Świat

Zapracowani, zastraszani, mordowani. Aktywiści klimatyczni w Ameryce Łacińskiej

Ubiegły rok był najgorętszym w historii Ameryki Łacińskiej, a ofiarami globalnego ocieplenia stało się już ponad 41 mln mieszkańców tego regionu. Aktywiści klimatyczni i obrońcy przyrody rzadko są tu jednak słuchani, a za swoją działalność często płacą najwyższą cenę.

Jeden z największych skarbów boliwijskiej przyrody leży na północnym zachodzie kraju, w departamencie La Paz. Liczy prawie 20 tys. kilometrów kwadratowych i należy do miejsc o największej bioróżnorodności na świecie. Na terenie tutejszych lasów, jezior i rzek żyje ponad 2100 gatunków zwierząt oraz 5 tysięcy rodzajów roślin, często niespotykanych w innych zakątkach Ziemi.

Od kilkunastu lat Dario Cartagena zajmuje się monitorowaniem i ochroną parku. Mieszka w nim przez 24 dni bez przerwy, później ma 10 dni wolnego na spotkanie z rodziną, po tym czasie wraca na kolejną zmianę – i tak przez okrągły rok. W wywiadzie dla „El País” strażnik opowiedział m.in. o swoich codziennych obowiązkach i podstawowych narzędziach pracy. Należą do nich przede wszystkim telefon komórkowy, GPS i maczeta – na wypadek koniecznej samoobrony. Bycie strażnikiem w Madidi, podobnie jak w wielu innych parkach narodowych i rezerwatach całej Ameryki Łacińskiej, oznacza bowiem walkę o przetrwanie nie tylko zagrożonych zwierząt czy roślin, ale często też własne.

Przyznać prawa naturze, czyli miejsce Ziemi w systemach późnego kapitalizmu

Jak mówi Cartagena, kontrola odbywa się już przy wejściu, gdzie strażnicy sprawdzają gości. Przeważnie są to zwykli turyści. Bywa jednak, że do Madidi chcą się przedostać osoby planujące wycinkę drzew, przemytnicy narkotyków bądź kłusownicy polujący na cenne gatunki zwierząt, m.in. żyjące tu jaguary. Mężczyzna przyznaje, że w ostatnich latach kilka razy grożono mu śmiercią, pogróżki wielokrotnie otrzymywali także jego towarzysze. Pracownicy parku coraz częściej mierzą się z bezpośrednimi atakami grup próbujących karczować lasy i nielegalnie wydobywać złoto, skrywające się w jednej z okolicznych rzek. Coraz częściej muszą też bronić boliwijskiego skarbu natury przed uzbrojonymi grupami narcos, którzy parę lat temu zbudowali tu nielegalne lądowiska dla swoich samolotów. W trzecim pod względem produkcji kokainy kraju na świecie, jakim w ostatnich latach stała się Boliwia (pierwsze niechlubne miejsca należą do Kolumbii i Peru), proceder handlu oraz przemytu tego narkotyku stał się trudny do powstrzymania, co również oznacza rosnące zagrożenie dla strażników.

„Informowanie policji lub lokalnych władz o tych działaniach i prowadzenie regularnych interwencji nie powinno być naszym obowiązkiem. To nie jest nasza praca. Wiemy, jak ci ludzie działają i kto dla nich pracuje, ale przecież jesteśmy tylko strażnikami lasu – nie powinniśmy być odpowiedzialni za operacje, które narażają nasze życie” – przyznał w rozmowie z „El País” Cartagena. I dodał: „Jesteśmy wyczerpani. Potrzebujemy pomocy”.

Strażnicy Parku Narodowego Madidi, podobnie jak pracownicy innych boliwijskich miejsc chronionych, nie otrzymują żadnego wsparcia ze strony władz. Te  – bez względu na polityczne inklinacje – od lat udają, że problem nie istnieje. Zamiast przeciwdziałać destrukcyjnym dla przyrody i klimatu działaniom przymykają na nie oko. A nawet w pewnym stopniu do nich zachęcają.

Przykładem może być choćby działalność lewicowego rządu Luisa Arce, który mimo powracających protestów podtrzymuje prawo umożliwiające wylesianie i przemysłową eksploatację terenów, gdzie wcześniej doszło do pożarów – co prowokuje jeszcze częstsze podpalenia. Do ostatnich takich celowo wywołanych pożarów doszło w zeszłym roku na terenie departamentu Beni. Od końca października do połowy listopada ogień pochłonął tam ponad trzy miliony hektarów lasów deszczowych.

Park Narodowy Madidi w Boliwii. Fot. Avec un sac sur le dos/Flickr.com

Co więcej, właśnie za sprawą inicjatywy rządzącego MAS (Ruchu na Rzecz Socjalizmu), Kongres Narodowy wydał Bankowi Centralnemu Boliwii zezwolenie na to, aby  stał się kolejnym nabywcą w łańcuchu wydobycia złota w tym kraju – głównie w celu zwiększenia rezerw kruszcu i zarobienia większych pieniędzy na eksporcie. To m.in. sprawiło, że złoto stało się najważniejszym produktem eksportowym Boliwii – na sprzedaży zarobiono ponad 757 milionów dolarów, co stanowi ponad 29 proc. całkowitych zysków z eksportu.

Najwięcej zyskują na tej polityce głównie chińskie firmy, które dostają od boliwijskiego rządu pozwolenia na budowę kopalń i wydobywanie złota, także na obszarach chronionych. Chińska eksploatacja boliwijskich ziem w poszukiwaniu go zaczyna tym samym przypominać działania związane z wydobyciem litu – większość potężnych złóż tego cennego surowca znajdującego się na terenie Boliwii leży dziś w rękach chińskich koncernów.

Zawód wysokiego ryzyka

Pod historią Daria Cartageny oraz jego kolegów z Parku Narodowego Madidi mogłoby się podpisać wielu innych strażników, ekologów, aktywistów, często przedstawicieli rdzennych społeczności, którzy w swoich codziennych działaniach narażają życie i zdrowie. Bycie obrońcą przyrody lub aktywistą klimatycznym w Ameryce Łacińskiej nie przestaje być bowiem zawodem podwyższonego ryzyka. Region ten wciąż jest najniebezpieczniejszym miejscem na świecie dla działaczy na rzecz środowiska i klimatu. Aż 88 proc. wszystkich zabójstw lub zaginięć, których stają się ofiarami, ma miejsce w krajach latynoamerykańskich. Według najnowszego dostępnego raportu organizacji Global Witness, opublikowanego we wrześniu zeszłego roku, w latach 2010–2022 życie straciło co najmniej 1910 działaczy na rzecz środowiska, a w samym 2022 roku zabito 177 osób. Tym samym prawie 9 z 10 zarejestrowanych morderstw na tym tle miało miejsce w Ameryce Łacińskiej.

Choć problem istnieje w całym regionie, to najbardziej dramatycznie sytuacja wygląda dziś w Meksyku, Brazylii, Kolumbii i Peru. W ostatnim z tych państw oficjalnie zanotowano ostatnie jak dotąd zabójstwo na tle klimatycznym – doszło do niego 19 kwietnia. Ofiarą był 58-letni Victorio Dariquebe Gerawairey, strażnik pracujący od ponad 20 lat w rezerwacie Amarakaeri. Leży on na zachodzie amazońskiego regionu Madre de Dios, najbardziej dotkniętego problemem nielegalnej wycinki – do aż 74 proc. wszystkich przypadków ścinania lasów w Peru dochodzi właśnie na jego terytorium. Mężczyzna miał akurat dzień wolny, który spędzał ze swoim 18-letnim synem. Najpierw został prawie potrącony na pasach, a potem postrzelony w klatkę piersiową. Morderstwo popełniło czterech mężczyzn, którzy wcześniej jechali za nim ciężarówką – byli to najpewniej górnicy związani z jedną z nielegalnych kopalń działających nielegalnie w rezerwacie.

Dzień po zabójstwie na miejsce zbrodni przybył regionalny prokurator, wkrótce potem wszczęto dochodzenie. Mieszkańcy Madre de Dios i bliscy zabitego mężczyzny nie kryją jednak rozgoryczenia. Nie mają też złudzeń, że osobom odpowiedzialnym za tę śmierć rzeczywiście uda się wymierzyć sprawiedliwość. „Wujek od dłuższego czasu otrzymywał pogróżki. I choć parokrotnie zgłaszał to policji, jego skargi były wciąż ignorowane” – powiedział w jednym z wywiadów siostrzeniec zamordowanego strażnika, Edy Dariquebe.

Dlaczego Park Narodowy Doliny Dolnej Odry powstanie?

Mężczyzna był przedstawicielem rdzennej społeczności Harakmbut, zamieszkującej serce regionu Madre de Dios. Dawniej stanowiła ona jedną z większych grup etnicznych żyjących w tej części peruwiańskiej Amazonii. Współcześnie liczy ona zaledwie dwa tysiące osób, a językowi i kulturze Harakmbut grozi wyginięcie. To jedna z wielu rdzennych społeczności, których istnienie jest zagrożone ekspansją nielegalnego lub zalegalizowanego na nieuczciwych zasadach przemysłu – szacuje się, że w samej Amazonii ponad 70 proc. kopalń utworzono na terenach zamieszkanych przez rdzenne społeczności.

Historia przemocy

W znakomitej książce Pollution is Colonialism Max Liboiron pisze, że zanieczyszczanie przyrody związane z kapitalistyczną ekspansją jest nie tylko objawem czy efektem ubocznym kolonializmu, lecz osobną formą kolonizacji. Stanowi najpełniejsze z możliwych form urzeczywistnienia stosunków kolonialnych i brutalną metodę zajmowania ziem, które dotąd, często przez stulecia, należały do kogoś innego. Zawłaszczenie przestrzeni sprawia też, że zmienia ona swoją funkcję i postać. Przestaje być rozumiana jako  „Land” – miejsce pamięci wykraczające poza materialne i dosłowne znaczenie, będące przestrzenią kulturowej, językowej i duchowej wspólnoty (w książce Liboiron zapisuje to słowo wielką literą). Za sprawą symbolicznego i dosłownego zagarnięcia oddziela się ona od dotychczasowych znaczeń i przestaje być tym, czym była dotąd.

Ten proces kapitalistycznej separacji, opisany wcześniej innymi słowami m.in. przez Eduarda Galeano, oczywiście toczy Amerykę Łacińską od stuleci. Rozpoczął się wraz z konkwistą, która pociągnęła za sobą eksploatację ziem, rozwój niewolnictwa oraz masową śmierć rdzennych mieszkańców w związku z przyniesionymi ze Starego Kontynentu chorobami. Współczesna gorączka złota, litu, cyny, srebra czy miedzi, prowadząca nie tylko do wyniszczenia przyrody, ale też przesiedleń, chorób lub śmierci jego mieszkańców, jest tamtych procesów kontynuacją.

Najbardziej dramatyczna sytuacja dotyka autochtonicznych obywateli Kolumbii, gdzie tylko w 2022 roku zamordowano 40, a w 2023 roku 37 przedstawicieli rdzennych społeczności, którzy próbowali bronić swoich ziem m.in. przed narcos lub nielegalną wycinką drzew pod pastwiska. Do najliczniejszych przypadków zabójstw i ataków dochodzi tam co roku nie tylko w Amazonii, ale też m.in. w Valle del Cauca i Chocó nad Pacyfikiem oraz w Sierra Nevada de Santa Marta na karaibskim wybrzeżu.

Terror i ludobójstwo w Amazonii

czytaj także

Terror i ludobójstwo w Amazonii

Magdalena Krysińska-Kałużna

W Brazylii do najbardziej zagrożonych społeczności należą m.in. żyjący w lasach deszczowych Janomamowie. Wielu z nich w ostatnich latach wymarło z powodu zanieczyszczenia wody i gleby – efektu ubocznego masowego wydobycia złota i cyny, prowadzonego na brazylijsko-wenezuelskim pograniczu. O ile jeszcze dekadę temu działało tam kilkanaście nielegalnych kopalń, to 2020 roku było ich już dwieście, a eksploatowana powierzchnia powiększyła się ponad trzydziestokrotnie.

Inną boleśnie doświadczoną społecznością są w Brazylii Munduruku, którzy od ponad dekady doświadczają na swoich ziemiach inwazji poszukiwaczy złota – garimpeiros. Jednym z efektów eksploatacji stało się m.in. skażenie rtęcią, która zanieczyszcza powietrze, glebę, rzeki oraz pływające w wodzie zwierzęta. Jest tym samym śmiertelnym zagrożeniem także dla ludzi, prowadząc do częstszego zapadania na nowotwory oraz groźnych upośledzeń u dzieci. Według analiz przeprowadzonych przed dwoma laty przez Fundację Oswalda Cruza (Fiocruz), u 6 na 10 uczestników badania poziom rtęci w organizmie przekraczał limity przewidziane przez WHO. Wśród Munduruku żyjących bezpośrednio nad rzeką, jak coraz bardziej zanieczyszczona Tapajós, poziom skażenia okazał się czterokrotnie wyższy niż przyjęte normy i dotyczył średnio 9 na 10 mieszkańców, w tym większości mieszkających tam dzieci.

(Nie)wielkie nadzieje

Czasem – również z Brazylii – dochodzą jednak wiadomości, które mogą napawać ostrożnym optymizmem. Coraz bardziej widoczne są tam efekty Luli da Silvy, który jeszcze podczas kampanii wyborczej obiecywał odejście od negacjonizmu Jaira Bolsonaro i poprawę losu rdzennych mieszkańców kraju. Po przejęciu władzy na początku zeszłego roku lider Partii Pracujących zaczął te zamierzenia realizować.

Lula Wypowiedział wojnę nielegalnym kopalniom i uprawom oraz równie nielegalnym producentom soi na pasze dla zwierząt hodowlanych – właśnie te trzy rodzaje działalności są dziś główną przyczyną wylesiania brazylijskich lasów deszczowych, stanowiących ponad 60 proc. terytorium całej Amazonii. Już w pierwszych 12 miesiącach rządów Luli poziom nielegalnego karczowania brazylijskiej części Amazonii spadł o połowę – w ciągu roku wycięto ok. 5 tysięcy kilometrów lasów deszczowych, co było najniższym wskaźnikiem od wielu lat.

Jeszcze w listopadzie ubiegłego roku Brazylijski Bank Narodowy Rozwoju (BNDES) zatwierdził kwotę prawie 320 milionów reali (czyli ponad 65 milionów dolarów) na uruchomienie specjalnego projektu bezpieczeństwa, który zakłada zdecydowaną walkę z wycinką. Od dojścia Luli do władzy widoczna jest tez zmiana podejścia służb porządkowych – wojsko i policja bardziej stanowczo likwidują grupy przestępcze stojące za nielegalną wycinką i konfiskują zyski pochodzące z eksportu nielegalnie wydobywanego złota i innych surowców.

Aby odzyskać nadzieję, trzeba pozwolić sobie nie wiedzieć, nie umieć i nie wierzyć

Dobre wiadomości docierają też m.in. z Chile, które za sprawą konsekwentnej polityki klimatycznej kolejnych rządów wyrosło na lidera transformacji energetycznej i ekologicznych strategii w regionie. Już teraz, m.in. za sprawą regularnego rozszerzania terenów chronionych, chilijska Patagonia stała się nowymi płucami Ziemi. Tylko po chilijskiej stronie granicy patagońskie lasy i tereny podmokłe pochłaniają już dwa razy więcej dwutlenku węgla niż zielone przestrzenie – liczba ta wynosi średnio 508 ton metrycznych CO2 na hektar.

20-milionowe Chile jest już w dużej mierze samowystarczalne pod względem energii odnawialnej i stało się pierwszym państwem na świecie pod względem zużycia energii słonecznej. Chilijskie władze konsekwentnie realizują plan, zgodnie z którym do 2030 roku aż 70 proc. całkowitej produkcji energii elektrycznej będzie pochodziło ze źródeł odnawialnych, przede wszystkim słońca, wiatru i wody. Istotnym elementem zielonej transformacji pozostają także inwestycje w energetykę wodorową. Według rządowych projektów do 2030 roku Chile będzie produkować ok. 1,2 mln. ton zielonego wodoru rocznie, z czego 500 tys. ton będzie zagospodarowywane przez krajowy przemysł. Reszta ma trafiać na eksport, m.in. do państw Unii Europejskiej.

Globalna niesprawiedliwość

Te pozytywne doniesienia wciąż jednak pozostają w mniejszości, a inicjatywy pojedynczych państw nie są w stanie zastąpić potrzebnej zmiany globalnego myślenia. Ameryka Łacińska stała się bowiem ofiarą tragicznego w skutkach paradoksu: pomimo że jest regionem o największej bioróżnorodności na Ziemi i miejscem, gdzie rosną największe „pochłaniacze” dwutlenku węgla, a latynoamerykańskie państwa odpowiadają za mniej niż 10 proc. światowych emisji zanieczyszczeń, to właśnie ta część świata należy do najbardziej doświadczanych przez skutki globalnego ocieplenia.

Park Narodowy Madidi w Boliwii. Fot. Avec un sac sur le dos/Flickr.com

Kiedy piszę te słowa, mija miesiąc, odkąd opublikowano kolejny druzgocący raport o nasilaniu się kryzysu klimatycznego w krajach latynoamerykańskich. Według majowych danych Światowej Organizacji Meteorologicznej (WMO) 2023 rok był najgorętszym w całej historii pomiarów dla tego regionu, a skutkami globalnego ocieplenia (m.in. efektami suszy i niszczycielskimi powodziami bądź huraganami) jest bezpośrednio zagrożonych przeszło 41 milionów jego mieszkańców. „W zeszłym roku zagrożenia klimatyczne w Ameryce Łacińskiej i na Karaibach pobiły wszelkie dotychczasowe rekordy. W drugiej połowie 2023 roku działanie El Niño wywindowało rekordy ciepła do niespotykanych dotąd poziomów i zaostrzyło liczne ekstremalne zjawiska pogodowe. Na ten fakt nałożyły się też m.in. bezprecedensowy wzrost temperatury i inne zagrożenia klimatyczne, które wynikają z działań człowieka” – oświadczyła w maju Sekretarz Generalna WMO, pochodząca z Argentyny Andrea Celeste Saulo.

Według majowego raportu temperatury zanotowane w zeszłym roku w Ameryce Łacińskiej były średnio o 0,82 st. Celsjusza  wyższe niż średnia temperatur z lat 1991–2020 i aż 1,39 stopnia wyższe niż wartość referencyjna z lat 1961–1990. Krajem, który doświadczył najszybszego ocieplenia w regionie, był Meksyk – wzrost temperatury wynosił tu około 0,3 st. Celsjusza na dekadę. Do końca ubiegłego roku aż 76 proc. meksykańskiego terytorium ucierpiało z powodu suszy, a tylko od marca do końca maja tego roku z powodu rekordowych upałów zmarło tu 125 osób.

Nie trzeba jednak przeglądać raportów i statystyk, aby widzieć, że skutki globalnego ocieplenia w latynoamerykańskich krajach już teraz są tragiczne. Rzeczywistość – z nasilającymi się pożarami, powodziami, huraganami, tajfunami, rekordowo wysokimi temperaturami, podnoszącym się poziomem Atlantyku czy cofającymi się lodowcami – mówi sama za siebie.

Tylko w ostatnich miesiącach ofiarą ekstremalnych zmian klimatycznych stało się m.in. największe jezioro w Ameryce Południowej, czyli Titicaca, które pod koniec zeszłego roku, w wyniku rekordowej suszy, zaczęło wysychać.

Albo ponad 43 tysiące hektarów lasów, rezerwatów i ludzkich zabudowań, które spłonęły na początku tego roku w Chile. Z powodu ekstremalnie wysokich temperatur nie sposób było powstrzymać ognia przez blisko dwa tygodnie, a w pożarach zginęło 135 osób i spaliło się ponad 15 tysięcy domów. Albo tereny zamieszkane przez ponad 10 milionów mieszkańców Kolumbii, w tym m.in. stołecznej Bogoty, którzy w zeszłym roku musieli przez kilka miesięcy racjonować wodę z powodu pogłębiającej się w kraju suszy.

Turysta w oku globalnego cyklonu

 

Albo Rio Grande do Sul, południowo-wschodni stan Brazylii, gdzie z powodu potężnych powodzi od końca kwietnia zginęło co najmniej 178 osób, 800 odniosło obrażenia, a ponad 570 tysięcy musiało opuścić zalane terytoria. I nic na razie nie wskazuje na to, aby zagrożenie powodziowe miało minąć.

Brazylijski antropolog Eduardo Viveiros de Castro powiedział kilka lat temu, że rdzenni mieszkańcy Ameryki Łacińskiej stali się prawdziwymi „ekspertami od końca świata”. Dla nich, odwiecznych strażników lasów, gór, rzek, lodowców i oceanów, zagłada przyszła bowiem już dawno, w XV wieku. I od tego czasu trwa właściwie bez przerwy. To w ich głos powinniśmy dziś wsłuchać się szczególnie uważnie. I właśnie od nich możemy uczyć się życia po katastrofie – na Ziemi, której koniec, przynajmniej dla nas, staje się już prawie nieuchronny.

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Magdalena Bartczak
Magdalena Bartczak
Dziennikarka i reporterka
Dziennikarka i reporterka, z wykształcenia polonistka (UW) i filmoznawczyni (UJ). Korespondentka z Ameryki Południowej, głównie z Chile, gdzie przez sześć lat mieszkała. Autorka książki reporterskiej „Chile południowe. Tysiąc niespokojnych wysp” (Wydawnictwo Muza, 2019).
Zamknij