Unia Europejska

Zalewski: Putin próbuje przekreślić zwycięstwo Majdanu

Militarny nacisk Rosji ma zmusić Ukrainę do rezygnacji z istotnej części umowy stowarzyszeniowej z UE.

Cezary Michalski: Dlaczego ekipa Putina uznała, że opłaca się jej podjąć wszelkie ryzyko w stosunkach z Zachodem, żeby odzyskać kontrolę nad całą Ukrainą albo żeby Ukrainę zniszczyć jako państwo?

Paweł Zalewski: Dziś Rosji bardziej zależy na Ukrainie, niż na kontaktach z Zachodem. I faktycznie, jest zdeterminowana, aby nie tyle podbić jakiś teren na wschodniej Ukrainie, nie tyle powiązać ze sobą i przyłączyć do Rosji Donbas, ale by mieć wpływ na całą Ukrainę, po Lwów. Jest trzech aktorów w tym konflikcie: aktorem, który inicjuje konflikt jest Rosja; aktorem, który finalnie będzie miał szansę się obronić i zbudować wolną Ukrainę są sami Ukraińcy, a trzecim aktorem jest szeroko rozumiany Zachód: Unia, NATO, Europa, Stany Zjednoczone. Teraz spróbujmy sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w ogóle Rosjanie to robią, bo zrozumienie tego jest kluczowe dla przyjęcia strategii działania wobec Rosji. Działania Putina na Ukrainie są spowodowane sytuacją wewnętrzną w Rosji. Putin zbudował strukturę korupcyjno-autorytarną, w ramach której funkcjonuje piramida władzy obejmująca parę milionów osób. On jest na szczycie tej piramidy. Pieniądze to władza, a Putin doprowadził do takiej sytuacji, w której wszystkie nitki formalnej, ale też nieformalnej, korupcyjnej, przestępczej działalności państwa lub na pograniczu państwa, są w jego rękach. Państwo rosyjskie funkcjonuje jak mafia, tylko że na jej czele nie stoi ktoś w ukryciu, ale w sposób jawny prezydent tego kraju.

Ale legitymizacja tego systemu proponowana Rosjanom i w znacznej części przez nich akceptowana jest taka, że „w czasach Jelcyna też mieliście korupcję, też mieliście mafię, ale nie mieliście jednego ośrodka władzy, która to wszystko kontroluje i spaja. Jedna piramida władzy i korupcji może wam gwarantować pokój wewnętrzny na zupełnie podstawowym poziomie. Smuta z okresu późnego Gorbaczowa i Jelcyna groziła rozpadem i czyniła was bezbronnymi wobec ekspansywnego Zachodu”.

Faktycznie, korupcja jest scentralizowana, w związku z tym stała się spoiwem państwa. Teraz ten system jest legitymizowany w oczach wyborców pewną efektywnością. Wszyscy Rosjanie wiedzą, że wierchuszka kradnie, ale przecież zawsze kradła, władza musi kraść.

Pewnie na Zachodzie też kradnie.

Takie jest wyobrażenie tej „oczywistości”. Ale jednocześnie ta wierchuszka istotnie gwarantuje, że pensje emerytury i renty będą napływały na czas. I że powoli, ale jednak systematycznie będzie się podnosił poziom życia. W ten sposób ten system został zaprojektowany, zaakceptowany przez znaczną część społeczeństwa i w ten sposób funkcjonował.

Ale to by jeszcze nie tłumaczyło konieczności legitymizowania go przez nowy imperializm. Częściowo fikcyjny, PR-owy, ale w miarę upływu czasu wymagający także działań praktycznych, wyrażający się w probie konsolidacji części obszaru postradzieckiego, łącznie z Ukrainą, która się temu po Majdanie próbowała wymknąć.

Rosja jest krajem, który finansuje się z surowców i jest zależny od surowców. Był plan modernizacji tego kraju, podejmowany także przez Putina, który nie wyszedł. Próbowano uniezależnić się od surowców, kupić nowoczesne technologie, uczynić z Rosji kraj, w którym wartość dodana będzie większa. To się nie udało. Myśl nie rozwija się w warunkach autorytarnych, myśl potrzebuje nie tylko pieniędzy, ale też swobody.

To bardzo idealistyczne rozumowanie. Chiny, nie mając swobody, i oczywiście nie przodując w liczbie nowych patentów, znalazły sobie jednak niszę w globalizacji, w tym nowym globalnym podziale pracy po upadku komunizmu. W tej „niszy” mogły nawet wyrosnąć na regionalne mocarstwo. Poza tym, w czasach jelcynowskich rosyjska myśl naukowo-techniczna też się nie rozwijała, też nie budowano konkurencyjnej gospodarki, mimo że kontrola i centralizacja były mniejsze.

Wtedy było na to za wcześnie, trwała transformacja ustrojowa, wiele rzeczy trzeba było zaprojektować niejako od nowa po całej epoce ZSRR. Natomiast wybór konsolidacji autorytarnej zamknął możliwości rozwoju.

Carska Rosja w warunkach autorytarnych realizowała skok modernizacyjny, który może by się udał, gdyby nie wojna światowa. Ona zniszczyła ten autorytarny model modernizacji, bo był zbyt wrażliwy albo też znajdował się w zbyt wrażliwym momencie.

W Rosji putinowskiej ten autorytarny model modernizacji okazał się zupełnie jałowy. Rosja pozostała dostarczycielem surowców.

W pewnym momencie wszyscy zrozumieli, że Rosja pozostanie całkowicie zależna technologicznie od Zachodu, także jeśli chodzi o przemysł wydobywczy i zbrojeniowy. To się nałożyło na pogarszające się warunki makroekonomiczne. Po pierwsze, budżet rosyjski, aby wykonywać swoje zobowiązania socjalne, musi być napędzany coraz większą sprzedażą ropy i gazu. Tymczasem już od jakiegoś widać wyraźnie, że nieremontowane rurociągi, nieremontowane i nieunowocześniane instalacje do wydobycia ropy i gazu nie zapewniają potencjału do wzrostu wydobycia. Tym bardziej, że aby utrzymać obecny poziom produkcji, już nie mówiąc o wzroście, trzeba eksploatować coraz trudniejsze złoża, wymagające coraz nowocześniejszej technologii, której Rosja nie posiada.

Do samego wybuchu konfliktu na Ukrainie Rosjanie także tutaj opierali się na zachodniej technologii, podpisywane były kontrakty z największymi firmami amerykanami i zachodnioeuropejskimi na wspólną eksploatację nowych złóż rosyjskich.

Oni potrzebują tej technologii, aby finansować budżet i zachowywać podstawową legitymację władzy. Ale widać było, że gospodarka rosyjska dostaje zadyszki i za jakiś czas legitymizacja Kremla w oczach Rosjan może zacząć słabnąć. To jest pierwszy punkt, drugi punkt to fundament, na którym były zbudowane stosunki pomiędzy Rosją a Ukrainą. O ile w Rosji jest system autorytarno-korupcyjny, to na Ukrainie był system oligarchiczno-korupcyjny.

Nie tak scentralizowany, bez tak silnego jak w Rosji ośrodka władzy.

Jednak również na Ukrainie korupcja była istotą relacji społecznych. Elita rosyjska zarabiała razem z oligarchami ukraińskimi na różnego rodzaju kontraktach, które miały charakter korupcyjny. Przykładem wzorcowym jest spółka RosUkrEnergo, która kupując gaz rosyjski po bardzo wysokiej cenie i odsprzedając go ukraińskiej gospodarce po jeszcze wyższej, generowała zyski zarówno dla oligarchów rosyjskich, jak też ukraińskich. A źródłem tych zysków był budżet Ukrainy, drenaż ukraińskiej gospodarki. Rosjanie na bardzo wielu obszarach korzystali z tego korupcyjnego systemu na Ukrainie. Korumpowali się nawzajem z oligarchami ukraińskimi. To był jednak również najprostszy mechanizm politycznego uzależnienia Ukrainy od Rosji.

Niezależnie od tego, czy rządzili „niebiescy”, czy tacy „pomarańczowi” jak Julia Tymoszenko.

Przez cały ten czas Ukraina była traktowana przez elitę rosyjską jako miejsce, gdzie zarabia się ogromne pieniądze. A płacą za to Ukraińcy. Tak było zbudowane państwo ukraińskie. I teraz nagle wybucha bunt, właśnie przede wszystkim przeciwko korupcji.

Majdan wybuchł 30 listopada 2013 roku głównie dlatego, że we wprowadzeniu standardów unijnych wielu Ukraińców widziało szansę na zmianę systemu oligarchiczno-korupcyjnego na system demokratyczny i na państwo prawa.

Ten bunt zaczął być zagrożeniem dla interesów Putina i jego ludzi. Ale jest też trzeci element, Putin występował od jakiegoś czasu z ideologią wspólnoty słowiańskiej, choć jest całkowitym cynikiem. Instrumentalnie traktującym nawet ten „nacjonalizm słowiański”, bo on nawet nacjonalistą słowiańskim nie jest. Traktuje to podobnie instrumentalnie jak prawosławie, „konserwatyzm”, nostalgię za ZSRR. To wszystko są dla niego narzędzia umacniania władzy.

Ta teza o dwóch bratnich narodach słowiańskich, rosyjskim i ukraińskim, służyła z jednej strony umocnieniu więzi rosyjsko-ukraińskiej tak, aby rosyjskie elity mogły dalej zarabiać na ukraińskim systemie korupcyjnym. Ale ta instrumentalna „bliskość dwóch narodów słowiańskich” okazała się mieć drugą stroną, groźną z punktu widzenia Putina i zasilającą obecny konflikt. Jeśli bowiem okazałoby się, że Ukraińcy są w stanie przyjąć standardy europejskie, to Rosjanie, skoro są tak blisko „bratniego narodu ukraińskiego”, także powinni móc je przyjąć. A Putin od lat nie robi nic innego, jak przekonywanie, że Rosja to jest inna cywilizacja i nie powinna się rządzić standardami Zachodu. I teraz, dlaczego Putin zajął Krym? Ponieważ chciał utrzymać Ukrainę. „Odzyskanie” Krymu potrzebne mu było do uruchomienia w Rosji kampanii szowinistycznej, która pozwoli związać mu ze sobą rosyjską opinię publiczną, także na okres dalszych działań przeciwko Ukrainie. To mu się udało. Nie wiemy, na jak długo, ale na dzisiaj takie wsparcie ma. Potrzebne jest ono właśnie dlatego, że daje alternatywną legitymację dla systemu zbudowanego przez Kreml, gdy dotychczasowa legitymacja, związana z podnoszeniem poziomu życia, zaczyna korodować.

Na razie ta mobilizacja rosyjskiej opinii publicznej osłania działania Rosji na rzecz dalszego osłabiania i tak niezbyt spójnego państwa ukraińskiego. Jak to może dalej wyglądać?

Jak powiedziałem, ten scenariusz nie zakłada uzyskania jakiegoś ograniczonego obszaru kontroli części terytorium ukraińskiego. On zakłada kontrolę całej Ukrainy, aby móc tam utrzymać standardy korupcyjne, a nie wprowadzić standardów unijnych, standardów państwa prawa. Umowa stowarzyszeniowa jaką Ukraina podpisała z UE, ale jeszcze nie ratyfikowała, to nie tylko zniesienie części barier celnych, nie tylko budowanie „wspólnego rynku”. To również 60 procent prawa europejskiego na Ukrainie. To jest osłaniana przez fundusze unijne i przez pieniądze MFW zmiana ustrojowa uniemożliwiająca dalszą korupcyjną eksploatację Ukrainy. To jest znacznie większa transparentność obrotu gospodarczego i relacji pomiędzy biznesem, a administracją państwową czy w przyszłości samorządową. To jest odbudowa niezależnego sądownictwa na Ukrainie. Putinowi chodzi o to, żeby do tego nie dopuścić, żeby to zablokować. Problem polega na tym, że on w tym znalazł sojusznika, czyli pewne elementy Zachodu, które od początku były bardzo sceptycznie nastawione wobec proeuropejskich usiłowań Ukrainy.

„Realistyczna” zgoda na dociśnięcie Janukowycza przez Rosję przed zjazdem w Wilnie. Tyle że wybuchł Majdan.

Majdan zmienił wszystko. To był pierwszy moment, w którym Ukraińcy uzyskali podmiotowość. I doprowadzili do tego, że ten dokument został podpisany, mimo że Zachód doskonale wie, jak ważne jest dla Putina, żeby on nie wszedł w życie. Właśnie dlatego, że może zmienić na Ukrainie standardy obrotu gospodarczego, w wyniku czego dalsza korupcyjna eksploatacja tego kraju przez elity rosyjskie, dzielące się z oligarchami ukraińskimi, nie byłaby już dalej możliwa. Rosjanie będą tracić ekonomicznie, bo nie będą mogli dalej pobierać renty korupcyjnej z Ukrainy. Sytuacja wróci do tej, jaka była przed kryzysem Ukraińskim, tyle że z przesunięciem na niekorzyść Rosji.

Nie mówiąc o całej symbolicznej konstrukcji Unii Eurazjatyckiej, która bez Ukrainy nie ma sensu, jest faktycznie dalszym cofnięciem się Rosji, nawet w porównaniu ze Wspólnotą Niepodległych Państw. Ale Ukraina przegrała potyczkę o Krym, przegrywa wojnę o Donbas. Jaka jest granica, po której przekroczeniu albo Ukrainy nie będzie, albo utraci podmiotowość do tego stopnia, że umowa stowarzyszeniowa jednak nie wejdzie w życie?

I teraz jest problem dość niespodziewany i smutny z punktu widzenia Zachodu.

Ukraina podpisała umowę stowarzyszeniową, ale zaraz później, pod wpływem Niemiec i Francji, rozpoczęła rozmowy z Rosją na temat, który się nazywa: „omówienie strat, jakie poniesie gospodarka rosyjska w wyniku podpisania przez Ukrainę umowy stowarzyszeniowej”.

Francja i Niemcy wywarły presję na Poroszenkę, aby ten zrezygnował z ratyfikowania umowy stowarzyszeniowej do momentu zakończenia tych rozmów, które trwają cały czas.

Pod coraz silniejszym naciskiem militarnym Rosji.

Niezależnie od wojny, na poziomie eksperckim te rozmowy są kontynuowane, co więcej, można powiedzieć, że „postępują do przodu”. I jest możliwe ratyfikowanie umowy stowarzyszeniowej w takim kształcie, aby ona była korzystna z punktu widzenia Rosji. Jeśli chodzi o fakty, są one następujące – a mówię to jako sprawozdawca procesu podpisywania umowy stowarzyszeniowej w Parlamencie Europejskim – otóż z punktu widzenia gospodarczego Rosja nie straci nic na tej umowie, także wówczas, jeśli ona wejdzie w życie wraz z docelową 60-procentową implantacją prawa unijnego, z odbudową ukraińskiego sądownictwa, z przejrzystością kontaktów pomiędzy polityką i gospodarką. Jednak jeśli ona wejdzie w życie i będzie realizowana w takim pełnym kształcie, to całkowicie kończy możliwość ściągania z Ukrainy korupcyjnej renty. To jest jedyna strata, o której Rosjanie mogą mówić, bo nawet więzi kooperacyjne pomiędzy gospodarką ukraińską i rosyjską nie zostałyby zerwane, gdyż to się nie opłaca żadnej ze stron. Ale one by były normalnymi umowami handlowymi, a nie dealami korupcyjnymi.

Dramat polega na tym, że państwa Zachodu, które skłoniły Poroszenkę do rozmów na temat faktycznej renegocjacji umowy stowarzyszeniowej z udziałem Rosji, implicite zgodziły się na to, żeby szukać modus vivendi pomiędzy odbudową państwa ukraińskiego, a pozostawieniem marginesu korupcyjnego, szczególnie w relacjach ukraińsko-rosyjskich. Zaakceptowały implicite coś, co nie może być zaakceptowane, jeśli Ukraina ma być normalnym państwem. I teraz, jeśli pan mnie pytał, w jakim kierunku mogą iść te zmiany – odpowiedź jest prosta. Propozycje rosyjskie w trakcie tych rozmów zakładają utrzymanie tej części umowy stowarzyszeniowej, która dotyczy wyłącznie zapisów o „wolnym handlu”, czyli ułatwień celnych, otwierania rynku. A odpadnie część dotycząca implementacji części regulacji unijnych, szczególnie dotyczących transparentności państwa i gospodarki. Wcześniej, w dużej mierze dzięki Polsce i Partnerstwu Wschodniemu, ta umowa stowarzyszeniowa nabrała de facto cech półczłonkowstwa w Unii. Myśmy nie zawierali takich umów i nie zamierzali ich zawierać z krajami innymi niż te, które znalazły się w programie Partnerstwa Wschodniego. Otóż temu właśnie przeciwstawiają się Rosjanie.

Rozumiem, że w tej sytuacji działania militarne, niezależnie od tego, że testują zdolność Ukrainy do przetrwania jako państwa są także formą nacisku w czasie tych rozmów.

Działania militarne są formą nacisku na Ukrainę dlatego, że po pierwsze, Rosjanie chcieli mieć Naddniestrze w Donbasie, z ich punktu widzenia to by był idealny instrument destabilizowania sytuacji na całej Ukrainie, także sytuacji politycznej w Kijowie. A po drugie, służą one uzyskaniu takich warunków zawieszenia broni, aby interesy rosyjskiej administracji i biznesu były zaspokojone.

Jakie są dzisiaj szanse uratowania Ukrainy jako państwa i uratowania umowy stowarzyszeniowej w formie bliskiej wyjściowego kształtu?

Odpowiedź na to pytanie jest na Ukrainie, udzielą jej sami Ukraińcy.

Słabsi od Rosji militarnie i nie mogący liczyć na bardziej zdecydowaną pomoc Zachodu, który wciąż nie chce, aby Rosja stała się nowym „imperium zła” w globalizacji.

Niezależnie od sytuacji militarnej, ważne jest pytanie o determinację Ukraińców jeśli chodzi o reformowanie własnego państwa. Jeżeli Ukraińcy będą zdeterminowani, jeśli w wyborach w październiku wybiorą siły polityczne, które będą podtrzymywały postulat reformy państwa w oparciu o jego europeizację, wówczas Rosjanom trudniej będzie narzucić swoje warunki na tym obszarze, który będzie kontrolowany przez rząd w Kijowie. Ale trzeba też pamiętać, że na dzisiaj siły militarne Ukrainy zostały rozbite. To co się dzieje w rejonie Mariupola, w Donbasie, wyraźnie na to wskazuje. Natomiast stan umysłów na Ukrainie jeszcze nie jest taki, żeby zaakceptować kapitulację.

Na razie ograniczającą się do zamrożenia linii frontu w Donbasie.

I to będzie rodziło napięcia, konflikty, będzie przedmiotem walki politycznej w kontekście wyborów parlamentarnych.

Taka walka, przerzucanie się odpowiedzialnością za klęskę w starciu z bez porównania silniejszym przeciwnikiem może dodatkowo osłabić ukraińskie państwo.

Niestety. Tymczasem w oczywisty sposób to, co Ukraina może i powinna zrobić, to wzmocnić się na tym obszarze, który kontroluje. Wzmocnić się przez reformy, co jest niezwykle trudne, bo reformy sprowadzają się do deoligarchizacji. A przecież Ukraina wystąpiła o pomoc do oligarchów, musiała wystąpić. Np. dzięki oligarsze Ihorowi Kołomojskiemu nie został zajęty Dniepropietrowsk. Sam Poroszenko jest oligarchą, człowiekiem, który robił interesy z Rosją, ma tam fabrykę, nie zrzekł się zarządzania swoją własnością na rzecz jakiegoś funduszu powierniczego, kiedy został prezydentem.

To by raczej przerastało standardy dzisiejszej ukraińskiej polityki.

Poroszenko jest jednym z najprzyzwoitszych oligarchów, ja z nim parokrotnie rozmawiałem i jestem pod dużym wrażeniem jego proeuropejskiej szkoły myślenia. Ale nawet i on tych twardych standardów instytucjonalnych nie zachowuje i nie wprowadza. Do tej pory nie została uchwalona ustawa lustracyjna mająca lustrować źródła majątku oligarchów ukraińskich.

A moja teza jest taka, że jeśli system oligarchiczno-korupcyjny był metodą uzależnienia Ukrainy od Rosji, to walka z tym systemem oznacza walkę o niepodległość. Nie będzie niepodległości, jeśli ten system się utrzyma.

Z tego, co pan mówi, wynika, że Ukraina może otrzymać od Francji, Niemiec, UE i innych podmiotów taką propozycję: owszem, możecie otrzymać pomoc finansową od UE i od MFW, możecie uzyskać ułatwienia celne, ale zostaniecie zwolnieni z konieczności implementacji tych 60 proc. prawa unijnego. Co oznacza, że pozostaniecie w strefie buforowej pomiędzy UE i Unią Eurazjatycką. W ten sposób Ukraina wróci odrobinę do stanu wyjściowego, tak jak odrobinę wróciła po Pomarańczowej Rewolucji. Tyle że będzie to status quo ante minus Krym, minus Donbas i minus kilka tysięcy ofiar.

To nie jest tak, ponieważ nie ma jednego nurtu w Europie i nie ma jednego nurtu na Ukrainie. W Europie był silny nurt, który sprzeciwiał się umowie stowarzyszeniowej z Ukrainą, wobec tego nie będzie miał nic przeciwko jej „wydrążeniu” z elementów istotnych, takich jak implementacja prawa unijnego. Ale był też nurt, któremu zależało na umowie stowarzyszeniowej, wie, na czym ona polega, a w jakiej sytuacji stałaby się fikcją. Do tego drugiego nurtu należy Polska, na ten drugi nurt składały się wszystkie siły, które tworzyły Partnerstwo Wschodnie. Poza tym, dzięki Majdanowi, który zwyciężył, dziś karty są w rękach Ukraińców.

Którzy ponieśli militarną klęskę na Wschodzie i przed wyborami będą zdestabilizowani wewnętrznie.

Ano właśnie. I teraz głównym przedmiotem dalszej gry jest coś, o czym się nie mówi, czyli ratyfikacja umowy stowarzyszeniowej, kształt w jakim zostanie ratyfikowana. Gdyby Poroszenko chciał, Ukraina mogłaby ratyfikować umowę stowarzyszeniową bardzo szybko, w kształcie optymalnym, co oznaczałoby podniesienie poprzeczki w stosunkach ukraińsko-rosyjskich. Choć jednocześnie mogłoby doprowadzić do jeszcze większej eskalacji działań militarnych ze strony Rosji.

Nadal bez osłony Zachodu.

Poroszenko i władze w Kijowie wiedzą, że na dzisiaj porażka militarna na Wschodzie jest nieodwołalna. Ale jeszcze większym zagrożeniem jest porażka systemowa, gdyby Poroszenko działał zgodnie z logiką systemowego kompromisu z Rosją, czyli wycofania się z pełnej umowy stowarzyszeniowej. Może wówczas dojść do porozumienia z Rosją na warunkach rosyjskich, czyli z utrzymaniem systemu, który zapewni Rosji rentę korupcyjną, bo system oligarchiczno-korupcyjny na Ukrainie nie będzie zniesiony. Ukraina pozostanie de facto krajem, który będzie miał tylko pewien rodzaj niezależności.

Zatem znów wychodzi na to, że najczarniejszym scenariuszem  jeśli nie liczyć rozpadu Ukrainy – może być powrót do sytuacji status quo ante, jak po klęsce Pomarańczowej Rewolucji. Jakie jest pole manewru w obronie tego, od czego zaczynaliśmy, czyli proeuropejskich i antyoligarchicznych postulatów Majdanu?

Przede wszystkim na Ukrainie powstało społeczeństwo obywatelskie. To powinien być w moim przekonaniu główny partner Zachodu i Polski. To co powinniśmy robić, to popierać Euromajdany, które były tworzone przez najwartościowszą elitę ukraińską. Polska musi pomagać Euromajdanowi, który jest elitą ukraińskiego społeczeństwa.

To co było sprzątane z Majdanu w Kijowie przez Kliczkę, trudno nazwać elitą ukraińskiego społeczeństwa. To były polityczne resztki, patologia radykalizmu.

Pan mówi o tym, co było widać na ulicach w Kijowie, kiedy jedni odeszli z Majdanu, żeby walczyć na Wschodzie, a inni, żeby budować instytucje społeczeństwa obywatelskiego. Ale w Kijowie powstała też szkoła Euromajdanu, gdzie debatują o reformach państwa. Ja mówiąc o środowiskach, które powinny być naszym partnerem na Ukrainie, mówię o ludziach, którzy wyrośli z Majdanu w Kijowie i z Euromajdanów powstających praktycznie w każdym większym ukraińskim mieście. Oni rozpoczęli ten bunt i oni, jeśli będą przez nas wspierani, mogą proeuropejską przebudowę Ukrainy dokończyć. To są ludzie, których ja poznałem nieraz jeszcze na kilka lat przed wybuchem Majdanu. Często mieli równy brak zaufania do „pomarańczowych” i do „niebieskich”, nie chcieli ani Janukowycza, ani Tymoszenko…

Ale czego chcieli? Jaki jest ich potencjał budowania instytucji, partii, ruchu społecznego, państwa?

Ci działacze NGO-sów, którzy uwidocznili się podczas Euromajdanów, to ludzie, którzy częściowo weszli i wejdą w skład prozachodnich partii politycznych, ale wciąż mają dystans i cechuje ich brak zaufania do instytucjonalnej ukraińskiej polityki. Tyle że w tym konkretnym przypadku, ów dystans i ta nieufność mogą odegrać rolę kontrolną wobec systemu politycznego na Ukrainie, który dopiero się tworzy i podlega zupełnie niebywałym naciskom zewnętrznym.

Ostatnie pytanie, myśli pan, że jakieś kraje NATO skorzystają z „klauzuli Rasmussena” i będą dostarczać broń Ukrainie?

Oczywiście. Są w Europie kraje, które sprzedają broń. Ukraina nie jest objęta żadnym embargiem, to jest suwerenne państwo, które może kupować broń na rynku międzynarodowym. Zakładam, że obecność wiceministra obrony Ukrainy na targach sprzętu wojskowego w Kielcach nie jest przypadkowa.

Paweł Zalewski – w latach 2009-2014 roku poseł Platformy Obywatelskiej do Parlamentu Europejskiego. Współprzewodniczący Forum Polsko-Ukraińskiego Partnerstwa. Poseł na Sejm I, V i VI kadencji.

 ***

Serwis >>WYBORY EUROPY jest współfinansowany ze środków Ministerstwa Spraw Zagranicznych


__
Przeczytany do końca tekst jest bezcenny. Ale nie powstaje za darmo. Niezależność Krytyki Politycznej jest możliwa tylko dzięki stałej hojności osób takich jak Ty. Potrzebujemy Twojej energii. Wesprzyj nas teraz.

Cezary Michalski
Cezary Michalski
Komentator Krytyki Politycznej
Publicysta, eseista, prozaik. Studiował polonistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim, potem również slawistykę w Paryżu. Pracował tam jako sekretarz Józefa Czapskiego. Był redaktorem pism „brulion” i „Debata”, jego teksty ukazywały się w „Arcanach”, „Frondzie” i „Tygodniku Literackim”. Współpracował z Radiem Plus, TV Puls, „Życiem” i „Tygodnikiem Solidarność”. W czasach rządów AWS był sekretarzem Rady ds. Inicjatyw Wydawniczych i Upowszechniania Kultury. Wraz z Kingą Dunin i Sławomirem Sierakowskim prowadził program Lepsze książki w TVP Kultura. W latach 2006 – 2008 był zastępcą redaktora naczelnego gazety „Dziennik Polska-Europa-Świat”, a do połowy 2009 roku publicystą tego pisma. Współpracuje z Wydawnictwem Czerwono-Czarne. Aktualnie jest komentatorem Krytyki Politycznej
Zamknij