Chcesz uczestniczyć w opowieści o ekonomii, musisz być jak człowiek ekonomiczny. Musisz przyjąć jego wersję męskości.
Mężczyźni od wieków dawali sobie prawo działania we własnym interesie – zarówno ekonomicznym, jak i seksualnym. Dla kobiet natomiast stanowiło to tabu. Jeśli nie było najzwyczajniej zabronione.
Kobiecie przypadło zadanie opieki nad innymi, a nie działanie dla własnej przyjemności. Społeczeństwo wysyłało subtelne sygnały, by przekonać ją, że nie może być racjonalna, ponieważ rodzenie dzieci i menstruacja związane są z fizjologią ciała, a ciało jest przecież zaprzeczeniem racjonalności.
Namiętność i chciwość u kobiet wywoływały zawsze zdecydowanie większą krytykę niż te same cechy u mężczyzn. Uważano je za groźne, destrukcyjne, niebezpieczne i wbrew naturze. „Ludzie nazywają mnie feministką, gdy wyrażane przeze mnie uczucia odróżniają mnie od wycieraczki lub dziwki”, pisała angielska pisarka Rebecca West. Kobiety nigdy nie miały prawa być samolubne w tym samym stopniu co mężczyźni.
Jeśli więc ekonomia była nauką o własnym interesie, to jak kobieta mogła znaleźć w niej miejsce?
Odpowiedzią jest stwierdzenie, że domeną mężczyzny są działania we własnym interesie, a kobiety – to ulotne uczucie miłości, które należy konserwować. Najlepiej poprzez wykluczenie.
***
Mimo, że słowo „ekonomia” pochodzi z greckiego oikos, co znaczy „dom”, ekonomiści długo nie byli zainteresowani tym, co dzieje się właśnie w domu. Ich zdaniem natura kobiety, charakteryzująca się samopoświęceniem, związana była z życiem prywatnym, nie miała więc istotnego znaczenia z punktu widzenia ekonomii.
Wychowanie dzieci, sprzątanie, pranie, prasowanie, cała ta praca dla własnej rodziny – nie były produktami dającymi się kupić, wymienić czy sprzedać. Nie odgrywały zatem żadnej roli w procesie tworzenia dobrobytu. Tak uważali dziewiętnastowieczni ekonomiści. Na dobrobyt składało się wszystko, co można było transportować, co miało konkretną ofertę oraz pośrednio lub bezpośrednio dawało przyjemność albo koiło ból.
Definicja ta sprawiła, że praca, której oczekiwano od kobiety, stała się niewidzialna.
Produkty pracy mężczyzn dawały się układać w wysokie stosy i przeliczać na pieniądze. Nie dało się natomiast tego zrobić z rezultatem pracy kobiet.
Starty kurz zbiera się na nowo. Karmione usta na nowo będą głodne. Śpiące dzieci obudzą się. Po obiedzie czas na zmywanie. Po zmyciu naczyń przychodzi czas na nowy obiad. I na nowe brudne talerze.
Praca domowa jest z natury cykliczna. Dlatego praca kobiety nie mogła się zmieścić w kategorii „działań produktywnych”. Jej funkcjonowanie wynikało jedynie z jej przyjaznej i pełnej miłości natury. Była zawsze gotowa swą pracę wykonać, nie miało więc sensu poświęcanie czasu na jej wycenę. Wynikała z innej logiki niż logika ekonomii.
Z logiki kobiecej. I jeszcze wielu innych.
***
Pogląd ten uległ zmianie w latach pięćdziesiątych XX wieku. Grupa mężczyzn na wydziale ekonomii w Chicago doszła do wniosku, że każdą ludzką aktywność, a więc i kobiecą, można analizować za pomocą modeli ekonomicznych. Byliśmy przecież racjonalnymi jednostkami nie tylko wtedy, gdy walczyliśmy o jeszcze jedną gratyfikację lub gdy chcieliśmy wytargować lepszą cenę samochodu. Byliśmy nimi również, zamiatając pod łóżkiem, wieszając pranie czy rodząc dzieci. Najbardziej znanym spośród tych ekonomistów był młody człowiek z Pensylwanii, Gary Becker.
Wspólnie z innymi badaczami w Chicago zaczął wprowadzać do modeli ekonomicznych takie zjawiska, jak praca domowa, dyskryminacja i życie rodzinne.
Można się dziwić, że działo się to właśnie w Chicago. Tak zwana szkoła chicagowska charakteryzowała się silną neoliberalną agendą i znana była ze swego fanatyzmu. Wydział ten stał się po wojnie bastionem grupy ekonomistów krytykujących wszelkie ingerencje państwa w gospodarkę. To właśnie stąd, znad wybrzeży jeziora Michigan, donośnym głosem domagano się deregulacji i obniżenia podatków. Milton Friedman, który dla takich polityków prawicowych jak Margaret Thatcher stał się później niemal bogiem, pojawił się tu w 1946 roku, jego przyjaciel, George J. Stigler, dołączył w 1958.
Jak to się stało, że właśnie w Chicago ekonomiści nagle zaczęli troszczyć się o kobiety?
W 1979 roku francuski filozof Michel Foucault prowadził serię wykładów w College de France w Paryżu. Ponieważ był to rok, w którym Thatcher miała zostać premierem Wielkiej Brytanii, a nowe idee prawicy zaczęły nabierać mocy prawnej, wykłady były wyrazem jego wielkiego zaniepokojenia. Mówił dużo o Garym Beckerze: o koncepcji szkoły chicagowskiej, w której każda cząstka społeczeństwa podlegać może analizie z punktu widzenia ekonomii. Według Beckera wszyscy ludzie mają cechy człowieka ekonomicznego, toteż jedyne, czego potrzebujemy, by rozumieć świat, to posługiwać się logiką ekonomii. I to niezależnie od tego, w jakim aspekcie zamierzamy ten świat zgłębić. Wszystko jest ekonomią. I to jest powód, dla którego ekonomia powinna stać się teorią wyjaśniającą cały świat.
Gary Becker był interesujący jako fenomen, choć zdaniem Foucaulta był chyba zbyt radykalny. Nawet rosnąca w siłę neoliberalna prawica nie mogła traktować serio głoszonego przez Beckera tak agresywnego ekonomicznego imperializmu. Trzynaście lat później Gary Becker otrzymał nagrodę im. Alfreda Nobla w dziedzinie ekonomii.
Michel Foucault zmarł siedem lat wcześniej, a definicja ekonomii Gary’ego Beckera, głosząca, iż jej logikę stosować można do wyjaśniania wszystkiego, co dotyczy ludzkiej egzystencji, upowszechniła się. Człowiek ekonomiczny stał się kimś tak oczywistym, że ekonomistów nie obchodziło już dłużej to, czy jakaś działalność prowadzi do wytworzenia przedmiotu posiadającego cenę. W świecie człowieka ekonomicznego cenę miało wszystko, zróżnicowana była jedynie wartość. I nagle nawet tradycyjne kobiece zajęcia mogły stanowić przedmiot analizy ekonomicznej.
Ekonomiści z Chicago byli pionierami poważnego traktowania udziału kobiet w gospodarce. Problem tkwił w metodzie, którą zastosowali. Sprawę ujęła dosadnie Barbara Bergmann. Twierdzenie, „że nie są oni feministami, jest mniej więcej tym samym, co oświadczenie, że tygrysy bengalskie nie są wegetarianami”.
Chicagowscy ekonomiści zatroszczyli się o świat, który społeczeństwo przydzieliło kobietom. Uzbrojeni w swoje ekonomiczne modele zabrali się do wykazania tego, co już wiedzieli. Bo przecież odpowiedź już znali: człowiek ekonomiczny. Wizja porządku, w którym ze wszystkiego da się wypichcić tę samą miksturę. Neutralną, nieskazitelną i całkowicie przejrzystą. System złożony z działań koniecznych.
***
Od tysięcy lat kobiety były rzeczywiście systematycznie wykluczane z tych dziedzin życia, które zgodnie z regułami społecznymi były źródłem wpływów na ekonomię i politykę. Z całą pewnością musiał to być błąd zaniedbania. Kobieta może być człowiekiem ekonomicznym równie dobrze jak mężczyzna. Jeśli on mógł być niezależny, samotnie stawać do współzawodnictwa, mogła i ona. Po prostu musiała taka być, bo jakżeby inaczej?
Ekonomiści z Chicago zaczęli szukać odpowiedzi na całkiem nowe pytania, kierując się tą samą logiką ekonomii. Dlaczego ludzie wstępują w związki małżeńskie? Dla własnej korzyści. Dlaczego ludzie zajmują się prokreacją? Dla własnej korzyści. Dlaczego ludzie się rozwodzą? Dla własnej korzyści. Ekonomiści spisali swoje formułki i rozwiązali swoje równania. Spójrzcie tylko – wszystko się zgadza! Jeśli chodzi o kobiety – też!
Skoro kobiety zarobiły mniej, to znaczy, że ich praca zasłużyła na mniejszy zarobek, argumentowali. Świat był przecież racjonalny i rynek zawsze miał rację – jeśli zadecydował, że kobiety zarobią mniej pieniędzy, to na pewno jest to uzasadnione.
Zadaniem ekonomistów było jedynie uzasadnić, dlaczego i w tym wypadku ocena rynku była prawidłowa.
Kobiety dostają niższe pensje, ponieważ są mniej produktywne, dochodzili do wniosku chicagowscy ekonomiści. Kobiety nie były leniwe ani też mniej zdolne. Racjonalnie myśląc, nie opłacało się kobiecie wkładać tyle samo energii w pracę zawodową, ile wkłada mężczyzna. Kobieta przecież i tak będzie zmuszona do przerwania na parę lat kariery zawodowej, by urodzić dzieci. Nie widzi też żadnego powodu, by dalej się kształcić czy też równie energicznie o to zabiegać. Dlatego kobiety mniej inwestują w swoje kariery i dlatego też dostają mniejsze pensje.
Ten sposób myślenia zdobył popularność u dużej części opinii publicznej. Kiedy jednak teorię skonfrontowano z rzeczywistością, okazało się, że coś tu się nie zgadza. Wiele kobiet miało dokładnie to samo wykształcenie co mężczyźni, a mimo to zarabiały mniej, bez względu na to, ile energii poświęcały na pracę zawodową. Najwyraźniej istniało coś, co nazywano dyskryminacją. Jak ten fakt próbowali tłumaczyć ekonomiści chicagowscy?
Najbardziej znaną próbą była teoria o dyskryminacji rasowej Gary’ego Beckera. Według niego przyczyną dyskryminacji z powodu rasy jest po prostu niechęć niektórych do obcowania z ludźmi o czarnej skórze. Jeśli wszyscy ludzie byli racjonalni, a wystąpiło zjawisko dyskryminacji, to na pewno i dyskryminacja wynikała z racjonalizmu.
Pewien klient, traf chciał, że rasista, unika restauracji, w której obsługuje się ludzi o ciemnej skórze, z tą samą determinacją, która nie pozwala mu wypić kawy bez dokładnie czterech kropli mleka. Podobnie dziać się może w wypadku zatrudnienia w sklepie ciemnoskórych, którzy odstraszą pewną część klientów, argumentował Becker. Pracodawca wypłaca ciemnoskórym niższe pensje po to, by wyrównać straty. Biali pracownicy, rasiści, mogą poza tym zażądać rekompensaty za to, że zmuszeni są pracować z ciemnoskórymi, zaś klienci rasiści zażądać mogą niższych cen. Jeśli więc chce się przyciągnąć klientelę z poglądami rasistowskimi mimo zatrudniania ciemnoskórych pracowników, jest się zmuszonym do tego, by odsunąć ciemniejsze ręce do pakowania towaru w magazynie. To wszystko razem wymusza niższe pensje dla ciemnoskórych.
Gary Becker uważał, że dyskryminacja jest zjawiskiem złym. Był jednak przekonany, że mechanizmy rynku są w stanie rozwiązać nawet i ten problem. Jedyne, co powinniśmy zrobić, to nie robić nic.
Sklep A, zatrudniający wyłącznie białych pracowników, zostanie w szybkim tempie wypchnięty z rynku przez bardziej rentowny sklep B, zatrudniający pracowników ciemnoskórych za niższe pensje. Firma może poza tym dojść do wniosku, że taniej byłoby pogrupować pracowników. Ciemni i biali mogliby pracować w różnych sklepach tej samej firmy. W ten sposób pracodawca uniknąłby płacenia pracownikom o poglądach rasistowskich wyższych pensji w ramach rekompensaty. Innymi słowy: sprawiedliwości stanie się zadość, wszyscy dostaną niższe pensje.
Problem w tym, że nie działo się tak, jak to sobie wymyślili ekonomiści. Dyskryminacja – ani w stosunku do ciemnoskórych, ani wobec kobiet – nie zniknęła. Jeśli chodzi o dyskryminację ze względu na płeć, mieli oni na składzie kilka innych argumentów. Jeden z nich, wysuwany przez Gary’ego Beckera, dotyczył pracy domowej.
Czym zajmuje się kobieta po przyjściu z pracy do domu? – zadawał sobie pytanie. Zaczyna robić porządek w kuchni, zabiera się do prasowania i pomaga dzieciom w odrabianiu lekcji. Czym zajmuje się mężczyzna po powrocie do domu? Czyta gazetę, ogląda telewizję i być może małą chwilkę poświęca na zabawę z dziećmi. Tak to malował Becker.
Kobiety pracujące zawodowo większą część swego wolnego czasu przeznaczają po prostu na prace domowe, a to wymaga więcej wysiłku od tego, który trzeba włożyć w wypoczynek. I dlatego zdaniem Beckera niższe pensje kobiet były racjonalne. Całe to czytanie bajek i robienie porządków w domu sprawiało, że były bardziej zmęczone niż mężczyźni. Wobec tego w biurze nie były też równie produktywne.
Ekonomiści natomiast twierdzili coś zupełnie przeciwnego. Przyczyną wykonywania większej części prac domowych przez kobiety były ich niższe pensje. Ponieważ zarabiały mniej pieniędzy, rodzina mniej traciła na tym, że były w domu. Innymi słowy przyczyną niskich pensji kobiet było zajmowanie się pracą domową w większym niż mężczyźni stopniu. A z kolei to, że poświęcały więcej czasu na prace domowe, było przyczyną ich niższych pensji.
Kalkulacje ekonomistów z Chicago krążyły w błędnym kole.
***
Jeszcze inne teorie dotyczące kobiet i pracy domowej głosiły, że kobiety po prostu z takim przeznaczeniem się rodziły. Jeśli do tej pory większość kobiet zajmowała się zmywaniem, wycieraniem dziecięcych nosów i sporządzaniem listy zakupów, to znaczy, że był to najefektywniejszy podział pracy. Ekonomiści traktowali rodzinę jak wyizolowaną jednostkę z własnymi ambicjami, swego rodzaju małe przedsiębiorstwo, działające samodzielnie na rzecz wspólnych korzyści.
Mężczyzna dysponował portfelem, kobieta zaś rękawicą kuchenną, bowiem w kuchni była lepsza. Gdyby to mężczyzna dysponował rękawicą kuchenną, byłby mniej efektywny, a cała rodzina na tym by straciła. Skąd mogli to wiedzieć ekonomiści? Otóż gdyby rodzina nie zyskiwała na pracy domowej kobiety, to mężczyźni całkiem po prostu zajęliby się domem. A tak przecież się nie dzieje.
Argumentów na poparcie tezy, że kobiety są bardziej efektywne w domu, nie przedstawili. A jeśli w ogóle cokolwiek na ten temat pisali, to krótko, że to sprawa biologii.
Chcąc usankcjonować patriarchalną koncepcję społeczeństwa, należy niemal zawsze odwoływać się właśnie do cielesności. Bycie człowiekiem oznacza podporządkowanie ciała intelektowi, a kobieta – takie było przekonanie – nie jest w stanie tego dokonać i dlatego też żadne prawa człowieka jej nie obejmują.
Kobietę utożsamiano z ciałem, tak by mężczyznę móc utożsamiać z duszą. Ją wiązano ściślej z fizyczną rzeczywistością, tak by jego móc od tej rzeczywistości uwolnić.
Odwoływanie się do biologii było więc dla chicagowskich ekonomistów sprawą prostą. Począwszy od wieku XVIII, stwierdzenie, że coś jest naturalne, oznaczało, że ani nie powinno się, ani też nie da się tego zmienić. Nie stawia się więc pytania: jakie są te różnice biologiczne? Pytanie brzmi zawsze: jakie wnioski z istnienia tych różnic należy wyciągnąć?
To, że kobieta jest w ciąży, oznacza jedynie, że kobieta jest w ciąży. Nie oznacza wcale, że powinna siedzieć w domu i karmić dziecko aż do czasu, kiedy zacznie ono naukę w liceum.
To, że koktajl hormonów kobiety zawiera więcej estrogenu, oznacza jedynie, że koktajl hormonów kobiety zawiera więcej estrogenu. Nie oznacza wcale, że nie powinna wykładać matematyki.
To, że kobieta posiada jedyną w swoim rodzaju część ciała, którego jedyną funkcją jest sprawianie przyjemności, oznacza, że kobieta posiada tę jedyną w swoim rodzaju część ciała, której jedyną funkcją jest sprawianie przyjemności. Nie oznacza wcale, że nie może zasiadać w zarządzie spółki.
Zygmunt Freud uważał, że kobiety rzeczywiście z natury są lepsze w sprzątaniu. Ojciec psychoanalizy wykombinował sobie, że wpływ na to ma wrodzona nieczystość waginy. Kobiety szorowały, wycierały, odkurzały, aby zrekompensować uczucie nieczystości własnego ciała. Tu Freud się mylił, bowiem o waginach wiedział niewiele.
W istocie ta część kobiecego ciała jest wysublimowanym, samoregulującym się systemem – dużo bardziej czystym niż na przykład nasze usta. Wielka liczba laktobakterii (takich samych, jakie zawiera jogurt) pracuje przez okrągłą dobę, by zachować tę czystość. Kiedy wagina czuje się dobrze, jest trochę bardziej kwaśna niż czarna kawa (wartość ph 5), lecz mniej kwaśna niż cytryna (wartość ph 2). Freud nie miał zielonego pojęcia, o czym mówił.
Nie ma w biologii kobiety niczego, co uzasadniałoby pogląd, że jest z natury bardziej przystosowana do darmowej pracy domowej. Ani też do ciężkiego harowania w niskopłatnym sektorze publicznym. Jeśli ma się zamiar uzasadnić współzależność władzy ekonomicznej i penisa, trzeba szukać jej gdzie indziej. Chicagowscy ekonomiści nie posunęli się nigdy aż tak daleko. Nawet jednak przyjmując ich własne koncepcje, zaczyna się mieć wątpliwości. Czy naprawdę racjonalnym rozwiązaniem jest całkowita specjalizacja w ramach jednego gospodarstwa domowego? Czy rzeczywiście zajmowanie się przez jedną dorosłą osobę wyłącznie pracą domową, a przez drugą wyłącznie pracą zawodową, jest „lukratywnym interesem”? Nawet jeśli przyjąć, że świat jest całkowicie racjonalny, to ile sensu jest w tym, by rodzina decydowała się na układ, w którym jedna osoba ma spędzać cały swój czas, zajmując się pracą domową, za którą nie dostaje pieniędzy, a druga pracą za pieniądze wykonywaną poza domem? Czy taki podział pracy jest naprawdę efektywny, niezależnie od tego, kto i co robi?
Być może tak – wtedy, gdy ma się czternaścioro dzieci, brakuje maszyny do mycia naczyń, a pieluchy trzeba gotować w wielkiej kadzi stojącej w ogrodzie. Kiedy praca domowa wymaga takiego wysiłku i tyle czasu, poświęcenie się jednej osoby tylko jej może być bardziej efektywne. Czynności te są męczące i skomplikowane, ponieważ jednak poświęcasz na nie cały swój czas, wkrótce możliwe będzie wykonywanie ich znacznie lepiej. Wyspecjalizowanie się jednej osoby rzeczywiście czyni rodzinę jako całość bardziej produktywną. We współczesnym wszak społeczeństwie i w rodzinie z mniejszą liczbą dzieci – zysk nie będzie już zapewne tak duży. Nie da się szybciej włączać zmywarki czy zmieniać woreczka w odkurzaczu dzięki temu tylko, że człowiek poświęca się tej czynności dzień w dzień przez dziesięć lat. Myślenie ekonomistów z Chicago – okazuje się – zbyt nowoczesne jednak nie było.
Poza tym ich rozumowanie cały czas wychodziło z założenia, że doświadczenia zdobytego w pracy domowej nie da się zastosować na rynku. Osoba biorąca odpowiedzialność za dom traci dużo z doświadczeń pracy zawodowej. Mniejsza pensja jej czy jego jest więc ich zdaniem czymś całkiem naturalnym. To, czego nauczyć się można podczas darmowej pracy domowej, dotyczy bowiem tylko i wyłącznie domu.
Kto jednak może z czystym sumieniem powiedzieć, że nie można stać się dobrym szefem na podstawie doświadczeń dobrze funkcjonującego gospodarstwa domowego? Kto mówi, że – na przykład – nie będzie dobrym analitykiem ktoś, kto ma doświadczenie w wychowywaniu dzieci? Jako rodzic jesteś przecież i ekonomistą, i dyplomatą, i rzemieślnikiem, i politykiem, i kucharzem, i pielęgniarką. Organizowanie zabawy, cierpliwość, kompromisy. I te wielkie pytania: Mamo, dlaczego niebo jest niebieskie? Tato, dlaczego kangur nosi swoje dziecko na brzuchu? Mamo, jak długo trwa wieczność?
Jeśli zgodzić się z rozumowaniem chicagowskich ekonomistów, że działanie gospodarstwa domowego ma na celu jedynie wspólne korzyści, to wszelkie konflikty w rodzinie stają się niewidzialne. W rzeczywistości dochody spoza domu wpływają oczywiście na relacje w rodzinie, które to z kolei odgrywają rolę przy podejmowaniu decyzji. Mama ma mniej do powiedzenia, bowiem rachunki płaci ojciec.
Utrzymywanie, że konkurencja i siła nabywcza mają znaczenie kluczowe wszędzie, tylko nie w rodzinie, jest błędem, jak i wiele innych przekonań dotyczących ekonomii.
Jakkolwiek ekonomiści kalkulowali, zawsze dochodzili do wniosku, że zdominowanie kobiety wynikało z przesłanek racjonalnych. Jej gorszy status ekonomiczny na całym świecie musiał być rezultatem jej wolnego wyboru, bo jakiż inny mógłby być powód?
Portret jednostki w tej ekonomicznej opowieści pozbawiony jest cielesności i dlatego uważa się, że pozbawiony jest też płci. Równocześnie każda cecha charakteryzująca człowieka ekonomicznego w naszej kulturze i tradycji przypisana jest do rodzaju męskiego. Jest on racjonalny, zdystansowany, obiektywny, przygotowany do rywalizacji, samodzielny, niezależny, egoistyczny, kierujące się rozsądkiem i pozostaje gotowy do pogoni w zdobywaniu świata. Wie, czego chce, i robi wszystko, by to zdobyć.
Wszystko, czym nie jest – a więc wrażliwość, zmysłowość, zależność, pragnienie bliskości, poświęcenie, czułość, nieobliczalność, bierność, utrzymywanie więzi międzyludzkich – to cechy tradycyjnie kojarzące się z kobietą.
Ale to już czysty przypadek, przekonują ekonomiści.
***
Kiedy ekonomiści z Chicago odkryli istnienie kobiet, włączyli je do swego modelu tak, jakby były dokładnymi kopiami mężczyzn. Okazało się, że problem był bardziej skomplikowany, niż wyobraził to sobie Gary Becker. Przez cały czas, począwszy od Adama Smitha, teoria o człowieku ekonomicznym zakładała, że kto inny kojarzy się z takimi określeniami, jak „opieka”, „troska”, „zależność”. Człowiek ekonomiczny może być rozsądny i wolny, dlatego właśnie że ktoś inny jest jego przeciwieństwem. Świat może być rządzony własnym interesem dlatego, że istnieje inny świat, rządzony przez coś innego. Te dwa światy muszą egzystować oddzielnie. Męski sobie i kobiecy sobie.
Chcesz uczestniczyć w opowieści o ekonomii, musisz być jak człowiek ekonomiczny. Musisz przyjąć jego wersję męskości. To, co nazywamy ekonomią, opowiada jednocześnie o czymś jeszcze. O wszystkim, co trzeba odrzucić, aby człowiek ekonomiczny mógł być tym, kim jest. Aby mógł skonstatować, że nic innego nie istnieje.
Ktoś musi być emocją, by on mógł być rozsądkiem. Ktoś musi być ciałem, by on nim być nie musiał. Ktoś musi być podległy, by on mógł być niezależny. Ktoś musi być wrażliwy, by on mógł zdobywać świat. Ktoś musi się poświęcać, by on był egoistą.
Ktoś musi przyrządzić ten befsztyk, po to by Adam Smith mógł orzec, że to nie odgrywa żadnej roli.
przeł. Milena Haykowska
Fragment książki Katrine Kielos Jedyna płeć, która ukaże się w marcu nakładem wydawnictwa Czarna Owca. Pominięto przypisy.