnych zadawać ból i go doświadczać. Zresztą problemy teoretycznie dałoby się przynajmniej częściowo rozwiązać, m.in. inwestując w odpowiednie technologie. I tak, żyjąc w starzejących się społeczeństwach, musimy o tym myśleć.

Niż demograficzny nie musi być negatywnym zjawiskiem. Nie jest przecież tak, że państwa, w których ludzi jest coraz więcej, co do zasady funkcjonują lepiej – i odwrotnie. Choć problemy wynikające z niżu są dość oczywiste, na ogólny dobrostan ludzi wpływa bardzo wiele czynników. Państwa technologicznie wysoko rozwinięte mają wszelkie możliwości przeciwdziałania negatywnym skutkom zmniejszającej się populacji.

Zastanawiam się, na ile antynatalizm jest stopniowalny. Świadome wydanie na świat dziecka, którego egzystencja będzie sprowadzać się do cierpienia, wydaje mi się bardziej niemoralne niż urodzenie dziecka zdrowego.

Tak, myślę, że to jest stopniowalne. Prokreacja zawsze jest zła, ale bywa zła ponadprzeciętnie.

A co z aborcją? Gdyby istniał Kościół antynatalistyczny, byłaby sakramentem?

Benatar pisze, że do czasu, gdy u dziecka ukształtuje się świadomość, aborcja jest jedynym i najskuteczniejszym ratunkiem przed cierpieniem związanym z życiem, które może nastąpić. Aborcja według niego jest nie tyle prawem kobiety do usunięcia ciąży, co jest moralnie lepsza niż jej donoszenie. Należy też wyraźnie zaznaczyć, że nie twierdzi on, iż aborcja powinna być ze względów moralnych przymusowa, lecz opowiada się za wolnością reprodukcyjną.

Aborcja jako jedyne etyczne rozwiązanie ciąży. Edgy.

Na studiach, na zajęciach z etyki, dyskutowaliśmy nawet o tym, czy można moralnie uzasadnić przerwanie życia jeszcze jakiś czas po narodzinach. Warto pamiętać, że to wszystko, o czym tutaj mówimy, to tylko koncepcje etyczne.

W nauce ważne jest, jak zdefiniujemy pojęcia, na co położymy nacisk, gdzie ustalimy granice itd. Ale nic, co naukowe, nie jest człowiekowi obce. Magdalena Krysińska-Kałużna w książce Prawo jako mit pisze, że w jednym z amazońskich plemion Indianka, która będzie rodzić, udaje się do dżungli. Po urodzeniu dziecka podejmuje decyzję, czy je podnieść z ziemi, czy nie. Sam akt podniesienia niemowlęcia z ziemi oznacza przyjęcie nowej istoty do społeczności. Jeśli pozostawi go na leśnym poszyciu, taka istota w rozumieniu tej grupy Indian nie jest człowiekiem, nie dotyczą jej sprawy ludzi, zatem jej nieuchronna śmierć nie jest niczym złym.

My również po części w naszej kulturze posiadamy ślady tego sposobu myślenia – choć każdy uważa nas wtedy za ludzi, to do 18. urodzin nie możemy uczestniczyć w życiu politycznym, nie jesteśmy pełnoprawnymi obywatelami, nasz status jest zdecydowanie niższy niż starszych członków grupy.

Peter Singer – słynny utalitarysta i popularyzator idei aborcji postnatalnej – nie jest antynatalistą. Może to racjonalizacja, sam ma trójkę dorosłych dzieci.

Myślę, że racjonalizacja. Kiedy z antynatalizmem zetknie się rodzic, odrzuci go na wejściu, ponieważ inaczej musiałby przyznać, sam przed sobą, że wyrządził niepowetowaną wielką krzywdę. Choć są wyjątki. Znam osoby, które poznały antynatalizm już po zostaniu rodzicami i uważają, że popełniły błąd, że decyzja o dziecku nie była rozsądna. Wydawała się dobrze przemyślana i odpowiedzialna, zapewnione były warunki bytowe, ale zabrakło namysłu nad sensem płodzenia.

Szramy. Jak niszczymy nasze dzieci

czytaj także

Przyznam, że byłam zadziwiona pronatalistyczną argumentacją Singera. Twierdzi na przykład, że jeśli kobieta wie, że urodzi chore dziecko, którego życie będzie przepełnione bólem, a mimo to tę decyzję podejmuje, to jest to wysoce niemoralne. Ale jeśli rodzice mają podstawy, by wierzyć, że ich dziecko prawdopodobnie doświadczy w życiu więcej szczęścia niż cierpienia – bo np. mieszkają w państwie dobrobytu, nie mają obciążeń genetycznych – to warto, by się rozmnażali. Ruletka.

Podejrzewam, że ubodzy brazylijscy chłopcy z Boa Vista, grający boso w piłkę na plaży i podrywający swe uśmiechnięte koleżanki, których widziałem podczas jednej z moich podróży, szybko i dosadnie wyjaśniliby panu profesorowi, że to jego życie w dobrostanie jest niewarte powielania, a nie ich. Jak można urodzić się w tak zamożnej rodzinie jak rodzina Singerów i zmarnować swoje życie, czytając zdanie po zdaniu pisma Hegla?

Problem z tego typu teoriami jest ten sam co z eugeniką – ujmują one dobrostan jako coś, co wynika z jednego czynnika, a nie z wielu różnych czynników pozostających ze sobą w rozmaitych relacjach. W eugenice miały to być geny, tutaj mamy pieniądze i złudę bezpieczeństwa. Pogląd Singera jest upośledzony nie dlatego, że uważa on, że to bogaci mają układać życie biednym, ale dlatego, że patrzy on na świat przez pryzmat swojego systemu wartości, w którym szczęście uzależnione jest od spraw materialnych.

Czy antynatalizm obejmuje zwierzęta? Życie wielu z nich, nie tylko tych hodowlanych, jest pełne cierpienia.

Nie. Antynatalizm jako koncepcja etyczna dotyczy ludzi. Zwierzęta i inne żywe istoty obejmuje efilizm, który uważa życie za coś z gruntu negatywnego. Ernest Becker powtarzał za Eliasem Canettim, że każdy organizm wznosi głowę nad polem trupów, uśmiecha się w stronę słońca i głosi, że życie jest dobre. Moim zdaniem efilizm wynika z przerośniętego ego człowieka, niebezpiecznej megalomanii. Stawia on istotę ludzką na szczycie i wierzy, że tylko człowiek ma prawo do decydowania o losie innych istot.

Ten rodzaj myślenia najlepiej uwidacznia się w komicznych wręcz twierdzeniach, według których ludzkość doprowadzi do zniszczenia życia na Ziemi. Tymczasem, jak piszą Weinerowie, autorzy książki Jak powstało życie na Ziemi, homo sapiens do tej pory ma trudności z wysterylizowaniem strzykawki. To jest przekładanie naszego, ludzkiego odbierania rzeczywistości na inne istoty. Wydaje mi ze wszech miar nieuprawnione.

Na początku naszej rozmowy wspomniałeś, że cierpienia nie sposób zrównoważyć doznawanymi w ciągu życia przyjemnościami. Antynatalistom często zarzuca się ignorowanie szczęścia, radości i innych pozytywnych odczuć.

Ludzie co do zasady nie doszacowują ilości cierpienia we własnym życiu. Mamy skłonność do wypierania tego, co trudne do przyjęcia, i nieustannego poszukiwania jasnych stron. To tzw. efekt Pollyanny, obszernie opisany w literaturze.

Nie jest to trafny argument przeciwko antynatalizmowi – jeśli potencjalny człowiek nie pojawi się na świecie, nie zaistnieje potrzeba odczuwania przez niego radości i przyjemności. Dopiero zaistnienie kreuje tę potrzebę, a jednocześnie gwarantuje, że w pakiecie znajdzie się wąglik w postaci bólu, cierpienia.

Wynajmę uczciwie, tylko bez dzieci i psów proszę

Poza tym to, co dobre, nie niweluje tego, co złe. Mnóstwo osiągnięć technologii i medycyny było możliwych dzięki krzywdzeniu ludzi. Użyjmy klasycznego argumentum ad Hitlerum i weźmy badania na więźniach Auschwitz. Czy ich wyniki uświęcają niepotrzebną śmierć? Albo czy w ogóle okresy prosperity i rozwój technologiczny, który zachodzi dzięki wojnie, jest wart cierpienia niewinnych istot?

„A ja jestem wdzięczny rodzicom, że się urodziłem” – to kolejny element natalistycznego bingo. Podejrzewam, że antynatalistami częściej są ludzie, którzy sami nie są zadowoleni z jakości swojego życia.

Zapewne tak jest. W Ostatnim Mesjaszu jeden z bohaterów mówi, że depresja to nie choroba, tylko trzeźwy ogląd rzeczywistości. Zgadzam się z tym. Jak się już urodzimy, instynktownie zaczynamy walkę o swoje miejsce w świecie. Oszukujemy się, mniej lub bardziej skutecznie, żeby jakoś funkcjonować. W Zaprzeczaniu śmierci Beckera jest to pięknie wyłożone. Pisze o naszym wyparciu, uśmierzaniu bólu za wszelką cenę i pewnej nadbudowie kulturowej, która ma nam w tym pomagać.

Z kolei Randall Collins, amerykański socjolog ze szkoły durkheimowskiej, mówi, że wykonujemy ogromną pracę mentalną, by utrzymać stan normalności, codzienności. Nie jest tak łatwo wyprowadzić człowieka ze stanu rutyny, ponieważ stoi za tym niezwykle skuteczna machina kulturowa. Chroni nas przed tym także instynkt przetrwania. Jeśli ktoś jest szczęśliwy, że się urodził, to gratulacje – mechanizmy obronne działają u niego prawidłowo.

Czy antynatalizm jest postawą pesymistyczną?

Według mnie nie. Można dokonać brutalnej oceny rzeczywistości, twardo stąpać po ziemi, a jednocześnie czerpać z życia pełnymi garściami. Antynatalizm w takim ujęciu jest łatwiejszy do przyjęcia. Nie chodzi o to, by popadać w smutek, przygnębienie, by ciągle myśleć o tym, ile jest cierpienia na świecie. Ale warto uzmysłowić sobie jego skalę, choćby po to, by go nie mnożyć.

Przyznam, że książkę Starzyńskiego czytałam na raty, podobnie jak Benatara, i przeczołgało mnie to psychicznie. Czułam się przytłoczona ogólnym bezsensem istnienia.

Reakcje były skrajnie różne, ale nigdy obojętne. Wiele osób te książki wzmocniły. Poczuły, że nie są osamotnione w swojej interpretacji rzeczywistości. Do Mikołaja i do nas pisały osoby, z których antynatalizm zdjął presję płodzenia. Pokazał, że ich decyzja o rezygnacji z potomstwa jest nie tylko usprawiedliwiona, ale moralnie słuszna. Że nie są same, że nie robią nic złego, że nie muszą się za wszelką cenę poświęcać.

Czy w Polsce bije się dzieci? Jeszcze jak! Najwyższy czas to zmienić [rozmowa]

Można wydawać książki dla samej sztuki wydawania i gdy robisz to dobrze, czerpać z tego radość. Ale gdy widzisz, że to, co robisz, realnie wpływa na otaczającą cię rzeczywistość, że dzięki temu zmieniasz czyjeś życie na lepsze, bardziej znośne, to w jednej chwili odczuwasz powalająca na kolana mieszankę dumy, strachu, szczęścia i zakłopotania. Można byłoby przekornie powiedzieć: aż chce się żyć!

Antynataliści twierdzą, że wszystkie działania, które podejmujemy dla poprawy bądź utrzymania jakości swojego życia – jak realizowanie swoich pasji, podróżowanie, imprezy – to dystrakcja. Ma odwrócić naszą uwagę od faktu, że nasze życie nie ma żadnego głębszego sensu. Tylko że gdy już to sobie uświadomimy, może być trudniej o oderwanie się od tej myśli przy pomocy rozpraszaczy.

Tak twierdzą pesymiści. Nie przyklasnę takiemu spojrzeniu na rzeczywistość. Sam każdego dnia myślę o śmierci i cierpieniu. Nie widzę też jakichś specjalnie przekonujących argumentów za tym, że życie ma sens. Ale co to zmienia? Sztuką nie jest położyć się na pustyni i umrzeć, ale żyć i z życia korzystać. Skoro już tutaj jesteśmy, to co nam innego pozostało?

**

Dariusz Niezgoda – redaktor, religioznawca, założyciel Towarzystwa Naukowego im. Stanisława Andreskiego.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Patrycja Wieczorkiewicz
Patrycja Wieczorkiewicz
redaktorka prowadząca KrytykaPolityczna.pl
Dziennikarka, feministka, redaktorka prowadząca w KrytykaPolityczna.pl. Absolwentka dziennikarstwa na Collegium Civitas i Polskiej Szkoły Reportażu. Współautorka książek „Gwałt polski” (z Mają Staśko) oraz „Przegryw. Mężczyźni w pułapce gniewu i samotności” (z Aleksandrą Herzyk).
Zamknij