Świat

Wielka Brytania: zmierzch systemu dwupartyjnego?

Ostatnie wybory złamały wieloletnią hegemonię torysów i laburzystów. W 2015 roku Brytyjczyków znowu może czekać koalicja u władzy.

W warunkach brytyjskich koalicja to porażka. Przyzwyczajone do monopolu na rządzenie Partia Konserwatywna i Partia Pracy jeszcze do niedawna nie dopuszczały możliwości podzielenia się władzą. Zmienił to wynik wyborów w 2010 r., w których konserwatyści zwyciężyli tylko nieznacznie i zostali zmuszeni do wspólnych rządów z Liberalnymi Demokratami. Szef tej partii, Nick Clegg, został pierwszym wicepremierem spoza układu torysi – laburzyści.

Ordynacja wyborcza w Wielkiej Brytanii, opierająca się na okręgach jednomandatowych, ma pewne zalety – do parlamentu trafiają faktyczni liderzy społeczności lokalnych, nie ma tam przypadkowych posłów. Ma jednak także podstawową wadę – preferując duże partie, zmniejsza szanse na dostanie się do Izby Gmin kandydatów mniejszych ugrupowań. Ta sytuacja dotyka w szczególności ugrupowanie Clegga, od lat trzecią siłę na scenie politycznej Zjednoczonego Królestwa. Gdyby bowiem zastosować taką ordynację jak w Polsce, Liberalni Demokraci mieliby dziś około 130–140 mandatów, podczas gdy faktycznie mają 57.

Podczas negocjacji koalicyjnych liberałowie zażądali przeprowadzenia referendum dotyczącego ordynacji. Odbyło się w maju 2012 roku, jednak Brytyjczycy zdecydowanie odrzucili propozycję zmiany ordynacji na większościową z tzw. głosem alternatywnym. Dziś ten temat powraca – za sprawą Partii Niepodległości (UKIP), która rośnie w siłę.

UKIP jest prawicową, eurosceptyczną partią, o odcieniu konserwatywnym i libertariańskim. Na fali niezadowolenia z sytuacji w Unii Europejskiej jej notowania wzrosły do rekordowych poziomów – w grudniowych sondażach uzyskiwała od 8 do nawet 14 procent. Oznacza to, że w niektórych badaniach UKIP wyprzedza rządzących Liberalnych Demokratów.

Wzrost poparcia dla UKIP był bardzo widoczny w listopadowych wyborach uzupełniających do Izby Gmin – w czterech z sześciu przeprowadzonych elekcji kandydaci tej partii uplasowali się w pierwszej trójce. Szczególnie wybory w okręgu Rotherham były dla UKIP udane – kandydatka eurosceptyków uzyskała prawie 22 procent głosów. Ordynacja wyborcza może jednak spowodować, że nawet z poparciem w okolicach 10 procent UKIP nie zdobędzie w najbliższych wyborach do Izby Gmin w 2015 roku żadnego mandatu. Być może właśnie to wreszcie podważy popularność okręgów jednomandatowych w brytyjskim społeczeństwie.

Kryzys ekonomiczny sprawia, że prawicowa demagogia trafia na podatny grunt, a w różnych badaniach 40-50 procent Brytyjczyków domaga się wyjścia ze struktur europejskich. Lider UKIP, Nigel Farage, doskonale się wpisuje w tę rzeczywistość – mówi językiem ostrym, a jednocześnie zrozumiałym dla mas. Wzrost znaczenia populistycznej prawicy niepokoi liderów Partii Konserwatywnej, ale nie mogą sobie pozwolić na tak otwarte nawoływanie do opuszczenia Unii. Stąd od jakiegoś czasu słychać o przejściu do UKIP kilku silnie eurosceptycznych posłów drugiego i trzeciego garnituru torysów. 

Popłoch widać także w szeregach Liberalnych Demokratów – ich notowania spadły w ciągu połowy kadencji z 23 procent do około 10. We wspomnianych wyborach uzupełniających w okręgu Rotherham kandydat liberałów zajął zaledwie ósme miejsce z 450 głosami. Znaczący spadek poparcia jest na pewno skutkiem niepopularnej wśród liberalnych wyborców koalicji z konserwatystami, z którymi dzieli ich wszystko, począwszy od poglądów na gospodarkę, poprzez kwestie socjalne, na sprawach światopoglądowych kończąc. Im szybciej liderzy liberałów zdadzą sobie sprawę, że współrządzenie z torysami to bardzo toksyczny związek, tym więcej będą mieć szans na odbudowanie pozycji. Będzie to jednak bardzo trudne – w reakcji na bardzo niskie notowania samego Nicka Clegga jeden z komentatorów brytyjskich napisał, że z „takiej otchłani już się nie wraca”.

W tej sytuacji faworytem do zwycięstwa w wyborach w 2015 r. jest Partia Pracy. Największa brytyjska partia lewicowa prowadzi w sondażach od marca 2012 r., ostatnie badania dają jej 13 procent przewagi nad konserwatystami. Może się ona zwiększyć po niedawnym ogłoszeniu przez ministra finansów planu cięć budżetowych, które dotkną średnio i nisko sytuowane rodziny i prawdopodobnie jeszcze bardziej zmobilizują laburzystowski elektorat.

Co ciekawe, 4 grudnia powstała w szeregach Partii Pracy nowa platforma „Labour for Democracy”, której zadaniem jest zbliżenie z Liberalnymi Demokratami. Ma to ułatwić ewentualną koalicję między partiami po wyborach w 2015 r. Politycy brytyjskiej lewicy wybrali dobry moment na umizgi pod adresem liberałów – w koalicji trzeszczy, wicepremier Clegg i współpracownicy ostro krytykują ministra finansów za cięcia socjalne, a premiera za brak zgody na większą kontrolę prasy po raporcie komisji Levesona i postawę eurosceptyczną. Coraz częściej mówi się o możliwości wyjścia liberałów z koalicji. Wspólne rządy Liberalnych Demokratów z Partią Pracy stałyby się jeszcze bardziej prawdopodobne, gdyby w 2015 żadna z partii zdecydowanie nie zwyciężyła.

Możliwe więc, że obserwujemy właśnie początek demontażu systemu dwupartyjnego w Wielkiej Brytanii. Dziś wydaje się to znacznie bardziej realne niż jeszcze dekadę temu.

Grzegorz Omelan – filolog angielski, internacjolog, doktorant Uniwersytetu Opolskiego, były zawodowy sportowiec

 

__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Zamknij