Gospodarka, Świat

Rodrik: Dlaczego lewica ma pod górkę?

Wyborcy nie ufają już, że lewica chce i potrafi zająć się największymi problemami społecznymi. Dlatego oprócz dobrego programu lewica musi zaproponować też przekonującą opowieść o tym, jak działa świat – pisze ekonomista Dani Rodrik.

CAMBRIDGE – Dlaczego systemy demokratyczne nie odpowiedziały dość szybko na problemy, które tak skutecznie wykorzystali autokratyczni populiści – nierówności, lęk o przyszłość ekonomiczną, poczucie utraty statusu społecznego i rosnącą przepaść między elitami a zwykłymi obywatelami? Gdyby partie, zwłaszcza centrolewicowe, postawiły sobie ambitniejsze cele, być może udałoby się uniknąć wzmożenia prawicowych, natywistycznych ruchów politycznych.

Zasadniczo, wzrost nierówności tworzy zapotrzebowanie na szerszą redystrybucję. Państwo demokratyczne powinno zareagować na to podniesieniem podatków dla bogatych i zwiększeniem wydatków na rzecz tych, którym powodzi się gorzej. W ekonomii politycznej formalne ramy nadali tej intuicyjnej zasadzie Allan Meltzer i Scott Richard: im większa różnica między średnią płacą a medianą zarobków, tym wyższe powinny być podatki i większa redystrybucja.

W praktyce jednak demokracje poszły w przeciwnym kierunku. Progresywność podatków dochodowych (czyli zasada, że bogaci płacą proporcjonalnie większe podatki niż biedniejsi) zmniejszyła się. Na znaczeniu wzrosły za to regresywne podatki konsumpcyjne (takie jak VAT, który proporcjonalnie maleje w miarę wzrostu dochodów). Jeśli zaś chodzi o opodatkowanie zysków kapitałowych, to na świecie trwa wyścig o to, kto weźmie mniej i kto pierwszy zejdzie do zera. Zamiast wspierać inwestycje infrastrukturalne, rządy wielu państw przyjęły politykę zaciskania pasa, która jest szczególnie szkodliwa dla nisko wykwalifikowanych pracowników. Wielkie banki i korporacje dostały pakiet ratunkowy, a gospodarstwa domowe nie. W USA płaca minimalna nie nadąża za inflacją, co oznacza, że realnie spadła.

Magia liczb. Dlaczego nie ufamy ekonomistom, choć czasem powinniśmy?

Powodem tego stanu rzeczy, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych, jest częściowo to, że Partia Demokratyczna zajęła się polityką tożsamości (podkreślając otwartość w zakresie płci kulturowej, rasy i orientacji seksualnej), a także innymi tematami podejmowanymi przez społecznych liberałów, kosztem podstawowych spraw bytowych, takich jak dochody i miejsca pracy. Jak w nowej książce pisze Robert Kuttner, jest tylko jedna rzecz, jaką Hillary Clinton skrupulatnie pominęła w swojej kampanii prezydenckiej z 2016 roku: klasy społeczne.

Można próbować to wyjaśnić faktem, że amerykańscy demokraci (oraz centrolewica w Europie Zachodniej) za bardzo zaprzyjaźnili się z biznesem i wielką finansjerą. Kuttner pokazuje w swojej książce, że po zwycięstwach wyborczych Ronalda Reagana w latach 80. liderzy Partii Demokratycznej otwarcie wyciągnęli rękę do sektora finansowego. Wielkie banki zdobyły wpływy nie tylko dzięki środkom finansowym, ale także dzięki temu, że kontrolowały kluczowe stanowiska decyzyjne w rządach demokratów. Polityka gospodarcza lat 90. mogła pójść w innym kierunku, gdyby Bill Clinton częściej słuchał sekretarza pracy Roberta Reicha, naukowca i rzecznika rozwiązań progresywnych, a mniej – sekretarza skarbu, Roberta Rubina, byłego wiceprezesa banku Goldman Sachs.

Jednak wpływy biznesowych grup interesów nie tłumaczą w pełni porażki lewicy. Nie mniej ważną rolę odegrały idee i koncepcje. Pod wpływem serii szoków podażowych w latach 70. rozpadł się powojenny keynesowski konsensus, a progresywne podatki i model europejskiego państwa opiekuńczego wyszły z mody. Powstałą próżnię wypełnił rynkowy fundamentalizm (zwany także neoliberalizmem) w stylu Reagana i Margaret Thatcher. Ta nowe wówczas idee przemawiały też, jak się wydaje, do wyobraźni elektoratu.

Zamiast wypracować jakąś przekonującą alternatywę, centrolewicowi politycy kupili całą tę nową mentalność w pakiecie. „Nowi demokraci” Clintona i „nowi laburzyści” Tony’ego Blaira nie mogli się nachwalić globalizacji. A francuscy socjaliści, choć to niepojęte, stali się nagle orędownikami uwolnienia międzynarodowych przepływów kapitału. Od prawicy różnili się tylko tym, że oferowali na osłodę zwiększone wydatki na programy socjalne albo edukację, choć rzadko kiedy obietnice się materializowały.

Francuski ekonomista Thomas Piketty wykazał niedawno ciekawą transformację bazy społecznej partii lewicowych. Aż do końca lat 60. ubodzy głosowali zwykle na partie lewicowe, a zamożni – na prawicę. Od tamtej pory ugrupowania z lewej strony sceny politycznej zaczęły coraz bardziej wpadać w objęcia wykształconej elity, którą Piketty nazywa „lewicą braminów” w odróżnieniu od klasy „kupców”, głosujących nadal na prawicę. Zdaniem Piketty’ego, to rozdwojenie elity sprawiło, że system polityczny stał się głuchy na postulaty redystrybucyjne. Lewica braminów redystrybucji nie lubi, bo wierzy w merytokrację – świat, gdzie ciężki wysiłek jest nagradzany, a niskie dochody są raczej wynikiem tego, że ludzie się nie przykładają, niż że nie dopisało im szczęście.

Rodrik: Dlaczego potrzebujemy populistów ekonomicznych

Koncepcje funkcjonowania świata wpłynęły też na grupy społeczne nienależące do elity, bo osłabiły siłę postulatów redystrybucyjnych. Wbrew temu, co wynika z modelu Meltzera-Richarda, przeciętni wyborcy w USA nie wydają się zainteresowani podnoszeniem stawek podatkowych dla najwyżej zarabiających ani zwiększaniem transferów socjalnych. Nie życzą sobie tego nawet ci, którzy zdają sobie sprawę z gwałtownego wzrostu nierówności i obawiają się go.

Ten paradoks można wyjaśnić niezwykle niskim zaufaniem wyborców, że rząd jest w stanie zająć się problemem nierówności. Pewien zespół ekonomistów odkrył, że respondenci wykazują znacznie niższy poziom poparcia dla polityki walki z ubóstwem, jeśli opowiedzieć im wcześniej o lobbystach albo pakiecie ratunkowym dla Wall Street.

Przekonania obywateli na temat tego, co może i co powinien robić rząd, nie są dane raz na zawsze.

Mimo kilku górek i dołków ogólny trend zaufania do rządu w USA od lat 60. wykazuje regularny spadek. Podobnie jest w wielu państwach Europy, zwłaszcza na południu kontynentu. Można z tego wnioskować, że progresywni politycy, którzy uważają, że rząd powinien aktywniej kształtować ekonomiczne perspektywy, mają w wyborach pod górkę. Strach przed porażką w tej batalii może wyjaśniać, dlaczego lewica reaguje na problemy społeczne tak powściągliwie.

Niemniej, jak pokazują nowe badania, przekonania obywateli na temat tego, co może i co powinien robić rząd, nie są dane raz na zawsze. Poglądy te mogą się zmieniać pod wpływem przekonującej argumentacji, osobistych doświadczeń, a także pojawienia się nowych okoliczności. Dotyczy to zarówno elit, jak i ogółu społeczeństwa. Jednak progresywna lewica – lewica zdolna przeciwstawić się natywizmowi – oprócz dobrego programu będzie musiała przedstawić także dobrą opowieść o tym, jak działa świat.

**
Copyright: Project Syndicate, 2018. www.project-syndicate.org. Z angielskiego przełożył Maciej Domagała.

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Dani Rodrik
Dani Rodrik
Uniwersytet Harvarda
Profesor Międzynarodowej Ekonomii Politycznej w John F. Kennedy School of Government na Uniwersytecie Harvarda, jest autorem książki „Straight Talk on Trade: Ideas for a Sane World Economy”.
Zamknij